Epizod IX - Rozdział 78: Początek końca (Aaron Masayoshi)


Witamy Was serdecznie w kolejnym rozdziale Peccatorum. Mieliśmy tutaj naprawdę sporo do zrobienia, ale mam nadzieję, że ta część historii przygody się bardzo Wam spodoba. Nie przedłużając przed tym dłuższym rozdziałem - zapraszamy do czytania! Po lekturze zostawcie po sobie komentarz i podsyłajcie bloga dalej!



Rozdział 78: Początek końca (Aaron Masayoshi)


                Gdy wszedłem do jadalni, zauważyłem, że coś było nie tak. Na początku nikt nie zauważył mojego wejścia. Dopiero po chwili skrzyżowałem spojrzenia z Mycroftem. Uśmiechnął się, jakby cieszył się z ogólnego chaosu. W tym momencie przypominał mi Alice, przez co działał mi na nerwy jeszcze bardziej.
- Co tu się dzieje? – zapytałem. Julia i Olivier wyglądali jakby byli w zupełnie innym świecie. Rozmawiali z kimś i wymachiwali rękami, całkowicie nas ignorując - Co im zrobiłeś?
- Ja? – parsknął, chociaż zrobił to nieco inaczej – Niczego nie zrobiłem. To ty niczego nie widzisz. Niby Porywacze nas otruli, a przynajmniej tak myśleliśmy, a może tak naprawdę to byłeś ty?
Dlaczego on mnie tak denerwował? Nie mogłem go znieść. Gdyby nie to, że wszystko potoczyło się w ten sposób, to bym go zabił. Miałem jednak w głowie inny plan. Teraz łańcuch wydarzeń ruszył naprzód. Nie chciałem go zatrzymywać. To mogło doprowadzić do większej ilości zła. Dodatkowo miałem kogo chronić. Carmen potrzebowała pomocy. Dzięki niej czułem się dużo lepiej, mogłem zrobić chociaż tyle, żeby się jej odpłacić.
- To nie byłem ja. Bawi cię to Goldenwire? Wieczna presja? Gierki? Dobrze się w tym czujesz?
- Jedyne co mnie bawi, to ty – wskazał mnie palcem.
- Ty cholerny… - złapałem go za kołnierzyk i przycisnąłem do krzesła – Czemu pojawiłeś się w moim życiu?
- Żeby doprowadzić cię do dobrego zakończenia – wyszczerzył zęby – Na pewno nie znajdziesz tego w tym miejscu. Carrie by tego nie chciała…
                Uderzyłem go pięścią tak, że aż spadł z krzesła. Czemu o niej mówił? Poznaliśmy się w tym samym momencie życia. Wtedy jeszcze nie spodziewałem się, jak wiele krwi mi napsuje. Chociaż rywalizowaliśmy to nie żywiłem do niego żadnych negatywnych uczuć. Potem zacząłem otwierać się przed Carrie i w kulminacyjnym punkcie czegoś, co mogło być piękną relacją, ona zniknęła. Nie pamiętałem tego dnia tak dobrze. Byłem z nią w parku. Nasz związek wchodził w coraz to poważniejsze fazy. Byłem naprawdę szczęśliwym człowiekiem i wtedy to się stało. Pojawił się Mycroft, straciłem przytomność i gdy się obudziłem jej już nie było. W tamtej chwili myślałem, że pozbyłem się też jego, ale wrócił po miesiącu i od tamtego momentu nienawidziłem go z całego serca. To on musiał odpowiadać za to, co się ze mną stało. On sprawił, że byłem teraz strzępkiem, cieniem dawnego siebie, który nie potrafił nawet powiedzieć Carmen… Nawet nie możesz tego zrobić, usprawiedliwiałem się, chociaż od razu pomyślałem o Julii. Trzymała wiszące ciało Oliviera i dwukrotnie złamała swój zakaz. Byłem cholernym tchórzem.
- Hej! – właśnie Brzuchomówczyni złapała mnie za rękę. Siedziałem na Mycrofcie, który patrzył na mnie przestraszony. Z jego nosa spływała strużka krwi.
- Co tu się dz-dzieje? – Olivier wyglądał jakby był na skraju szaleństwa – Co oni tu robią?
                Wstałem powoli. Cały mój gniew zaczął znikać. Sytuacja była przytłaczająca.
- To wy mi powiedźcie, co wam się dzieje! – warknąłem – Wszedłem, a wy zachowujecie się jakby mnie tu nawet nie było. Widziałem tylko durną, uśmiechniętą twarz Goldenwire’a.
Nie odpowiedzieli od razu. Wahali się.
- Wiem, że ty tego nie widzisz i nie czujesz, ale… coś z nami jest nie t-tak – głos Oliviera się załamał.
- Nie wiemy czy to wirus, czy co innego – dodała po chwili Julia – Ale w tym momencie są tu wszyscy.
- Słucham? – nie rozumiałem, co miała na myśli.
- Są tu wszyscy. Wszyscy uczestnicy.
- Widzimy ich – dodał Olivier – Tak samo jak te postacie, które nękały nas od wczoraj.
- Chwila… ty też to widzisz? – zapytałem Mycrofta, który akurat wstawał i ocierał nos, z którego delikatnie spływała krew.
- Widzę. Ale nie aż tak jak oni.
- Czemu ja nikogo nie widzę?!
Znowu cisza. Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie.
- Myślę, że dla swojego własnego bezpieczeństwa powinieneś trzymać się od nas z daleka. Jeżeli wchodzimy w kolejne stadium walki z wirusem to nie powinieneś się narażać – zaproponowała Julia – I zanim zaczniesz wrzeszczeć, że to bez sensu to pomyśl o swoim dobrze. Możliwe, że wkrótce będziemy jak Carmen. Musi być ktoś, kto w razie problemów stanie naprzeciwko Porywaczy.
                Myśli w mojej głowie przyspieszyły. Usiadłem odruchowo, musiałem, inaczej bym się wywrócił. Jeżeli sam Mycroft próbowałby mi wcisnąć takie głupoty, to bym nie uwierzył, ale cała reszta? To nie mogło być kłamstwo. Coś musiało być na rzeczy. Od razu w głowie pojawiła mi się Carmen. Miała wciąż Elizabeth, ale jeżeli miałem trzymać się z dala od grupy to była sama. Czasami podejmowała dziwne decyzje, albo zachowywała się w sposób, który narażał ją na niebezpieczeństwo. Miała teraz być z tym sama?
- Muszę pogadać z Elizabeth i Carmen.
- Aaron, wiesz że robimy to tylko dla twojego dobra – stwierdziła Julia – Jak chcesz to możesz dalej z nami przebywać, ale to po prostu ryzyko. Dla nas wszystkich.
Olivier nic nie dodał. Uśmiechał się, patrząc na prawo. Byłem ciekawy kogo tam widział. Wewnętrznie cieszyłem się, że nie widzę tyle ile oni. Niektóre śmierci były dla mnie sporym przeżyciem. Pamiętałem pokrwawione dłonie. Presja, której nie potrafiłem udźwignąć przez długi czas.
- Muszę pogadać z Carmen – powtórzyłem i wstałem.
                Nikt mnie nie próbował zatrzymać. Poszedłem dalej. Wydawało mi się, że mój krok był nierówny, ale nie widziałem nikogo. Żadnych śladów, osób czy dziwnych kształtów. To wszystko zaczynało się robić za ciężkie. Może powinienem zrobić coś z Mycroftem? Zatrzymałem się przed windami. Co jeżeli on coś planował? Zawróciłem się i wyjrzałem przy recepcji na korytarz. Nikogo tam nie było. Nie, dodałem po chwili. Uciekniemy stąd. Koniec ze śmiercią. Zawołałem windę, która przyjechała po chwili i ruszyłem w kierunku przychodni. Po przejściu przez blaszane drzwi znalazłem się w dobrze znanym mi pomieszczeniu. Zobaczyłem Carmen. Leżała w pozycji pół siedzącej, oparta o stos poduszek i jadła owsiankę. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się. Świat wydawał się tak niesamowicie prosty i przyjemny, kiedy na nią patrzyłem. Dzięki niej czułem, że naprawdę wszystko może się udać.
- Goździku! Co tutaj robisz? – zapytała Carmen. Elizabeth wysunęła się zza półki z lekami niczym na zawołanie, zaciekawiona tym, kto przyszedł.
- Przyszedłem żeby wam coś powiedzieć…
- Co się znowu stało? – zaciekawiła się Farmaceutka.
- Coś się dzieje z Julią, Olivierem i Goldenwirem. Są teraz w jadalni i mówili, że widzą wszystkich uczestników. To ten cholerny wirus, czy Porywacze coś z nami robią?
- Ciężko stwierdzić – odpowiedziała – Ale my też to widzimy. Cały czas mi się miesza w głowie. Coś tutaj jest nie tak. Ty nie masz takich objawów?
- Nie. Trochę gorzej się czuję, ale to chyba ta cała sytuacja mnie wykańcza.
- Goździku musisz odpoczywać i o siebie dbać… - stwierdziła Carmen – Jeżeli jesteś zdrowy to nie powinieneś się narażać.
                Nie wiedziałem dlaczego, ale jej słowa nie denerwowały mnie tak, jak słowa innych. Gdy ona mi to zaproponowała to wydawało się wręcz logiczne. Sam byłem zaskoczony tym, jaki miała na mnie wpływ. Mogło to też być związane z tym, że wszystkie nieprzyjemne dziewczyny już nie żyły. Nie było tutaj Sandry czy Alice, które notorycznie obniżały moją pewność siebie. Zaczynałem odzyskiwać zaufanie do kobiet. To miejsce bardzo mnie zmieniło. Podszedłem do Carmen i wykonałem ruch, który nawet w mojej głowie wydawał się zbyt pewny. Złapałem ją za rękę.
- Nie będę mógł przy t… was być – zająknąłem się i poczułem jak policzki spływają mi rumieńcem – Musicie uważać. Będę się starał was obserwować, ale jeżeli rzeczywiście wirus zaczyna atakować ze zdwojoną siłą to ktoś z nas musi zachować czysty umysł. Poobserwujmy sytuację przez najbliższe dni.
Jej uśmiech był tak ciepły i przyjemny. Usłyszałem głos Elizabeth:
- Będę monitorowała stan naszego zdrowia. Rzeczywiście dobrze będzie jeżeli potrzymasz się z dala od nas przez chociaż ten dzień czy dwa. Potem zobaczymy, czy istnieje jakiekolwiek ryzyko i czy sytuacja będzie się pogarszać. Jeżeli tak, to prawdopodobnie poddamy się kwarantannie.
                To już nie brzmiało tak dobrze, ale nie zamierzałem siać dodatkowej paniki. Elizabeth wiedziała co robi. Ufałem jej.
- Dziękuję, że przyszedłeś Goździku. Rozświetlasz to miejsce.
Nie, to ty to robisz, dodałem w myślach, idąc w stronę wyjścia. Zanim dotarłem do blaszanych drzwi, podbiegła do mnie Elizabeth.
- Aaron, poczekaj.
Odwróciłem się. Jej maska ukrywała wiele emocji, ale oczy potrafiły zdradzić wiele sekretów. Coś ją męczyło.
- Coś się stało?
- Muszę ci coś powiedzieć…
Byłem zaciekawiony. Przez głowę przebiegło mi parę scenariuszy. Ostatnio myślałem za dużo, a to nie było pomocne. Czułem się ciężki od myśli. Elizabeth widocznie też miała podobny problem, ale nie chciała się nim ze mną podzielić. Stała, jakby sama nie wiedziała, co chce powiedzieć. Rozejrzałem się, zastanawiając czy nie uda mi się zobaczyć tego, na co patrzyła. W końcu przerwała milczenie:
- Po prostu uważaj na siebie. Myślę, że ten tydzień będzie najgorszym tygodniem w naszych życiach.
- Nie musisz mi o tym przypominać – powiedziałem – Coś jeszcze? Elizabeth, widzę, że chcesz coś powiedzieć.
- Nie mam nic więcej do dodania. Uważaj na siebie Aaron.
                Nie miałem zamiaru ciągnąć ją za język. Wyszedłem z przychodni, zastanawiając się, co będę robił przez najbliższe dni. Nie zamierzałem ryzykować zdrowiem, szczególnie jak mogę być jedyną osobą bez poważniejszych objawów, ale nie mogłem też odpuścić wszystkiego. Szczególnie, że coś się działo. Zacząłem krążyć po hotelu. Postanowiłem zrobić dzisiaj trasę po miejscach, w których ktoś zginął, przynajmniej tych, do których miałem dostęp. Nie wiedziałem czego właściwie oczekiwałem, może wewnętrznego natchnienia? Zacząłem od pralni. Po śmierci Alice nikt tutaj nie schodził, wszelakie pranie robił Lokaj. Jego też tutaj nie zastałem, chociaż korytarz, jak i samo pomieszczenie, były w świetnym stanie. Plama z wybielacza na dywanie już zniknęła, a gniazdko zostało wymienione, ale miałem obraz tego, jak przeszukiwaliśmy to miejsce dużą grupą. Wtedy żyły jeszcze prawie wszystkie osoby. W pralni też nic nie wskazywało na to, że w jednym z kątów siedział zaduszony na śmierć, Dismas Hardin. Pewne rzeczy zamazywały się w głowie, a inne były tam. Wyraźne i widoczne.
                Kolejny w kolejce był pub. To miejsce miało o tyle specyficzną aurę, że zarówno Julia, jak i Olivier żyli, chociaż przypominało trochę o Rewolwerowie. To był bardzo specyficzny człowiek, nie przepadałem za nim, ale jego brak był bardzo zauważalny. Postanowiłem wykorzystać okazję i nalałem sobie nieduży kieliszek wina. Było wytrwane, co poczułem przez kwaskowatość na języku oraz charakterystyczny posmak. Usiadłem przy jednym ze stolików, zastanawiając się nad słowami Elizabeth. Przed czym mogła chcieć mnie ostrzec? Może coś związanego z Carmen? Dlaczego ostatecznie mi tego nie powiedziała? Przetarłem twarz dłońmi, rozmasowując oczy. Zastanawiałem się, co mogę zrobić. Nie miałem dostępu do kamer, do archiwum też nie mogłem pójść. Opcje były ograniczone, a nie miałem ochotę odpoczywać sam. To mijało się z celem. Dokończyłem pić wino i poszedłem do jeszcze jednego miejsca, które mogło mi coś podpowiedzieć.
                Droga do czytelni zajęła mi parę minut. Dawno tutaj nie byłem. Od jakiegoś czasu nie dostawaliśmy dostępu na kolejne piętra, a ostatnim większym wydarzeniem związanym z tym miejscem było odwrócenie uwagi zrobione przez Cecily oraz Ethana. Niektóre miejsca umierały, zostawiając po sobie cmentarz wspomnień. Z tego co zrozumiałem, gdzieś w tych ścianach znajdowała się kryjówka Maksa. Ruszyłem między półki, gdzie znaleźliśmy ciało Jacoba. Zacząłem się poruszać powoli do przodu, idąc między półkami i nie wiedząc, czego właściwie szukałem. Idąc przed siebie miałem wrażenie, że zgubiłem się całkowicie w labiryncie książek. Wiedziałem, w którą stronę znajdę wyjście, ale nie miałem pojęcia, jak dotrzeć do celu.
                Wtedy zobaczyłem coś przy jednej z półek. Serce zabiło mi szybciej. Obłok formował się na moich oczach, chociaż od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Nie przypominał człowieka, bardziej wyglądał jak para wodna wylatująca z nawilżacza powietrza. Podszedłem zaciekawiony i zobaczyłem coś przy jednej z półek. Była to nieduża rura, z której wylatywał ten gaz. Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, ogromny obłok uderzył we mnie. Momentalnie poczułem jak cały świat się przekręca. Odszedłem do tyłu, próbując zasłonić twarz, ale było na to za późno. Wpadłem na jedną z półek. Moje ciało było odrętwiałe. Poleciałem na podłogę plecami i walczyłem z ciężkością powiek, ale ostatecznie przegrałem. Zapadła ciemność.
*
                Otworzyłem oczy. Czułem się fatalnie, bolało mnie całe ciało. Nie dałem rady się podnieść, ciężko mi było złapać oddech, a brzuch wydawał się być bardziej pusty niż kiedykolwiek. Zajęło mi chwilę, zanim przypomniałem sobie, że jestem w czytelni. Ile minęło czasu? Próbowałem zlokalizować półkę, gdzie znajdowała się rura, z której wydobywał się gaz, ale z podłogi nie potrafiłem jej zauważyć. Może ktoś ją zabrał? Natychmiast zastanowiłem się, kto mógł próbować mnie zabić. Nie widziałem żadnych halucynacji, ani niczego. Mój wzrok był nieco rozmazany, ale na tym kończyły się zmiany. Czy inny byli podtruwani przez Porywaczy podobnym gazem? To by wiele wyjaśniało, każdy spędzał teraz większość dnia w parze albo sam, rzadko byliśmy w szóstkę w jednym pomieszczeniu. Tylko dlaczego ja nie mogłem wejść pod wpływ środka, który pozwalał mi zobaczyć innych? Zrzucałem winę na Porywaczy, ale równie dobrze mogła to być sprawka kogoś z nas. Mycroft?
                Podniosłem się. Nie był to dobry pomysł, bo świat zakręcił się i po chwili znowu byłem na kolanach. Miałem bardzo suche gardło, starałem się odkaszlnąć, ale jedyne, co wyleciało ze środka to krew. Ile mogłem tak leżeć? Jak miałem teraz wyjść z labiryntu książek? Podciągnąłem się o półkę i ponownie spróbowałem wstać. Tym razem poszło mi lepiej, zdołałem nawet utrzymać się na nogach. Rozejrzałem się pomiędzy tomami i zauważyłem ją. Przezroczysta, nieduża rurka. Teraz nawet nie leciał z niej gaz. Cała instalacja szła gdzieś w głąb półki, w górę. Nie miałem szans tego znaleźć, ale wszystko wskazywało, że zrobił to ktoś z góry.
                Może nie było o co się martwić? Czy znowu zaczynałem niepotrzebnie panikować? Przecież nikt mnie nie znalazł, a jakby coś się stało to obudziłbym się na sali procesowej. Chyba, że… przeszło mi przez myśl. Co jeżeli gra się już skończyła? Minął czas na ugodę i zostałem tutaj na zawsze, z pozostałą piątką i chorobą, która w końcu nas zabije? Zakręciło mi się w głowie. Nie byłem pewien, czy to przez natłok myśli, czy pozostałości gazu. Rozejrzałem się najpierw w lewo, potem w prawo. Nie widziałem opcji, żeby uciec. Ledwo trzymałem się na nogach, jak miałem wrócić?
- Pho… phoooomocccy! – krzyknąłem na tyle, na ile pozwoliło mi wyschnięte gardło – Potrzheeebuję phoomocccy!
Nikt mi nie odpowiedział. Zrobiłem krok do przodu. Ledwo mogłem podnieść nogi, sunęły się po podłodze, ale twardo trzymałem się półki. Doszedłem do rozwidlenia, zastanawiając się, co dalej. To było miejsce mojej śmierci? Pośród książek i półek w hotelu ukrytym na krańcu świata? Widocznie tak musiało być.
                Zrobiłem krok do przodu i wtedy poczułem jak ktoś mnie chwyta pod ramię. To był Lokaj. Był niczym metalowa poręcz – objął mnie i przytrzymał. Spojrzałem na niego.
- Martwiłem się o pana – powiedział.
- Ile…
- Nie powinien pan się przemęczać. Doprowadzę pana do przychodni, pani Goodwyn się panem zajmie.
Musiałem wiedzieć jedno. Zaparłem się. Jeżeli wciąż był czas…
- Ru… ra. Rura… To thy???
- Słucham? Och… Nie. Nie zrobiłbym panu krzywdy, nawet jakby miał pan odkryć największy sekret tego miejsca. Nie miałem z tym nic wspólnego. Zaspokajając pana ciekawość – to jest nasz system, ale nie tylko my możemy z niego skorzystać. Każdy ma dostęp. W maszynowni.
Maszynownia. Czułem, że to jego sprawka. On chciał mnie zabić. Zanim zdołałem rozwinąć myśl, poczułem jak tracę równowagę i upadam w ciemność.
*
                Otworzyłem oczy. Czułem się dużo lepiej, chociaż wciąż bolała mnie głowa. Byłem w przychodni, poznałem to od razu. Wstałem i poczułem, że jestem podłączony do kroplówki. Rozejrzałem się. Elizabeth stała tuż obok mnie. Akurat nie miała na sobie maski. Spojrzała na mnie.
- Nie wstawaj. Ledwo przeżyłeś. Trafiłeś do mnie koszmarnie odwodniony, na skraju wyczerpania. Zostało pięć dni do rozwiązania umowy. Jest wieczór, więc zaraz zostaną cztery…
Byłem nieprzytomny przez dwa dni? To wydawało się nieprawdopodobne. Myśli nie potrafiły się ułożyć w mojej głowie.
- Rozumiem, że dalej nie masz halucynacji? Gdzie się podziewałeś przez ten czas?
- Nie mam…
Elizabeth nałożyła maskę.
- Musisz tutaj zostać do rana. Postawię cię na nogi, bo widzę, że ciężko z tobą.
Nie do końca mogłem sobie przypomnieć co się działo. Zemdlałem w czytelni? Nie, tam był gaz… Wydawało mi się, że wspomnienia tam były, ale po prostu nie potrafiłem po nie sięgnąć.
- Jest tylko jedno „ale”… Nie wiem, co się z tobą stało i widzę, że nie dowiem się, co się z tobą dokładnie stało, ale doszło do uszkodzenia. Trwałego.
Spojrzałem na nią, nie do końca rozumiejąc, co do mnie mówi. Obejrzałem swoje ciało. Miałem ręce i nogi, wszystkim mogłem ruszać, widziałem i słyszałem. Mogłem też się odzywać. Co się działo? Elizabeth sięgnęła po coś, co stało za moim łóżkiem. To była laska. Dokładnie ta sama, którą miał Maks, z dużym kamieniem imitującym szmaragd. Poczułem niepokój. Spojrzałem jeszcze raz na swoje nogi. Czułem je. Po co mi była laska?
- Jedna z twoich nóg, dokładnie prawa. Nie reaguje na żadne bodźce. Widzę, że możesz nią ruszać, ale podejrzewam, że nie będzie w stanie cię utrzymać. Noś ją przez jakiś czas, przynajmniej dla mojego spokoju.
- Nie potrzebuję…
- Proszę cię Aaron.
                Zagryzłem wargi. Nie zaprzeczałem, kiedy postawiła ją obok mnie.
- Gdzie jest Carmen?
- Akurat wyszła. Nie chcę jej tu trzymać cały czas. Nie o to chodzi. Ma wrócić jutro rano na kolejną dawkę leków. Strasznie się przejęła twoim zniknięciem. Żebyś zobaczył jej radość, kiedy się znalazłeś.
Westchnąłem, opierając się o poduszkę i zamykając oczy. Było mi strasznie smutno, ale przynajmniej wszyscy żyli.
- Jak chcesz mogę ci pomóc wstać, żebyś zobaczył, co z nogą.
Przechyliłem się i usiadłem. Dalej trochę kręciło mi się w głowie, było to uczucie porównywalne do kaca. Spuściłem nogi i powoli się podniosłem. Jedna noga była słaba, ale wytrzymała mój ciężar, ale kiedy stanąłem na drugiej…
- Uważaj! – Elizabeth przytrzymała mnie. Przeszył mnie nieludzki ból, tak intensywny, że łzy napłynęły mi do oczu. Farmaceutka podała mi laskę, na której się podparłem. Udało mi się stać bez niczyjej pomocy, ale wewnętrznie poczułem ukłucie czegoś, czego nie potrafiłem opisać. Byłem kaleką? Takim jak Maks? Co się ze mną stało? Czy ktoś mnie zaatakował? Dlaczego miałem lukę, której nie potrafiłem uzupełnić?
- Tak, jak mówiłam, powinieneś na siebie teraz bardzo uważać. Zostań dzisiaj tutaj, ze mną. Przynajmniej przez chwilę będę mogła porzucić obecność tych cieni.
- Dalej je widzisz? – zapytałem, siadając.
- Tak. Cały czas tam są. Nie wiem co to jest Aaron. Boję się.
                Elizabeth rzadko przyznawała się do takich skrajnych emocji. Spojrzałem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Po chwili milczenia podeszła do kroplówki stojącej obok.
- Połóż się wygodnie. Dam ci środki przeciwbólowe i leki. Zaśniesz i obudzisz się z rana, Aaron.
Nie protestowałem. Bezsilność zalewała mnie falą i wewnętrznie czułem się przez to pusty. Położyłem się i obserwowałem w ciszy, jak Elizabeth układa mnie do snu…
*
                Gdy się obudziłem był ranek. Dochodziła godzina 10. Carmen siedziała obok mnie, witając mnie uśmiechem. Zobaczyłem tacę z jedzeniem, które mi przyniosła. Troszczyła się o mnie bardziej niż o kogokolwiek innego.
- Dzień dobry Goździku!
- Dzień dobry Carmen.
Chociaż zależało mi na każdym poza Mycroftem, to ona była zdecydowanie na pierwszym miejscu. Zasłużyła na ucieczkę z tego miejsca. Byłem pewien, że jak zgodzimy się na warunki Porywaczy, to oni się nią zaopiekują. Ochronią przed wirusem i wszystkim, co złe.
- Co robi reszta? Może powinienem w czymś pomóc? – zapytałem, chociaż w głowie miałem inne pytania. Chciałem zapytać, jak taka osoba jak ona weszła do mojego życia i zmieniła je na lepsze? Jakim cudem ktoś taki jak ona miała tyle cierpliwości do mojego charakteru. Jak mogłem się w niej…
- Nie zalecałabym – Elizabeth pojawiła się znikąd, niczym Lokaj – Co prawda to, co się nam dzieje nie jest zaraźliwe, ale nie powinniśmy mimo wszystko pracować w jednym miejscu. Wystarczy, że Julia i Oliver są obok siebie. Każdy powinien w spokoju przeczekać pozostałe cztery dni. Tyle nas dzieli od końca tego koszmaru.
- A co z Goldenwirem? – zapytałem – Przecież on nie chce z nami wyjść. On nie chce współpracować.
- Z tego, co mówił Bez, to Narcyz chce nam pomóc. Więc wyjdziemy stąd wszyscy!
                Nie chciało mi się w to wierzyć, ale i tak nic nie mogłem z tym zrobić. Byłem ostatnią osobą, której on mógł posłuchać. Wtedy przypomniało mi się, że Elizabeth miała coś do przekazania. Spojrzałem na nią, ale nie wyglądał jakby szukała ze mną kontaktu. Byłem skołowany.
- I tak jestem teraz bezużyteczny. Mam cholerną nadzieję, że rzeczywiście nic się nie stanie. Dalej nie wiem, co działo się ze mną przez ostatnie dwa dni. Mycroft wtedy gdzieś znikał? – zapytałem.
- Tak jak każdy, Goździku. Rzadko się teraz widujemy, właściwie większość dnia spędzam z Makiem. Poza tym nie jesteś wcale bezużyteczny. Coś ci się stało i nie będziesz przez to gorszy od innych. Chodźmy na spacer!
- Carmen! – syknęła Elizabeth – Daj mu spokój, Aaron na pewno nie marzy o niczym innym, jak łażenie z chorą nogą.
- Z chęcią się przejdę – odpowiedziałem ku uciesze Carmen i zdziwieniu Elizabeth.
                Carmen pomogła mi wstać. Oparłem się o laskę Maksa i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Gdzie idziemy? – zapytałem, gdy stanęliśmy przed windą. Poruszanie się było znacznie bardziej uciążliwe, ale w pełni do zniesienia. Podpórka, którą miałem, była wygodna.
- Na deptak! Zobaczysz, jak lepiej się poczujesz, gdy tylko poczujesz tą całą zieleń.
Idealnie. To miejsce mogło być perfekcyjne, do tego, co planowałem. Rozsądek podpowiadał mi, że było za wcześniej, powinienem poczekać aż wyjdziemy z tego miejsca i zaczniemy żyć, ale ten hotel nauczył mnie, że czasami może być już za późno i nie ma co zwlekać. Chciałem powiedzieć Carmen, to co czułem. Nie wiedziałem czym było dokładnie to uczucie, ale przy niej czułem się po prostu dobrze. Nie obchodziło mnie nic innego. Nadszedł ten moment, w którym mogłem zrobić coś dobrego dla siebie. Problemem było jednak coś innego. Nie wiedziałem jak mogłem to powiedzieć, żeby nie narobić sobie kłopotów. Poza tym byłem fatalny w mówieniu takich rzeczy. Naprawdę kiepski.
                Wyszliśmy z windy. Po przejściu przez blaszane drzwi znaleźliśmy się na słońcu. Chociaż nie wierzyłem w takie rzeczy to czułem, jak wypełnia mnie naturalna energia. Spojrzałem na Carmen. Wyglądała tak zdrowo i pięknie, jakby kwitła na moich oczach.
- Widzisz jak tu jest pięknie? – zapytała. Zdjęliśmy buty i zostawiliśmy je przy wejściu. Ziemia wydawała się wręcz gorąca. Chociaż nie narzekałem na temperaturę wewnątrz budynku, to tutaj było zwyczajnie przyjemnie. Dla człowieka, który spędził większość życia we własnym pokoju, przed komputerem, to było wręcz zbawienne. Złapałem Carmen za dłoń. Nie wyrwała się, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Od początku mieliśmy dobrą relację, pamiętałem jak pomagała mi, gdy otworzyła się sala informatyczna. Zawsze wydawała się być do mnie tak przyjaźnie nastawiona, na początku myślałem, że po prostu taka jest, ale teraz byłem pewien, że była taka przede wszystkim dla mnie.
                Poszliśmy w głąb lasu. Wiedziałem, że jest tutaj filtr percepcji, co najgorsze, nie dało się go wyłączyć dźwignią w mechanicznym zoo. Zanim weszliśmy na tyle głęboko, żeby nas to dotyczyło, usiedliśmy na łące. Nigdy wcześniej nie widziałem tego miejsca. Wyglądało nieco jak bajkowa łąka, miejsce otoczone cieniem z plamą słońca, która pokrywała tylko nieduży okrąg ziemi.
- Lubisz tu przychodzić? – zapytałem.
- Uwielbiam! To moje ulubione miejsce w całym hotelu.
Było tutaj inaczej. Spokojnie.
- Jak się czujesz Carmen? Nie widzisz tych postaci?
- Co jakiś czas ktoś tam przebiega, ale przyzwyczaiłam się. Czuję się dobrze Goździku. Cieszę się, że wszyscy stąd wyjdziemy. Nie podoba mi się to, że musimy dogadać się z Duchami, ale ważne, że będziemy bezpieczni.
Wszyscy się pogodziliśmy z tym losem. Walka z Porywaczami była jak walka z wiatrakami. Próbowaliśmy to robić na różne sposoby, ale to się po prostu nie udało. Teraz, po tych dwóch miesiącach rozumiałem, że ta walka nigdy nie miała sensu. Oni nie byli tymi złymi. Nie byli też tymi dobrymi. Mieli swój cel i walczyli o swoje, zebrali do tego złych ludzi, ale wyszło jak wyszło. Mieli w tym swój cel – być może było to odzyskanie ciał, zebranie danych, a może jeszcze coś innego. Chciałem się tego dowiedzieć. Zobaczyć, jak jest po drugiej stronie barykady.
- Cieszę się, że jesteś Carmen – powiedziałem nagle. Carmen spojrzała na mnie zaskoczona. Uśmiechnęła się. Spędziliśmy około godziny na rozmowie o niczym. Położyliśmy się obok siebie. Chociaż nic nie zostało powiedziane, to po prostu cieszyliśmy się swoją obecnością.
- Kiedy jestem przy tobie czuję się jak w domowym ogródku.
- Opowiesz mi o tym? – zapytałem.
- Miałam dużo braci. Razem z moim ojcem opiekowaliśmy się nimi najlepiej jak potrafiliśmy. To były dobre dzieciaki, dlatego mogłam spędzać dużo czasu w naszym ogrodzie. Uwielbiałam tam siedzieć. Spędzałam tam każdą wolną chwilę, nawet tam spałam. Jak stąd wyjdziemy to może tam pójdziemy? Razem?
                Moje myśli przeniosły się daleko. Wyobraziłem sobie domek i rodzinę Carmen.
- Najbardziej lubiłam pylne kwiaty. Zawsze unosiła się nad nimi taka gazowa otoczka – jej głos wbił się w moją głowę niczym gwóźdź. Nagle wspomnienia zasypały moją głowę. Poczułem jakby wszystko do mnie wróciło. Wziąłem głęboki oddech, czując jak to wszystko wraca.
- Chciałabym pojechać tam z tobą Goździku. Chciałabym żebyś był ze mną już na zawsze, ale muszę najpierw zadać ci pytanie…
Czytelnia. Gaz. Maszynownia.
- Carmen, muszę iść! – podniosłem się, prawie tracąc przy tym równowagę. Podparłem się o laskę – Gdzie jest Mycroft?
- S-skąd mam wiedzieć? – zająknęła się.
- Carmen idź do pokoju i z niego nie wychodź. Błagam cię. Przyjdę do ciebie jak skończę – poderwałem się idąc w stronę wyjścia. Nałożyłem buty i po chwili jechałem windą do przychodni. Mycroft chciał mnie zabić. Byłem pewien, że to on kontrolował gazem z maszynowni. Wiedział, że mnie wyeliminował na jakiś czas. Miałem nadzieję, że nie było za późno.
                Wpadłem do przychodni, jak błyskawica. Elizabeth siedziała przy biurku. Spojrzała na mnie.
- Co…
- Elizabeth widziałaś Mycrofta?
- Nie widziałam. O co chodzi?
- Musisz się schować do pokoju. Gdzie jest Julia i Olivier? Archiwum?
- Nie wiem, chyba… Aaron, o co chodzi?
- Idź do swojego pokoju!
                Wyszedłem z przychodni tak szybko, na ile pozwalała mi noga. Wpadłem do windy i wybrałem przycisk wysyłający mnie do archiwum. Musiałem znaleźć tylko tą dwójkę. Potem mogło się dziać wszystko. Na miejscu prawie wpadłem w blaszane drzwi. Spojrzałem na stosy akt i od razu zauważyłem dwie rzeczy. Olivier siedział na jednym z krzeseł, ale nie było tutaj Julii.
- Aaron? Jak tam noga? Wszystko gra? – zapytał mnie na przywitanie. Ciężko mi było złapać oddech. Nie czułem się najlepiej po wypadku w czytelni, takie bieganie było dla mnie wyjątkowo niebezpieczne.
- Olivier… Gdzie jest Julia? Mycroft tutaj był?
Pytanie wybiło go z rytmu. Patrzył na mnie wyraźnie zaskoczony.
- Był. Gadał o czymś z Julią, a potem poszedł sobie. Ona poszła chwilę później.
- Ja pierdole… - syknąłem odwracając się do wyjścia.
- Aaron – głos Oliviera był słaby, ale mimo wszystko się zatrzymałem – Nie idź za nią.
- Słucham?
- Ona wie co robi.
- Co wie? Gdzie oni są?!
- Nie wiem… Daj sobie spokój Aaron. To nie ma sensu.
                Nie miałem czasu się z nim kłócić. Wypadłem z archiwum zastanawiając się, gdzie pójść. Do głowy przychodziło mi tylko jedne miejsce. Opuszczone piętro. Coś się tam stało podczas śmierci Alice. Mycroft był na miejscu za szybko, coś było nie tak. Nikt nie drążył tego tematu, a proces był na tyle wykańczający, że nie miałem siły drążyć. Teraz moje lenistwo mogło zabić Julię Mayer. Wezwałem windę. Czułem, że zaczyna się mnie coraz bardziej boleć głową. Chociaż zazwyczaj nie czułem delikatnego ruchu maszyny, to teraz wszystko podskoczyło mi do gardła. Oby nie było za późno, poprosiłem wewnętrznie.
                Dojechałem na miejsce i wypadłem w stronę pokojów. Na korytarzu zobaczyłem kogoś przy drzwiach jednego z pokoi. To była Julia.
- Stój! – krzyknąłem.
Odwróciła się, spoglądając w moją stronę.
- Aaron? Co ty tutaj robisz?
- Nie mam pojęcia, co planujesz, ale chodź ze mną Julia. Mycroft coś kombinuje. Musisz się schować.
- Nie rozumiesz Aaron. Daj mi spokój i zaopiekuj się resztą.
- Czy wiesz coś, czego my nie wiemy? – zapytałem.
- Czy to nie oczywiste? Mycroft nie pozwoli nam stąd wyjść. Albo zginiemy wszyscy, albo tylko jedno z nas.
- Nie musisz się poświęcać. Damy sobie radę – warknąłem – On tam jest? Za drzwiami?
- Prawie zabiłam Oliviera. Właściwie to zrobiłam to. Teraz nadszedł moment, żebym odpłaciła za swoje winy. Wejdę tam, Mycroft zrobi to, co zaplanował, a czego myśli, że nikt się nie domyśla. Kiedy tam weszliśmy – wskazała drzwi, przy których wstała – on tam był. Stał przy Alanie. Widziałeś ten mechanizm przy drzwiach? Myślę, że to on. Idź do Carmen, Aaron. Zaopiekuj się nią i Olivierem. Uciekniecie stąd we czwórkę.
                Nie spodziewała się ciosu. Machnąłem laską i uderzyłem ją w głowę.
- Po moim trupie – szepnąłem, gdy osunęła się po ścianie. Spojrzałem na klamkę. Mogłem tam wejść i to zakończyć. Goździk, usłyszałem głos w głowie. Odwróciłem się. Nikogo tu nie było poza mną oraz Brzuchomówczynią. Dam sobie radę. Wewnętrznie to wiedziałem. Nie mogłem pozwolić, żeby wszystko się zepsuło. Wiedziałem, że reszta jest bezpieczna. Mieliśmy cztery dni na zebranie się i wymyślenie czegoś, żeby powstrzymać Mycrofta. Nie chciałem ryzykować.
                Podniosłem Julię. Była lekka, chociaż musiałem owinąć swoją szyję jej ręką i delikatnie złapać ją za brzuch. Miałem nadzieję, że nie zrobiłem jej krzywdy. Na pewno uratowałem ją przed śmiercią. Wiedziałem, że nie jestem w stanie donieść ją w takim stanie do jej pokoju. Po wejściu do windy wybrałem archiwum. Julia oddychała. Ulżyło mi. Pewnego dnia mi za to podziękuje.
- Ochronię was wszystkich – powiedziałem stając przed blaszanymi drzwiami. Nie dałem rady otworzyć drzwi, więc zastukałem w nie laską. Po chwili otworzyły się, a po drugiej stornie pojawił się Olivier.
- Aaron? Julia?! Co jej zrobiłeś?! – był widocznie zdenerwowany, ale złapał ją i pomógł położyć na jednym ze stołów.
- Chciała zrobić coś głupiego.
- Czemu? Czemu musiałeś się wtrącić?!
- Przecież to twoja przyjaciółka! – ryknąłem – Co jest z tobą nie tak? Nie potrafisz myśleć samodzielnie?
- Ale Mycroft…
- Chuj z Mycroftem! Mamy cztery dni. Damy sobie radę! Masz jej przypilnować. Jak dowiem się, że ją wypuściłeś to przysięgam, zabiję cię.
                Usiadłem na krzesło. Nawet nie poczułem, kiedy zrobiło mi się tak słabo. Głos Oliviera stał się znacznie bardziej odległy, a całe pomieszczenie wydawało się znikać w ciemnym tunelu. Przeciążyłem się. Musiałem chwilę odpocząć. Obserwowałem nieobecnym wzrokiem, jak Olivier kładzie bluzę pod głowę Julii i mówi coś do mnie, po czym wychodzi. Coś wewnątrz krzyczało, żebym go zatrzymał, ale nie miałem siły wstać. Co się ze mną działo? Czy to przez ten gaz? Czy to przez Mycrofta? Musiałem się wziąć w garść. To były ostatnie cztery dni. Nie mogłem się teraz poddać. Nadszedł czas, żeby dać z siebie wszystko.
                Wstałem gwałtownie i wpadłem w drzwi. Upadłem, a laska poleciała obok mojego biurka. Mojego biurka? Rozejrzałem się i zdałem sobie sprawę, że jestem w swoim pokoju. Jak to się stało? Przed sekundą siedziałem na krześle w archiwum. Czy to wszystko, to był sen? Miałem przy sobie laskę Maksa, musiałem być w przychodni. Czy ktoś mnie tutaj odprowadził. Przypomniałem sobie o Julii i Mycrofcie. Czy to stało się naprawdę. Rozejrzałem się. Ktoś zapukał do drzwi. Podniosłem się.
                Po drugiej stronie stała Carmen. Uśmiechnąłem się na jej widok. Wewnętrznie odetchnąłem z ulgą. Ona żyła.
- Carmen! Tak się cieszę, że cię widzę. Stało się coś dziwnego. Byłem w archiwum, uratowałem ją! Uratowałem ją przed Mycroftem!
Cieszyłem się jak dziecko, które opowiadało matce o dobrej ocenie w szkole.
- Aaron… Muszę ci zadać to pytanie…
Wtedy coś mnie ukłuło. Spojrzałem na nią dokładniej i zobaczyłem, że trzyma się za prawą dłoń. Miała na niej krew. Czułem się jakby wszystko się zatrzymało. Złapałem ją, wypuszczając laskę. Syknęła z bólu, ale nie przerwała. Oparła się o drzwi drugą ręką. Wprowadziłem ją do pokoju i zauważyłem, że ma niesamowicie szklane oczy. Wyglądała jakby patrzyła na mnie z daleka.
- Co cię się stało w dłoń? Skaleczyłaś się?
- To nic… Aaron…
                Źródłem krwawienia był brak dwóch paznokci z palców: środkowego oraz wskazującego. Jak mogło do tego dojść? Na mojej warcie? Miałem ją chronić…
- Muszę zabrać cię do Elizabeth… Ona nam pomoże.
Przyłożyła palce do moich ust. Spojrzałem na nią i serce pękło mi na miliony kawałków. Wiedziałem, że jest za późno. Nie rozumiałem, co się z nią działo, ale była ledwo żywa. Jej skóra błyszczała pod światło.
- Aaron. Mam pytanie. Musisz na nie odpowiedzieć – wzięła głęboki oddech. Gasła. Nie przerywałem jej – Aaron… czy ty mnie kochasz?
Serce zabiło mi szybciej, poczułem jak chciało uciec z piersi.
- Kocham cię Carmen.
Carmen uśmiechnęła się, a potem stały się trzy rzeczy. Najpierw zamknęła oczy, potem zaświeciła się moja bransoletka, a na koniec położyłem głowę na jej martwym ciele i zacząłem płakać.


-------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Mikołaj G.

Komentarze

  1. A więc to jest uczucie jakie niesie ze sobą cliffhanger... nie fajnie 😞 Przez ostatni natłok informacji zapomniałem, że w sumie nie poznaliśmy jeszcze zakazu Aarona. Po części nawet byliśmy na nie naprowadzani, ale zrzucałem to na jego introwertyzm. Zasady jasno nie określają co się stanie kiedy ktoś umrze na ko, w sposób inny niż zabójstwo.
    Chapter dał nam więcej pytań niż odpowiedzi- Czemu Aaron jako jedyny nie widzi postaci? Czy Mycroft faktycznie próbował zabić Aarona? Które z rzeczy opisanych z perspektywy Informatyka faktycznie miały miejsce?
    W każdym razie, 5 to go. Cały czas się zastanawiam nad tym, czy dane nam będzie poznać jakie zamiary mieli Jaycob i Rewolwerow oraz co się stało z ulubionym bohaterem „Lombardu” (ostatnim razem spaliłem żart). Pozostaje czekać. Do zobaczenia przy następnym chapterze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadal nie rozumiem tego żartu.

      Usuń
    2. To akurat był jeden z takich zakazów, dla których w ogóle wymyśliliśmy "zakazy". Chcieliśmy dać taką scenę właściwie do samego początku, oczywiście z paroma zmianami. Wszystko powinno się wyjaśnić już w kolejnym rozdziale, także wszystko przed Wami!

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
    3. No a kto śpiewał „Przeżyj to, Sam”?

      Usuń
  2. Szkoda mi tej dwójki :( Tylko żeby informatyk nie poszedł w stronę Romea i Julii.

    Jeśli te wizje są spowodowane tą chorobą, oraz gdyby ta choroba ma więcej wspólnego z metafizycznością niż z typową nauką to te wizje można wytłumaczyć tym że ich esencja życiowa (dusza) jest bliżej świata zmarłych niż żywych. Idąc dalej można tym wytłumaczyć dlaczego uczestnicy biorą udział w tej grze. Zabijanie i śmierć przyjaciół powoduje smutek, gniew itp. uczucia które osłabiają duszę i ciało przez to porywacze mogą obserwować i badać proces oddzielania się esencji życiowej (wliczając w to samą śmierć) . Dowodem na to mogłoby być to że ta choroba atakuje na początku szyszynkę, która przez niektórych jest uważana za miejsce w którym znajduje się dusza (Kartezjusz uważał że jest to nażąd w którym ciało łączy się z umysłem). Choć to mogłoby być ciekawe tak naprawdę może to być tylko zbieg okoliczności, a szyszynka mogłaby być wybrana tylko po to by uzasadnić problemy z zaburzeniem rytmu dobowego o których wspomniała farmaceutka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szyszynka nie była przypadkowo wspominana, ale konkretną odpowiedź na gaz otrzymacie w najbliższym rozdziale. Ale odrywanie się od rzeczywistości i łączenie z duszami to ważna sprawa. Od początku zaznaczamy ten motyw duchowy w Peccatorum, wszystko rozwiążę się w najbliższych rozdziałach :)

      Dzięki za komentarz!

      Usuń

Prześlij komentarz