Epizod VII - Rozdział 64: Godni zaufania (Elizabeth Goodwyn)

Witamy Was serdecznie w kolejnym rozdziale Peccatorum. Gości zostało coraz mniej więc perspektywy zaczynają się bardzo szybko powtarzać. Tym razem wracamy do naszej ulubionej Farmaceutki, która ma swój plan. Czy jej się uda go wykonać? Czy grupa ustali, kto włamał się do pokoju Mycrofta i Wendy? Zapraszamy do lektury!


Rozdział 64: Godni zaufania (Elizabeth Goodwyn)


                Obserwowałam wymianę zamka z założonymi rękoma. Alan otarł pot z czoła i podniósł się, odrzucając śrubokręt do skrzynki.
- Zrobione. Powinno wytrzymać, ale na pewno nie tak jak te zamki, które zakładał Lokaj – powiedział wycierając ręce o płaszcz.
- Nie są takie solidne, skoro ktoś je złamał – stwierdziła Wendy.
W pokoju zebrała się cała grupa. To musiał zrobić ktoś, kto tu stał. Byłam ciekawa, czego włamywacz tutaj szukał. Zrozumiałabym gdyby ktoś włamał się do Alana i spróbował wykraść notes Maksa, ale co takiego mogli mieć Mycroft czy Wendy? Może ktoś chciał spróbować im zrobić krzywdę? Spojrzałam na Aarona, który stał w kącie, krzyżując ręce.
- Czy macie pojęcie, kto mógł to zrobić? – zapytała Julia.
- To musiał być Aaron – odpowiedział Mycroft – To wymyka się spod kontroli.
- Niczego nie zrobiłem. Byłem na strzelnicy. Mogę ci przynieść rozstrzelane makiety – Informatyk zachował spokój, co było do niego wręcz niepodobne.
- Czy coś zniknęło? – zapytała Julia.
- Wydaje mi się, że nie – powiedziała Wendy, rozglądając się, jakby chciała pokazać jak poważnie potraktowała jej pytanie.
- To mógł być tylko ktoś, kogo nie było na miejscu w tamtym momencie – dodała Mayer – Czyli w kręgu podejrzanych pozostaje sześć osób.
- Siedem – wtrącił Aaron.
- Kogo jeszcze liczysz?
- Lokaja.
- Przestań Aaron – Mycroft przywołał na twarz swój ulubiony, szyderczy uśmiech – Załatwiłem go. Na pewno nie stanie na nogi tak szybko, jak jeszcze nie wrócił. Zresztą po co miałby się tu wkradać? Przecież by nas nie zabił, a jeżeli chciałby tu wejść, to użyłby jednego ze swoich magicznych kluczy.
- Chyba, że chciał żebyśmy pochłonęli się w zamęcie – zaproponowała Alice. To nie pasowało do Lokaja.
- Może pójdziemy zjeść śniadanie? – zaproponowała Carmen.
- Żeby ktoś pozacierał ślady? – parsknęła Wendy – Pomyśl czasami Carmen.
- Jakie ślady Vela? Chyba za bardzo się wczułaś. Jak wszyscy pójdziemy razem do jadalni to przecież nikt tu niczego nie zmieni, a po zjedzeniu zrobicie sobie, co będziecie chcieli.
                Udało mi się przekonać grupę. Było po 9, więc przyzwyczajone do jedzenia żołądki musiały dawać się we znaki. Wyszliśmy z pokoju i udaliśmy prosto do jadalni. Jedzenie było jeszcze ciepłe. Nie zdążyliśmy na dobre usiąść, zanim temat nie powrócił.
- Naprawdę musieliście się wkradać do mnie? Czy włamywacz nie myśli ani trochę o dobrze grupy? Alan nie zaczął nawet pracować nad notesem Maksa, stoimy w miejscu, a dodatkowo jak zwykle podkopujemy pod sobą dołki – Mycroft brzmiał na nieco rozgoryczonego.
- Włamywacz myślał o dobrze grupy, dlatego chciał się włamać i zabić ciebie, żebyś przestał już gadać głupoty – odgryzła mu się Alice, co odbiło się śmiechem. Mycroft zaklaskał i ironicznie się zaśmiał.
- Przezabawne Alice, ciekawe jak ty byś się czuła, jakby ktoś dobrał się do twojej sekretnej kolekcji.
Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam, jak Alice spływa czerwienią, a na jej twarzy pojawia się czysta złość. Mało spostrzegawczy mogli tego nie zauważyć, bo jej głos był tak samo beztroski jak zawsze.
- Kobieta musi mieć swoje sekrety Mycroft. Zresztą nie bawmy się w feminizm, faceci też mają swoje za uszami. Nigdy nie wiadomo, jaka informacja wypłynie na wierzch i zmieni przebieg wydarzeń o 180 stopni.
Chociaż to, co powiedziała było bez wątpienia groźbą, to Mycroft uniósł brwi i tryumfalnie się uśmiechnął. Sytuacja się zaostrzała, co ani trochę mi się nie podobało. Całe szczęście Agatha zmieniła temat:
- Jak tam u ciebie Olivier? Trochę lepiej z gardłem? – zapytała. Musiała usłyszeć o wszystkim od Carmen, bo sama nie mogła wyjść o tak późnej godzinie z pokoju. Cieszyłam się, że nikt go nie naciskał. Próba samobójstwa nie była łatwym tematem.
- Lepiej – odpowiedział z wysiłkiem. Z tego, co zauważyłam, nie wydawało mi się, żeby uszkodził struny głosowe na stałe, ale nadwyrężył je. Porywacze nie potrafili odtworzyć ich w całości, więc to, co zrobili przypominało raczej rozwiązanie tymczasowe, które musiało mu wystarczyć.
- Olivier nie powinien za dużo mówić, bo jego gardło jest obciążone – upomniałam grupę. Nie naciskali. Wrócili znowu do tematu włamania.
- Dobra, załóżmy, że to nie byłeś ty ani twój kwiatek – Mycroft spojrzał na Aarona i Carmen – Kto inny?
- Mycroft, zrozumiesz w końcu, że nic mnie to nie obchodzi? Zresztą jakbym miał się dostać do środka?
- Nie mam pojęcia, co mnie podwójnie zaskoczyło, ale kto wie, może Carmen, która już wcześniej wiedziała jak ominąć filtr percepcji.
- To dwie inne rzeczy – uspokoiła go Carmen. Wymiana zdań trwała. Dwie pary były na siebie dzisiaj wyjątkowo cięte. Nie chciało mi się tego słuchać. Odłożyłam tackę z jedzeniem i skierowałam się w stronę drzwi, ale jak zwykle to nie było takie proste. Neri przeniknęła przez drzwi i gestem otwartej dłoni pokazała, żebym nie wychodziła. Zatrzymałam się, wypuszczając z siebie powietrze. Po chwili w jadalnie zrobiło się cicho.
- Zanim wrócicie do swojego małego śledztwa i obowiązków – zaczęła – chcę wam coś ogłosić. Równocześnie zaznaczam, że nikt z nas nie miał nic wspólnego z włamaniem do pokoju Mycrofta. Podobnie jak w pozostałych przypadkach to wszystko jest wasza wina, więc rozwiążcie to między sobą. Nie będziemy przecież robić z tego powodu procesu – jej widmowy uśmiech przyprawił mnie o ciarki – Przechodząc do rzeczy… Przez to, że popsuliście nam Lokaja, musimy troszkę inaczej zbalansować obowiązki i wykorzystanie energii. Dlatego póki co windy nie będą działały aż do odwołania. Żeby zadbać o wasze zdrowie nie włączymy filtru percepcji. Popracujecie nad formą.
- Jak mamy dowozić jedzenie od jadalni? Jak poruszać się z ciężkimi rzeczami? Pomyśleliście o tym?
- Musicie sobie jakoś poradzić. Być może za jakiś czas będziemy mogli wam pomóc w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Wiecie jak bardzo nam pomogliście? Prawie pomyśleliśmy o tym, żeby wypuścić was w nagrodę.
- Może powiecie nam coś więcej? – zapytałam ciekawa rezultatów badań. Od spotkania z Lokajem w galerii nie badałam niczego konkretnego. Nie miałam więcej tropów, nie wiedziałam, co jeszcze mogłam sprawdzić. Niedawno wpadłam na pomysł niezwiązany bezpośrednio z badaniem wirusa, ale mogący nam w przyszłości pomóc. Chodziło o wytworzenie specjalnego, silnie żrącego kwasu, który przy odpowiednim zastosowaniu miał szansę na przebicie przez jeden ze słabszych punktów hotelu. Nie mogliśmy bezpośrednio zrobić ładunków wybuchowych, ale co innego z mieszankami chemicznymi. Minusem tego było to, że musiałam wykonać to w perfekcyjny sposób i nie popełnić żadnego błędu, bo mogło to kosztować zdrowie, a nawet życie. Procedura była bardzo złożona. Na sam początek musiałam wytworzyć złożone lekarstwo, które robiłam tylko raz w życiu, a następnie przygotować drugą mieszankę, która w połączeniu z pierwszą miała umożliwić mi wytworzenie potężnego kwasu. Obie substancje trzeba było przechowywać w odpowiednich warunkach, bo po połączeniu nie miałem jak tego kontrolować.
- Nie możemy za wiele zdradzić osobie, która z nami nie współpracuje – odpowiedziała Neri z uśmiechem – Poza tym jest to związane bezpośrednio z naszym celem. Kiedy to się nam uda, to znacznie ułatwi pokonanie wirusa.
- Pokonanie wirusa nie jest waszym celem? – zdziwił się Aaron.
- Jest, jednym z wielu. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
- A kiedy wróci Lokaj? – zapytała Agatha – Czemu nie mówicie, co się z nim stało?
- To nasz pracownik, a nie wasz kolega, nie mam pojęcia czemu tak za nim tęsknisz.
- Czułam się przy nim bezpieczniej. Nie jest takim potworem jak wy – w jej głosie było słychać rozgoryczenie.
- Zdziwiłabyś się. Lokaj wróci, ale nie wiemy kiedy. Wiecie gdzie nas szukać.
                Neri zniknęła i wydawało mi się, że od razu zrobiło się lżej. Jej pojawienie się jak zwykle pozostawiło pewien niesmak, ale co najciekawsze zmusiło mnie do refleksji i działania. Grupa zaczęła istny festiwal narzekania, więc poczekałam aż skończą.
- Dzisiaj będę potrzebowała po południu pomocy dwóch osób w laboratorium. Czy są jacyś chętni?
- Ja ci pomogę Elizabeth – Alan zgłosił się od razu. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.
- Ja z chęcią wam pomogę, jeżeli się nadam – drugą kandydaturą była Alice. Nie tego się spodziewałam.
- Nadasz się – odpowiedziałam – Bądźcie po obiedzie w laboratorium.
Wyszłam z jadalni i poszłam do przychodni. Miałam parę rzeczy do zrobienia, musiałam dalej pilnować strefy z truciznami, w końcu ktoś był w stanie pokonać zamek w drzwiach do sypialni, jakim problemem mogła być kłódka? Dojście schodami zajęło mi parę minut, a po dotarciu usiadłam i musiałam złapać oddech. Wcześniejsza myśl wróciła. Wśród nas była osoba, która potrafiła wyłamywać najbardziej skomplikowane zamki. Bez problemu poradziła sobie z zabezpieczeniami w przychodni i otworzyła drogę Sandrze i Lily. To mogła być któraś z nich, ale dalej byłam przekonana, że to musiał być ktoś inny. To miało sens, ale oznaczałoby, że ten ktoś dalej tutaj był. W międzyczasie zaczęłam przygotowywać kolejne leki zajmując się pracą.
                Alan przyszedł parę minut później. W ciszy zajął się swoimi obowiązkami. Gdy skończyłam robić leki zmieniałam jego opatrunek. Siniaki goiły się bardzo dobrze, mieliśmy szczęście, że nic mu się nie stało, bo cały wypadek mógł skończyć się tragedią. Jedynym plusem tego wszystkiego były szczątki, które znaleźliśmy. Pobrałam już próbki i zaczęłam je analizować licząc na to, że czegoś się dowiem, chociaż nie wiedziałam, czego szukać. Na ten moment leżały na jednym ze stołów w laboratorium i czekały na dalsze ruchy.
- Dowiedziałaś się czegoś o tych szczątkach, które znaleźliśmy w tamtej celi? – Alan czasami zachowywał się jakby czytał w moich myślach. Jak wracałam pamięcią do momentu, kiedy mnie podejrzewał o szykowanie zbrodni to zdałam sobie sprawę jak daleką drogę przeszliśmy.
- Niczego, ale przyznam, że jeszcze nie miałam do tego głowy… A jak tam z notesem Maksa?
- Akurat przyniosłem go tutaj. Pomyślałem, że poczytam go przy tobie. Dalej nie rozumiem tej wiadomości, którą nam zostawił, ale może coś w końcu stąd wyciągnę. Maks strasznie stronił od wplątywania się w nasze problemy, nie sądzisz?
- Sporo tym zepsuł – wyraziłam swoją opinię – Ale może dowiemy się czegokolwiek nowego. Nie sądzisz, że to dziwne? Skąd on brał te informacje? Cały czas krążył po czytelni i po innych pojedynczych piętrach, czytał i wiedział naprawdę dużo, za dużo. Może miał jakiś związek z Porywaczami?
- Wątpię. Wydaje mi się, że nikt nie brał go na poważnie jako zagrożenia, a on świetnie słuchał i obserwował. Chcesz poczytać ze mną? – zapytał. Wyjątkowo byłam bardzo ciekawa i odkładając rzeczy na bok usiadłam obok Alana. Notes w jego rękach wyglądał na swój sposób tajemniczo. Był zapisany do ponad połowy, linijkami starannych i zgrabnych liter. Przykładał dużą staranność do prowadzenia tych zapisków.
- Jest tego naprawdę dużo, nie wiem jak szybko to przeczytam – wystraszył się, kartkując kilka stron.
- Może otwórz na ostatnim wpisie? – zaproponowałam – Tak na dobry start.
                Alan po chwili znalazł ostatni wpis. Maks nawet numerował dni.
„Dzień 44 pobytu w placówce badawczej. Obawiam się, że to może być mój koniec. Cecily po mnie nadchodzi. Pewnie docierając tutaj zastanowiliście się, dlaczego napisałem tak jasno, kto chce mnie zabić. Być może zaczynacie czytanie dopiero od tej strony, więc czuję się zobowiązany nieco Was wprowadzić. Byłem obserwatorem – od samego początku, do samego końca. Nakierowywałem i przedstawiałem teorie, czasami zmuszony do poprowadzenia was za rękę. Nie chciałem tego wszystkiego, ale taką obrałem sobie drogę i postanowiłem się jej kurczowo trzymać. Cecily na mnie poluje. Piszę to tak otwarcie tylko dlatego, że jak to czytacie to prawdopodobnie nie żyje, a wy macie mój notes w ręce. Nie znajdziecie tutaj wiele informacji, chociaż kilka ważnych tropów. Uszanujcie moją ostatnią wolę. Czekam na swój koniec i przeklinam siebie i swoje największe dzieło. Nie było warto! Pożegnałem się z grupą i piszę to słowa pijąc wyśmienitą herbatę. W żadnym, nawet najbardziej skrytym scenariuszu nie widziałem siebie jako kogoś, kto zwycięży. Muszę jednak zauważyć, że porywacze to naprawdę niesamowite byty. Jestem pewien, że ich cel jest słuszny i żałuję, że nie mogłem z nimi współpracować…”
- Co takiego? – Alan dotrwał do tego fragmentu dopiero po chwili, nie umiał czytać tak szybko jak ja. Nie dziwiłam się – musiałam się nauczyć szybciej czytać, bo inaczej nauka nie byłaby możliwa. Tekstów było zwyczajnie zbyt dużo.
- To daje do myślenia. Maks nie wyglądał na zdrajcę, chciał dobrze dla grupy. Może to jest jedyny sposób?
- Co jest jedynym sposobem? – zapytał Aaron, który wszedł do pomieszczenia tak cicho, że oboje go nie zauważyliśmy.
- Aaron, w domu też się tak skradasz? – zapytałam, bo jego nagłe nadejście trochę mnie wystraszyło.
- Nawet jeżeli to co? Mieszkam sam – nie zrozumiał mojego żartu, a ja w głębi pożałowałam, że w ogóle próbowałam zażartować z kimś takim – Co robicie?
- Zaczęliśmy czytać notes Maksa – odpowiedział Alan – Coś się stało?
- Właściwie to nic, chciałem sprawdzić, czy Carmen tutaj nie trafiła, bo nie mogłem jej znaleźć, ale nie widziałem tez Agathy, więc może chodzą gdzieś razem…
- Jak tu przyjdzie możemy dać ci znać – zaproponowałam.
- Obejdzie się – odpowiedział i wyszedł z przychodni. Westchnęłam. To był naprawdę ciężki człowiek. Wróciliśmy do lektury.
„ Nazwałbym to przeczuciem, ale jestem zwolennikiem teorii, że świat nie jest biały, czy czarny. Jest złożony z palety szarych kolorów. Zmuszanie nas do zabijania się nawzajem na pewno nie jest dobre, ale czy jest do końca złe? Może to wszystko ma dno, do którego nie dotarliśmy? To tylko gdybanie, wiedziałem, że ludzie i tak nie będą chcieli współpracować. Było nas za dużo i mieliśmy za mało czasu, żeby to zrozumieć, chociaż to, w jaki sposób oni to robili było niepoprawne. Powinni do nas podejść w inny sposób. Czy to była ta dziwna moralność? Nie jestem pewien. Szkoda, że się nie dowiem, chociaż znając plany i możliwości Porywaczy, kto wie? Może za jakiś czas wrócę do tej historii, na ten moment – żegnam.”
                Takimi słowami kończył się ostatni wpis w notesie Maksa. W czasie gdy Alan przeglądał resztę wpadło mi w oczy to, że wpisy miały przeróżną długość – od takich naprawdę długich, do tych krótszych.
- Jest tu tego tak dużo… Jeszcze to archiwum, trzeba będzie je wspólnie przeszukać.
- My się tym zajmiemy – Olivier i Julia weszli do przychodni, zaskakując nas podobnie jak wcześniej Aaron – Będziemy tam siedzieć w wolnych momentach. Widzę, że zaczęliście pracować nad zapiskami Maksa. Znaleźliście coś ciekawego?
- Niedawno zaczęliśmy i dopiero szukamy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – Coś się stało?
- Olivier chciał ci coś oddać – Artysta wystąpił do przodu i podał mi opakowanie, które mu wczoraj oddałam. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cieszę się, że podjąłeś decyzję. Wszystko gra?
- Wróciłem do malowania – odpowiedział szeptem – Wena wraca.
- Bardzo się cieszę Olivier.
- Nie mogę się doczekać aż to zobaczę – dodał Alan, klepiąc go delikatnie po plecach.
- Także jakby co szukajcie nas w archiwum. No i mówcie jak dowiecie się czegoś ciekawego – poprosiła Julia i po chwili wyszli z przychodni. Wróciłam do biurka i biorą jedną z pigułek Oliviera rozbroiłam ja i dosypałam sobie do kawy.
- Co ty robisz? – zapytał mnie Alan – Co to za kapsułki?
- Cukier – odpowiedziałam – chociaż Olivier myślał, że dałam mu truciznę. Przecież nie pozwolę temu dzieciakowi się zabić.
                Wróciliśmy do przeglądania notesu i wtedy rzuciło mi się coś w oczy.
- Poczekaj, wróć tam… o tu! – zatrzymaliśmy się pomiędzy dwoma stronami, gdzie zauważyłam coś dziwnego. Wzięłam notes do ręki i przyjrzałam się dokładnie – Ktoś wyrwał stąd jedną stronę. Widzisz? Patrz tutaj.
- Rzeczywiście… Ciekawe. Myślisz, że to Maks?
- Tego się pewnie nie dowiemy. Mnie bardziej ciekawi, co było na tej stronie.
- Przejrzę później poprzednie i następne, może dowiem się chociaż mniej więcej o co lub kogo mogło chodzić – obiecał Alan.
- Co jest napisane na ostatniej stronie? Przeczytaj mi ostatnie zdanie Alan.
Alan przewrócił kartkę i przeczytał:
- „Nie wiem czy nie popełniam błędu, w końcu to się może skończyć źle, a to wszystko przez to, że ignoruję to, że…” no i tutaj się ucina. Kogo mógł mieć na myśli?
- To mógł być każdy… - powiedziałam zagłębiając się w myślach. Byłam pewna, że chodziła o Agathę i jej związek z Lokajem. Była niebezpieczna i robiła prawie to samo, co kiedyś Olivier, tylko jeszcze intensywniej, wytwarzając tym samym więcej zamętu niż ktokolwiek inny. Powinnam ją skonfrontować z tym, co wiem i zobaczyć jak się zachowa. Czy spanikuje?
- Szkoda, że Maks nie precyzował swoich myśli…
- Myślę, że to akurat sprecyzował, dlatego ta osoba zabrała jedną kartkę i pewnie ją zniszczyła. To całkiem świeży wpis… Mogę? – podał mi notes. Rozejrzałam się po sąsiednich stronach i doszłam do prostego wniosku. Wpis powstał już po śmierci Samfu i Yamy. Był świeży i dotyczył kogoś z żyjących. Ktoś z żyjących musiał zabrać tą kartkę.
- I tak nikt się do tego nie przyzna, ale szkoda, że nie możemy tego sprecyzować – stwierdził mój towarzysz.
- Widziałeś to, co jest zapisane na ostatniej stronie? – zapytałam. Spojrzał zaciekawiony. Na tyłach było napisane jedno zdanie-  „Osoby godne zaufania: Aaron, Olivier, Julia, Alan i Elizabeth.”.
- To miłe – uśmiechnął się.
- I nie pasujące do Maksa. Nie czułam tego jego zaufania. Już bardziej trzymał z Cecily czy z Samfu.
- Może taki był jego plan? Trzymał się z tymi, którzy są poza naszym zasięgiem, żeby zdobyć o nich informacje i nie psując swojej filozofii przekazał nam ją w jak najdokładniejszej wersji. Ukartował to w taki sposób, że po śmierci przekazał notes Lokajowi, aby ten go przypilnował. Widział, że ktoś mu wykradł jedną stronę i chciał żeby wszystko przebiegło jak najbardziej naturalnie. To było jasne, że większą szansą na dostanie go mieliśmy my niż taka Alice czy Mycroft!
- To dużo gdybania Alan – odpowiedziałam sucho, chociaż jego teoria nie była taka zła – A prawdy nigdy się nie dowiemy.
                Chłopak widocznie spochmurniał. Nie byłam mistrzynią pocieszania.
- Dobra, koniec tego dobrego. Wracajmy do pracy, a ty czytaj ten notes w wolnej chwili. Na pewno ci się to opłaci i dowiesz się czegoś, co nam pomoże.
Schował notatki do kieszenie i ruszył w stronę szafek, gdzie w ciszy zajął się układaniem składników. Ja wróciłam do leków, ale w głębi duszy zastanawiałam się nad tym, czego się dowiedzieliśmy. Żałowałam, że nie mogłam z nim pogadać jeszcze raz. Byłam bardzo ciekawa, co by udało się z niego wyciągnąć. Pochłonięta myślami, zaczęłam zajmować się pracą, a czas przyspieszył jak oszalały. Zanim się obejrzałam poszliśmy razem na obiad. Z początku oboje skierowaliśmy się w stronę jadalni, ale zapomnieliśmy, że teraz jeść mogliśmy tylko w pomieszczeniu gastronomicznym, przynajmniej tak duże posiłki jak obiad. Byłam ciekawa, kto gotował, skoro Lokaja nie było. Przecież nie mogły tego robić Duchy. Rozejrzałam się zaciekawiona, ale nie zobaczyłam niczego podejrzanego. Obiad minął w stosunkowo spokojnej atmosferze, aż do momentu, gdy wstała Wendy.
- Słuchajcie, mamy wam coś do ogłoszenia – zaczęła głosem, który irytował mnie ponad wszystko – sprawdziliśmy dokładnie i już wiemy, co zabrał włamywacz!
- Jesteśmy szalenie ciekawi – rzuciła Julia.
- Sweter. Dokładnie ten, który znaleźliśmy w kwaterze Lokaja!
Sweter? Po co komu był?
- Czyli musiała to zrobić Carmen, Agatha, Elizabeth lub Alice! Oczywiście my stawiamy na Carmen, ale kto wie… - dodał Mycroft.
- Niczego nie zabrałam. Nawet nie noszę sweterków… - odpowiedziała. Zrobiła się nieco czerwona, ale tym razem nie wybuchła złością. Miałam nadzieję, że tak zostanie.
- Po co komu sweter? Przecież nawet nie wiemy do kogo należał – zdziwił się Alan.
- Może wcale nie należał do wymyślonych dziewczynek Carmen, tylko do kogoś z nas? – zapytała Wendy – Jaka by nie była prawda, pewnie jej nie poznamy, chyba że sprawczyni była na tyle głupia, żeby kiedyś w przyszłości go jeszcze do czegoś użyć. Nieważne. Chcemy od dzisiaj zaprowadzić dyżury na korytarzu na piętrze sypialnianym. Jeżeli nikt inny nie będzie chciał to będziemy brać warty na zmianę z Mycroftem, ale myślę, że to na tyle ważna sprawa, że każdy z nas powinien się zainteresować!
- To dobry pomysł – Olivier odpowiedział zaskakująco szybko – Z chęcią wam pomogę.
- Słucham? – zapytała patrząc na niego – Mówisz strasznie cicho.
Powtórzył. Trochę mnie to zaskoczyło, przecież zgłaszał się do pomocy w archiwach, ale po chwili nam to wytłumaczył:
- Będę miał czas, żeby czytać o rzeczach znalezionych w archiwach.
Do zadania zgłosiła się większość osób, nie licząc Aarona, Carmen oraz mnie. Nie miałam czasu na takie rzeczy, miałam własne plany licząc z dzisiejszym wyzwaniem w laboratorium. Stresowałam się po raz pierwszy od dawna. Nieraz stawałam przed nieznanym, ale teraz stawka była naprawdę wysoka – nie dość, że musiałam uważać na efekt końcowy pracy, o ile w ogóle mi się uda, to jeszcze dodatkowo istniało ryzyko, że złamię swój zakaz. Westchnęłam.
- Prawie skończyłam nasze figurki! – donośny, piskliwy głos Agathy wyrwał mnie z zamysłu. Spojrzałam w jej stronę, zaciekawiona tym, co powiedziała. W ręce trzymała pomalowaną i niezwykle realistycznie wyglądającą replikę samej siebie. Nie chciało mi się podchodzić, ale z daleka wyglądała bardzo dobrze.
- Masz talent! – pochwaliła ją Alice.
- Od jak dawna je robiłaś? – zaciekawił się Alan.
- Od pary tygodni. Pracowałam w wolnych chwilach, dlatego mi to tyle zajęło. Kiedy już stąd uciekniemy to będę miała pamiątkę i nigdy o was nie zapomnę!
Jej słowa odbiły się echem po mojej głowie. Były osoby, które naprawdę wierzyły w możliwość ucieczki. Z jednej strony mnie to cieszyło, z drugiej nie przepadałam za Agatho i wierzyłam w to, że za jej planem stał ktoś więcej. Nawet teraz, pod całunem uśmiechu, widać było jak bardzo jest zdenerwowana. Jej ruchy były bardzo chaotyczne.
                Po obiedzie ruszyłam do laboratorium, gdzie zaczęłam wszystko przygotowywać. To musiała być kwestia roztargnienia, ale parokrotnie pomyliłam się i nie wiedziałam, czego jeszcze brakuje mi do receptury. Dla spokoju zapisałam wszystko na kartce, upewniając się, że niczego nie zapomniałam. Spojrzałam na zegarek. Alice i Alan powinni zjawić się lada chwila. Wzięłam łyk zaparzonej herbaty i czekałam. Poczułam się jak przed pierwszym egzaminem. Narastający stres, który objawiał się w wiele sposobów. Większa temperatura ciała, potliwość, ból brzucha, zamęt w głowie… Zaśmiałam się pod nosem. Zachowuję się jak dzieciak. Wstałam i przeszłam się pomiędzy pracowniami. Uspokój się, skarciłam się w myślach. Musiałam dać z siebie 110 procent. Oprócz wątpienia w swoje umiejętności, zaczęłam zastanawiać się czy na pewno postąpiłam słusznie wybierając Alice do pomocy. Mogła próbować się zemścić.
                Drzwi do laboratorium się otworzyły. Para moich pomocników pojawiła się w tym samym czasie. Przywitałam ich skinieniem głowy i wskazałam wieszak z fartuchami, rękawiczkami i maskami ochronnymi.
- Przebierzcie się proszę.
Gdy nałożyli odzież chroniącą ich przed obrażeniami, podeszłam z nimi do przygotowanego panelu. Spojrzeli z przerażeniem na wszystkie składniki. Było ich ponad dwadzieścia po jednej i drugiej stronie pulpitu.
- Macie tutaj składniki i numerki. Będziecie musieli mi podawać odpowiednie rzeczy, a czasami nawet wrzucać je prosto do wywaru. Wszystko macie podpisane, więc pilnujcie się dokładnie. Jeden błąd może kosztować nas życie. Zrozumiano? – zapytałam ostro. Nie mogłam sobie pozwolić na to, że ktoś z nich się zbytnio rozluźni, albo zamyśli. Musieli być w pełni przytomni i gotowi – Przygotujcie się na parę godzin całkowitego skupienia.
- Możemy wiedzieć, co tutaj robimy? – Alice spojrzała na mnie z zaciekawieniem – Wygląda jakbyś tworzyła jakąś naturalną bombę.
- Nie do końca, ale tworzę coś, co być może pozwoli nam się dostać do innej części hotelu. Nie chcę za dużo zdradzać – pokazałam wymownie kamery, chociaż tak naprawdę nie chciałam więcej mówić – Jesteście na gotowi?
Oboje przytaknęli. Podeszłam do stołu i rozpoczęłam pracę. Przed wszystkim związałam włosy i schowałam je pod czepkiem ochronnym. Sięgnęłam po pierwsze fiolki i zaczęłam je uzupełniać startymi ziołami.
- Alan, trójka – powiedziałam spokojnie i z wielkim zaufaniem, przyjęłam roślinę, która mi podał. Jego ustawiłam przy tych trujących, a Alice przy leczniczych. Czułam się dzięki temu odrobinę pewniej. Ona stała po mojej lewej, a on po prawej stronie, chociaż krążyli wokół stołu, żeby dosięgnąć wszystkich składników.
- Alice, dwudziestka piątka – złapałam zioła, które mi podała przez szmatkę i ułożyłam na dnie niedużego garnka, który znajdował się nad palnikiem. W międzyczasie zaczęłam mieszać i mielić na moździerzu kolejne trzy dawki ziół, które dostałam od Alana. Pracowałam w pocie czoła, skupiając się w pełni na tym, co robiłam. Byłam pewna, że jakby ktoś teraz do mnie podszedł to zabiłby mnie bez najmniejszego problemu, pewnie nawet bym nie zauważyła.
                Czas leciał jak szalony. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła pierwsza godzina pracy. Musiałam kontrolować parę palników, w międzyczasie trzeć i przeprowadzać reakcje na stacjach obok. Gdybym miała wyszkolony zespół, który znał się na rzeczy, to zadanie nie byłoby takie trudne, ale to, co powinno robić przynajmniej czterech wykształconych ludzi, robiłam sama przy pomocy dwóch amatorów.
- Alan, powiedziałam szóstka! – krzyknęłam, gdy podał mi siódemkę.
- Przepraszam Elizabeth…
- Po prostu uważaj do cholery! – sapnęłam i wróciłam do pracy. Wzięłam parę głębokich wdechów. Nie mogłam zostać wytrącona z równowagi. Przyspieszyłam, nie popełniając przy tym żadnego błędu. Ten jednak przyszedł sam. Nie zdążyłam zareagować. Alice akurat mi podawała kolejną roślinę do mieszanki, kiedy prawie gotowy lek został wywrócony przez łokieć Alana. Nie zdążyłam zareagować. Kwaśny opar buchnął mi w twarz. Zachwiałam się i poleciałam do tyłu, upadając na podłogę. Byłam w szoku. Po chwili odzyskałam świadomość i próbowałam otworzyć oczy, które instynktownie zamknęłam, żeby chronić cenny narząd. Po ich otwarciu zdałam sobie sprawę, że to nie miało sensu. Nie widziałam kompletnie niczego.

Komentarze

  1. Ta końcówka... Biedna Elizabeth, teraz to przecież prawie pewne, że padnie :/ Co do pokoju Microfta i tego swetra, to chyba już mamy podejrzaną w postaci Agatki. Bardzo dużo dzieje się w tym epizodzie, co jest na plus :D i zakładając że w kolejnym rozdziale będzie trup, to... Pora obstawiać: Zginą - Elizabeth, Agatha, Microft. Zabiją -Alice, Wendy,Carmen. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatha lub Alice! Obie w sumie lubią sweterki i pomijając kwestię biustu są dosyć podobnego rozmiaru (1,6 u Twórczyni i 1,65 u Pani Alice), ale bardzo słuszna uwaga. Zgon zdecydowanie nadchodzi, bo tutaj już nawet nie ma miejsca na wprowadzenie pobocznych rzeczy i cieszymy się, że epizod odpowiada pod względem akcji ^^

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Tak odnośnie rozdziału poprzedniego to zdaje się, że Julia sobie wzięła do serca ostatnie słowa Rewolwerowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż dziw, że taki pasożyt jak Rewolwerow mógł dać tak wiele do myślenia :D Ale prawda, wzięła to sobie do serca i postanowiła podejść do sprawy inaczej. Dostała szansę, która mało komu się trafia

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
    2. A i jeszcze jedno: w pierwszym rozdziale linki prowadzące do rysunków postaci gdy się przedstawiają już nie działają. (chyba że to tylko u mnie)

      Usuń
    3. Właśnie ostatnio zauważyłem - postaram się w wolnym czasie to poprawić i wrzucić obrazki na nowy hosting ^^

      Usuń

Prześlij komentarz