Epizod V - Rozdział 43: Polana (Carmen Alvare)
Rozdział 43, z perspektywy jednej z trudniejszych do pisania postaci - Carmen Alvare! Po ostatniej informacji grupa musiała zmienić swoje plany. W tym rozdziale zobaczycie trochę świata z pokręconej perspektywy Florystki i dowiecie się paru ciekawych rzeczy. Carmen jest osobą, która jest naprawdę wyjątkowa w porównaniu z resztą grupy. Zapraszam Was do lektury i prosimy o komentarz oraz rozesłanie bloga dalej - każdy rozgłos Nam bardzo pomaga!
Rozdział 43: Polana (Carmen Alvare)
Nie
zdążyliśmy zadać żadnego pytania. Byłam ciekawa paru rzeczy, ale Duch zniknął
tak szybko.
- Cholera, nie
zdążyłam nawet zapytać o Mycrofta… - w głosie Żonkila dało usłyszeć się
złość – Dlaczego znowu zaczynają z tą
swoją tajemniczą szopką?
- Tacy są – skwitował
Cierń. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył śniadaniem. Cieszyłam się, że było mu
trochę lepiej – Zastanawiam się, dlaczego
piętro jest zamknięte.
- Takiej sytuacji
jeszcze nie było – Maks poprawił swój kapelusz – Być może ma to związek z Mycroftem i tym, że go zabrali.
- Chyba nie zrobią mu
krzywdy? – zafrasowała się Lilia.
- Wątpię. Raczej
wykorzystają do czegoś. Chociaż kto tam ich wie – rzucił Aaron. Zatrzymałam
na chwilę przy nim wzrok. Bardzo się cieszyłam, że zmienił swoje nastawienie do
procesów. Wiedziałam jak bardzo obwiniał się wcześniej i jak wiele zmieniło się
od tego czasu.
- Czyli dzisiaj mamy
wolne i możemy zająć się swoimi rzeczami – podsumował Yama.
- Dokładnie. To dosyć
odświeżające. Będę mógł wrócić do czytelni i zbadać potrzebne rzeczy – Chryzantema
uśmiechnął się delikatnie.
- To idealny dzień na
odpoczęcie. Mało spałem dzisiejszej nocy – stwierdził Samfu.
- Widzę, że nie tylko
ja miałam problemy ze snem. Nawet alkohol nie pomógł mi zbytnio zasnąć – Róża
przeczesała włosy. Podobał mi się ich kolor. Chciałam z nią porozmawiać o tylu
rzeczach, w domu, przy braciach, nie miałam takich luksusów. Dogadywałam się z
większością dziewczyn, ale Cecily dalej budziła we mnie lęk. Nie potrafiłam się
przełamać.
- Lepiej przyznajcie
się kogo w nocy odwiedzał Lokaj – zaczął Cierń – Widziałem go na korytarzu.
- Nie przyszło ci do
głowy, że zajmowała się pokojami ofiar lub po prostu pilnował holu? – zapytała
Julia.
- Nie wszystko musi
być tak banalne – odpowiedział – Zawsze
tak psujesz zabawę?
Jaskier
nie odpowiedziała. Pokręciła głową i zamilkła. Wkrótce po tym, cała grupa
rozeszła się w swoje strony. Dzisiejszego dnia czułam się trochę lepiej, w
wolnej chwili przyjmowałam leki, które przepisała mi Elizabeth. Tłumaczyła mi
jakie jest ich działanie, ale nie potrafiłam zapamiętać tych wszystkich
właściwości. Ufałam jej. Wydawała się być osoba, która mogłaby zabić
wszystkich, ale jednak tego nie robiła. Ciężko pracowała i cały czas ratowała
kolejne osoby. Zastanawiałam się, czy nie powinna mieć własnego ochroniarza,
który upewni się, że nic się jej nie stanie. To miejsce bez niej stałoby się
bardzo niebezpieczne. Resztę dnia spędziłam w pokoju. Zajmowałam się swoim
niedużym ogrodem, który tam miałam. Kwiaty kwitły jak zaczarowane.
*
Wieczór nastał niesamowicie
szybko. Właśnie wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Postawiłam konewkę na ziemi
i przecierając ręce o fartuch, podeszłam, żeby otworzyć. Zerknęłam po drodze na
zegarek, który pokazywał 20:33. Do mojej zmiany w magazynie było jeszcze trochę
czasu. Na korytarzu stała Elizabeth. Przywitałam ją delikatnym uśmiechem i
zaprosiłam do środka.
- Widzę, że nie dajesz
sobie nawet chwili wytchnienia – westchnęła na przywitanie. Była surowa i
mocno zwracała uwagę, na to, co działo się wokół.
- Jak mam wolny czas
to opiekuję się nimi. Zazwyczaj pielęgnacja listków tego gatunku… - w
głowie miałam już wszystko, czego tylko potrzebowałam, ale Mak przerwała mi
gestem.
- Carmen wybacz, ale
mam sporo pracy, a chciałam ci podrzucić leki i zobaczyć jak się czujesz – spojrzała
na mnie – Wszystko dobrze? Nie masz już
zawrotów głowy?
- Wszystko gra – wysiliłam
się na uśmiech. Właściwie nie do końca grało. Teraz czułam się dobrze, ale
byłam pewna, że lada dzień wszystko mogło wrócić. Zawroty głowy, bóle, czułam
jakby cała energia ze mnie odchodziła. Moją głowę zalewały przeróżne myśli i
chociaż fizycznie czułam się w porządku, to czułam niemoc pod względem
psychicznym, która rozlewała się na pozostałe dziedziny mojego życia. Tłumaczyłam
to sobie zmęczeniem, ale bywały dni, w których pracowałam od rana do nocy, a
czasami nawet nie spałam. Potrafiłam naprawdę ciężko pracować. To było znakiem,
że coś było nie tak – Jak ci idzie praca?
Jakieś przełomy?
- Jeżeli mam być
szczerza… To, co jest zawarte w tych aktach jest bardzo ciężkie do zrozumienia.
Staram się to przełożyć, wiele rzeczy stało się jasnych, ale wciąż brakuje
tego… czegoś. Fragmentu układanki, który łączy każdą jej część w jedną, spójną
całość.
- To zupełnie jak
pewien krzew z rodziny różowatych, który musiałam przesadzić tak, żeby nie
stracić… - zaczęłam, ale gdy zobaczyłam twarz Elizabeth, to postanowiła się
jednak nie odzywać. Jej spojrzenie potrafiło być bardziej wyraziste niż tysiąc
słów. Maska zasłaniała usta.
- Zostawiam ci nowe
tabletki. Sama je opracowałam. Bierz jedną przed snem przez cztery dni i w
żadnym wypadku nie zmieniaj dawki i nie zapominaj. Będą działały trochę jak
narkotyk, więc jak będziesz planowała je odstawić to przyjdź do mnie, a dam ci
odpowiednią mieszankę, żeby wypłukać to z twojego organizmu.
- Dziękuje ci bardzo –
powiedziałam.
- Nie ma sprawy – odpowiedziała
wstając i kierując się w stronę wyjścia. Wyszła, a ja zamknęłam za nią drzwi.
Może rzeczywiście potrzebowałam snu? Dokończyłam pracę i opuściłam pokój.
Jeżeli chciałam się wyspać, musiałam znaleźć zastępstwo za Agathę, która przed
22:00 musiała wrócić do pokoju.
Zdecydowałam
się poprosić o pomoc Aarona. Pozornie niechętnie otworzył mi drzwi, ale
wydawało mi się, że widziałam błysk w jego oku.
- Dobry wieczór
Goździku – przywitałam go wesoło.
- Dobry wieczór – odpowiedział
krótko – Coś się stało?
- Trochę kiepsko się
czuję i Mak dała mi jakieś nowe tabletki – pokazałam mu tackę, na której
widniały cztery, zgniłozielone tabletki - Muszę je brać przed snem i przydałoby się,
gdyby ktoś przejmował moją wartę w magazynie. Dałbyś sobie z tym radę?
- Przez cztery dni? – zgadł
patrząc na ilość tabletek.
- Przynajmniej
dzisiaj, jutro znajdę kogoś innego – powiedziałam, zastanawiając się, kto
jeszcze mógł mi pomóc.
- Zajmę się tym. Przez
wszystkie dni – odpowiedział po chwili, uciekając przede mną wzrokiem. Było
mi go strasznie szkoda. Przez to ile czasu z nim spędziłam, mogłam powiedzieć,
że znałam go i wiedziałam jak reaguje na różne sytuacje. Nie naciskałam,
chociaż kusiło mnie, żeby zadać jakieś pytanie.
- Bardzo ci dziękuję –
powiedziałam – Lilia schodzi z warty
około 22:00, więc…
- Zapamiętam.
Odpoczywaj Carmen – rzucił i zamknął drzwi. Westchnęłam. Nie potrafił
dopuścić nikogo bliżej. Czułam żal do Mycrofta. Byłam pewna, że to jego wina i
on był przyczyną, przez którą Goździk się tak zachowywał.
Wróciłam
do swojego pokoju. Nie lubiłam migać się od obowiązków, ale mój stan zaczął się
robić naprawdę nieciekawy. Spojrzałam na łóżko. Kusiło mnie. Przebrałam się i
zdjęłam fartuch, kładąc go na podłodze, niedaleko konewki oraz łopatki do
przekopywania grządek. Wszystkie narzędzia pracy w jednym miejscu. Podeszłam do
swojego łózka i zwaliłam się na nie, przerzucając długie włosy na bok. Zdawały
się słuchać mnie, zupełnie jak rośliny. Nie przeszkadzało mi to w żadnym
stopniu, a wręcz ułatwiało codzienne życie. Sięgnęłam po tackę z tabletkami.
Połknęłam jedną z nich i poczułam mocny, duszący ziołowy smak. Rozpoznałam
większość z nich. Popiłam całość szklanką wody. Osunęłam się na łóżku. Poczułam
się dziwnie. Zanim zdołałam się zorientować, co się ze mną dzieje, zasnęłam.
*
Obudził
mnie dopiero poranny komunikat, który ogłaszał godzinę ósmą. Podniosłam się i
ubrałam oraz przyszykowałam. Czułam się dziwnie, ale mój stan był stabilny. Nic
mnie nie bolało, czułam się tylko, jakby wszystko działo się trochę wolniej niż
zazwyczaj. Przed wyjściem na śniadanie podeszłam do szafki, na której stał
jeden kwiat. Niebieska dalia. Podlałam go i z treską obejrzałam liście.
- Jesteś delikatny i
cudowny – powiedziałam – Trzymaj się
Aari.
Wyszłam z pokoju i zamknęłam go za sobą. O tej porze
korytarz był niczym ogród z rana – kwitnął i budził się do życia. Wypatrzyłam
Agathę i podbiegłam do niej.
- Hej Lilio! – przywitałam
ją z entuzjazmem. Obróciła się i uśmiechnęła się.
- Carmen! Jak się
czujesz? – zapytała na przywitanie – Jak
zobaczyłam wczoraj Aarona to myślałam, że stało się coś złego.
- Nie, nie… Po prostu
mam nowe leki i musiałam się porządnie wyspać. A co z Goździkiem? – zapytałam.
- Aaron trzyma się
nieźle. Zresztą, sama zobacz – wskazała palcem idącego Informatyka.
Wyglądał tak samo jak zawsze. Gdyby nie słowa Agathy, to pomyślałabym, że w
ogóle się nie pojawił.
- Jestem bardzo
wdzięczna. Potrzebowałam tego i czuję się znacznie lepiej – powiedziałam.
Weszłyśmy
po schodach i po chwili dotarłyśmy do jadalni, w której czekał nas przyjemny
widok. Cierń przygotowywał śniadanie. Większość osób była już przy stołach,
albo właśnie przychodziła. Tym razem Samfu przygotował tosty wraz z autorskim
sosem, który był przepyszny.
- Wiecie, mam zakaz
przygotowywania jedzenia bez dodawania czegoś od siebie… – zaczął mówić.
Aaron wypluł tost na talerz, a Wendy beknęła przeciągle.
- Jesteście odrażający
– stwierdziła Cecily.
Nie wierzyłam w jego słowa, a jedzenie mi smakowało, więc
zjadłam do końca.
- Dzisiaj dostaniemy
już dostęp do nowych pięter? – zapytał Słonecznik.
- Ta, tylko pewnie
później – stwierdził Samfu.
- Czuję się wybita z
rytmu – stwierdziła Pokrzywa – Zazwyczaj
po procesie poznawaliśmy coś nowego. Może odblokowaliśmy już wszystkie
pomieszczenia i nie wiedzą, co dalej?
- Wątpię Alice – powiedziała
Julia – Nie odblokowaliśmy jeszcze sali
tortur.
- Też prawda – potwierdziła
– Po prostu się zastanawiam.
- Mamy trzy dni do
tego spotkania – przerwała Elizabeth – Mimo
wszystko, będę potrzebowała jeszcze trochę pomocy przy aktach. Domkniemy to i
będziemy gotowi na spotkanie. Dalej nie ufam Lokajowi na tyle, żeby uwierzyć w
to, co ma nam do powiedzenia bez żadnej wiedzy.
- Pomożemy ci, jeżeli
trzeba – stwierdził Maks.
- Tak – potwierdziła
Jaskier.
- Czy mamy jeszcze coś
do ustalenia? – zapytała Wendy.
- Na ten moment nie – powiedział
Chryzantema wstając. Był bardzo wysoki, tak samo jak Alan, który cały czas
musiał stać. Współczułam mu.
- To umawiamy się o
godzinie 12:00 w czytelni – postanowił Goździk i również powstał.
Dokończyliśmy jeść, a wkrótce cała jadalnia opustoszała. Zostałam z Agathą,
która była czymś zajęta, więc powiedziała, że spotkamy się dopiero później.
Lilia miała wiele sekretów. Nie zgadzałam się z wszystkim, co robiła, ale nie
mogłam nic powiedzieć. Mój zakaz zabraniał. Nie mogłam zdradzać czyichś
sekretów, co oznaczało, że byłam dla niej idealną przyjaciółką. Nie wydawało mi
się, żeby robiła coś do końca złego, uważałam Lokaja za kogoś, kto mimo
wszystko chciał nam pomóc, ale bałam się, że Agatha wczuwała się w to wszystko
za mocno.
Gdy
tylko zostałam sama, postanowiłam, że pospędzam czas na świeżym powietrzu.
Byłam ciekawa jaka panowała tam teraz pogoda. Czekając na windę, zauważyłam
Yamę, który wspinał się po schodach. Nasze spojrzenia się spotkały. Zauważyłam,
że miał w rękach aparat. Spojrzałam zaciekawiona.
- Lubisz robić
zdjęcia? – zagadnęłam go.
- Carmen – powiedział,
patrząc najpierw na mnie, a potem na urządzenie, które miał w rękach - Wziąłem go sobie z magazynu i staram się
zobaczyć, czy działa. Wiesz jak to jest, człowiekowi się nudzi w tym miejscu.
Zabrzmiał przekonująco. Jak zawsze.
- Jakbyś szukał
inspiracji – powiedziałam – to możesz
fotografować moje kwiaty w pokoju. Są naprawdę piękne i kolorowe. Jeżeli załatwiłbyś
dobrą lampę to mogłyby powstać naprawdę ładne zdjęcia. Porobiłby parę ujęć z
różnych kątów. Moglibyśmy się nawet spotkać i spróbować zaprosić Agathę, ona na
pewno stworzyłaby ładne rzeczy, które nadawałaby się do…
- Muszę się na
początku nauczyć z tego korzystać – przerwał mi nieśmiało – Ale dziękuję za opcję Carmen.
- Mam nadzieję, że
pokażesz mi te zdjęcia, jak już je zrobisz – powiedziałam.
- Oczywiście – odpowiedział
Słonecznik i poszedł na górę, w stronę czytelni lub sali zabaw. Ludzie chwytali
się teraz za coraz to nowsze zajęcia, ale dzięki temu nie robili złych rzeczy.
Samfu rozpoczął pracę w kuchni, Yama zajmował się fotografią, Aaron i Mycroft
od jakiegoś czasu przestali się kłócić, Sandra nie żyła. Nie chciałam mieć
nadziei, ale liczyłam na to, że będzie to oznaczało chwilę spokoju.
Wezwałam
windę. Gdy wsiadłam odruchowo nacisnęłam przycisk recepcji. Zawsze się myliłam
i nie potrafiłam się tego oduczyć. Po chwili refleksji, nacisnęłam odpowiedni
guzik i pojechałam na deptak. Pokonałam blaszane drzwi i wyszłam na świeże
powietrze. Poczułam czyste szczęście jak zobaczyłam, że słońce świeciło, a
niebo było czyste. Ciepło zdawało się przenikać przez moją skórę i napełniać
mnie energią. Zawsze uważałam, że słońce to najlepsze, co mogło być dla
człowieka. Godziny, które spędzałam w szklarni były znacznie łatwiejsze,
właśnie dzięki temu. Zeszłam na trawę i zdjęłam buty. Zostawiając je przy
wejściu postawiłam stopy na ziemi. Zrobiło mi się jeszcze przyjemniej. Przychodzę tutaj za rzadko, przyznałam
sama sobie. Ruszyłam do przodu. Chciałam zagłębić się w las. Szłam, chłonąc
piękno natury. To piętro żyło. Nawet jeżeli było sztuczne, to ja tego nie
czułam. Nie lubiłam skupiać się na szczegółach, interesował mnie bardziej obraz
ogólny. Minęłam pięknie pachnące krzewy oraz kusząco wyglądające jabłonie.
Miejscami trawa sięgała wyżej, ale starałam się wybierać bardziej wydeptane
ścieżki. Trawa była tak zielona, że łzy napływały mi do oczu. Ciężko było dostrzec
tak proste elementy natury na wolności, ale teraz w pełni je doceniałam.
Dotarłam
w końcu na polanę, która wydawała się być idealna. Trawa była niska, niedaleko
rosły mniszki lekarskie, a tuż obok stał wysoki, rozłożysty dąb. Położyłam się
i zamknęłam oczy.
- Jak mi dobrze – westchnęłam
na głos. Rozłożyłam ręce i przejechałam nimi dokładniej po ziemi. Wtedy to
poczułam. Połączenie. Na to właśnie czekałam. Nagle stałam się tą polaną.
Czułam każdy powiew wiatru, intensywność słońca, zapach, energię. Mogłam tutaj
leżeć w taki sposób cały dzień. Nie czułam w takim momencie głodu, pragnienia
ani niczego innego. Tylko szczęście i spełnienie. Całkowite połączenie z
otoczeniem. Oddychałam i wchłaniałam wszystko, co mnie otaczało. Nie miałam
pojęcia, kiedy zamknęłam oczy. Odeszłam w błogim spokoju.
*
Coś
mnie obudziło. Słońce na moment mnie oślepiło. Wiatr wiał, ale śpiew, który
usłyszałam był głośniejszy. Brzmiał doskonale. Podniosłam się i rozejrzałam
pomiędzy drzewami. Nie zauważyłam nikogo, ale dokładnie słyszałam skąd
dochodziły dźwięki. Zaciekawiona wstałam i ruszyłam w kierunku ich źródła. Im
bliżej byłam, tym bardziej byłam pewna jednego – nie znałam tego głosu. Należał
do kobiety i chociaż Julia umiała manipulować swoim głosem w dowolny sposób, to
nie używała talentu od czasu tortur. To musiał być ktoś inny. Do głowy przyszła
mi Neri, ale to też nie brzmiało tak jak ona. Zbliżałam się z rosnącym
napięciem. Trochę się obawiałam, tego co znajdę, gdy dotrę na miejsce. Udało mi
się dojść prosto na polanę, na której zauważyłam postać. Wyglądała na
dziewczynę, nosiła bardzo specyficzny biały kombinezon, który zasłaniał prawie
całe jej ciało, pozostawiając jedynie odsłonięte dłonie oraz twarz. Dziewczyna
była blada jak ściana. Nie miałam wątpliwości, że to właśnie ona śpiewała.
Miała długie, białe włosy, zaczesane na bok. Chociaż była mała i wyglądała
niegroźnie to moją głowę zalała fala wątpliwości. Kim ona była? Jak się tutaj
znalazła? Dlaczego wyglądała tak dziwnie? Czemu jej usta się nie poruszały, a
słyszałam jej śpiew?
Wtedy
spojrzała na mnie, a ja poczułam dreszcz na plecach. Śpiew ucichł. Instynkt
kazał mi się wycofać i wrócić na drogę, ale to mogło być przełomowe. Ktoś inny
był tutaj z nami?
- Hej! – głos mi
się załamał – Kim jesteś Kwiatuszku?
Dziewczynka uśmiechnęła się. Wstała szybkim, sprawnym
ruchem. Zauważyłam, że tuż za nią, na polance rosły przepiękne, niebieskie oraz
białe piwonie. Były bardzo rzadkie, nigdy nie widziałam takich na własne oczy,
ale słyszałam, że istniały.
- Hej! – głos
wydawał się dochodzić z każdej strony i dostawać się prosto do mojej głowy – Co tutaj robisz? Myślałam, że Sora nie
pozwala tu wam przychodzić.
- Sora? – zapytałam
zdezorientowana, chociaż szybko połączyłam fakty. Mówiła o Lokaju – Czym jest to miejsce?
- To polana. Moja i
mojej… hahaha – zaczęła się śmiać. Widziałam, jak jej oczy świdrują miejsce
za moimi plecami. Odwróciłam się i spojrzałam w tamtą stronę, ale nie
zobaczyłam niczego, poza drzewami, ciągnącymi się tak daleko, jak sięgał mój
wzrok.
- Nie wiedziałam, że
macie tutaj taką kryjówkę – powiedziałam – Obserwujecie nas?
- Tylko troszkę – odpowiedziała.
Jej usta wciąż były nieruchome – Mamy za
dużo nie patrzeć, bo wtedy oni się denerwują.
- Jak masz na imię? – zapytałam
– Wiesz może jak stąd wyjść?
- Wyjść? – zdziwiła
się dziewczynka, ignorując pierwszą część mojego pytania – Po co miałabyś stąd wychodzić głuptasie?
- Chciałabym wrócić do
swojego domu. Do rodziny – wytłumaczyłam jej, czując jak płonę rumieńcem – Zaprowadzisz mnie do wyjścia?
Postąpiłam krok w jej stronę, chcąc podejść bliżej.
Usłyszałam szelest. Zdążyłam zobaczyć tylko szeroki uśmiech dziewczynki, zanim
do szelestu dołączył drugi dźwięk. Komunikat.
- Witam państwa. Przez
wczorajsze opóźnienie przypominam, że za parę minut odbędzie się przekazanie
państwu kart dostępu na nowe piętra. Proszę żeby wszyscy goście stawili się w
czytelni.
Otworzyłam
oczy. Leżałam na polanie, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie chłonęłam ciepło
słońca i kontakt z naturą. Trochę kręciło mi się w głowie. Dziewczynka w bieli
przypomniała mi się od razu. Podniosłam się i rozejrzałam, ale nie słyszałam
już śpiewu. Byłam bardzo zdezorientowana, nie wiedząc, czy to był sen, czy
rzeczywistość. Nie wyglądało to na sen, ale kim w takim razie była dziewczynka?
Ruszyłam w stronę wyjścia. Słońce schowało się za chmurami i stało się tutaj
naprawdę nieprzyjemnie. Idąc pomiędzy drzewami, zaczęłam biec. Dobiegłam do
swoich butów i ubierając je, pospiesznie opuściłam piętro. Musiałam chwilę
poczekać na windę. Obejrzałam się w stronę blaszanych drzwi, jakbym bała się,
że za chwilę się otworzą. Serce biło mi szybciej niż zazwyczaj. Oparłam się o
ścianę. Wtedy poczułam, że mam coś w kieszeni. Sięgnęłam po to i zauważyłam białą
piwonię. Poczułam dreszcz przerażenia.
- Nie, nie, wszystko
było snem. Zerwałam ją na polanie, na której zasnęłam – powiedziałam,
starając się nie myśleć o tym, co się stało. Winda przyjechała. Wcisnęłam
przycisk odpowiedzialny za deptak i oparłam się o wewnętrzną barierkę.
Odetchnęłam ciężko. Drzwi jednak były dalej otwarte. Coraz bardziej
przestraszona odsunęłam się i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że ponownie
się pomyliłam. Naprawiłam swój błąd i po chwili wysiadłam przy recepcji. Nie
spotkałam tam nikogo, ale zdawałam sobie sprawę, że dojście tutaj zajęło mi
sporo czasu. Weszłam po schodach siłując się z drzwiami do czytelni i
zobaczyłam, że prawie cała grupa, wraz z Lokajem już na mnie czekała.
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Nie zachowywał się jednak ani trochę inaczej.
Uśmiechnął się na mój widok. Z grupy brakowało Mycrofta.
- Widzę, że mamy
komplet – powiedział – W takim razie
mogę zaczynać. Tak jak państwu mówiłem, jedno z pięter nie było dostępne do
wczoraj, do późnych godzin wieczornych. Dzisiaj wszystko jest już gotowe i
będziecie mogli przeszukać każdy zakamarek. Dodatkowo za trzy dni jesteśmy
umówieni w jednym z nowo otwartych pomieszczeń. Pamiętają państwo?
- Nie mówiłeś nam
jeszcze, gdzie mamy się spotkać – zauważył sucho Słonecznik.
- To będzie galeria.
Przygotuję wszystkie potrzebne rzeczy. Przypominam, że wasza obecność nie jest
obowiązkowa – to mówiąc, podał skórzaną teczkę zawierającą karty Maksowi.
Pisarz otworzył ją i przeczytał:
- Galeria… strzelnica…
warsztat i… pomieszczenie detektywistyczne – przeczytał – Tak wyglądają nowe piętra.
- W końcu – ucieszyła
się Lilia.
- To drugie
pomieszczenie, które pasuje do Naessa – stwierdził Cierń – Nie kończą się wam pomysły?
- Musimy się podzielić
i brać do roboty – rzuciła dziarsko Cecily.
- Chwila – przez
moment nie zdawałam sobie sprawy, że w ten sposób odezwał się Lokaj, ale po
chwili cała grupa spojrzała w jego kierunku – Skąd masz ten kwiat?
Nie
miałam pojęcia, ale wciąż trzymałam białą piwonię w dłoni. Spojrzałam na nią
zdezorientowana, a potem na Lokaja, którego twarz, po raz pierwszy, wyrażała
coś, co przypominało strach.
- Ja… - zaczęłam –
Sama nie wiem. Obudziłam się z nią w
kieszeni.
Lokaj wyglądał jakby miał się za chwilę rozpaść. Nie mówiąc
nic, puścił się biegiem, w kierunku drzwi. Otworzył je z rozmachem, po czym wybiegł,
zostawiając nas z szokiem na twarzach.
- Co się właśnie
stało? – zapytała Julia.
- O co chodzi z tym
kwiatem? – zaciekawiła się Lilia.
- Byłam na deptaku i
miałam dziwny sen… Potem się obudziłam i… Nie, najpierw wstałam… - zaczęłam
tłumaczyć, ale wszystko pomieszało mi się w głowie.
- Ten dupek w garniaku
chce nas przestraszyć – żachnął się Samfu – Ot cała filozofia.
- Mimo wszystko
zareagował dziwnie – stwierdziła Pokrzywa.
- Jesteś pewna, że nie
zerwałaś czegoś z jego prywatnego ogrodu, czy czegoś takiego? – zapytała
Wendy.
- To jest coś takiego?
– zdziwił się Niezapominajka, poprawiając pelerynę.
- Ona żartowała Ethan
– wytłumaczyła Róża – Myślę, że i tak
się nie dowiemy o co chodzi. Skupmy się teraz na nowych piętrach.
- Tak, to prawda. W
końcu znając życie powstałby kolejny niesprawiedliwy zakaz, który by nas
całkowicie zablokował – stwierdził Samfu.
- My od razu się
odłączymy – przemówiła Mak, wskazując na Jaskra oraz Chryzantemę – Musimy dowiedzieć się więcej dla dobra
grupy. Nie zostało nam dużo i nikt tam nie będzie siedział na siłę, więc jak
będziecie czegoś potrzebowali to wiecie, gdzie nas szukać.
- Często ostatnio
znikacie – zauważyła Żonkil, krzyżując ręce.
- Pracujemy Wendy.
Uwierz – odpowiedziała Julia ze zrezygnowaniem.
- Widzimy się na
obiedzie – powiedział na odchodne Chryzantema, po czym we trójkę wyszli z
czytelni.
Zostaliśmy
w nieco okrojonej grupie, składającej się z dziesięciu osób. Było nas naprawdę
mało.
- Ja pójdę przodem,
prosto do warsztatu – zaproponowała Lilia.
- Nie wolisz poczekać
na nas? – zapytałam.
- Czekałam na to
piętro tak długo… Tylko trochę się rozejrzę – obiecała. Nikt nie
dyskutował. Agatha opuściła czytelnię, idąc na piętro, na które czekała od
dawna.
- To zostało nas
dziewięciu – stwierdziła Wendy – Jeżeli
chcemy, żeby poświęcenie Mycrofta nie poszło na marne, lepiej zacznijmy coś
robić.
- My z chęcią
sprawdzimy ten warsztat – zaproponowała Róża. Ethan i Yama kiwnęli na
potwierdzenie głowami.
- Jak chcecie
sprawdzić jeszcze strzelnicę, to z chęcią przejdę się z wami – powiedział
Goździk. To była dla mnie wystarczająca zachęta.
- Ja też – dodałam
krótko.
- Jesteś fanem broni
Aaron? – zapytała Alice.
- Raczej chcę się
upewnić, że nikt nie zabierze stamtąd czegoś niebezpiecznego – odpowiedział
twardo, nie wyczuwając, że Alice mówi do niego w szyderczy sposób.
- Dobra – stwierdził
Cierń – W takim razie ja wezmę Alana,
Wendy i Alice i sprawdzimy… pomieszczenie detektywistyczne oraz tą galerię.
- Widzimy się na
obiedzie? – upewniła się Róża.
- Na obiedzie – powiedział
Samfu i wyprowadził swoją grupę. Wyszliśmy chwilę po nich.
Stanęliśmy
przy windach.
- Nie podoba mi się
to. Te pomieszczenia brzmią niebezpiecznie. Właściwie każde z nich, może oprócz
galerii – stwierdził Yama.
- Myślicie, że
strzelnica była zamknięta? Dlatego nie dostaliśmy kart dostępu na czas? – zapytała
Pokrzywa.
- To mogło być każde
piętro. Mnie bardziej ciekawi dlaczego – Samfu spojrzał na panel w jednej
ze stojących wind – Dobra, ładuje te
cudeńka.
- Chciałbym zobaczyć
strzelnicę – powiedział Alan – Powiecie
mi jak tam będzie?
- Nie, to będzie
tajemnicą. Będę do końca mojego pobytu starał się, żebyś nigdy się nie
dowiedział – stwierdziła Róża. Pechowiec spojrzał na nią trochę
przestraszony, ale na jej twarzy po chwili pojawił się uśmiech – Żartuję Alan. Pewnie, że ci powiemy.
- Dz-dzięki – powiedział,
jąkając się lekko.
- Dobra, do roboty
gołąbki – stwierdził Cierń – Do
potem.
Druga
grupa odłączyła się i zniknęła w sąsiedniej w kabinie. Skorzystaliśmy z tej która
została i weszliśmy do środka. Spojrzałam na Ethana. Wyglądał na niesamowicie
spokojnego.
- Co tam
Niezapominajko? – zapytałam go. Spojrzał na mnie.
- Doskonale Carmen.
Mam dzisiaj wyśmienity humor – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
- Cieszę się – odpowiedziałam.
- To do ciebie niepodobne
– stwierdziła Cecily, spoglądając na niego nieco podejrzliwie – Ale też się cieszę. Morale grupowe są ważne
w takich momentach.
Dojechaliśmy na miejsce. Klatka schodowa znajdowała się po
prawej stronie, co mogło oznaczać, że byliśmy w prawym skrzydle hotelu.
- Te korytarze zrobiły
się strasznie nudne – stwierdziła Cecily.
- Wolę jak są
bezpieczne, ale nudne, niż pełne pułapek czy kolejnych motywów – odpowiedział
Goździk, podchodząc do blaszanych drzwi – Ktoś
z was kiedyś strzelał?
- Jesteś świetny w
zadawaniu dyskretnych pytań – stwierdziła Cecily.
- Ja strzelałem, ale
kula i sam pistolet działały trochę inaczej – powiedział Niezapominajka.
Nikt poza Ethanem się nie zgłosił. Weszliśmy po chwili do
środka, pokonując blaszane drzwi.
Weszliśmy
do sporego pomieszczenia. Skojarzyło mi się od razu z serialami, które leciały
w telewizji w moim domu całymi dniami, nie ważne o której wracałam z ogrodu.
Długi tor, na początku którego znajdowały się stanowiska, z których można było
strzelać. Oddalone o różne dystanse stały tarcze oraz manekiny. Zauważyłam
zarówno te stacjonarne, jak i takie, które ruszały się przez cały czas i były
znacznie cięższe do trafienia. Miejsc, z których można było ćwiczyć celność
naliczyłam dziesięć, ale nie znałam się na ustawieniu i nie wiedziałam, czy nie
mogło być ich więcej. Przy każdym stanowisku w oczy rzucały się grube
słuchawki, które wisiały na srebrnych haczykach. To musiało służyć do tego,
żeby chronić uszy przed hałasem. Oprócz punktów do strzelania w oczy rzuciła
się ogromna ściana, odgrodzona ladą. Za nią znajdowały się bronie. Dziesiątki,
może nawet setki. Wszystkie były podświetlone całą linią lampek, które
sprawiały, ze wystawa bardzo się wyróżniała.
- Co to ma do cholery
być? – zezłościł się Goździk – Oszaleli?
- To robi wrażenie – stwierdziła
Cecily – Jestem ciekaw, czy każdy ma do
nich dostęp.
Aaron poszedł na przód. Przeskoczył przez ladę i sięgnął do
jednej z szafek. Otworzył ją bez problemu. To nie był dobry znak. Chwycił długi
pistolet, który wyglądał jak wyciągnięty z jakiegoś filmu.
- Karabin automatyczny
AK-47. Radziecka produkcja – sprawnym ruchem przesunął coś i po chwili
wypiął kawałek broni. W odczepionym elemencie błysnęło coś złotego. Goździk
zaklął – Cholera jasna. Jest naładowany.
- Chyba żartujesz – Słonecznik
odruchowo się zasłonił.
- Proszę się nie
martwić – Lokaj pojawił się znikąd. Po wcześniejszym wybuchu nie widać było
złości. Wyglądał tak jak zazwyczaj – Wszystkie
bronie tutaj są naładowane ślepakami naszej produkcji. Nie posiadają dodatków w
postaci bagnetów, ani innych broni bliskiego zasięgu. Te bronie tutaj służą
tylko waszemu relaksowi, są tak samo niebezpieczne jak każdy inny przedmiot w
hotelu.
- Czemu tak nagle
wybiegłeś z czytelni? – zapytał Ethan. Lokaj spojrzał na mnie.
- Nie mogę państwu
tego zdradzić, ale nie muszą się państwo obawiać. Sytuacja jest opanowana i
znowu jestem dostępny na każde zawołanie.
- Czyli te bronie nie
są naładowane ostrą amunicją? – upewnił się Aaron.
- Co więcej, pociski
są całkowicie niegroźne. Po wylocie i nabraniu temperatury i zderzeniu się z
ciałem stałym rozsypują się w pył, nie zostawiając śladu i nie sprawiając bólu.
Upewniliśmy się, żeby nikt nie zrobił sobie krzywdy, szczególnie, że nawet
normalna amunicja ćwiczebna bywa groźna – wytłumaczył Lokaj.
- Skoro tak… - Aaron
przechylił się i wycelował. Ruch był tak szybki, że nikt, razem z celem, się
tego nie spodziewał. Huk zaskoczył i zadzwonił w uszach. Dwa lub trzy pociski, wystrzelone w ułamku
sekundy pomknęły i uderzyły obok mnie. Prosto w Lokaja. Serce zabiło mi
szybciej. Poczułam strach, patrząc na to jak on zareaguje. Lokaj jednak
uśmiechnął się tylko.
- Odważnie – przyznał
– Jak pan jednak widzi, Panie Masayoshi,
nie aktywował pan nawet zakazu. Nie mam najmniejszego śladu pańskiej odważnej
próby – wskazał na swoją twarz, która była perfekcyjna jak zawsze.
- Chciałem sprawdzić,
czy tym razem mówicie prawdę – odpowiedział, odkładając broń do gabloty.
Ethan głośno przełknął ślinę.
- Mam nadzieję, że
jest pan teraz całkowicie pewny. Czy ktoś z państwa ma jeszcze jakieś pytania?
Nikt
nie odpowiedział. Lokaj ukłonił się i po chwili zniknął za drzwiami.
- Aaron, masz jakieś
myśli samobójcze? – zapytał Słonecznik – Nie bałeś się, że uaktywnisz zakaz?
- Nie mogłem się
powstrzymać, kiedy zobaczyłem to – stwierdził, pokazując jak chwyta jeden z
pocisków i rozkrusza go w dłoni – Nie
wiecie jakie to przyjemne uczucie.
- Umiesz strzelać? – zapytała
Róża.
- Tak. Uczyłem się
przez długi czas. To było moje hobby – odpowiedział z dumą – Dobra, ktoś chcę spróbować? Poza tym nie
widzę nic ciekawego w tym pomieszczeniu.
- Jeżeli wszystkie
bronie są nabite tą dziwną amunicją, to chyba nie musimy tutaj nikogo zostawiać
na warcie – powiedziałam.
- Też tak myślę.
Chociaż same bronie mogłyby narobić sporo chaosu – powiedział Goździk – W sumie podobnie jak wiele innych
przedmiotów. Lokaj miał rację.
- Zaufam ci Aaron – powiedziała
Cecily – Jeżeli to wszystko, to
rzeczywiście możemy stąd iść.
Piętro nie oferowało sobą nic więcej, więc nie musieliśmy
marnować na nie czasu. Wychodząc spojrzałam na Goździka. Nie znałam go od tej
strony. Nie miałam pojęcia, że znał się na broni palnej i to w taki sposób.
Winda
czekała na nas na miejscu, więc sprawnie się do niej zapakowaliśmy i ruszyliśmy
na drugie z pięter. Czasami przeszukiwania były na tyle krótkie, że po
sprawdzeniu wszystkiego, mogliśmy się zająć sobą, aż do czasu zbiórki. W tym
przypadku był nią obiad.
- O której pójdziecie
po jedzenie? – zapytałam się Cecily i Ethana, gdy wysiedliśmy na piętrze,
na którym był warsztat. Schody znajdowały się tym razem po lewej stronie.
- Pewnie około 16:00,
tak jak zawsze. Będziemy mieli czas odpocząć, jeżeli warsztat będzie równie
mało znaczący, jak strzelnica – ucieszyła się Aktorka.
- Nie wiem czy to
takie fajne – wtrącił się Goździk – To
mniej informacji dla nas.
- Może wszystko jest
ukryte w historii choroby i w tym, co cały pobyt bada Maks? – zapytał Yama.
- Nie sądzę – odpowiedział
ponuro Aaron – Po prostu wybraliśmy mało
znaczące piętra. Druga grupa wpadnie na ciekawszy trop.
- Zobaczymy – powiedziałam
otwierając blaszane drzwi.
Weszliśmy
do pomieszczenia, które przywitało nas dosyć mrocznym oświetleniem. Lampy,
które je dawały, znajdowały się tuż nad stołami, tak żeby dawać jak najwięcej
światła dla osoby, która przy nich by pracowała. Pomiędzy stanowiskami widać
było kosze pełne części oraz całe stosy przeróżnych narzędzi, z których
rozpoznawałam tylko te podstawowe. Całość sprawiała, że warsztat prezentował
się naprawdę dobrze. Zauważyłam Lilie, która stała przy jednym ze stołów. Nie
musieliśmy nawet do niej podchodzić, żeby widzieć, że się zaaklimatyzowała. Na
oku miała urządzenie, która wyglądała jak mini luneta. Uśmiechnęła się, kiedy
nas zauważyła.
- To miejsce jest
nie-sa-mo-wi-te! – wykrzyknęła z entuzjazmem – Wybaczcie, ale nie zdążyłam przeszukać całości. Przyszliście tak
szybko, a tu jest tyle dobra…
- Jak chcesz to
będziesz mogła tutaj przychodzić, jak Carmen przyjęłaby twoją wartę – zaproponował
Goździk – Ja z wielką chęcią przejmę jej
nocną wartę.
- Nie ma problemu – powiedziałam.
- Naprawdę? Jeju,
dziękuję wam! – Lilia wydawała się być naprawdę szczęśliwa – Pomożecie mi przeszukać pozostałą część
warsztatu?
- Oczywiście, po to tu
jesteśmy – Cecily pokiwała głową – Rozejrzyjmy
się czy znajdziemy tutaj coś ciekawego.
Grupa
rozeszła się pomiędzy stanowiskami. Hala była dosyć spora, nie chciało mi się
liczyć, ale byłam pewna, że znajdowało się tutaj około sześćdziesięciu takich
stanowisk. Przy jednym końcu, pod ścianą, ułożony był stos desek, w różnych
rozmiarach i kształtach. Wszystkie były oszlifowane i gotowe do obróbki. Po
stołach walały się również przeróżne schematy, które musiały służyć jako
wskazówki, co do różnych urządzeń oraz rzeczy, które można było tutaj wykonać.
- Musicie to zobaczyć
– usłyszałam głos Goździka. Obróciłam się. Stał przy jednym stołów. Obok
niego stała Agatha. Miała strach wypisany na twarzy. Nie miałam pojęcia, o co
chodziło, ale wraz z resztą grupy podbiegliśmy. Aaron trzymał coś w ręce. Po
chwili położył to na dużym, wygodnym blacie i wskazał palcem na coś, co z
początku nie przypominało mi zupełnie niczego. Nagle zaczęłam dostrzegać
kształty. Schemat przedstawiał szkic robota, który przypominał człowieka.
Wciągnęłam głośno powietrze. Linie i okręgi opisywały stworzenie Lokaja.
Jeszcze bardziej zszokowała inna informacja. W prawym górnym narożniku widniał
napis. Opis całego schematu.
- Sora, wersja
trzecia. Ilość sztuk: 7 – przeczytał na głos Aaron. W warsztacie zrobiło
się wyjątkowo cicho.
------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
Serio, przysięgam, że w tym epizodzie z rozdziału na rozdział coraz bardziej się czuję jakbym czytał coś w stylu niemal identycznym do mojego xD. Posługiwanie się tego typu scenami jak ta na polanie to tak bardzo moje preferencje, że nie mogę tego nie pochwalić xD. Ostatnimi czasy mam wielką ochotę napisać jakiegoś srogiego horrorka i lektura tego rozdziału wcale nie pomogła mi by przełknąć tej chęci do momentu aż poczyszczę wszystkie ważniejsze sprawy :D
OdpowiedzUsuńPrzez to, że jest to perspektywa Carmen, a ja ostatnio trochę czytałem na temat symboliki kwiatów, myślę, że będzie to idealne miejsce by zadać to pytanie. Czy te kwiatowe przydomki jakie florystka nadaje innym były wybierane jedynie na podstawie charakterów postaci, czy także pod względem fabularnym? Lub obie opcje na raz? ;) Nawet pomijając takie ‘urealnienie’ (z braku lepszego słowa), że nadawane one byłyby na podstawie tego jak Carmen postrzegała postacie na początku, uważam, że sprowadzenie tej symboliki do roli w fabule mogłoby być ciekawym posunięciem. Coś na zasadzie, ‘o, Carmen miała co do niego/niej rację’ kiedy stało się coś zdradzającego czemu dana postać została określonym kwiatem. Jednak z drugiej strony nie okrywajmy, że nie licząc zainteresowanych w tej tematyce, mało kto byłby w ogóle w stanie docenić takie zabiegi :/
Wybacz, ale ponownie nie podejmę się próby korekty. Alergia męczy mnie na tyle, że nie jestem w stanie się wystarczająco skupić :( W każdym razie, jeśli będziesz zainteresowany, za jakiś czas, jak będę ponownie prawidłowo funkcjonował, możemy znowu przysiąść do jakiegoś rozdziału. Oczywiście, ani się nie narzucam, ani nie ponaglam, bo i tak lepiej, żeby trochę czasu minęło, ale jakby co, wiadomo, gdzie mnie znaleźć w celu zrewidowania postępów ;) Nadrobię to, że jestem teraz mało użyteczny :P
Nie wiem, czy już wiesz, ale i tak dam znać, że w pierwszym rozdziale padły ukryte w tekście portrety postaci. Ostatnio sprawdzałem arta Carmen (jakby co, już wykopałem go innym sposobem) i zauważyłem, że po kliknięciu pokazało się, że link się przedawnił, czy jakoś tak. Domyślam się, że będzie tak u wszystkich. No i w sumie, to chyba tyle. Do zobaczenia niedługo! :D
Oho, coś tak czułem, że te linki się przedawnią. Na pewno to ogarnę w najbliższym czasie, bo po prostu też jestem w szale różnych wydarzeń i chcę trochę odpocząć, ale bardzo dziękuję za informacje, bo sam bym pewnie w życiu nie sprawdził.
UsuńCo do symboliki odpowiem w sposób Rewolwerowa - "jedyni powiedzą, że tak, drudzy powiedzą że nie, a ja powiem - nie wiem" xD Nie no ,tak naprawdę wiem i nazwałbym to przede wszystkim intuicją. Takie rzeczy powinni raczej zauważać osoby czytające (żeby nie psuć zabawy z poznawania dzieła), ale wyjątkowo odkryję jeden fakt osobiście. Lokaj w poprzednim rozdziale wspominał o tym, że pewne "One" bawią się w miejscu odgrodzonym Filtrem Percepcji, który pokona tylko niesamowity umysł. Chodził o filtr otaczający Deptak. Dużo osób próbował go pokonać, a udało się to tylko Carmen. Jej postać nie jest taka, jaka wydaje się być na pierwszy rzut oka. Kwiaty odegrają jeszcze rolę w późniejszym momencie, ale za dużo o tym nie powiem na ten moment. Z drugiej strony też zaznaczę, że nie przykładałbym do tego AŻ takiej uwagi. Na pewno symbolika jest sprawdzana w paru źródłach, ale tak poza tym... To jest coś pomiędzy. Mam nadzieję, że to, co napisałem, ma jakiś sens :D
Na korektę oczywiście jestem zawsze chętny. Nieskromnie wydaję mi się, że strasznie dużo wyciągnąłem z pierwszej, zwracam uwagę na wiele rzeczy i dlatego jestem pełen nadziei przyszłych rzeczy, które będę w stanie z tych korekt i rad wyciągnąć :D
No i co, do pierwszego akapitu (jakoś tak dzisiaj chaotycznie odpowiadam, nie po kolei) to w sumie ciekawie :D Ale uznam to jako komplement i w sumie cieszę się, że mój styl ewoluuje w tak wielu, różnych kierunkach :)
Wielkie dzięki za komentarz!