Epizod IX - Rozdział 77: Cena (Julia Mayer)


Witamy serdecznie w kolejnym rozdziale Peccatorum. Gdy intrygi zmierzają ku końcowi, rozdziały będą coraz dziwniejsze... Mamy nadzieję, że wszystko, co Was zastanawia się rozwiążę i będziemy mogli zaskoczyć was te parę ostatnich razy :) Póki co zapraszamy Was do lektury rozdziału oczami Julii Mayer!


Rozdział 77: Cena (Julia Mayer)


                To co znaleźliśmy musiało być ważne, bo po chwili pojawił się Lokaj. Przywołał na twarz swój standardowy uśmiech, który oznaczał wszystko i nic, po czym przemówił:
- Cóż, znaleźliście państwo w końcu pokój techniczny. Nie chowaliśmy go, ale też nie uznaliśmy jako części hotelu otwartej dla państwa, bo nie ma tam niczego, co mogłoby was zainteresować.
- I myślisz, że to łykniemy? Chowalibyście i zabezpieczalibyście takie pomieszczenie, gdyby nie było tam czegoś istotnego? Maszynownia, mechaniczne zoo i twoja kwatera jakoś nie były schowane. Co tam jest? – Mycroft przyczepił się go jak wygłodniały pies – raz chwyciwszy, nie wypuszczał zdobyczy.
- Nie mają tam państwo wstępu. Zresztą widzicie, że panel reaguje tylko na konkretny głos. Nie możecie tędy przejść, jeżeli nie jesteście pracownikami tego miejsca – wytłumaczył ze spokojem w głosie.
Zobaczyłem wzbierającą się irytację w mowie ciała Aarona, ale reszta twardo się trzymała i nie dawała za wygraną.
- Jeżeli byście nie chcieli nas w tym miejscu, to byście nie zostawili nam zdjęć Yamy i zapisek Maksa – zauważyła Elizabeth – To irytuje najbardziej. Wy nam pomagacie, a usilnie próbujecie udawać, że tak nie jest.
- Panno Goodwyn, nie ukrywamy, że chcemy wam pomóc. Po prostu to, co tam jest, nie jest wam do niczego potrzebne. To nasze miejsce. Nie ma tam nic ciekawego.
- Nic związanego z Profesorem i katastrofą? Tą, która miała miejsce 30 lat temu?
- Katastrofa wydarzyła się gdzieś indziej. To było jedno z pomieszczeń… Właściwie tutaj biuro miał kiedyś sam Profesor – na jego nieludzko perfekcyjnej twarzy, zauważyłam zadumę. Nie wyglądał jakby kłamał.
- To czemu nie możemy tam wejść? – upierał się Mycroft.
- Jeżeli nas tam nie chcą, to tam nie wejdziemy – zauważył Olivier – Szkoda naszej energii. Możemy przeznaczyć ją na coś innego. Cokolwiek innego.
- I tak tam wejdę. Chociażby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię – jego ton głos wskazywał, że przeżywał tą sytuację znacznie bardziej niż ktokolwiek z nas. Ja byłam zwolenniczką podejścia Oliviera – spasować w odpowiednim momencie i zaatakować z zaskoczenia. Niech Porywacze myślą, że odpuszczamy, albo nie mamy planu. Jeżeli chociaż trochę uśpimy ich czujność, to możemy zdobyć nad nimi cenną przewagę. Chociaż miałam w planach dołączenie do nich, jeżeli nadejdzie taka potrzeba, to nie oznaczało, że mam im w pełni zaufać. Przynajmniej tak długo, jak mogłam.
- Nie da pan sobie rady, panie Mycroft. Zapewniam, że furteczka, jest nie do przejścia, nawet dla pana – zwęziłam oczy. Ten dobór słów nie był przypadkowy. Spojrzałam na eleganckiego i wyprostowanego, białowłosego mężczyznę i zastanawiałam się, co to właściwie miało znaczyć. Mycroft fatalnie ukrywał niektóre emocje, a to że wyczytał coś ze słów Lokaja, było widać, jak na dłoni.
- Na razie nie mamy czego tu szukać – stwierdził Aaron – Może znajdziemy jakąś podpowiedź w archiwum, albo książce Maksa. Chodźmy stąd.
                Nawet Mycroft potulnie wyszedł z ukrytego korytarza. Przejście przez hologram było tak samo nieprzyjemne, jak za pierwszym razem. Po prostu umysł wiedział, że coś nie gra. Znaleźliśmy się ponownie w biało oświetlonym i czystym laboratorium.
- Ech, co za lipa. Jestem prawie pewien, że coś tam jest. Nie wiem, czy nie byłem w tym miejscu… - zaczął Mycroft, zaskakująco szczerze, jak na niego.
- Chodzi ci o moment, w którym cię zabrali? – dopytała Elizabeth.
- Tak. To miejsce kojarzy mi się z tamtym, gdzie zabrali mnie wtedy, po procesie… - jego wypowiedź była bardzo chaotyczna.
- Czyli będziemy musieli postarać się tam w końcu wejść. W końcu zostało nam trochę ponad siedem dni – przypomniał Olivier.
- Damy sobie radę – obiecał Mycroft – Zobaczycie! A teraz idę do pubu. Jak ktoś chce zacząć ten piękny dzień od piwa, to zapraszam! Mam wyjątkową ochotę.
Nikt się nie skusił na jego propozycję. Po chwili towarzystwo opuścił też Aaron. Zostaliśmy we trójkę z Elizabeth.
                Zauważyłam, że Lokaj nawet nie zamykał już przejścia. Po chwili hologram zniknął i korytarz został po prostu otwarty. Widocznie Porywacze uznali, że nie było już sensu go ukrywać.
- Dobra, czas na mnie. Wracam przekazać to wszystko Carmen – zapowiedziała Elizabeth, idąc w stronę wyjścia. Olivier spojrzał na mnie. Odchrząknęłam i zatrzymałam dziewczynę w masce.
- Poczekaj – poprosiłam – Musimy z tobą porozmawiać.
Spojrzała na mnie badawczo, jak zawsze. Wskazałam jej jedno z krzesełek przy stanowiskach, sama opierając się o jeden ze stołów.
- O co chodzi? – zapytała.
- Elizabeth… chcesz się stąd wydostać? – widziałam jak jej oczy delikatnie przeskoczyły, gdy zadałam jej to pytanie.
- Co to za pytanie Julia? Oczywiście, że chcę.
Spojrzałam na Oliviera, w którego oczach widziałam tylko błaganie, żebym to ja przeprowadziła tą rozmowę. Przegadaliśmy ten temat we dwójkę już wcześniej, ale teraz należało wykonać kolejny ruch.
- Okej… jak pewnie wiesz, żeby uciec z tego miejsca, musimy albo kogoś zabić, co odpada. Próbowałam i nie wyszło.
                Olivier parsknął śmiechem, ale Elizabeth nie miała zbyt dużego poczucia humoru, bo zbyła mój, mało wyszukany dowcip, milczeniem. Wróciłam do przerwanego wątku:
- Drugim sposobem jest zawarcie porozumienia z porywaczami…
- I o to chodzi? Powiedziałam już, że jestem gotowa z nimi współpracować. Dla dobra poznania tego cholernego wirusa, który powoduje całe spektrum przeróżnych objawów, a my, chociaż jesteśmy chorzy, to nie odczuwamy żadnych. Oprócz Carmen.
- Daj mi dokończyć, Elizabeth – poprosiłam, wciąż wykazując cierpliwość – Drugim sposobem jest zawarcie porozumienia, a żeby to wyszło musimy zgodzić się wszyscy. Póki co, wygląda na to, że zgadzają się wszyscy oprócz Mycrofta. Aaron i Carmen są niepewni… ale raczej po naszej stronie. Tutaj pojawia się problem.
- Problem? Wystarczy, że go przekonamy – czy ona naprawdę w to wierzyła?
- Przecież wiesz jaki on jest cięty – Olivier postanowił mi pomóc – Po prostu póki on żyje, to stąd nie uciekniemy.
Zagryzłam wargi. Wystrzelił z tym zbyt otwarcie. Do Elizabeth należało podejść ostrożnie, a my właśnie zrobiliśmy ogromny krok do przodu.
- Chcecie go zabić?! – Elizabeth rzadko się unosiła, ale teraz wyglądała na zdenerwowaną – Nie wezmę w tym udziału.
- Nikogo nie chcemy zabijać – odpowiedziałam – Ale wiemy, że ktoś zginie. Nie wiemy, kto, ale mam do ciebie prośbę. Ktokolwiek to będzie, jedno jest pewne – zabójcą będzie Mycroft.
                Przewróciła oczami.
- Zaczynacie być tacy jak Carmen. Wierzycie w te bajki?
- Został tydzień, a on się nie podda – nacisnęłam – On kogoś zabije. Nie będziesz to ty, ale może być każdy inny. Prawdopodobnie ktoś z naszej dwójki. Będzie chciał odciąć kogoś, kto wie jak prowadzić proces i zachowuje chłodną głowę przez cały czas, chociaż nie wykluczam, że to będzie ktoś inny… Póki on żyje, my też nie uciekniemy, także musimy mu na to pozwolić i pozbyć się go potem. Nie gadaliśmy z Aaronem i Carmen, bo oni nie muszą o tym wiedzieć. Ty też im nie powiesz, jeżeli zależy ci na tym, żebyśmy stąd wyszli. Przynajmniej część z nas.
Elizabeth patrzyła raz na mnie, a raz na Oliviera. Nie wyglądała na zadowoloną, chociaż ciężko było powiedzieć, bo jej usta były zasłonięte maską.
- Nie przepadam za Mycroftem, ale nie uwierzę w coś takiego, póki nikt mi nie udowodni, że on coś kombinuje. Możemy też zawsze go zamknąć…
- Minie tydzień i co wtedy? – podeszłam do niej bliżej – Zabijesz go? Zginiesz?
- Jesteś zdesperowana, Julia. W tydzień można przekonać człowieka do wielu rzeczy. Szczególnie, jak trochę na niego naciśniemy.
- Nie przekonasz go, on jest strasznie uparty. Prędzej złamie ten hotel i nas wypuści. Tak czy siak my nie planujemy mu przeszkadzać. Jeżeli Mycroft nawet zabije dwie osoby, to ktoś z naszej trójki przetrwa i będzie pewien.
- Powiedzmy jej – zaproponował Olivier. Zupełnie jak się umawialiśmy.
- Nie – zagrałam idealnie swoją rolę.
- Byliśmy na piętrze chwilę po wystrzale. Mycroft już tam był. Nie wślizgnął się z innymi, bo nie miał z kim. Na procesie nie rozmawialiśmy o tej desce i ciężarkach, które znaleźliśmy na miejscu, on też o nich nie wspominał. J-jak myślisz, dlaczego?
                Czułam się źle manipulując Elizabeth, ale nie mieliśmy złych intencji. Zrozumieliśmy, że stanęliśmy w sytuacji bez wyjścia – mogliśmy poświęcić dwie osoby i uciec, albo zginąć całą grupą. Porywacze też pewnie o tym wiedzieli. Byłam gotowa, chociaż teraz czułam się jakbym miała decydować o czyimś życiu. Olivier dał mi odpowiednią lekcję pokory. Zresztą przedstawialiśmy jej fakty, tylko w odpowiedniej kolejności.
- Czyli on chciał zabić Alice? Albo Alana?
- Na to wygląda – odpowiedziałam – Nie chcieliśmy szerzyć paniki, poza tym Mycroft dalej nie zdaje sobie sprawy, z tego, że się domyślamy. Może co najwyżej zgadywać.
- Teraz pewnie będzie próbował to powtórzyć. Wątpię, żeby ktokolwiek inny zaatakował – dodał Olivier.
- Zrzuciliście mi bardzo dużo na głowę – stwierdziła Elizabeth, po chwili milczenia – Muszę to przemyśleć. Na razie nikomu o tym nie powiem. Po śmierci Alana i tak nie mam z kim rozmawiać.
- Dziękujemy – odpowiedziałam. Elizabeth pokiwała głową, po czym wyszła z laboratorium, zostawiając mnie z Olivierem. Spojrzałam na niego – Poszło nieźle.
- Wszystko się rozwiążę w ciągu najbliższych dni. Nie mogę w to uwierzyć. Ten cały koszmar trwa tyle, że zapomniałem jak wygląda normalne życie.
Nagle coś mignęło w tle. Zauważyłam to kątem oka, ale odwróciłam się odruchowo. Niczego tam nie było.
- Nie boisz się? Tego jak będziesz żyć w społeczeństwie? Z tym wirusem?
- Mam nadzieję, że Bobru i Neri mają swój plan.
                Pokładaliśmy w nich duże nadzieje. Pomyślałam, że ta cała historia mogłaby być świetną książką. To, co wytworzyliśmy z Porywaczami to wybitny przykład niesamowicie ciekawego syndromu Sztokholmskiego. Byliśmy ofiarami dosyć znanego zjawiska psychologicznego.
- Myślę, że jeżeli świat nic o tym nie wie i nie może nas znaleźć to mamy z nimi większe szanse, niż bez nich. Chce po prostu przetrwać. Przetrwać to piekło.
- Ja chciałbym zrozumieć to wszystko. Dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
Przez chwilę milczeliśmy. Nie miałam nic do dodania, więc po chwili zebraliśmy się i przenieśliśmy do archiwum. Wertowanie akt i ksiąg za dużo nam nie dawało, ale każdy skrawek informacji, kolejna faktura czy opis badań, mogły się kiedyś przydać. Z zapisków Maksa nie dało się za dużo wyciągnąć, bo nie ingerował za bardzo w wydarzenia. Wszystko zapisywał w bardzo enigmatyczny sposób. Nie odkrywały przed nami żadnych nowych informacji, raczej pomagały zrozumieć coś, co już sami znaleźliśmy. Przeszłam na bok po kolejne akta, kiedy znowu kogoś zauważyłam. Postać stała w kącie i obserwowała mnie. Dreszcz przeszył moje ciało. Chociaż patrzyłam na człowieka, to nie potrafiłam ocenić, czy to mężczyzna, czy kobieta. Osoba była nieduża, wyglądała jakby załamywała cień, tylko tak potrafiłam określić jej sylwetkę.
- Hej! – zawołałam.
                Postać rozmyła się w powietrzu. Przetarłam oczy. Co się ze mną działo?
- Mówiłaś coś? – zapytał Olivier.
- Wydawało mi się, że… ech, nieważne – odpowiedziałam, siadając obok niego.
Po chwili do pokoju wszedł Aaron. Wyglądał na zdenerwowanego jak zawsze. Usiadł przy nas.
- Nie widzieliście Elizabeth? Muszę z nią pogadać, a nie widziałem jej w przychodni.
- Nie widzieliśmy jej – Olivier spojrzał na niego – A czy to kogoś widziałeś?
- Niby kogo? - odburknął
- Ciężko to określić – stwierdził chłopak.
- Nikogo nie widziałem. Coś się dzieje?
- Od nocnego procesu męczą nas wizje – wytłumaczyłam – Wydaje mi się, że to ich sprawka.
- Czego jeszcze chcą? Mieli nam dać spokój, żebyśmy przez tydzień podjęli decyzję. Byłbym w stanie nawet… zgodzić się na tą ich cholerną współpracę. Może wtedy będę w stanie coś zmienić. Nie patrzcie tak na mnie. Nie jestem idiotą. Porywacze przeciągnęli nas przez piekło, ale oni mają technologię i wiedzę. Jeżeli chcemy coś zmienić i chronić innych ludzi to jest jedyna opcja.
Spojrzałam na niego z uznaniem. Nie spodziewałam się po nim takich wniosków. Wszystko wydawało się zapowiadać tak dobrze. Czy to oznaczało, że mieliśmy szanse na przetrwanie? Czy zapłaciliśmy już odpowiednią cenę, żeby to przetrwać?
- Jesteście po prostu bardzo zmęczeni – Neri pojawiła się znikąd, stojąc po drugiej stronie pomieszczenia – Wiecie jak wiele tygodni już tu jesteście? Sypiacie dobrze? Może za słabo was karmimy?
- To nie jest zabawne – odpowiedział Olivier – Czy to przez ten wirus?
- Nie. Nie mam pojęcia, co się z wami dzieje. Widocznie ten tydzień będzie się bardzo dłużył. Zawsze możecie go skończyć wcześniej. Nawet zaraz…
- Pozwólcie nam wyjść bez Mycrofta, to możemy pomyśleć – zaproponowałam.
- Zabawne. Znacie zasady gry. Albo współpracujecie z nami wszyscy, albo ktoś z was zabija. Oczywiście nie musicie, ale zdecydujecie sami. Macie jeszcze cały tydzień. Jak się porządnie wyśpicie, to może nawet nie będziecie mieli halucynacji – Neri uśmiechnęła się.
- Teraz zaprzeczacie sami sobie. Potrzebujemy tego tygodnia w spokoju. Nie możecie nam pozwolić po prostu przygotować się na to wszystko? – denerwowało mnie ich dziecinne zachowanie. Momentami nie dało się ich znieść, a chcieli nam pokazać, że są poważną organizacją, która chcę zmienić coś na świecie. Byli jedyną nadzieją, ale jeżeli mogli mieć wpływ na los świata, to w jakiej sytuacji stawiało to ludzkość. Moje egoistyczne pobudki mieszały się z wrodzonym altruizmem. Chciałam zadbać o siebie, ale z drugiej strony nie potrafiłam zapomnieć o innych ludziach. Jeżeli tylko my mogliśmy zareagować, to nie potrafiłam myśleć tylko o sobie.
- Kiedyś nam za to wszystko podziękujecie. Dowiecie się rzeczy, które rozjaśnią mroki waszych myśli. To będzie naprawdę ciekawa przygoda. Współpraca.
                Wtedy drzwi do archiwum się otworzyły i wszedł przez nie Mycroft. Stanął na chwilę, kiedy zobaczył Neri, ale po chwili przeszedł przez próg, wchodząc do pomieszczenia. Byłam prawie pewna, że ktoś za nim stał, ale kiedy blaszane wrota się zamknęły, był tam tylko on.
- Co tu się dzieje?
- Rozmawiamy o waszej przyszłości – odpowiedziała Neri.
- Nie będzie żadnej przyszłości. Za tydzień będziecie błagali, żeby nas wypuścić, a wtedy my, może się zgodzimy. Pożałujecie, że z nami zadarliście.
- Zamknij się… - poprosiłam.
- Podziwiam twój zapał. Zobaczymy, jak będziesz się zachowywał za parę dni. Zegar tyka – mówiąc to uśmiechnęła się w wyjątkowo paskudny sposób, po czym zniknęła. Mycroft zaatakował bardzo szybko:
- Masz jakiś problem Julia? Chyba nie zamierzacie się im poddać? Przecież pali się im grunt pod nogami! Nie wiedzieli, że znajdziemy ten terminal, a ja sobie wszystko przypomniałem! Już wiem, co tam jest!
- Co tam jest? – zapytał Olivier.
- Wszystko! To ich główna kwatera, znajdziemy tam wszystkie potrzebne odpowiedzi, systemy hotelu, przejmiemy całą kontrolę! Wystarczy tylko, że przejdziemy przez terminal. Nie miałem jeszcze czasu, bo musiałem się trochę zrelaksować, ale zaraz się nim zajmę.
                Dopiero teraz połączyłam fakty. Mycroft był podpity. Teraz był jeszcze bardziej denerwujący niż zazwyczaj, bo poza byciem typowym cwaniakiem, był chamem.
- Dzisiaj powinieneś pomóc nam w archiwum. Mamy całe stosy akt do przejrzenia. Może nawet znajdziemy coś o biurze Alberto Sory. Lokaj mówił, że właśnie to tam było. Biuro Profesora – stwierdziłam.
- A jak dołączysz do Porywaczy to wszystko będzie dobrze. Wierzysz w jeszcze jakieś bajki? – zapytał, śmiejąc mi się prosto w twarz.
- Po prostu siadaj na dupie i pracuj – warknął Aaron, rzucając w niego jedną z teczek, która odbiła się od jego nogi – Pomóż nam, albo idź robić swoje rzeczy.
O dziwo Mycroft się posłuchał i usiadł na jednym z wolnych miejsc. Zaczęliśmy wspólnie wertować akta. Kolejne opisy badań prowadzonych przez ten ośrodek nie wskazywały, żeby działo się tutaj coś, co doprowadziło ostatecznie do katastrofy. Jeden na paręnaście dokumentów mówił jednak o drugiej gałęzi tego ośrodka. Pracowano tutaj nad dwoma projektami – ogólnym dotyczącym odbudowy komórkowej oraz dodatkowym, który trzymał się czegoś tajnego. To musiał być właśnie projekt Profesora, który sprawił, że on zginął, a po tym upadł cały instytut. Wnioskowałam, że Alberto dostał duże pieniądze rządowe na projekt, który zajmował się jednym, a na boku rozkręcił coś własnego. Badania obejmujące grupę 22 osób, które ostatecznie zakończyły się wydostaniem wirusa na świat. Wszyscy jesteście zakażeni, rozbrzmiały mi w głowie głosy. Historia się poniekąd powtórzyła, tylko my nie byliśmy pracownikami tylko więźniami. Wpadliśmy w sidła gry, której nie mogliśmy zrozumieć i dusiliśmy się w nich.
                Robiliśmy sobie przerwy. W międzyczasie niektórzy z nas wychodzili do toalety, Aaron skoczył na trochę do przychodni, żeby przekazać postępy Carmen i Elizabeth, chociaż byłam pewna, że chodził tam, żeby sprawdzić, ja ta pierwsza się czuje. Olivier przyniósł nam jedzenie z kuchni. Jedzenie w tych stosach akt było średnio wygodne, a co najgorsze, strasznie zachciało mi się po nim spać. Walczyłam z pokusą i dopiero po kolejnej godzinie, poczułam jak ochota odpuszcza. Cieszyło mnie też ogromnie, że Elizabeth nikomu się nie wygadała, przynajmniej nie było tego widać ani po Mycrofcie, ani po Aaronie. Pracowali w swoim tempie, zaznaczali i wycinali kolejne fragmenty, zbierając wszystko do wspólnego segregatora. Staraliśmy się czytać na głos ważniejsze znaleziska, chociaż patrząc na Mycrofta, nie mogłam być pewna, że czegoś przed nami nie zatajał.
                Podczas pracy, co jakiś czas widziałam chodzące w tle postacie. Wyglądały jakby były cieniami ludzi, którzy poruszali się tutaj kiedyś. Nie reagowały jednak w żaden sposób na naszą obecność, jedynie poruszały się powoli i gdy skupiałam na nich więcej uwagi to znikały. Inni też musieli coś widzieć, bo nie dało się nie zauważyć nerwowych ruchów i rozglądania się na boki.
- Nie dam już rady – zajęczał Mycroft, strzelając palcami – Jestem zmęczony, idę spać.
- My też będziemy zaraz kończyć – spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że dochodzi godzina 22:00. Coraz bliżej ciszy nocnej – Musimy się wyspać i przygotować na jutro.
- Tak też zróbmy – zgodził się Aaron, wstając i przeciągając się – Jutro mam parę rzeczy do załatwienia, ale przyjdę od razu, jak skończę.
- Jutro zaczyna się tydzień? – zapytał Olivier.
- Tak – odpowiedziałam mu – Od północy mamy równo siedem dni…
- Trzeba będzie się pospieszyć – Mycroft wyszczerzył zęby – Jutro pogłówkuję nad tym terminalem. Jakbym znalazł sposób, żeby go otworzyć, zhakować jakoś system głosu, czy coś…
Chociaż nikt nie powiedział tego na głos, to wiedziałam jedno. Była osoba, która mogła otworzyć ten terminal, praktycznie w tej chwili. Chociaż mięśnie zabolały mnie na samą myśl o używaniu ich w bardziej drastyczny sposób, to byłam wewnętrznie gotowa na to poświęcenie. Wystarczyło tylko dowiedzieć się czyj głos otwiera przejście. Jeżeli był to głos męski, musiałam dodatkowo liczyć się z karą. Mogłam zawsze spróbować każdego z głosów Porywaczy, ale nie wiedziałam, czy terminal ma jakieś zabezpieczenia. Znając ich, mogłam nawet zginąć, podając złą próbkę głosu.
- Zobaczymy jutro, co z tego wyjdzie.
- A co z notesem Maksa? – Mycroft nie dawał nam spokoju z tym tematem, ale teraz, kiedy z rąk Alana poszedł do nas, miałam zupełnie inne nastawienie do tej sprawy.
- Jak chcesz możemy ci go nawet oddać. Naprawdę nie ma w nim nic ciekawego. Wiele rzeczy zapisał w bardzo tajemniczy sposób i jak nie znamy kontekstu, to i tak nic z tego nie wyciągniemy.
- Szkoda… - Mycroft otworzył drzwi – W takim wypadku do następnego, moja ulubiona grupo.
                Mówiąc to zniknął. Aaron wyszedł chwilę po nim, a potem, jego śladami ruszyłam ja oraz Olivier. Byłam zmęczona. Chciałam jeszcze sprawdzić parę tropów, ale wyczerpana wertowaniem kartek i dziwnymi halucynacjami, po prostu nie byłam w stanie.
- Dobranoc, Olivier – powiedziałam tylko, żegnając go przy jego drzwiach i idąc do swojego pokoju. Gdy tylko przeszłam przez drzwi, poczułam się jeszcze bardziej zmęczona. Ledwo zebrałam się na prysznic, odsłuchałam wcześniej wieczorny komunikat informując o rozpoczęciu ciszy nocnej, po czym położyłam się na łóżku. Wizje były coraz intensywniejsze. Nie ukrywały się przed wzorkiem, robiąc swoje i kpiąc z moich prób przegonienia ich. W końcu zmęczona, zamknęłam oczy i zasnęłam.
*
                Obudził mnie poranny komunikat. Po całonocnym procesie i następującym po nim ciężkim dniu pracy, sen był mi bardzo potrzebny. Trochę odżyłam, chociaż czułam, że mogłam pospać jeszcze parę godzin więcej. Wolałam jednak rozbudzić się szklanką soku i prysznicem. Z rana było jeszcze gorzej. Tajemnicze postacie pojawiały się co chwilę. Przebrałam się w świeże ubrania i po całej porannej toalecie, wyszłam z pokoju. Zaczęłam beztrosko pogwizdywać ulubioną melodię. Na korytarzu nie spotkałam nikogo żywego, tylko wizje, które coraz bardziej mnie męczyły. Dopiero, gdy wspięłam się po schodach i dotarłam do jadalni, zastałam tam Oliviera i Lokaja. Ten drugi krzątał się w kuchni, rozkładając jedzenie na talerze. Zawsze było go o wiele za dużo. Byłam ciekawa, czy ono się po prostu marnowało, czy robili z nim coś innego.
- Witaj – przywitał mnie Olivier.
- Dzień dobry – odpowiedziałam krótko, siadając naprzeciwko niego. Ślinka wyjątkowo napłynęła mi do ust. Byłam strasznie głodna.
- J-jak tam? Odpoczęłaś?
- Względnie. Coś się działo?
- Nic. Wydaje mi się, że wszyscy spędzili tą noc spokojnie, przynajmniej na razie na nic się nie zapowiada. Wszystko idzie zgodnie z planem. Gorzej z tymi wizjami…
                Spojrzałam na gabloty, zastanawiając się na co mam ochotę, kiedy Olivier znowu się odezwał:
- Mam do ciebie pytanie.
- To je zadaj – odpowiedziałam, nie odwracając wzroku.
- Wiesz, kto zginie?
- Tego nie mogę wiedzieć – odpowiedziałam, robiąc bardzo długą pauzę. Naleśniki – Ale podejrzewam.
- Naprawdę nie będziesz się broniła? – zapytał szeptem, chociaż byłam pewna, że Lokaj i tak mógł to usłyszeć.
- Nie, ale jestem prawie pewna, że nie ja będę ofiarą.
                Drzwi do jadalni się otworzył i wszedł przez nie Mycroft. Wyglądał na bardzo zaspanego. Zanim podszedł do nas, to wziął kubek kawy i bagietkę czosnkową na ciepło, po czym usiadł przy nas.
- Dzień dobhy – przywitał się, mówiąc trochę niewyraźnie, przez jedzenie w ustach. Przywitaliśmy się z nim, po czym zaczął zagajać nas dalszą rozmową – Co tam? Podekscytowani, że dzisiaj może dowiemy się wszystkiego?
- Bardzo – odpowiedziałam, zbywając go – Mogę cię o coś zapytać?
- Wal śmiało.
- Dlaczego nie chcesz opuścić tego miejsca? Mam na myśli współpracę z nimi – wskazałam palcem Lokaja. Spojrzał na niego, po czym pokręcił głową.
- Nie wierzę w ich idee. Myślę, że są źli i pokazali to już przynajmniej osiem razy.
- Sami jesteśmy sobie winni. Gdyby nie poszczególne przypadki, to może byłoby nas znacznie więcej – powiedział Olivier. Usłyszałam coś na korytarzu poza jadalnią, ale hałas był ciężki do opisania i zniknął równie szybko, jak się pojawił. Być może właśnie szedł do nas ktoś z brakującej trójki.
                Wewnętrznie się uśmiechnęłam. Ja i Olivier mówiący o czyjejkolwiek winie, byliśmy naprawdę zabawnym przypadkiem, ale nie zabierało nam to prawa do głosu. Hałas się powtórzył. Przypominał tętent kopy na bruku. Spojrzałam się w tamtą stronę, nie wiedząc, czy to kolejny omam, tym razem słuchowy, czy co innego.
- Olivier, toleruje cię, ale naprawdę, nie gadaj głupot. Wróciłeś z tamtej strony. Wiele osób nie miało takiej szansy!
- Będziesz m-mi to wypominał całe życie?
Hałas narastał. Jakim cudem oni go nie słyszeli? To musiała być kolejna, indywidualna iluzja.
- Na pewno przez najbliższy tydzień, ale kto wie, jak już was uratuję, to może potrwa to więcej – Mycroft wyszczerzył zęby. Czy cała, brakująca trójka szła teraz korytarzem? To by mogło wytłumaczyć hałas… prawdopodobnie.
- Wiara w siebie to ważna rzecz, sam się tego nauczyłem, ale w twoim przypadku, to przesada – stwierdził. Hałas był coraz bliżej drzwi.
- Myślisz, że nie pokonam Porywaczy?
- Myślę, że nikt z nas ich nie pokona, dlatego musimy zmienić taktykę. Przeżywając dłużej niż tydzień, będziemy mogli coś realnie zmienić.
Ich kłótnia wydawała się coraz cichsza. Czymkolwiek było źródło hałasu, znajdowało się o krok od nas.
- Przeżyjemy bez ich łaski! Olivier, proszę cię… Oni kazali nam się zabijać!
- Niczego nie kazali. Zresztą teraz, nikt nie musi tego robić. Możemy po prostu się zgodzić i stąd wyjść…
- Przez nich nie żyje 16 osób!
                Wtedy, jak na zawołanie drzwi do jadalni się otworzyły. Zobaczyliśmy sporą grupę osób wchodzących do środka. Poczułam jak dreszcze przechodzą moje ciało, a serce zaczyna bić szybciej. Dobrze ich znałam. Tylko, co mogło znaczyć zobaczenie 15 ludzi, którzy według wszelkich praw logiki, powinni nie żyć?



---------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom!
- Mikołaj G.


Komentarze

  1. Kurde, połowa moich domysłów jest już nie aktualna. Można jeszcze myśleć że te wizje to inni badani, lub badacze tylko ukrywani przez filtr percepcji, niestety patrząc na te „martwe“ osoby to nie ma sensu bo po co trupy obok badanych. No chyba że porywacze uwielbiają recykling :) co otwiera na nowe scenariusze. Chętnie zobaczyłbym rozmowe komunisty, brzuchomówczyni i artysty, może nawet w końcu zobaczymy perspektywe bandyty.
    Według moich skomplikowanych wyliczeń 15+6=21, 22-21=1 oraz dedukcji na poziomie detektywa jestem w stanie wywnioskować że farmaceutka domyśli się że ofiara żyje (chociaż kto wie).
    Gra jest w miejscu gdzie wiemy dużo, ale jednocześnie nie wiemy czegokolwiek, dlatego jedyną rzeczą jaką można zrobić to czekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Tak naprawdę trzeba zastanowić się, co oznaczają te wizje. Może to jednak nie jest tak skomplikowane jakby mogło być? Ciała morderców oraz ofiar trafiają za tajemniczą zasłonę, ale co dalej? Warto zwrócić uwagę na ten motyw w najbliższych rozdziałach!

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
    3. „farmaceutka domyśli się że ofiara żyje “ miało być „nie zginął“, a nie „żyje“.

      Usuń
  2. Finał Peccatorum bardzo fajnie się zgrał z bieżącymi wydarzeniami :P. Teraz jakaś większa reklama mogłaby pozwolić na naprawdę spore zasięgi 🤔

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że jak pisaliśmy jakiś czas temu ten rozdział to właśnie to miałem w głowie - jak niesamowicie ta sytuacja na świecie dopasowała się do wirusa, który jest problemem w Pecca :D

      Dzięki za komentarz!

      Usuń

Prześlij komentarz