Epizod IX - Rozdział 80: Ona (Aaron Masayoshi)
Witamy w kolejnym rozdziale Peccatorum! Przyznaję, że dziwnie się piszę tą wstawkę nad rozdziałem, który dopiero co się zakończyło pisać, ale niestety - końcówka Peccatorum będzie nieco chaotyczna pod względem logistycznym. Mimo to prezentujemy Wam kolejny proces, być może ostatni w tej części i z pewnością nie mniej dziwny niż poprzedni. Zapraszamy do lektury i po przeczytaniu prosimy o rozesłanie bloga znajomym!
Rozdział 80: Ona (Aaron
Masayoshi)
Ona nie
żyła. Ta wiadomość druzgotała mniej od środka, za każdym razem, jak napływała
do mojej głowy, a przelatywała przez nią, co chwilę. Winda dojechała na
miejsce, otwierając przede mną, dobrze znane pomieszczenie na dowody. W środku
znajdował się ogromny stół, na którym było zebrane wszystko, co udało mi się
znaleźć, plik morderstwa oraz dołączony do niego raport. Poczułem delikatny
zawód, gdy zauważyłem, że dalej jestem sam. Jak to było możliwe? To nie było
sprawiedliwe. Tylko skoro Porywacze pokazali swoje zamiary to za tą
niesprawiedliwością musiał stać ktoś inny. Nie wierzyłem, żeby ktokolwiek poza
Mycroftem miał taką moc. Jego zdolności hackerskie musiały zmienić zasady i
sprawić, żebym na tą walkę szedł sam. To, że padło na mnie oraz fakt, że Carmen
była ofiarą utwierdzały mnie w tym, że on za tym stał. Od początku on stał za
tym wszystkim…
Przeszedłem
obok stołu i stanąłem przed drzwiami do głównej sali. Lokaj spojrzał na mnie badawczo.
- Jest pan gotowy,
Panie Masayoshi?
- Otwórz drzwi, Sora.
Kiwnął głową. Przeszedłem przez próg i poczułem przypływ
adrenaliny. Wnętrze wyglądało zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Zniknęła
widownia, jedynym elementem, który się nie zmienił były schodki prowadzące w
dół. Schodząc po nich, zapalały się przy mnie misy wypełnione jakąś łatwopalną
substancją, które rozjaśniały mi drogę. Dotarłem do centrum, gdzie zamiast
kilkunastu platform, znajdowała się jedna. Nie widziałem ani podwyższenia, ani
niczego innego. Poczułem się jakbym aktywował kolejne skrypty, prawie
wiedziałem, co się stanie, gdy stanę na swoim miejscu.
Świata
rozbłysły. Zobaczyłem Lokaja i Bobra na podwyższeniu. Jednak to, co
zainteresowało mnie bardziej to cztery sarkofagi, które znajdowały się przede
mną – dwa po lewej oraz tyle samo po prawej. Wyglądem przypominały nieco te,
które znaleźć można wewnątrz egipskich piramid, ale były znacznie bardziej
nowoczesne oraz widocznie większe. Na każdym z nich był krwistoczerwony napis „Winna”.
- Co to za gierka?
Pozwalacie na to żeby ten dupek ustalał zasady w waszej grze?
- Aaron, uwierz mi, że
nie spodziewaliśmy się tego, co on zrobił. Szykował ten atak od jakiegoś czasu,
przyznajemy, że straciliśmy kontrolę i więcej się to nie powtórzy, ale…
- Przez was Carmen nie
żyje!
- Mycroft i tak by
zabił. Jedyne, co się zmieniło to to, że wyłączył z gry wszystkich poza tobą.
Nadpisał zasady. Czekał na ten moment.
- Nie potrzebuję
żadnego procesu. On ją zabił, jestem tego pewien. Mogę to potwierdzić już teraz.
- To nie jest takie
proste… Niestety, ale mamy też swoje zasady, których musisz przestrzegać. Masz
zadanie do wykonania na tym procesie. Jeżeli go nie rozwiążesz – zginiesz ty i
reszta, a sprawca stąd wyjdzie cały. Jeżeli znajdziesz sprawcę to uwolnisz
swoich przyjaciół i przeprowadzimy normalną egzekucję. To akurat rzecz, której
nikt, nawet Mycroft, nie może zmienić.
- Dlaczego mu na to
pozwalacie? Jest waszym szefem? Straciłem przez niego Carrie, a teraz Carmen.
On sprawił tyle zła… Czemu nie zostanie za to ukarany?!
Ostatnie
słowa wywrzeszczałem. Byłem na skraju. Miałem ochotę podejść do sarkofagów
i otworzyć je własnym rękami, nie patrząc na stalowe zasuwy. Chciałem
wyciągnąć z nich Mycrofta i go zabić. Sprawić żeby cierpiał. Pociągnąć go
na dno i upewnić się, że tam zostanie.
- Aaron… On jest
jednym z was. Wykorzystał swój talent i zaatakował. Wszyscy wiedzieli o tym, że
on wykona ruch. Może oprócz Carmen.
- Jesteście
beznadziejni. Jak mamy z wami współpracować, jak jeden człowiek potrafi zaburzyć
wszystko, co budujecie?
- Chcemy zmienić bieg
ludzkości, która zmierza do zagłady. Mamy też swoje, ludzkie cele i będziemy do
nich dążyć, czy w to wierzycie, czy nie. Oferujemy wam współpracę, oferowaliśmy
ją właściwie od samego początku. Jeżeli się na to nie zdecydujecie, albo
sprawca teraz wygra, to nic z tym nie zrobimy. Po prostu przejdziemy dalej, bo
nadszedł czas na kolejną część planu. Jeżeli przeżyjesz ten proces i nie
będziecie chcieli z nami współpracować, to zrobimy wszystko, żebyście mieli tu
dobrze, ale was nie wypuścimy. Zostawimy też strażników. Szczerze? Z moją
wiedzą o tym, co nadchodzi, to właśnie tak bym zrobił. Został tutaj i żył
dobrze do samego końca, korzystając z atrakcji z grupą przyjaciół.
Jego
słowa były przerażająco prawdziwe. Poczułem straszną aurę, która wokół niego
się rozpościerała. Oni nie byli naszymi przeciwnikami tylko dziwacznymi
sojusznikami. Wrogiem był wirus i wszystko, co pomagało mu rozejść się po
świecie. Byliśmy zarażeni, nie mieliśmy niczego do stracenia, a Bobru i Neri
wydawali się być osobami, które mogą coś zrobić. Nie wyobrażałem sobie, żeby
świat był jakkolwiek gotowy na ten koszmar.
- Dobra. Powiedz mi co
mam zrobić. Doprowadzę to do końca, nawet sam.
Bobru odsunął się od krawędzi siadając, a na jego miejscu
pojawił się Lokaj.
- Witam pana na
dziewiątym procesie dotyczącym sprawy śmierci Carmen Alvare. Pana zadaniem jest
na początku przedstawienie przebiegu wydarzeń, a następnie wskazać sarkofag, w
którym zamknięty jest sprawca. Oddaję panu głos i zaznaczam, że cały czas
jesteśmy do pana dyspozycji, więc proszę śmiało pytać.
To był
moment, w którym normalnie zaczynała się dyskusja. Teraz jednak było inaczej.
Stałem sam i wiedziałem kogo szukam. Rozejrzałem się po czterech sarkofagach.
Jak miałem rozpoznać ten, w którym był Mycroft? Może druga część procesu mi
jakoś w tym pomoże? Póki co, skupiłem się na jednym. Odchrząknąłem:
- Z kim mam porównywać
fakty, jeżeli jestem tutaj sam? – zapytałem – I gdzie jest Neri?
- Neri zajmuje się
ciałem Carmen – odpowiedział Bobru – a
jeżeli potrzebujesz kogoś do pomocy, to zaraz kogoś wykombinujemy. Nie ukrywam,
że wyjątkowo mocno zależy nam na waszej wygranej w tym konkretnym procesie,
chociaż nie życzyliśmy wam źle w żadnym. Karma wraca.
- Nieważne, dam sobie
radę… Ofiarą w tej sprawie jest Carmen… Zginęła od trucizny i od tego chciałem
zacząć. Nie miałem czasu żeby dowiedzieć się więcej o tym, jak ją dostał, ale
jestem pewien, że butelka pochodziła z przychodni… Takie coś wystarczy, czy mam
wejść głębiej?
- Powinien pan
powiedzieć wszystko, co wie.
- Rozumiem. Sekcja
trucizn nie była pilnowana, więc podejrzewam, że każdy mógł tam wejść, kiedy
chciał. Odkąd w hotelu zostawało coraz mniej osób, nie mieliśmy ludzi do
pilnowania kolejnych pomieszczeń i zaczęliśmy sobie „ufać” – mówiąc to
słowo, wykonałem ruch dłońmi – Jak widać,
ktoś w końcu musiał złamać to zaufanie.
Czułem się dziwnie, mówiąc do nikogo. Nikt nie rzucał
kontrargumentów, nie odbijał ze mną piłeczki.
- Sprawca mógł działać
w różnej kolejności, ale na pewno jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił było
zabranie trucizny. Mycroft przygotował też pułapkę na opuszczonym piętrze. Nie
mam pojęcia, jak mu się udało otworzyć to miejsce przed ciszą nocną, ale
podejrzewam, że to wszystko za sprawą jego umiejętności.
- Nie myli się pan.
Mycroft rzeczywiście stoi za naruszeniem bezpieczeństwa i złamaniem tej zasady.
Wciąż, nie potwierdza to jego winy – wytłumaczył spokojnie Lokaj, chociaż
jego twarz wręcz wołała, że jestem na dobrym tropie.
- Ja wiem swoje – mruknąłem
pod nosem – Tak czy siak, sprawca
przygotował pokój-pułapkę w jednym z pomieszczeń na opuszczonym piętrze.
Po otwarciu drzwi uruchamiał się mechanizm, który wysyłał przy pomocy kawałka
deski ciężarki, które właściwie równie dobrze mogły być narzędziem zbrodni, ale
nie w tym przypadku. Mycroft prawdopodobnie przygotował to pomieszczenie
jeszcze wcześniej. Wszystko wskazuje na to, że chciał w nie złapać Alice, ale
ta pokrzyżowała jego plany przychodząc z Alanem. Według Oliviera i Julii, on
pojawił się wtedy tak szybko na miejscu zbrodni, że to niemożliwe, żeby nie
było go tam cały czas.
Pociągnąłem
łyk ze szklanki z wodą, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. O czym
powiedzieć teraz?
- Pułapka miała być
tylko zasłoną dymną, która moim zdaniem służyła jedynie złapaniu ofiary
i odwróceniu uwagi. Prawdziwe miejsce zbrodni znajdowało się w
pomieszczeniu z ciemnią za pracownią fotograficzną. Na środku widać było półkę,
wokół unosił się smród tej cholernej trucizny. To było miejsce zbrodni,
znalazłem tam jeden z brakujących paznokci, trochę krwi. Jestem tego właściwie
pewien.
Sytuacja była przygnębiająca, samo mówienie o tym napawało
smutkiem, ale wyobrażenie sobie drobnej i delikatnej Carmen walczącej o życie
tak zawzięcie, że traciła po drodze paznokcie, było po prostu przerażające.
- No i jest jeszcze
kwestia gazu. Czy w maszynowni znajduje się coś w stylu systemu wentylacji? – pytanie
skierowałem do Lokaja.
- Zgadza się. Z
tamtego miejsca można kontrolować przepływ powietrza w praktycznie całym
budynku.
- To oznacza, że
Mycroft również tam był… Czy trucie połowy ludzi w hotelu nie łamie jakiejś
cholernej zasady? Dlaczego go nie zatrzymaliście? A zresztą, nie mówcie. Wiem
czym się zasłonicie.
Zasadami. Porywacze cały czas o nich wspominali, chociaż
miałem wrażenie, że często naginają je dla własnych potrzeb.
- Przechodząc do
kolejności zdarzeń… Wydaje mi się, że wszystko zaczęło się jeszcze przed
śmiercią Alice, ale wiadomo, że Mycroft musiał dostosować swój plan do nowej
sytuacji, w której się znalazł. Wpadł na pomysł z przygotowaniem obu pokojów,
tak żeby były gotowe na kolejną ofiarę. W sumie nikt z nas nie trzymał się
razem, było nas za mało, chodziliśmy maksymalnie parami. Wykorzystał wiedzę,
gdzie kto jest i przejął kontrolę nad wentylacją. Wszyscy oprócz mnie mieli
halucynacje, oczywiście zastanawiało mnie to, ale co mogłem zrobić? Mycroft
nawet wypadł na chwilę z mojego kręgu podejrzeń, przekonał parę osób, że nic
nie planuje, też miał halucynacje… Czułem się rozdarty. Instynkty mi mówiły,
żeby uważać, ale wszystko wskazywało, że to kolejne zagranie z waszej strony.
Żeby przyspieszyć koniec tego projektu.
- Dlaczego uważasz, że
po tym wszystkim, co przeżyliście, nie mogliśmy poczekać jeszcze tygodnia? Czy
naprawdę uważacie nas za aż takich złych? – w głosie Bobra słychać było coś
w stylu rozczarowania – Aaron nie śpieszy
się nam aż tak bardzo. Dalej jesteśmy w stanie poczekać pozostałe cztery dni i
tyle właśnie wam damy.
- Jeżeli Mycroft to
wygra to odejdziecie stąd sami. Ja walczę, żeby ochronić moich przyjaciół i
ludzi. Wystarczy, że olejecie swoje zasady i go zabijecie. Nikt was nigdy z
tego nie rozliczy. Nikt wam nigdy tego nie wypomni.
Zaskoczyło
mnie to, że zarówno Lokaj jak i Bobru nie odpowiedzieli. Zastanawiali się. Może
nie trwało to tak długo, jak u zwyczajnego człowieka, ale było zauważalne.
- Trzymamy się zasad,
Aaron. Musisz to zaakceptować. Możecie nam zarzucić prywatne pobudki, bo nie
ukrywam, są takie, ale na procesach jesteśmy uczciwi.
- A Alan?
Moje pytanie ponownie trafiło celnie – nie odpowiedzieli.
- Tak myślałem. Dam
wam podpowiedź. Jeżeli chcecie mieć w nas sojuszników i realnie wam na tym
zależy to bądźcie z nami szczerzy. Myślę, że dla dobra ludzkości, będziemy
gotowi na poświęcenia, ale nigdy nie pójdziemy z wami, jak będziemy was łapać
na kłamstwie.
- Zapamiętam to – odpowiedział
krótko Bobru.
- Wracając do sprawy…
Myślę, że Mycroft notorycznie ich podtruwał. Jestem pewien, że chciał uderzyć
we mnie, żeby zabolało mnie to jak najbardziej. Dlatego zostawił mnie przy
zdrowych zmysłach, chciał żebym w pełni poczuł terror tej sytuacji. Wiedział,
że będę się zastanawiał i cierpiał. Nie przeszkadzało mu to. Gdy zaatakowałem
go w jadalni to postanowił, że mogę być jednak zbyt niebezpieczny. Przygotował
inny pojemnik z gazem i zastawił na mnie prostą zasadzkę w czytelni. Czy może
jednak to byliście wy?
- To nie byliśmy my – Bobru
pokiwał głową – Chociaż nie zastanawiałeś
się, czy to nikt inny z twojej grupy?
- Po co mieliby to
robić?
- Może to była pułapka
na Mycrofta, albo kogoś innego? Może stare zabezpieczenie Maksa?
Nie
rozumiałem, dlaczego Bobru starał się zbić mnie z tropu. Czy to było ważne, a
ten pokrętny sposób był jego próbą pomocy?
- Ktokolwiek to był,
powalił mnie, prawie zabił. Do teraz odczuwam tego skutki – zastukałem laską
w podest – Obudziłem się w
przychodni, oni dalej byli truci… To niemożliwe, żeby to wszystko nie było ze
sobą powiązane. Mycroft wyłączył mnie i działał, nie miałem nad nim żadnej
kontroli. Julia i Olivier przecież by tego nie zrobili… Elizabeth opiekowała
się Carmen, wybór pozostaje oczywisty.
- Jest pan strasznie
uprzedzony do Mycrofta, proszę wziąć na to poprawkę. Na chłodny, spokojny
rozum…
Nie było czego analizować. Byłem na dobrym tropie, a
Porywacze robili to, co wychodziło im najlepiej podczas procesów – mącili.
- Następnie
wprowadziło się zamieszanie, bo kolejnego dnia, gdy oddzieliłem się od Carmen,
bo przypomniałem, co stało się w czytelni, poszedłem do archiwum i ten moment
mnie zastanawia… Olivier powiedział o tym, że Julia poszła na opuszczone
piętro. Nie wiem czemu. Elizabeth również coś przede mną ukrywała…
Fala
zwątpienia zalała moje ciało. Oni coś przede mną ukrywali. Cała trójka? Czy
Carmen była jedyną szczerą osobą, jaką miałem w tym hotelu? Farmaceutka
wyraźnie chciała mi coś powiedzieć, ale tego nie zrobiła. Co mogła wiedzieć?
Dlaczego Julia i Olivier zachowywali się tak dziwnie. Można było pomyśleć, że
coś planowali, ale przecież nie mogli uknuć tego wszystkiego. Mycroft był
winny. Nie musiałem dłużej szukać prawdy, wystarczyło, że w jakiś sposób dowiem
się, w którym sarkofagu się znajduje.
- Zatrzymałem Julię
tuż przed drzwiami. Musiałem znowu użyć siły, ale ona nie chciała słuchać. Nie
wiem, co ją opętało. Odprowadziłem ją z powrotem do archiwum i tam urwał mi się
film. Przynajmniej tak mi się wydaję, w końcu po chwili pojawiłem się u siebie
w pokoju. Chwila. Czy mogę się dowiedzieć, jak wiele czasu minęło odkąd
straciłem przytomność, aż do dotarcia do mojego pokoju?
- 30 minut – odpowiedział
po chwili Lokaj – Około, ale myślę, że dokładniejszy
czas nie jest panu potrzebny.
30 minut. W sumie wystarczająco, żeby przetransportować mnie
do pokoju, nawet jakby miał mnie nieść chuderlawy chłopak… Czy Olivier mógł to
zrobić? Nie, odpowiedział głos
wewnątrz, wątpisz w swoje
przeczucia, a one rzadko cię zawodzą. Przyj naprzód. Gdzieś wewnątrz
czułem, że po prostu miałem rację. Inni nie mieli motywu, oni chcieli stąd
wyjść, dlaczego mieliby atakować Carmen? Byłem przewrażliwiony, stąd te
wszystkie rewelacje.
- W tym czasie, ja
przeniosłem się do swojego pokoju, a Carmen widocznie opuściła deptak i poszła
na opuszczone piętro. Żałuję, że nie mogłem przy niej zostać. Wtedy… wtedy
wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Zamilkłem.
Stałem tak przez dobre kilka minut, cieszyłem się, że Porywacze mnie nie
pospieszali. Nie myślałem o niczym konkretnym, ale czułem potrzebę wyciszenia.
Chociaż na chwilę.
- Wtedy Carmen padła
ofiarą ataku. Sprawca ją ogłuszył i przeniósł do ciemni. Tam oblał trucizną
i być może nawet chciał przygnieść półką, ale coś poszło nie tak i
skończyło się na tym, że Carmen się przebudziła i oddała. Jej atak był na tyle
mocny, że straciła przy okazji dwa paznokcie. Twarz sprawcy musi wyglądać źle.
Stawiam, że właśnie w nią trafiła.
Rozejrzałem się ponownie po sarkofagach, jakbym liczył, że
na którymś z nich zauważę plamę krwi.
- Dzięki tej samoobronie,
udało jej się uciec. Nie wiem czy wiedziała o tym, co planował sprawca, czy po
prostu przybiegła do mnie. Odzyskałem świadomość po tym, co stało się w
archiwum, akurat gdy pukała do moich drzwi…
Ciężko mi było o tym mówić.
- To wszystko, potem
umarła. Na moich ramionach.
Gardło ścisnęło mi się boleśnie. Przełknąłem ślinę. Chociaż
to wszystko wydarzyło się w ostatnich godzinach, czułem jakbym zrzucał z siebie
ciężar, który wisiał nade mną od dawna. To wszystko stało się tak szybko, a ja
ostatnie dni albo przeleżałem nieprzytomny lub ledwo żywy. Wszystko przez
niego…
- Mamy do pana jeszcze
jedną prośbę. Zanim przejdziemy do drugiej części procesu…
- Zgadłem? – przerwałem
– Powiedzcie chociaż, czy to wszystko to
prawda.
- Akceptujemy tą
odpowiedź – wtrącił Bobru – Jednak
teraz mamy dodatkowy warunek. Chcielibyśmy usłyszeć, co się stało tamtego dnia
w parku.
Od razu
wiedziałem o jakiej sytuacji mówili. Stanęła mi przed oczami, zupełnie jak prawie
każdej nocy przez bardzo długi czas.
- Jaki to ma niby
związek ze sprawą? – zapytałem – To
moja prywatna sytuacja.
- Mycroft jest sprawcą
– powiedział Lokaj. Jeszcze żadna oczywistość nie przyniosła mi tak dużej
satysfakcji. Dobrze o tym wiedziałem, ale usłyszenie tego od Porywaczy było
ostatecznym potwierdzeniem. To on za tym wszystkim stał.
- Chcielibyśmy mieć
cały obraz konfliktu. Odkąd jesteście w tym hotelu, notorycznie dawaliście o
sobie znać. Zaznaczaliście swój teren, wspominaliście o minionej rywalizacji.
Ten przypadek nas po prostu ciekawi, a sami nie zebraliśmy wystarczającego
wywiadu, a nawet jeśli go mamy to chcemy usłyszeć o tym z pierwszej ręki –
wytłumaczył Bobru.
Nie wiedziałem jak to skomentować. Każdy człowiek miał tą
jedną historię, która sprawiała mu ból i o której wolał nie pamiętać.
Samo wspomnienie potrafiło zepsuć humor i wysłać w naprawdę mroczne miejsce.
Czy byłem gotów w końcu ją komuś opowiedzieć. Nie powiedziałem o niej nawet
Carmen, a ona już nie żyła. Nie będzie w stanie jej usłyszeć i mnie pocieszyć.
Nie odpowie mi, że wszystko będzie dobrze, bo jest przy mnie i nigdy mnie nie
opuści. Przeklęte łzy ponownie zaczęły spływać do moich oczu.
- Czy oni mnie teraz
słyszą? W tych sarkofagach? – zapytałem, drżącym głosem.
- A czy to ma
jakiekolwiek znaczenie?
Nie
miało. Może nadszedł czas żeby po prostu wszystko z siebie wyrzucić.
- Moja rywalizacja z
Mycroftem nie zawsze miała tak negatywne podłoże. Na samym początku byliśmy
rywalami, którzy nawet za sobą przepadali. Znaczy ja go akceptowałem, a on mnie
po prostu lubił. To było około 5 lat temu. Trzymaliśmy się razem i stało się
tak, że poznaliśmy ją. Carrie. Od początku mnie zaintrygowała, była bardzo
inteligentna i miała taką… aurę. Zakochałem się w niej, a co najgorsze,
Mycroft również – zaskoczyło mnie z jaką łatwością wypluwałem z siebie te
słowa. Może to rzeczywiście był ten moment, żeby w końcu to powiedzieć? – Była jednak jedna różnica. Ja byłem osobą,
która nie otwierała się na kontakty z kobietami, a Mycroft na każdym konwencie
był z inną. Pokłóciliśmy się o nią. To nie była jeszcze ta najgorsza
kłótnia, ale… Wtedy to się zaczęło. Zaczęliśmy o nią rywalizować, a ona przez
jakiś czas wodziła nas za nosy. Jednego wieczora potrafiła pójść z nim do kina,
a drugi spędzić ze mną w parku. Oczywiście musieliśmy gówniarsko przechwalać
się, który, co z nią robił, ale w obu przypadkach nie doszło do niczego
poważnego. W końcu wydarzyła się tamta noc.
Zrobiłem chwilę przerwy, żeby złapać oddech. Trochę ciężej
mi się oddychało, ale czułem jak całe moje ciało drży.
- Mycroft powiedział,
że wyzna jej swoje uczucia. Doszło do rękoczynów, pobiliśmy się. Byłem
załamany, ale nawet nie wiedziałem, co mogę zrobić. Po prostu siedziałem w
swoim pokoju hotelowym i wyłem z bezsilności. Obwiniałem oczywiście siebie, za
to, że nie potrafię jakkolwiek zebrać się do kupy i zawalczyć o swoje. To była
straszna godzina, podczas której zakopałem się wyjątkowo głęboko w sobie.
Przerwało mi pukanie do drzwi. Byłem pewien, że to Mycroft, po udanej randce z Carrie,
przyszedł pochwalić się swoimi podbojami, ale to była ona. Carrie. Zanim
zdążyłem zareagować podeszła i mnie pocałowała…
*
Spojrzałem
na nią zszokowany. Mój umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach, chciałem
uciec z dołu, który sam sobie wykopałem. Carrie wygląda jeszcze piękniej niż
zazwyczaj. Jej włosy sięgające ramion, były zaczesane na bok i delikatnie
pofalowane. Nosiła czerwoną, aksamitną sukienkę wieczorową, która idealnie
eksponowała jej biust i smukłą talię. Wyglądała wyjątkowo dojrzale, chociaż
według tego co mówiła, miała tyle lat, co ja.
- N-nie…
- Nie wszystko ma
swoje wytłumaczenie – odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie on jest?
- Kto? Mycroft?
Spławiłam go. Mam dość jego narzucania się. Chyba muszę mu wyznaczyć jasne granice,
bo widzę, że spodziewa się czegoś więcej niż przyjaźni.
- A nie powinien? – nie
zadałem tego pytania w złości, chociaż tak to mogło zabrzmieć. Carrie jednak to
zignorowała.
- Nie powinien – powtórzyła
– To, że z nim gdzieś wyszłam nie
oznacza, że od razu coś do niego czuję. Wolę spędzać czas z tobą Aaron. Co z
tobą? Wyglądasz jakbyś miał się rozpaść.
Podeszła i przytuliła mnie. Wyglądałem jakbym miał się
rozpaść? Tak właśnie się czułem. Ona była tu ze mną. Pocałowała mnie i jasno
odrzuciła Mycrofta. Czy to był żart? Czy miałem się spodziewać, że on zaraz
wyskoczy zza drzwi i zacznie się ze mnie śmiać? Musiałem sobie psuć nawet ten
moment?
- Cieszę się, że tu
jesteś – powiedziałem tak cicho, że nie wiedziałem, czy to w ogóle
usłyszała. Ona tylko mocniej mnie przytuliła.
- Nie powinieneś się
na niego złościć. Cieszmy się z tego, że siebie mamy Aaron. Tylko to się liczy.
- Jesteś dla mnie…
bardzo ważna, Carrie.
- Wiem. Kocham cię
Aaron.
- Chcę żeby tak było
już zawsze.
- Tak będzie. Tylko ty
i ja.
Ciepło rozeszło się po całym moim ciele. Ciche pragnienie
się spełniło. Ja też ją kochałem.
*
- Następne miesiące
były najlepszym okresem w moim życiu. Byliśmy tylko my. Gdy zaczęliśmy wracać
do rzeczywistości, pojawił się problem Mycrofta. Nie wiedziałem jak się wobec
niego zachować, chciałem to uciąć, ale Carrie powiedziała, żebym był ponad to i
traktował go dalej jako przyjaciela. Zrobiłem tak, chociaż w głębi czułem do
niego niechęć. Mimo to, wszystko się unormowało. Ja byłem z Carrie,
Mycroft dalej zmieniał dziewczyny, nasza rywalizacja nabierała kształtów, ale
wciąż się akceptowaliśmy. To było stabilne. Do czasu. Nie chcę mi się opowiadać
o tych wszystkich dniach. To było i minęło. Trwało paręnaście miesięcy, aż w
końcu doszliśmy do momentu, w którym coś zaczęło się dziać. Carrie mniej się do
mnie odzywała, znikała na całe dni…
Wspomnienia początku naszej bliższej znajomości były
cudowne, ale jak przypomniałem sobie samotne dni spędzone nad zastanawianiem
się, gdzie ona się podziała to przechodziły mnie dreszcze. To były straszne
czasy.
- Któregoś razu nie
wytrzymałem i wybuchłem. Powiedziałem, że musimy poważnie porozmawiać. Wtedy
Mycroft też zniknął z mojego życia i chociaż kochałem Carrie nad życie, nie
potrafiłem przestać myśleć, że może po czasie uznała mnie za kogoś żałosnego i
wybrała jego. Teraz wiem, że to nie było to, ale dalej nie rozumiem tego, co
stało się tamtego cholernego dnia…
Zrobiłem
kolejną przerwę. Bobru i Lokaj wciąż czekali. Byłem ciekawy ile ten proces już
trwał. Spojrzałem ponownie na sarkofagi. Czy osoby, które w nich były słuchały?
Byłem ciekawy, co sobie o mnie pomyśleli. Usłyszeli tak wiele, a dotychczas,
większość z nich mnie nawet nie znała. Nadszedł czas na koniec tej historii.
- Umówiłem się z nią w
parku. Mieliśmy sobie wszystko wyjaśnić, kupiłem bukiet jej ulubionych kwiatów
i czekałem. Czekałem, czekałem i czekałem… No i nic. Nie pojawiła się. Od
tamtej pory słuch o niej zaginął. Zgłosiłem nawet zaginięcie na policję, ale
oni nic nie znaleźli. Sam próbowałem ją namierzyć, ale trafiałem na same ślepe
uliczki. Zniknęła. Po tych wszystkich latach zastanawiam się, czy ona
kiedykolwiek istniała. Co najgorsze to był okres, kiedy Mycroft również zniknął
na dobry miesiąc, jak nie dłużej. Byłem pewien, że uciekli razem, ale w końcu,
na którymś konwencie pojawił się i od tamtego czasu byliśmy już we wrogich
relacjach. Dziwicie się mi? On zniszczył mi życie i myślę, że on wie co się
stało z Carrie. Jestem tego prawie pewien.
Wyrzuciłem
to z siebie. Wszystko, co siedziało mi na sercu od paru lat. Czułem się
inaczej. Roztrzęsienie mieszało się z ulgą. Wygadać się z takiego ciężaru po
tak długim czasie…
- Dziękuję – powiedział
Bobru – Wiem jak ciężko musiało ci się
tym z nami podzielić.
- Carrie żyje – kobiecy
głos wybił mnie z równowagi. Neri przyszła na salę rozpraw. Usiadła obok Bobra,
nie odrywając ode mnie wzroku. Co miała na myśli? Dlaczego to powiedziała? Co
to miało znaczyć? Zobaczyłem, jak Bobru na nią spojrzał – Nie, kochany. On zasługuje, żeby to wiedzieć. Stracił właśnie kolejną
osobę, na której mu zależało. Carrie żyje, ale więcej o niej powiemy ci
dopiero, jeżeli do nas dołączysz. Mycroft zabił Carmen i teraz powinieneś
skupić się na tym, żeby go znaleźć!
Carrie żyje? Oni wiedzą, gdzie ona jest? Słowa Neri były
niczym kubeł zimnej wody. Poczułem jak mój umysł dostał zastrzyk energii.
- Nie martw się Aaron.
Wierzymy w ciebie. Zasady są jakie są, ale jesteś inteligentnym gościem. Dasz
sobie radę.
- W takim razie
przejdźmy do drugiej części procesu – ogłosił Lokaj.
Jak na
zawołanie sarkofagi zaczęły się ruszać. Przez chwilę miałem nadzieję, że się
odsuną, ale to nie było to. Cztery pojemniki wyjechały pomiędzy podwyższenie, a
moją platformę i ustawiły się w równych odległościach, równolegle do mnie.
- Druga część procesu
polega na znalezieniu sprawcy. Cała czwórka mogła słuchać, ale teraz będzie
mogła również mówić. Jest jednak jedno „ale” – tłumaczył – Państwo, którzy siedzą w środku naszych
specjalnych pojemników nie mogą powiedzieć niczego, co wskaże bezpośrednio na
państwa tożsamość. Jeżeli spróbujecie, zostaniecie ukarani, a wiadomość i tak
nie dojdzie do uszu Aarona. Dodatkowo, musicie zwracać się formą zdania, która
nie wskaże na to, kim jesteście. Pan Masayoshi musi znaleźć sprawcę i go
wskazać. Wskazana przez niego osoba zostanie zabita, nie ważne czy jest winna
czy nie. Jeżeli jednak okaże się być winna to Pan Masayoshi uratuje pozostałą
trójkę, jeżeli nie to wszyscy pozostali zginą, a sprawca ucieknie. Czy ma
pan jakieś pytania?
Rozejrzałem się po sarkofagach, obserwując dokładnie. Czy
któryś z nich się jakkolwiek różnił? Przed nimi stały tabliczki, które na razie
były puste.
- Co to za tabliczki?
- Dodaliśmy je, żeby
miał pan prościej. Dla ukojenia szoku po śmierci Carmen Alvare wymyśliliśmy
następujące nazwy.
Tabliczki się zaświeciły. Sarkofag najbardziej po lewej
został opisany jako „Hiacynt”. Ach, nazwy kwiatów, pomyślałem.
Ironicznie. Byłem też pewien, że nazwy kwiatów były przypadkowe, bo jeżeli to
byłyby po prostu te same tytuły, których używała Carmen to sprawa byłaby zbyt
prosta. Obok Hiacynta znajdował się „Storczyk”.
Po mojej prawej znajdowała się „Niezapominajka”
oraz „Żonkil”.
- Czy wszyscy
rozumieją zasady? – zapytał Lokaj. Kiwnąłem głową i nagle usłyszałem
przerażający, chłodny i robotyczny głos:
- Hiacynt się zgadza.
- Storczyk się zgadza.
- Żonkil się zgadza.
Spodziewałem się usłyszeć to jeszcze raz, ale po chwili
pomieszczenie rozświetliło się od wyładowania, które uderzyło w trzeci
sarkofag. Zasłoniłem odruchowo oczy.
- Tak właśnie się
dzieje, jak ktoś stara się powiedzieć za dużo – wytłumaczył Bobru – Zrób to tak, jak reszta.
- Niezapominajka się
zgadza.
W mojej
głowie rozpoczął się proces analizy. Czy Niezapominajka specjalnie dała się
porazić żebym zwrócił na nią uwagę? Czy to był Mycroft i chciał uśpić moją
czujność? A może to była Elizabeth? Lub Julia? Musiałem do tego podejść w jakiś
sposób. Każda informacja była na wagę złota.
- W takim wypadku
możemy rozpoczynać drugą część procesu. Powodzenia – Lokaj odsunął się na
bok. Teraz w końcu mogłem mieć jakąś interakcję z resztą, ale to nie było to
samo. Nawet nie wiedziałem z kim rozmawiam, była nawet drobna szansa, że w
środku byli zupełnie inni ludzie. Nie miałem jednak wyboru – jeżeli chciałem to
przeżyć to musiałem walczyć do końca i uwierzyć Porywaczom. Byłem ciekawy czy
przypadkiem pozostali nie stawali przed podobnym wyzwaniem w innych
pomieszczeniach. Ostateczna próba i sprawdzian tego, kto zasługuję na przejście
dalej, a kto nie.
- Czy wszyscy mnie
rozpoznajecie? – zapytałem – Słyszycie
mnie dobrze?
- Niezapominajka mówi,
że wszystko słyszy i rozpoznaje cię.
- Żonkil mówi, że
wszystko słyszy i zna cię.
- Hiacynt mówi, że wszystko
uszy dobrze działają i tak samo zdolności poznawcze.
- Storczyk mówi, że
doskonale słyszy i rozpoznaje.
Wszystko wskazywało na to, że Hiacynt to była Elizabeth.
Cieszyłem się, że każdy odpowiedział inaczej. To mógł być sposób, żeby ich
rozróżniać. Im szybciej wykluczę pozostałych tym szybciej dorwę Mycrofta. Z
Elizabeth sprawa była o tyle prosta, że wystarczyło zapytać o coś medycznego,
a ona powinna odpowiedzieć najbardziej szczegółowo. Musiałem jednak
zapytać o coś takiego, o czym miałem jakiekolwiek pojęcie, a nie wiedział
o tym zwyczajny człowiek. Miałem jeden pomysł.
- Możecie mi
powiedzieć jak wyleczyć astmę? – wiedziałem, że to nie było aż tak
oczywiste pytanie, ale miałem przypadek astmy w rodzinie, choruję na nią mój
tata. Nasłuchałem się więcej niż potrzebowałem o tym jak przebiega ta choroba,
na co zwracać uwagę. Mój pomysł okazał się być doskonały:
- Hiacynt mówi, że
wszystko rozpoczyna się od rozpoznania czynników wpływających na pojawienie się
ataku duszności. Należy je rozpoznać i odpowiednio, według możliwości, uniknąć
kontaktu z tymi czynnikami. Chociaż badania wskazują, że warto unikać wysiłku
fizycznego, to tak naprawdę unikanie go jest niezdrowe, po prostu trzeba
zachować ostrożność. Lekarz powinien stale kontrolować częstość i nasilenie
objawów astmy i przepisać do tego odpowiednie leczenie farmakologiczne. Leki
powinno się brać nawet wtedy, gdy atak duszności nie występuję, więc…
- Wystarczy. Czy mogę
odesłać kogoś na bok? Albo chociaż odsunąć? – zapytałem Porywaczy.
- Oczywiście – odpowiedział
Lokaj.
- W takim razie proszę
odsunąć kapsułę z Hiacyntem, bo jestem pewien, że to jest Elizabeth. Na wszelki
wypadek jednak dopytam, czy będę mógł ją przywołać z powrotem w miarę
możliwości?
- Jak najbardziej.
Sarkofag,
w którym najprawdopodobniej znajdowała się Farmaceutka, odjechał do tyłu.
Pozostały trzy. Storczyk, Niezapominajka oraz Żonkil. Pierwszy pomysł okazał
się być genialny, ale to był jedyny przypadek, w którym mogłem tak zagrać. Nie
miałem wiedzy ani na temat sztuki, ani na temat mięśni brzucha. Mycroft na
pewno mógł udawać któreś z nich, a ja mogłem łatwo dać się oszukać. Musiałem
uderzać w cechy charakteru, sposób wypowiedzi i starać się w ten sposób czegoś
dowiedzieć. Istniał jeden sposób na to, żeby wykryć, w którym sarkofagu ukrywał
się Mycroft. Jedna jego cecha, która mogła mi dać solidną podpowiedź, ale
najpierw musiałem dobrze trafić i sprawdzić pewną rzecz.
- Hiacynt, czy ty
dalej możesz się odzywać? – zapytałem.
- Hiacynt mówi, że
może dalej się odzywać.
Doskonale, pomyślałem.
To sprawiało, że mogłem spróbować wdrożyć swój plan w życie.
- Co myślicie o opcji
wyjścia z tego hotelu? – zapytałem.
- Żonkil mówi, że ta
opcja to niestety jedyna szansa na przetrwanie. Nie wyobraża sobie innego
wyjścia, szczególnie, kiedy zostało tak mało osób.
- Hiacynt mówi, że po
wszystkich stratach, głupią opcją byłoby stracić szanse na dowiedzenie się
więcej o wirusie.
- Storczyk mówi, że
wyjście stąd nie ma sensu.
- Niezapominajka mówi,
że woli zostać w tym hotelu.
Spojrzałem
na nich zaciekawiony. Czy to mogli być Olivier z Julią? Czy właśnie podali mi
Mycrofta na tacy.
- Żonkil mówi, że
wystarczająco się wycierpiał i dobrze wie, że każdy w głębi chce wyjść.
- Niezapominajka mówi,
że po głębszym zastanowieniu jednak chciałaby uciec. Pozostanie w tym miejscu
to byłaby powolna i mało bolesna tortura.
- Storczyk mówi, że
Niezapominajka ma całkowitą rację.
Czy to był kolejny znak? Czy ta część procesu mogła okazać
się aż taka łatwa? Mycroft miał ten problem, że wszyscy chcieli jego śmierci,
co dawało mi przewagę. Wszystko wskazywało na to, że Mycroft ukrywał się pod
nazwą „Żonkil”. Musiałem teraz tylko
to udowodnić, nie chciałem zabić wszystkich pozostałych, w tym jednej osoby
własnoręcznie.
- Zastanawiam się nad
historią, którą opowiedziałem. Co o niej sądzicie?
Przez długi moment żaden z sarkofagów nie wydał z siebie
dźwięku. Zepsuły się? Ciszę przerwał Hiacynt:
- Hiacynt mówi, że
współczuję Aaronowi tego, co przeżył. Teraz rozumie, dlaczego czasami
zachowywał się tak, jak się zachowywał.
- Storczyk mówi, że
Aaron nie powinien się martwić. Przetrwał oba ciosy i przetrwa jeszcze dużo
więcej.
- Żonkil mówi, że
historia jest bardzo smutna i jest pewien, że Aaronowi musiało być naprawdę
ciężko, ale żeby walczył do końca, bo jest świetnym człowiekiem.
- Niezapominajka mówi,
że powinien teraz skupić się na tym, co robi, a nie na historii sprzed lat. Są
rzeczy ważne i ważniejsze.
Niezapominajka brzmiała trochę jak Julia, ale nie byłem
jeszcze pewien. Nie miałem limitu czasowego, więc wolałem nie wyciągać
pochopnych wniosków. Miałem jeszcze wiele pytań, które mogły mi coś przynieść.
Musiałem je zadawać.
- Jak wiele jesteście
gotowi poświęcić, żeby wygrać ten proces? – zapytałem.
- Hiacynt mówi, że
będzie walczyć do końca, żeby tylko udało się zwyciężyć.
Sarkofag,
w którym był Storczyk zaświecił się od wyładowania elektrycznego. Po chwili
dołączyła do niego Niezapominajka, a na koniec Żonkil.
- Rozumiem. Oddacie
wszystko. W takim wypadku czas na bardzo ważne pytanie. Już prawdopodobnie
wiem, kto jest sprawcą, za moment odsunę jedną osobę, którą uznam za niewinną.
Zastanawiam się pomiędzy dwójką osób… Macie coś do powiedzenia zanim dokonam
tego wyboru?
- Storczyk mówi, że za
wcześniej na taki poważny wybór, Aaron powinien się zastanowić.
- Niezapominajka mówi,
że całkowicie ufa Aaronowi i wierzy, że wybierze dobrze.
Wtedy w mojej głowie pojawiły się delikatne wątpliwości.
Niezapominajka również pasowała do Mycrofta. W środku mógł znajdować się ktoś,
kto udaje Julię, ale też sama Julia. Musiałem się tego dowiedzieć.
Najbezpieczniejszą opcją byłoby odesłanie Storczyka, którym prawdopodobnie był
Olivier. Czy na pewno?
- Żonkil mówi, że
wytrzyma dużo, więc niech Aaron się nie spieszy, bo ważny jest rezultat.
To zabrzmiało jak Julia. Westchnąłem. Jeszcze chwilę temu
nawet bym nie podejrzewał Niezapominajki, ale teraz nie wiedziałem. Sam
zasiałem w sobie ziarno niepewności, które mogło mnie bardzo zaboleć. Musiałem
postawić wszystko na jedną kartę, ale czy byłem na to gotów?
- Dobra, jeszcze jedna
sprawa przed wyborem – powiedziałem po dłuższej pauzie – Wiecie dobrze, wszyscy, że walczę o dobro
naszej grupy i ludzkości. To jest bardzo ważne. W sumie nie musicie nawet na to
odpowiadać, po prostu się zastanówcie. Czy warto zaprzepaszczać szansę na
przeżycie? Każdy z nas kogoś tutaj stracił. Elizabeth straciła Alana, ja
straciłem… straciłem Carmen. Olivier i Julia przeszli więcej niż ktokolwiek, a
Mycroft… Mycroft stracił Wendy. Mogliśmy stąd uciec w szóstkę, ale teraz naszą
najlepszą opcją jest czwórka. Mycroft… kimkolwiek z tej dwójki się okażesz,
pokaż mi, że to ty. Proszę o cofnięcie Żonkila.
Byłem
ciekaw, czy moja mała przemowa zadziała. Na pewno wywołała jakieś oburzenie, bo
pojemnik, w którym był Hiacynt zaświecił od wyładowania.
- Spokojnie, jestem
pewien swojego wyboru – powiedziałem.
- Hiacynt mówi, że
Aaron powinien jeszcze raz się zastanowić.
- Wyłączyłem
niewinnych i nic nie zmieni mojego zdania. Jestem jego całkowicie pewien.
Sarkofag z Żonkilem wycofał się do tyłu, zostawiając
Storczyka i Niezapominajkę. Niezapominajka albo Żonkil. Miałem 50 procent
szansy na trafienie. Musiałem sprawić, żeby to było chociaż 75 procent.
- Dobra, została wasza
dwójka. Jesteśmy tak blisko końca tego dziwacznego procesu. Czas na kolejne
pytania… Co uważacie o wirusie?
- Hiacynt mówi, że
wirus jest zjawiskiem, które trzeba zrozumieć.
- Storczyk mówi, że
wirus to dla niego jedna wielka zagadka, ale boi się jego rozwoju.
- Niezapominajka mówi,
że nie wierzy w wirusa.
Ciekawe odpowiedzi, pomyślałem.
Jeszcze ciekawsze było to, że Żonkil nic nie powiedział. Nie zamierzałem
zmieniać tego stanu rzeczy.
Zacząłem
zadawać kolejne pytania. Były one mało ważne, widziałem, że ludzie z sarkofagów
tracili cierpliwość, ale zauważyłem też coś innego, równie ciekawego. Żonkil
się nie odzywał. Pytałem o kolejne rzeczy i coraz bardziej utwierdzałem się w
przekonaniu, że to on. Ale nie byłem pewien. Nie mogłem być pewien. Co prawda
Mycroft miał w zwyczaju milczenie, gdy zacznie wygrywać, ale czy byłby na tyle
głupi, żeby robić to w tak ważnej sytuacji, gdzie oczywiście staje się przez to
podejrzany? Nie wiedziałem. Równie dobrze Żonkilem mogła być Julia, która nie
chciała dodatkowo mieszać.
- Przyznaję, że dalej
nie jestem pewien. Moim pierwszym podejrzeniem był Żonkil, ale teraz
podejrzewam również Niezapominajkę. Storczyk to Olivier. Proszę o zamianę
Storczyka z Żonkilem.
Sarkofagi przesunęły się.
- Żonkil mówi, że
Aaron popełnia błąd.
- Niezapominajka mówi,
że Aaron poszedł w końcu po rozum do głowy.
Jak mogłem zadecydować. W takim pojedynku to mogła być tylko
i wyłącznie przepychanka słowna. Jedna osoba będzie udawała drugą, mieszała w
głowie. To co powiedzieli przed chwilą mogło oznaczać wszystko.
- Nie mam pojęcia, jak
znaleźć pośród was Mycrofta. Żonkil… dlaczego milczałeś? Lub milczałaś?
- Żonkil mówi, że nie
chce przeszkadzać, chce po prostu dać skupić się Aaronowi na przebiegu procesu.
- Niezapominajka mówi,
że to może być dobrze znana cecha Żonkila.
- Jaka dobrze znana
cecha? Milczenie? Równie dobrze, to może być coś odwrotnego. Nie jestem w stanie
rozpoznać was tak, jak rozpoznałem Hiacynt, po wiedzy medycznej. Storczyk
wydaje mi się być Olivierem, ale równie dobrze mogę się mylić. Byłem pewien, że
Mycroft to Żonkil, ale teraz równie dobrze mogę postawić na Niezapominajkę…
Przepraszam was, ale będę musiał strzelić.
- Żonkil mówi, że
Aaron powinien mimo wszystko się skupić i spróbować oprzeć strzał na faktach,
a nie na szczęściu.
Czekałem
na odpowiedź Niezapominajki. Przez moment w mojej głowie pojawiła się myśl, że
to może być kwestia tego, że Mycroft nie wie, co powiedzieć. Niezapominajka
jednak w końcu coś zrobiła. Zobaczyłem wyładowanie. Potem kolejne i kolejne.
Wyładowanie za wyładowaniem.
- Hej! Coś się
zacięło! – krzyknąłem do Porywaczy. Oni jednak nie reagowali. Patrzyłem jak
sarkofag Niezapominajki rozświetla się raz za razem wydając przy tym dźwięk.
Dźwięki współgrały ze sobą. Brzmiały prawie jak… rytm. Nagle wszystko w mojej
głowie się ułożyło.
- Przestań! Wiem, kim
jesteś! – wrzasnąłem – Wiem kim
jesteś Niezapominajka!
Wyładowania się uspokoiły. Niezapominajka to musiała być
Julia. Tylko ona była na tyle szalona, żeby zadać sobie tyle bólu. Udowodniła
jednak swoją tożsamość. Rytm, który wybijała wyładowaniami na początku nic mi
nie mówił, ale po chwili skojarzyłem, że gdzieś go już słyszałem. Właściwie
nawet nie raz, gwizdany na korytarzach hotelu. Piosenka, którą nuciła pod nosem
Julia Mayer. Nie wierzyłem żeby Mycroft zapamiętał ten szczegół. To było 25
procent szans, które przeważyło na korzyść Niezapominajki.
- Stawiam, że pod
sarkofagiem z tabliczką Żonkil ukrywa się Mycroft Goldenwire – powiedziałem
– To jest moja ostateczna odpowiedź.
- Czy to pana
ostateczna odpowiedź? – upewnił się Lokaj.
- Tak. Jestem pewien.
Gdy to
powiedziałem światła zgasły. Przez moment znajdowaliśmy się w całkowitej
ciemności. Po chwili reflektory oświetliły wszystkie cztery sarkofagi. Coś
zaczęło się dziać przy tym z tabliczką „Hiacynt”.
Pokrywa wypuściła kłęby pary i z głośnym sykiem otworzyła się. Musiałem się
skupić, żeby zobaczyć, kto jest w środku. Postać wyszła powoli i spojrzała na
mnie. To była Elizabeth. Trafiłem.
- Niezłe
przedstawienie Aaron… gratulację.
- Wszystko gra?
- Czuję się kiepsko,
ale przeżyję.
Nagle to samo zaczęło dziać się z kolejnym sarkofagiem, tym
razem należącym do Storczyka. Po chwili wyłoniła się z niego drobna postać.
Olivier.
- Dobra robota Aaron.
Jestem z ciebie d-dumny – zająknął się delikatnie.
- Cieszę się, że
żyjesz Olivier.
Dwa ostatnie sarkofagi stały
nieruchomo. Porywacze budowali napięcie. Cała nasza trójka obserwowała, co
stanie się dalej. Zacisnąłem dłoń na lasce. Chciałem go zobaczyć i wymierzyć mu
sprawiedliwość za wszelką cenę. Nagle oba pojemniki zaczęły otwierać się w tym
samym momencie. Obserwowałem, błagając, żebym się nie pomylił. Nie wybaczyłbym
sobie tej pomyłki i chociaż oznaczała ona śmierć, to wiedziałem, że czekają
mnie minuty ogromnego upokorzenia. Usłyszałem syk. Kabiny zaczęły się otwierać
i po chwili wszystko było jasne. Z „Żonkila”
ktoś wyszedł, nie było go jeszcze widać w obłokach pary. Z „Niezapominajki” ktoś wypadł. Elizabeth
odruchowo ruszyła w tamtą stronę.
- Cóż mogę powiedzieć,
Aaron – zaczęła Neri. Leżąca postać miała długie włosy. To była Julia.
Poczułem falę ulgi, która przemieniła się momentalnie w zastrzyk adrenaliny.
Wystrzeliłem do przodu, chociaż noga potwornie mnie bolała – miałeś rację. Żonkilem był Mycroft
Goldenwire. Gratuluję zwycięstwa.
Obłoki
pary się rozeszły, a ja z każdym krokiem zbliżałem się do Mycrofta, na którego
twarzy było widać długie zadrapanie, idące od okolic nosa, aż nad lewe oko. Nadszedł
czas zemsty. Czas sprawiedliwości, na który zasłużyła… ona.
------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Mikołaj G.
Dawno mnie tu nie było :O. Trochę zdzbaniłem z tym epizodem, ale ogólnie mocno zaniedbałem komentowanie ostatnimi czasami. Trzeba będzie nadrobić, jednak wszystko po kolei. Koniec coraz bliższy, czyli w sam raz, żeby jak nadejdzie, wystawić jakąś recenzyjkę :D
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie, moja wzmożona aktywność została spowodowana pewnym obrazem, jaki znajduje się w tym epizodzie - Aaron z ciałem Carmen na rękach. O jezusicku, nawet nie wiesz jak szkoda, że nie pykło z ilustracjami. To byłoby idealne uzupełnienie! Gdybym tylko umiał rysować, aż wymazgałbym tę scenę osobiście.
Ostatnimi czasy nieco rozważałem problem obrazowego wsparcia dla słów i doszedłem do wniosku, że w niektórych przypadkach tekst pisany to za mało. Jasne, ma swoją moc, nieporównywalnie potężniejszą od jakiegokolwiek innego medium, ale to wciąż nie wystarcza, wciąż czegoś brakuje. Wydaje mi się, że odpowiedzią jest kolejny zmysł, który stworzy pełnię docelowego doświadczenia, tak jak na przykład w Danganronpie podczas procesów, kiedy zauważywszy niezgodność zeznań, protagonista wcina się w debatę. Samo "no, that's wrong" w tekście/voice actingu moim zdaniem nie miałoby tego samego efektu bez grafiki uzupełniającej.
Kończąc zanim wpadnę na pomysł rozwinąć się w jakąś rozprawkę na ten temat, powtórzę, że jeśli cokolwiek w Pecca zasłużyło na ilustrację, to była właśnie ta chwila :D. Przyznam się, że dotknęła mnie chyba najbardziej pod względem emocjonalnym ze wszystkiego co dotychczas się działo i pamiętam o tym, a to samo w sobie jest już niezłym osiągnięciem xD. No i jeszcze wirtualna piona za pomysł z jedną osobą na procesie xD. Schematy są po to, żeby je łamać ;)
Dużo obowiązków, ja w sumie też nie nadążam trochę z wrzucaniem, więc równowaga w przyrodzie zachowana!
UsuńObrazowe przedstawienia scen to było coś, co planowaliśmy w sumie od samego początku, ale ostateczny rozrachunek wyszedł taki, że skończyło się na artach uczestników :/ W sumie trochę szkoda. Kto wie, może jeszcze Neri (albo jacyś inni, anonimowi twórcy) kiedyś usiądą do zobrazowania scen. Wszystkie momenty odnalezienia ciała byłby mocne, ale rzeczywiście Carmen Alvare chyba by wygrała. To była scena, którą planowaliśmy od samego początku, delikatnie zmieniona, ale kluczowa i dla postaci Aarona i dla całego przebiegu wydarzeń. Na pewno, jakby wkradł się do opisu art to uderzyłaby jeszcze mocniej.
Bardzo się cieszymy, że udało się chociaż nieźle to opisać, no a zabawa procesami jest naprawdę przyjemna (chociaż tutaj z kolei tak samo czuć, jakby idealnie to pasowało na minigierki :/).
Dzięki za komentarz!
Fanarty pewno by były gdyby ludzie, którzy mieli jakiekolwiek chęci do tego, nie zostali potraktowani tak jak potraktowani zostali. A zwykłe Arty może by też były gdyby druga połowa twórców tego projektu wywiązywała się z postanowień z samego początku powstawania pecca.
OdpowiedzUsuńNajlepsze jest to że podczas spotkania na Pyrkonie wszystko wydawało się jakby było w porządku i między nami jest wszystko ok ale tydzień później nas wszystkich zbanował za żart jednej osoby. (Ban był 1 maja a Pyrkon jakoś wcześniej pod koniec kwietnia) Naprawdę myślisz że wyrzucając 3/4 aktywnych ludzi z grupy fanowskiej tego projektu którzy pisali aktywnie komentarze od samego początku projektu, tworzyli fanarty wcześniej. Że ktoś będzie coś fanowskiego dla ciebie tworzył? Za to jak traktujesz fanów którzy nie są z tobą zgodni w 100%?
UsuńNie przypominam sobie, żebyśmy jakkolwiek źle potraktowali jakikolwiek fanart. Arty (jak wspominałem tysiąc razy) były w planach, ale plany się zmieniły, tak samo jak w planach było skończenie projektu w sierpniu 2019, ale nie wyszło. Nie jest to projekt komercyjny, wykonujemy go w wolnym czasie, przekładając priorytet na rzeczy najważniejsze (praca/nauka), a go tworząc w każdej wolnej chwili.
UsuńAnonimowych, jednostronnych i przede wszystkim niesprawiedliwych sytuacji nie będę komentował na pewno publicznie, a z poszczególnymi osobami już wszystko było wytłumaczone, więc dziwi mnie, że po prawie roku (na podstawie daty podanej w komentarzu) ktoś temat jeszcze rozgrzebuje, przy okazji bezczelnie doczepiając się komentarza innego użytkownika, który o braku artów wspomina czysto pod kątem "szkoda, ale trudno, to byłby fajny dodatek".
Dzięki za komentarz
Nie mówię, że Arty były źle traktowane (chociaż te +18 trochę bym się kłócił i nawet o hipokryzję osądził), ale za nimi stali ludzie, którzy mając odmienne zdanie zostali uznani za hivemind i usunięci
UsuńMyślę, że usunięty komentarz (trzodę tutaj tępię) idealnie odpowiedział na Wasze pytania "Dlaczego?". Zamykam i naprawdę nie mam ochoty wracać do tej dyskusji
Usuń