Epizod V - Rozdział 43: Polana (Carmen Alvare)


Rozdział 43, z perspektywy jednej z trudniejszych do pisania postaci - Carmen Alvare! Po ostatniej informacji grupa musiała zmienić swoje plany. W tym rozdziale zobaczycie trochę świata z pokręconej perspektywy Florystki i dowiecie się paru ciekawych rzeczy. Carmen jest osobą, która jest naprawdę wyjątkowa w porównaniu z resztą grupy. Zapraszam Was do lektury i prosimy o komentarz oraz rozesłanie bloga dalej - każdy rozgłos Nam bardzo pomaga!





Rozdział 43: Polana (Carmen Alvare)


                Nie zdążyliśmy zadać żadnego pytania. Byłam ciekawa paru rzeczy, ale Duch zniknął tak szybko.
- Cholera, nie zdążyłam nawet zapytać o Mycrofta… - w głosie Żonkila dało usłyszeć się złość – Dlaczego znowu zaczynają z tą swoją tajemniczą szopką?
- Tacy są – skwitował Cierń. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył śniadaniem. Cieszyłam się, że było mu trochę lepiej – Zastanawiam się, dlaczego piętro jest zamknięte.
- Takiej sytuacji jeszcze nie było – Maks poprawił swój kapelusz – Być może ma to związek z Mycroftem i tym, że go zabrali.
- Chyba nie zrobią mu krzywdy? – zafrasowała się Lilia.
- Wątpię. Raczej wykorzystają do czegoś. Chociaż kto tam ich wie – rzucił Aaron. Zatrzymałam na chwilę przy nim wzrok. Bardzo się cieszyłam, że zmienił swoje nastawienie do procesów. Wiedziałam jak bardzo obwiniał się wcześniej i jak wiele zmieniło się od tego czasu.
- Czyli dzisiaj mamy wolne i możemy zająć się swoimi rzeczami – podsumował Yama.
- Dokładnie. To dosyć odświeżające. Będę mógł wrócić do czytelni i zbadać potrzebne rzeczy – Chryzantema uśmiechnął się delikatnie.
- To idealny dzień na odpoczęcie. Mało spałem dzisiejszej nocy – stwierdził Samfu.
- Widzę, że nie tylko ja miałam problemy ze snem. Nawet alkohol nie pomógł mi zbytnio zasnąć – Róża przeczesała włosy. Podobał mi się ich kolor. Chciałam z nią porozmawiać o tylu rzeczach, w domu, przy braciach, nie miałam takich luksusów. Dogadywałam się z większością dziewczyn, ale Cecily dalej budziła we mnie lęk. Nie potrafiłam się przełamać.
- Lepiej przyznajcie się kogo w nocy odwiedzał Lokaj – zaczął Cierń – Widziałem go na korytarzu.
- Nie przyszło ci do głowy, że zajmowała się pokojami ofiar lub po prostu pilnował holu? – zapytała Julia.
- Nie wszystko musi być tak banalne – odpowiedział – Zawsze tak psujesz zabawę?
                Jaskier nie odpowiedziała. Pokręciła głową i zamilkła. Wkrótce po tym, cała grupa rozeszła się w swoje strony. Dzisiejszego dnia czułam się trochę lepiej, w wolnej chwili przyjmowałam leki, które przepisała mi Elizabeth. Tłumaczyła mi jakie jest ich działanie, ale nie potrafiłam zapamiętać tych wszystkich właściwości. Ufałam jej. Wydawała się być osoba, która mogłaby zabić wszystkich, ale jednak tego nie robiła. Ciężko pracowała i cały czas ratowała kolejne osoby. Zastanawiałam się, czy nie powinna mieć własnego ochroniarza, który upewni się, że nic się jej nie stanie. To miejsce bez niej stałoby się bardzo niebezpieczne. Resztę dnia spędziłam w pokoju. Zajmowałam się swoim niedużym ogrodem, który tam miałam. Kwiaty kwitły jak zaczarowane.
*
Wieczór nastał niesamowicie szybko. Właśnie wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Postawiłam konewkę na ziemi i przecierając ręce o fartuch, podeszłam, żeby otworzyć. Zerknęłam po drodze na zegarek, który pokazywał 20:33. Do mojej zmiany w magazynie było jeszcze trochę czasu. Na korytarzu stała Elizabeth. Przywitałam ją delikatnym uśmiechem i zaprosiłam do środka.
- Widzę, że nie dajesz sobie nawet chwili wytchnienia – westchnęła na przywitanie. Była surowa i mocno zwracała uwagę, na to, co działo się wokół.
- Jak mam wolny czas to opiekuję się nimi. Zazwyczaj pielęgnacja listków tego gatunku… - w głowie miałam już wszystko, czego tylko potrzebowałam, ale Mak przerwała mi gestem.
- Carmen wybacz, ale mam sporo pracy, a chciałam ci podrzucić leki i zobaczyć jak się czujesz – spojrzała na mnie – Wszystko dobrze? Nie masz już zawrotów głowy?
- Wszystko gra – wysiliłam się na uśmiech. Właściwie nie do końca grało. Teraz czułam się dobrze, ale byłam pewna, że lada dzień wszystko mogło wrócić. Zawroty głowy, bóle, czułam jakby cała energia ze mnie odchodziła. Moją głowę zalewały przeróżne myśli i chociaż fizycznie czułam się w porządku, to czułam niemoc pod względem psychicznym, która rozlewała się na pozostałe dziedziny mojego życia. Tłumaczyłam to sobie zmęczeniem, ale bywały dni, w których pracowałam od rana do nocy, a czasami nawet nie spałam. Potrafiłam naprawdę ciężko pracować. To było znakiem, że coś było nie tak – Jak ci idzie praca? Jakieś przełomy?
- Jeżeli mam być szczerza… To, co jest zawarte w tych aktach jest bardzo ciężkie do zrozumienia. Staram się to przełożyć, wiele rzeczy stało się jasnych, ale wciąż brakuje tego… czegoś. Fragmentu układanki, który łączy każdą jej część w jedną, spójną całość.
- To zupełnie jak pewien krzew z rodziny różowatych, który musiałam przesadzić tak, żeby nie stracić… - zaczęłam, ale gdy zobaczyłam twarz Elizabeth, to postanowiła się jednak nie odzywać. Jej spojrzenie potrafiło być bardziej wyraziste niż tysiąc słów. Maska zasłaniała usta.
- Zostawiam ci nowe tabletki. Sama je opracowałam. Bierz jedną przed snem przez cztery dni i w żadnym wypadku nie zmieniaj dawki i nie zapominaj. Będą działały trochę jak narkotyk, więc jak będziesz planowała je odstawić to przyjdź do mnie, a dam ci odpowiednią mieszankę, żeby wypłukać to z twojego organizmu.
- Dziękuje ci bardzo – powiedziałam.
- Nie ma sprawy – odpowiedziała wstając i kierując się w stronę wyjścia. Wyszła, a ja zamknęłam za nią drzwi. Może rzeczywiście potrzebowałam snu? Dokończyłam pracę i opuściłam pokój. Jeżeli chciałam się wyspać, musiałam znaleźć zastępstwo za Agathę, która przed 22:00 musiała wrócić do pokoju.
                Zdecydowałam się poprosić o pomoc Aarona. Pozornie niechętnie otworzył mi drzwi, ale wydawało mi się, że widziałam błysk w jego oku.
- Dobry wieczór Goździku – przywitałam go wesoło.
- Dobry wieczór – odpowiedział krótko – Coś się stało?
- Trochę kiepsko się czuję i Mak dała mi jakieś nowe tabletki – pokazałam mu tackę, na której widniały cztery, zgniłozielone tabletki -  Muszę je brać przed snem i przydałoby się, gdyby ktoś przejmował moją wartę w magazynie. Dałbyś sobie z tym radę?
- Przez cztery dni? – zgadł patrząc na ilość tabletek.
- Przynajmniej dzisiaj, jutro znajdę kogoś innego – powiedziałam, zastanawiając się, kto jeszcze mógł mi pomóc.
- Zajmę się tym. Przez wszystkie dni – odpowiedział po chwili, uciekając przede mną wzrokiem. Było mi go strasznie szkoda. Przez to ile czasu z nim spędziłam, mogłam powiedzieć, że znałam go i wiedziałam jak reaguje na różne sytuacje. Nie naciskałam, chociaż kusiło mnie, żeby zadać jakieś pytanie.
- Bardzo ci dziękuję – powiedziałam – Lilia schodzi z warty około 22:00, więc…
- Zapamiętam. Odpoczywaj Carmen – rzucił i zamknął drzwi. Westchnęłam. Nie potrafił dopuścić nikogo bliżej. Czułam żal do Mycrofta. Byłam pewna, że to jego wina i on był przyczyną, przez którą Goździk się tak zachowywał.
                Wróciłam do swojego pokoju. Nie lubiłam migać się od obowiązków, ale mój stan zaczął się robić naprawdę nieciekawy. Spojrzałam na łóżko. Kusiło mnie. Przebrałam się i zdjęłam fartuch, kładąc go na podłodze, niedaleko konewki oraz łopatki do przekopywania grządek. Wszystkie narzędzia pracy w jednym miejscu. Podeszłam do swojego łózka i zwaliłam się na nie, przerzucając długie włosy na bok. Zdawały się słuchać mnie, zupełnie jak rośliny. Nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu, a wręcz ułatwiało codzienne życie. Sięgnęłam po tackę z tabletkami. Połknęłam jedną z nich i poczułam mocny, duszący ziołowy smak. Rozpoznałam większość z nich. Popiłam całość szklanką wody. Osunęłam się na łóżku. Poczułam się dziwnie. Zanim zdołałam się zorientować, co się ze mną dzieje, zasnęłam.
*
                Obudził mnie dopiero poranny komunikat, który ogłaszał godzinę ósmą. Podniosłam się i ubrałam oraz przyszykowałam. Czułam się dziwnie, ale mój stan był stabilny. Nic mnie nie bolało, czułam się tylko, jakby wszystko działo się trochę wolniej niż zazwyczaj. Przed wyjściem na śniadanie podeszłam do szafki, na której stał jeden kwiat. Niebieska dalia. Podlałam go i z treską obejrzałam liście.
- Jesteś delikatny i cudowny – powiedziałam – Trzymaj się Aari.
Wyszłam z pokoju i zamknęłam go za sobą. O tej porze korytarz był niczym ogród z rana – kwitnął i budził się do życia. Wypatrzyłam Agathę i podbiegłam do niej.
- Hej Lilio! – przywitałam ją z entuzjazmem. Obróciła się i uśmiechnęła się.
- Carmen! Jak się czujesz? – zapytała na przywitanie – Jak zobaczyłam wczoraj Aarona to myślałam, że stało się coś złego.
- Nie, nie… Po prostu mam nowe leki i musiałam się porządnie wyspać. A co z Goździkiem? – zapytałam.
- Aaron trzyma się nieźle. Zresztą, sama zobacz – wskazała palcem idącego Informatyka. Wyglądał tak samo jak zawsze. Gdyby nie słowa Agathy, to pomyślałabym, że w ogóle się nie pojawił.
- Jestem bardzo wdzięczna. Potrzebowałam tego i czuję się znacznie lepiej – powiedziałam.
                Weszłyśmy po schodach i po chwili dotarłyśmy do jadalni, w której czekał nas przyjemny widok. Cierń przygotowywał śniadanie. Większość osób była już przy stołach, albo właśnie przychodziła. Tym razem Samfu przygotował tosty wraz z autorskim sosem, który był przepyszny.
- Wiecie, mam zakaz przygotowywania jedzenia bez dodawania czegoś od siebie… – zaczął mówić.
Aaron wypluł tost na talerz, a Wendy beknęła przeciągle.
- Jesteście odrażający – stwierdziła Cecily.
Nie wierzyłam w jego słowa, a jedzenie mi smakowało, więc zjadłam do końca.
- Dzisiaj dostaniemy już dostęp do nowych pięter? – zapytał Słonecznik.
- Ta, tylko pewnie później – stwierdził Samfu.
- Czuję się wybita z rytmu – stwierdziła Pokrzywa – Zazwyczaj po procesie poznawaliśmy coś nowego. Może odblokowaliśmy już wszystkie pomieszczenia i nie wiedzą, co dalej?
- Wątpię Alice – powiedziała Julia – Nie odblokowaliśmy jeszcze sali tortur.
- Też prawda – potwierdziła – Po prostu się zastanawiam.
- Mamy trzy dni do tego spotkania – przerwała Elizabeth – Mimo wszystko, będę potrzebowała jeszcze trochę pomocy przy aktach. Domkniemy to i będziemy gotowi na spotkanie. Dalej nie ufam Lokajowi na tyle, żeby uwierzyć w to, co ma nam do powiedzenia bez żadnej wiedzy.
- Pomożemy ci, jeżeli trzeba – stwierdził Maks.
- Tak – potwierdziła Jaskier.
- Czy mamy jeszcze coś do ustalenia? – zapytała Wendy.
- Na ten moment nie – powiedział Chryzantema wstając. Był bardzo wysoki, tak samo jak Alan, który cały czas musiał stać. Współczułam mu.
- To umawiamy się o godzinie 12:00 w czytelni – postanowił Goździk i również powstał. Dokończyliśmy jeść, a wkrótce cała jadalnia opustoszała. Zostałam z Agathą, która była czymś zajęta, więc powiedziała, że spotkamy się dopiero później. Lilia miała wiele sekretów. Nie zgadzałam się z wszystkim, co robiła, ale nie mogłam nic powiedzieć. Mój zakaz zabraniał. Nie mogłam zdradzać czyichś sekretów, co oznaczało, że byłam dla niej idealną przyjaciółką. Nie wydawało mi się, żeby robiła coś do końca złego, uważałam Lokaja za kogoś, kto mimo wszystko chciał nam pomóc, ale bałam się, że Agatha wczuwała się w to wszystko za mocno.
                Gdy tylko zostałam sama, postanowiłam, że pospędzam czas na świeżym powietrzu. Byłam ciekawa jaka panowała tam teraz pogoda. Czekając na windę, zauważyłam Yamę, który wspinał się po schodach. Nasze spojrzenia się spotkały. Zauważyłam, że miał w rękach aparat. Spojrzałam zaciekawiona.
- Lubisz robić zdjęcia? – zagadnęłam go.
- Carmen – powiedział, patrząc najpierw na mnie, a potem na urządzenie, które miał w rękach -  Wziąłem go sobie z magazynu i staram się zobaczyć, czy działa. Wiesz jak to jest, człowiekowi się nudzi w tym miejscu.
Zabrzmiał przekonująco. Jak zawsze.
- Jakbyś szukał inspiracji – powiedziałam – to możesz fotografować moje kwiaty w pokoju. Są naprawdę piękne i kolorowe. Jeżeli załatwiłbyś dobrą lampę to mogłyby powstać naprawdę ładne zdjęcia. Porobiłby parę ujęć z różnych kątów. Moglibyśmy się nawet spotkać i spróbować zaprosić Agathę, ona na pewno stworzyłaby ładne rzeczy, które nadawałaby się do…
- Muszę się na początku nauczyć z tego korzystać – przerwał mi nieśmiało – Ale dziękuję za opcję Carmen.
- Mam nadzieję, że pokażesz mi te zdjęcia, jak już je zrobisz – powiedziałam.
- Oczywiście – odpowiedział Słonecznik i poszedł na górę, w stronę czytelni lub sali zabaw. Ludzie chwytali się teraz za coraz to nowsze zajęcia, ale dzięki temu nie robili złych rzeczy. Samfu rozpoczął pracę w kuchni, Yama zajmował się fotografią, Aaron i Mycroft od jakiegoś czasu przestali się kłócić, Sandra nie żyła. Nie chciałam mieć nadziei, ale liczyłam na to, że będzie to oznaczało chwilę spokoju.
                Wezwałam windę. Gdy wsiadłam odruchowo nacisnęłam przycisk recepcji. Zawsze się myliłam i nie potrafiłam się tego oduczyć. Po chwili refleksji, nacisnęłam odpowiedni guzik i pojechałam na deptak. Pokonałam blaszane drzwi i wyszłam na świeże powietrze. Poczułam czyste szczęście jak zobaczyłam, że słońce świeciło, a niebo było czyste. Ciepło zdawało się przenikać przez moją skórę i napełniać mnie energią. Zawsze uważałam, że słońce to najlepsze, co mogło być dla człowieka. Godziny, które spędzałam w szklarni były znacznie łatwiejsze, właśnie dzięki temu. Zeszłam na trawę i zdjęłam buty. Zostawiając je przy wejściu postawiłam stopy na ziemi. Zrobiło mi się jeszcze przyjemniej. Przychodzę tutaj za rzadko, przyznałam sama sobie. Ruszyłam do przodu. Chciałam zagłębić się w las. Szłam, chłonąc piękno natury. To piętro żyło. Nawet jeżeli było sztuczne, to ja tego nie czułam. Nie lubiłam skupiać się na szczegółach, interesował mnie bardziej obraz ogólny. Minęłam pięknie pachnące krzewy oraz kusząco wyglądające jabłonie. Miejscami trawa sięgała wyżej, ale starałam się wybierać bardziej wydeptane ścieżki. Trawa była tak zielona, że łzy napływały mi do oczu. Ciężko było dostrzec tak proste elementy natury na wolności, ale teraz w pełni je doceniałam.
                Dotarłam w końcu na polanę, która wydawała się być idealna. Trawa była niska, niedaleko rosły mniszki lekarskie, a tuż obok stał wysoki, rozłożysty dąb. Położyłam się i zamknęłam oczy.
- Jak mi dobrze – westchnęłam na głos. Rozłożyłam ręce i przejechałam nimi dokładniej po ziemi. Wtedy to poczułam. Połączenie. Na to właśnie czekałam. Nagle stałam się tą polaną. Czułam każdy powiew wiatru, intensywność słońca, zapach, energię. Mogłam tutaj leżeć w taki sposób cały dzień. Nie czułam w takim momencie głodu, pragnienia ani niczego innego. Tylko szczęście i spełnienie. Całkowite połączenie z otoczeniem. Oddychałam i wchłaniałam wszystko, co mnie otaczało. Nie miałam pojęcia, kiedy zamknęłam oczy. Odeszłam w błogim spokoju.
*
                Coś mnie obudziło. Słońce na moment mnie oślepiło. Wiatr wiał, ale śpiew, który usłyszałam był głośniejszy. Brzmiał doskonale. Podniosłam się i rozejrzałam pomiędzy drzewami. Nie zauważyłam nikogo, ale dokładnie słyszałam skąd dochodziły dźwięki. Zaciekawiona wstałam i ruszyłam w kierunku ich źródła. Im bliżej byłam, tym bardziej byłam pewna jednego – nie znałam tego głosu. Należał do kobiety i chociaż Julia umiała manipulować swoim głosem w dowolny sposób, to nie używała talentu od czasu tortur. To musiał być ktoś inny. Do głowy przyszła mi Neri, ale to też nie brzmiało tak jak ona. Zbliżałam się z rosnącym napięciem. Trochę się obawiałam, tego co znajdę, gdy dotrę na miejsce. Udało mi się dojść prosto na polanę, na której zauważyłam postać. Wyglądała na dziewczynę, nosiła bardzo specyficzny biały kombinezon, który zasłaniał prawie całe jej ciało, pozostawiając jedynie odsłonięte dłonie oraz twarz. Dziewczyna była blada jak ściana. Nie miałam wątpliwości, że to właśnie ona śpiewała. Miała długie, białe włosy, zaczesane na bok. Chociaż była mała i wyglądała niegroźnie to moją głowę zalała fala wątpliwości. Kim ona była? Jak się tutaj znalazła? Dlaczego wyglądała tak dziwnie? Czemu jej usta się nie poruszały, a słyszałam jej śpiew?
                Wtedy spojrzała na mnie, a ja poczułam dreszcz na plecach. Śpiew ucichł. Instynkt kazał mi się wycofać i wrócić na drogę, ale to mogło być przełomowe. Ktoś inny był tutaj z nami?
- Hej! – głos mi się załamał – Kim jesteś Kwiatuszku?
Dziewczynka uśmiechnęła się. Wstała szybkim, sprawnym ruchem. Zauważyłam, że tuż za nią, na polance rosły przepiękne, niebieskie oraz białe piwonie. Były bardzo rzadkie, nigdy nie widziałam takich na własne oczy, ale słyszałam, że istniały.
- Hej! – głos wydawał się dochodzić z każdej strony i dostawać się prosto do mojej głowy – Co tutaj robisz? Myślałam, że Sora nie pozwala tu wam przychodzić.
- Sora? – zapytałam zdezorientowana, chociaż szybko połączyłam fakty. Mówiła o Lokaju – Czym jest to miejsce?
- To polana. Moja i mojej… hahaha – zaczęła się śmiać. Widziałam, jak jej oczy świdrują miejsce za moimi plecami. Odwróciłam się i spojrzałam w tamtą stronę, ale nie zobaczyłam niczego, poza drzewami, ciągnącymi się tak daleko, jak sięgał mój wzrok.
- Nie wiedziałam, że macie tutaj taką kryjówkę – powiedziałam – Obserwujecie nas?
- Tylko troszkę – odpowiedziała. Jej usta wciąż były nieruchome – Mamy za dużo nie patrzeć, bo wtedy oni się denerwują.
- Jak masz na imię? – zapytałam – Wiesz może jak stąd wyjść?
- Wyjść? – zdziwiła się dziewczynka, ignorując pierwszą część mojego pytania – Po co miałabyś stąd wychodzić głuptasie?
- Chciałabym wrócić do swojego domu. Do rodziny – wytłumaczyłam jej, czując jak płonę rumieńcem – Zaprowadzisz mnie do wyjścia?
Postąpiłam krok w jej stronę, chcąc podejść bliżej. Usłyszałam szelest. Zdążyłam zobaczyć tylko szeroki uśmiech dziewczynki, zanim do szelestu dołączył drugi dźwięk. Komunikat.
- Witam państwa. Przez wczorajsze opóźnienie przypominam, że za parę minut odbędzie się przekazanie państwu kart dostępu na nowe piętra. Proszę żeby wszyscy goście stawili się w czytelni.
                Otworzyłam oczy. Leżałam na polanie, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie chłonęłam ciepło słońca i kontakt z naturą. Trochę kręciło mi się w głowie. Dziewczynka w bieli przypomniała mi się od razu. Podniosłam się i rozejrzałam, ale nie słyszałam już śpiewu. Byłam bardzo zdezorientowana, nie wiedząc, czy to był sen, czy rzeczywistość. Nie wyglądało to na sen, ale kim w takim razie była dziewczynka? Ruszyłam w stronę wyjścia. Słońce schowało się za chmurami i stało się tutaj naprawdę nieprzyjemnie. Idąc pomiędzy drzewami, zaczęłam biec. Dobiegłam do swoich butów i ubierając je, pospiesznie opuściłam piętro. Musiałam chwilę poczekać na windę. Obejrzałam się w stronę blaszanych drzwi, jakbym bała się, że za chwilę się otworzą. Serce biło mi szybciej niż zazwyczaj. Oparłam się o ścianę. Wtedy poczułam, że mam coś w kieszeni. Sięgnęłam po to i zauważyłam białą piwonię. Poczułam dreszcz przerażenia.
- Nie, nie, wszystko było snem. Zerwałam ją na polanie, na której zasnęłam – powiedziałam, starając się nie myśleć o tym, co się stało. Winda przyjechała. Wcisnęłam przycisk odpowiedzialny za deptak i oparłam się o wewnętrzną barierkę. Odetchnęłam ciężko. Drzwi jednak były dalej otwarte. Coraz bardziej przestraszona odsunęłam się i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że ponownie się pomyliłam. Naprawiłam swój błąd i po chwili wysiadłam przy recepcji. Nie spotkałam tam nikogo, ale zdawałam sobie sprawę, że dojście tutaj zajęło mi sporo czasu. Weszłam po schodach siłując się z drzwiami do czytelni i zobaczyłam, że prawie cała grupa, wraz z Lokajem już na mnie czekała. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Nie zachowywał się jednak ani trochę inaczej. Uśmiechnął się na mój widok. Z grupy brakowało Mycrofta.
- Widzę, że mamy komplet – powiedział – W takim razie mogę zaczynać. Tak jak państwu mówiłem, jedno z pięter nie było dostępne do wczoraj, do późnych godzin wieczornych. Dzisiaj wszystko jest już gotowe i będziecie mogli przeszukać każdy zakamarek. Dodatkowo za trzy dni jesteśmy umówieni w jednym z nowo otwartych pomieszczeń. Pamiętają państwo?
- Nie mówiłeś nam jeszcze, gdzie mamy się spotkać – zauważył sucho Słonecznik.
- To będzie galeria. Przygotuję wszystkie potrzebne rzeczy. Przypominam, że wasza obecność nie jest obowiązkowa – to mówiąc, podał skórzaną teczkę zawierającą karty Maksowi. Pisarz otworzył ją i przeczytał:
- Galeria… strzelnica… warsztat i… pomieszczenie detektywistyczne – przeczytał – Tak wyglądają nowe piętra.
- W końcu – ucieszyła się Lilia.
- To drugie pomieszczenie, które pasuje do Naessa – stwierdził Cierń – Nie kończą się wam pomysły?
- Musimy się podzielić i brać do roboty – rzuciła dziarsko Cecily.
- Chwila – przez moment nie zdawałam sobie sprawy, że w ten sposób odezwał się Lokaj, ale po chwili cała grupa spojrzała w jego kierunku – Skąd masz ten kwiat?
                Nie miałam pojęcia, ale wciąż trzymałam białą piwonię w dłoni. Spojrzałam na nią zdezorientowana, a potem na Lokaja, którego twarz, po raz pierwszy, wyrażała coś, co przypominało strach.
- Ja… - zaczęłam – Sama nie wiem. Obudziłam się z nią w kieszeni.
Lokaj wyglądał jakby miał się za chwilę rozpaść. Nie mówiąc nic, puścił się biegiem, w kierunku drzwi. Otworzył je z rozmachem, po czym wybiegł, zostawiając nas z szokiem na twarzach.
- Co się właśnie stało? – zapytała Julia.
- O co chodzi z tym kwiatem? – zaciekawiła się Lilia.
- Byłam na deptaku i miałam dziwny sen… Potem się obudziłam i… Nie, najpierw wstałam… - zaczęłam tłumaczyć, ale wszystko pomieszało mi się w głowie.
- Ten dupek w garniaku chce nas przestraszyć – żachnął się Samfu – Ot cała filozofia.
- Mimo wszystko zareagował dziwnie – stwierdziła Pokrzywa.
- Jesteś pewna, że nie zerwałaś czegoś z jego prywatnego ogrodu, czy czegoś takiego? – zapytała Wendy.
- To jest coś takiego? – zdziwił się Niezapominajka, poprawiając pelerynę.
- Ona żartowała Ethan – wytłumaczyła Róża – Myślę, że i tak się nie dowiemy o co chodzi. Skupmy się teraz na nowych piętrach.
- Tak, to prawda. W końcu znając życie powstałby kolejny niesprawiedliwy zakaz, który by nas całkowicie zablokował – stwierdził Samfu.
- My od razu się odłączymy – przemówiła Mak, wskazując na Jaskra oraz Chryzantemę – Musimy dowiedzieć się więcej dla dobra grupy. Nie zostało nam dużo i nikt tam nie będzie siedział na siłę, więc jak będziecie czegoś potrzebowali to wiecie, gdzie nas szukać.
- Często ostatnio znikacie – zauważyła Żonkil, krzyżując ręce.
- Pracujemy Wendy. Uwierz – odpowiedziała Julia ze zrezygnowaniem.
- Widzimy się na obiedzie – powiedział na odchodne Chryzantema, po czym we trójkę wyszli z czytelni.
                Zostaliśmy w nieco okrojonej grupie, składającej się z dziesięciu osób. Było nas naprawdę mało.
- Ja pójdę przodem, prosto do warsztatu – zaproponowała Lilia.
- Nie wolisz poczekać na nas? – zapytałam.
- Czekałam na to piętro tak długo… Tylko trochę się rozejrzę – obiecała. Nikt nie dyskutował. Agatha opuściła czytelnię, idąc na piętro, na które czekała od dawna.
- To zostało nas dziewięciu – stwierdziła Wendy – Jeżeli chcemy, żeby poświęcenie Mycrofta nie poszło na marne, lepiej zacznijmy coś robić.
- My z chęcią sprawdzimy ten warsztat – zaproponowała Róża. Ethan i Yama kiwnęli na potwierdzenie głowami.
- Jak chcecie sprawdzić jeszcze strzelnicę, to z chęcią przejdę się z wami – powiedział Goździk. To była dla mnie wystarczająca zachęta.
- Ja też – dodałam krótko.
- Jesteś fanem broni Aaron? – zapytała Alice.
- Raczej chcę się upewnić, że nikt nie zabierze stamtąd czegoś niebezpiecznego – odpowiedział twardo, nie wyczuwając, że Alice mówi do niego w szyderczy sposób.
- Dobra – stwierdził Cierń – W takim razie ja wezmę Alana, Wendy i Alice i sprawdzimy… pomieszczenie detektywistyczne oraz tą galerię.
- Widzimy się na obiedzie? – upewniła się Róża.
- Na obiedzie – powiedział Samfu i wyprowadził swoją grupę. Wyszliśmy chwilę po nich.
                Stanęliśmy przy windach.
- Nie podoba mi się to. Te pomieszczenia brzmią niebezpiecznie. Właściwie każde z nich, może oprócz galerii – stwierdził Yama.
- Myślicie, że strzelnica była zamknięta? Dlatego nie dostaliśmy kart dostępu na czas? – zapytała Pokrzywa.
- To mogło być każde piętro. Mnie bardziej ciekawi dlaczego – Samfu spojrzał na panel w jednej ze stojących wind – Dobra, ładuje te cudeńka.
- Chciałbym zobaczyć strzelnicę – powiedział Alan – Powiecie mi jak tam będzie?
- Nie, to będzie tajemnicą. Będę do końca mojego pobytu starał się, żebyś nigdy się nie dowiedział – stwierdziła Róża. Pechowiec spojrzał na nią trochę przestraszony, ale na jej twarzy po chwili pojawił się uśmiech – Żartuję Alan. Pewnie, że ci powiemy.
- Dz-dzięki – powiedział, jąkając się lekko.
- Dobra, do roboty gołąbki – stwierdził Cierń – Do potem.
                Druga grupa odłączyła się i zniknęła w sąsiedniej w kabinie. Skorzystaliśmy z tej która została i weszliśmy do środka. Spojrzałam na Ethana. Wyglądał na niesamowicie spokojnego.
- Co tam Niezapominajko? – zapytałam go. Spojrzał na mnie.
- Doskonale Carmen. Mam dzisiaj wyśmienity humor – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
- Cieszę się – odpowiedziałam.
- To do ciebie niepodobne – stwierdziła Cecily, spoglądając na niego nieco podejrzliwie – Ale też się cieszę. Morale grupowe są ważne w takich momentach.
Dojechaliśmy na miejsce. Klatka schodowa znajdowała się po prawej stronie, co mogło oznaczać, że byliśmy w prawym skrzydle hotelu.
- Te korytarze zrobiły się strasznie nudne – stwierdziła Cecily.
- Wolę jak są bezpieczne, ale nudne, niż pełne pułapek czy kolejnych motywów – odpowiedział Goździk, podchodząc do blaszanych drzwi – Ktoś z was kiedyś strzelał?
- Jesteś świetny w zadawaniu dyskretnych pytań – stwierdziła Cecily.
- Ja strzelałem, ale kula i sam pistolet działały trochę inaczej – powiedział Niezapominajka.
Nikt poza Ethanem się nie zgłosił. Weszliśmy po chwili do środka, pokonując blaszane drzwi.
                Weszliśmy do sporego pomieszczenia. Skojarzyło mi się od razu z serialami, które leciały w telewizji w moim domu całymi dniami, nie ważne o której wracałam z ogrodu. Długi tor, na początku którego znajdowały się stanowiska, z których można było strzelać. Oddalone o różne dystanse stały tarcze oraz manekiny. Zauważyłam zarówno te stacjonarne, jak i takie, które ruszały się przez cały czas i były znacznie cięższe do trafienia. Miejsc, z których można było ćwiczyć celność naliczyłam dziesięć, ale nie znałam się na ustawieniu i nie wiedziałam, czy nie mogło być ich więcej. Przy każdym stanowisku w oczy rzucały się grube słuchawki, które wisiały na srebrnych haczykach. To musiało służyć do tego, żeby chronić uszy przed hałasem. Oprócz punktów do strzelania w oczy rzuciła się ogromna ściana, odgrodzona ladą. Za nią znajdowały się bronie. Dziesiątki, może nawet setki. Wszystkie były podświetlone całą linią lampek, które sprawiały, ze wystawa bardzo się wyróżniała.
- Co to ma do cholery być? – zezłościł się Goździk – Oszaleli?
- To robi wrażenie – stwierdziła Cecily – Jestem ciekaw, czy każdy ma do nich dostęp.
Aaron poszedł na przód. Przeskoczył przez ladę i sięgnął do jednej z szafek. Otworzył ją bez problemu. To nie był dobry znak. Chwycił długi pistolet, który wyglądał jak wyciągnięty z jakiegoś filmu.
- Karabin automatyczny AK-47. Radziecka produkcja – sprawnym ruchem przesunął coś i po chwili wypiął kawałek broni. W odczepionym elemencie błysnęło coś złotego. Goździk zaklął – Cholera jasna. Jest naładowany.
- Chyba żartujesz – Słonecznik odruchowo się zasłonił.
- Proszę się nie martwić – Lokaj pojawił się znikąd. Po wcześniejszym wybuchu nie widać było złości. Wyglądał tak jak zazwyczaj – Wszystkie bronie tutaj są naładowane ślepakami naszej produkcji. Nie posiadają dodatków w postaci bagnetów, ani innych broni bliskiego zasięgu. Te bronie tutaj służą tylko waszemu relaksowi, są tak samo niebezpieczne jak każdy inny przedmiot w hotelu.
- Czemu tak nagle wybiegłeś z czytelni? – zapytał Ethan. Lokaj spojrzał na mnie.
- Nie mogę państwu tego zdradzić, ale nie muszą się państwo obawiać. Sytuacja jest opanowana i znowu jestem dostępny na każde zawołanie.
- Czyli te bronie nie są naładowane ostrą amunicją? – upewnił się Aaron.
- Co więcej, pociski są całkowicie niegroźne. Po wylocie i nabraniu temperatury i zderzeniu się z ciałem stałym rozsypują się w pył, nie zostawiając śladu i nie sprawiając bólu. Upewniliśmy się, żeby nikt nie zrobił sobie krzywdy, szczególnie, że nawet normalna amunicja ćwiczebna bywa groźna – wytłumaczył Lokaj.
- Skoro tak… - Aaron przechylił się i wycelował. Ruch był tak szybki, że nikt, razem z celem, się tego nie spodziewał. Huk zaskoczył i zadzwonił w uszach.  Dwa lub trzy pociski, wystrzelone w ułamku sekundy pomknęły i uderzyły obok mnie. Prosto w Lokaja. Serce zabiło mi szybciej. Poczułam strach, patrząc na to jak on zareaguje. Lokaj jednak uśmiechnął się tylko.
- Odważnie – przyznał – Jak pan jednak widzi, Panie Masayoshi, nie aktywował pan nawet zakazu. Nie mam najmniejszego śladu pańskiej odważnej próby – wskazał na swoją twarz, która była perfekcyjna jak zawsze.
- Chciałem sprawdzić, czy tym razem mówicie prawdę – odpowiedział, odkładając broń do gabloty. Ethan głośno przełknął ślinę.
- Mam nadzieję, że jest pan teraz całkowicie pewny. Czy ktoś z państwa ma jeszcze jakieś pytania?
                Nikt nie odpowiedział. Lokaj ukłonił się i po chwili zniknął za drzwiami.
- Aaron, masz jakieś myśli samobójcze? – zapytał Słonecznik – Nie bałeś się, że uaktywnisz zakaz?
- Nie mogłem się powstrzymać, kiedy zobaczyłem to – stwierdził, pokazując jak chwyta jeden z pocisków i rozkrusza go w dłoni – Nie wiecie jakie to przyjemne uczucie.
- Umiesz strzelać? – zapytała Róża.
- Tak. Uczyłem się przez długi czas. To było moje hobby – odpowiedział z dumą – Dobra, ktoś chcę spróbować? Poza tym nie widzę nic ciekawego w tym pomieszczeniu.
- Jeżeli wszystkie bronie są nabite tą dziwną amunicją, to chyba nie musimy tutaj nikogo zostawiać na warcie – powiedziałam.
- Też tak myślę. Chociaż same bronie mogłyby narobić sporo chaosu – powiedział Goździk – W sumie podobnie jak wiele innych przedmiotów. Lokaj miał rację.
- Zaufam ci Aaron – powiedziała Cecily – Jeżeli to wszystko, to rzeczywiście możemy stąd iść.
Piętro nie oferowało sobą nic więcej, więc nie musieliśmy marnować na nie czasu. Wychodząc spojrzałam na Goździka. Nie znałam go od tej strony. Nie miałam pojęcia, że znał się na broni palnej i to w taki sposób.
                Winda czekała na nas na miejscu, więc sprawnie się do niej zapakowaliśmy i ruszyliśmy na drugie z pięter. Czasami przeszukiwania były na tyle krótkie, że po sprawdzeniu wszystkiego, mogliśmy się zająć sobą, aż do czasu zbiórki. W tym przypadku był nią obiad.
- O której pójdziecie po jedzenie? – zapytałam się Cecily i Ethana, gdy wysiedliśmy na piętrze, na którym był warsztat. Schody znajdowały się tym razem po lewej stronie.
- Pewnie około 16:00, tak jak zawsze. Będziemy mieli czas odpocząć, jeżeli warsztat będzie równie mało znaczący, jak strzelnica – ucieszyła się Aktorka.
- Nie wiem czy to takie fajne – wtrącił się Goździk – To mniej informacji dla nas.
- Może wszystko jest ukryte w historii choroby i w tym, co cały pobyt bada Maks? – zapytał Yama.
- Nie sądzę – odpowiedział ponuro Aaron – Po prostu wybraliśmy mało znaczące piętra. Druga grupa wpadnie na ciekawszy trop.
- Zobaczymy – powiedziałam otwierając blaszane drzwi.
                Weszliśmy do pomieszczenia, które przywitało nas dosyć mrocznym oświetleniem. Lampy, które je dawały, znajdowały się tuż nad stołami, tak żeby dawać jak najwięcej światła dla osoby, która przy nich by pracowała. Pomiędzy stanowiskami widać było kosze pełne części oraz całe stosy przeróżnych narzędzi, z których rozpoznawałam tylko te podstawowe. Całość sprawiała, że warsztat prezentował się naprawdę dobrze. Zauważyłam Lilie, która stała przy jednym ze stołów. Nie musieliśmy nawet do niej podchodzić, żeby widzieć, że się zaaklimatyzowała. Na oku miała urządzenie, która wyglądała jak mini luneta. Uśmiechnęła się, kiedy nas zauważyła.
- To miejsce jest nie-sa-mo-wi-te! – wykrzyknęła z entuzjazmem – Wybaczcie, ale nie zdążyłam przeszukać całości. Przyszliście tak szybko, a tu jest tyle dobra…
- Jak chcesz to będziesz mogła tutaj przychodzić, jak Carmen przyjęłaby twoją wartę – zaproponował Goździk – Ja z wielką chęcią przejmę jej nocną wartę.
- Nie ma problemu – powiedziałam.
- Naprawdę? Jeju, dziękuję wam! – Lilia wydawała się być naprawdę szczęśliwa – Pomożecie mi przeszukać pozostałą część warsztatu?
- Oczywiście, po to tu jesteśmy – Cecily pokiwała głową – Rozejrzyjmy się czy znajdziemy tutaj coś ciekawego.
                Grupa rozeszła się pomiędzy stanowiskami. Hala była dosyć spora, nie chciało mi się liczyć, ale byłam pewna, że znajdowało się tutaj około sześćdziesięciu takich stanowisk. Przy jednym końcu, pod ścianą, ułożony był stos desek, w różnych rozmiarach i kształtach. Wszystkie były oszlifowane i gotowe do obróbki. Po stołach walały się również przeróżne schematy, które musiały służyć jako wskazówki, co do różnych urządzeń oraz rzeczy, które można było tutaj wykonać.
- Musicie to zobaczyć – usłyszałam głos Goździka. Obróciłam się. Stał przy jednym stołów. Obok niego stała Agatha. Miała strach wypisany na twarzy. Nie miałam pojęcia, o co chodziło, ale wraz z resztą grupy podbiegliśmy. Aaron trzymał coś w ręce. Po chwili położył to na dużym, wygodnym blacie i wskazał palcem na coś, co z początku nie przypominało mi zupełnie niczego. Nagle zaczęłam dostrzegać kształty. Schemat przedstawiał szkic robota, który przypominał człowieka. Wciągnęłam głośno powietrze. Linie i okręgi opisywały stworzenie Lokaja. Jeszcze bardziej zszokowała inna informacja. W prawym górnym narożniku widniał napis. Opis całego schematu.
- Sora, wersja trzecia. Ilość sztuk: 7 – przeczytał na głos Aaron. W warsztacie zrobiło się wyjątkowo cicho.

------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika

Komentarze

  1. Serio, przysięgam, że w tym epizodzie z rozdziału na rozdział coraz bardziej się czuję jakbym czytał coś w stylu niemal identycznym do mojego xD. Posługiwanie się tego typu scenami jak ta na polanie to tak bardzo moje preferencje, że nie mogę tego nie pochwalić xD. Ostatnimi czasy mam wielką ochotę napisać jakiegoś srogiego horrorka i lektura tego rozdziału wcale nie pomogła mi by przełknąć tej chęci do momentu aż poczyszczę wszystkie ważniejsze sprawy :D
    Przez to, że jest to perspektywa Carmen, a ja ostatnio trochę czytałem na temat symboliki kwiatów, myślę, że będzie to idealne miejsce by zadać to pytanie. Czy te kwiatowe przydomki jakie florystka nadaje innym były wybierane jedynie na podstawie charakterów postaci, czy także pod względem fabularnym? Lub obie opcje na raz? ;) Nawet pomijając takie ‘urealnienie’ (z braku lepszego słowa), że nadawane one byłyby na podstawie tego jak Carmen postrzegała postacie na początku, uważam, że sprowadzenie tej symboliki do roli w fabule mogłoby być ciekawym posunięciem. Coś na zasadzie, ‘o, Carmen miała co do niego/niej rację’ kiedy stało się coś zdradzającego czemu dana postać została określonym kwiatem. Jednak z drugiej strony nie okrywajmy, że nie licząc zainteresowanych w tej tematyce, mało kto byłby w ogóle w stanie docenić takie zabiegi :/
    Wybacz, ale ponownie nie podejmę się próby korekty. Alergia męczy mnie na tyle, że nie jestem w stanie się wystarczająco skupić :( W każdym razie, jeśli będziesz zainteresowany, za jakiś czas, jak będę ponownie prawidłowo funkcjonował, możemy znowu przysiąść do jakiegoś rozdziału. Oczywiście, ani się nie narzucam, ani nie ponaglam, bo i tak lepiej, żeby trochę czasu minęło, ale jakby co, wiadomo, gdzie mnie znaleźć w celu zrewidowania postępów ;) Nadrobię to, że jestem teraz mało użyteczny :P
    Nie wiem, czy już wiesz, ale i tak dam znać, że w pierwszym rozdziale padły ukryte w tekście portrety postaci. Ostatnio sprawdzałem arta Carmen (jakby co, już wykopałem go innym sposobem) i zauważyłem, że po kliknięciu pokazało się, że link się przedawnił, czy jakoś tak. Domyślam się, że będzie tak u wszystkich. No i w sumie, to chyba tyle. Do zobaczenia niedługo! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oho, coś tak czułem, że te linki się przedawnią. Na pewno to ogarnę w najbliższym czasie, bo po prostu też jestem w szale różnych wydarzeń i chcę trochę odpocząć, ale bardzo dziękuję za informacje, bo sam bym pewnie w życiu nie sprawdził.
      Co do symboliki odpowiem w sposób Rewolwerowa - "jedyni powiedzą, że tak, drudzy powiedzą że nie, a ja powiem - nie wiem" xD Nie no ,tak naprawdę wiem i nazwałbym to przede wszystkim intuicją. Takie rzeczy powinni raczej zauważać osoby czytające (żeby nie psuć zabawy z poznawania dzieła), ale wyjątkowo odkryję jeden fakt osobiście. Lokaj w poprzednim rozdziale wspominał o tym, że pewne "One" bawią się w miejscu odgrodzonym Filtrem Percepcji, który pokona tylko niesamowity umysł. Chodził o filtr otaczający Deptak. Dużo osób próbował go pokonać, a udało się to tylko Carmen. Jej postać nie jest taka, jaka wydaje się być na pierwszy rzut oka. Kwiaty odegrają jeszcze rolę w późniejszym momencie, ale za dużo o tym nie powiem na ten moment. Z drugiej strony też zaznaczę, że nie przykładałbym do tego AŻ takiej uwagi. Na pewno symbolika jest sprawdzana w paru źródłach, ale tak poza tym... To jest coś pomiędzy. Mam nadzieję, że to, co napisałem, ma jakiś sens :D
      Na korektę oczywiście jestem zawsze chętny. Nieskromnie wydaję mi się, że strasznie dużo wyciągnąłem z pierwszej, zwracam uwagę na wiele rzeczy i dlatego jestem pełen nadziei przyszłych rzeczy, które będę w stanie z tych korekt i rad wyciągnąć :D
      No i co, do pierwszego akapitu (jakoś tak dzisiaj chaotycznie odpowiadam, nie po kolei) to w sumie ciekawie :D Ale uznam to jako komplement i w sumie cieszę się, że mój styl ewoluuje w tak wielu, różnych kierunkach :)

      Wielkie dzięki za komentarz!

      Usuń

Prześlij komentarz