Epizod VII - Rozdział 60: Walka trwa (Elizabeth Goodwyn)


Epizod VII: Szlak blizn

Witamy Was serdecznie w siódmym epizodzie Peccatorum! Nad epizodem wciąż trwają prace, ale mam nadzieję, że zdążymy bez opóźnień :) Będzie to epizod, który zacznie trzecią już "sagę" - jak widzicie, podobnie jak w przypadku poprzednich, zaczniemy poznawać historię z perspektywy Elizabeth. Farmaceutka ma sporo na głowie, szczególnie przy osobach, które czują się coraz gorzej. Po śmierci Maksa pojawia się kolejny istotny element - jego notes oraz informacje, które zostawił. Dodatkowo grupę czeka 6 nowych pomieszczeń! Nie przedłużając dłużej zapraszamy do lektury i prosimy o zostawienie po sobie śladu :) Miłego czytania!


Rozdział 60: Walka trwa (Elizabeth Goodwyn)


                Gwoździe połyskiwały w otworach białej maski. Wyciekały z nich stróżki krwi. Ekran zgasł pozostawiając nas w ciszy. Szósty proces się zakończył. Chociaż męczył jak każdy inny to ten był na swój sposób wyjątkowy. Czułam się wykończona, a wiedziałam, że to nie jest koniec. Egzekucja Cecily budziła we mnie mieszane emocje. Patrzenie na jej śmierć, było dla mnie obojętne. Ona też mnie nie obchodziła, ale cieszyłam się, że nie zdołała nas oszukać i byliśmy w stanie się jej przeciwstawić. Zostało nas dziesięciu. Niecała połowa całości. Wydawało się, jakby było nas wręcz zbyt mało. Niewystarczająco, żeby cokolwiek osiągnąć.
- Oni tam byli. Wszyscy… - słaby głos Carmen wyrwał mnie z morza myśli – Wszyscy, którzy zginęli. Może oni wszyscy żyją?
- Widziałaś egzekucję? – zapytał Mycroft, zabrzmiał ostro. Sam to zauważył, bo po chwili złagodniał – Carmen oni nie żyją. To już któryś raz, kiedy Porywacze próbują dać nam fałszywe wskazówki, naprowadzić na zły trop.
- Wnioskujesz to na podstawie egzekucji, które na sto procent nie są prawdziwe? – w głosie Julii słychać było ironię. Zauważyłam, że od jakiegoś czasu wracała powoli do formy. Kara, którą odbyła spustoszyła jej mięśnie, co odbiło się na tym, że Brzuchomówczyni przestała używać swojego daru. Od niedawna wracała do tego i było to wyraźnie słychać.
- Ech… masz rację. Po prostu wydaje mi się, że niepotrzebnie robimy sobie nadzieję. Oni nie żyją. Może kiedyś mieliśmy nadzieję, że to wszystko to żart czy jakiś chory program telewizyjny, ale teraz wiem, że to nieprawda – Goldenwire widocznie się zmieszał. Miał dobre intencje.
- Elizabeth – wtrącił Olivier – Na czym dokładnie polegała ta jej przypadłość?
- Anhedonia – przypomniałam sobie to, co czytałam o tym w podręcznikach – Jest to niemożność odczuwania emocji. Czasami niektórych, ale możliwy jest też przypadek, że wszystkich. Spowodowane najczęściej przyjmowaniem leków hamujących wytwarzanie dopaminy lub depresją. Są też znane przypadki, w których człowiek się z tym rodzi. Jedyną opcją kontrolowania tego są odpowiednio dobrane leki i pomoc specjalistów, ale widocznie Cecily z tego nie korzystała.
- Czyli ona naprawdę nic nie czuła przez ten cały czas? Udawała? – upewniła się Agatha.
- Nie wiem, co siedziało w jej głowie, ale jeżeli rzeczywiście cierpiała na tą przypadłość to na pewno udawała przez większość czasu – odpowiedziałam.
- To chore – stwierdziła Wendy – Przecież to było wiadome. To, że osoba bez emocji w końcu zaatakuje.
- I tak długo na to czekała. Pewnie przez to, co planowała zrobić z Ethanem – Aaron cały czas spoglądał na ekran, chociaż ten od dawna był wyłączony.
- Skończyła marnie – stwierdziła Julia.
- Nie powinniśmy jej żałować. Manipulowała i kłamała od samego początku. Była gorsza od Jacoba i Samfu! – wykrzyknęła Agatha.
- Nikt jej nie gloryfikuje – odpowiedziała ze spokojem Mayer – Po prostu stwierdziłam fakt.
                Zapadła cisza. Byłam bardziej roztrzęsiona tym, że zobaczyłam nieżyjących, niż samą śmiercią. Byłam do niej przyzwyczajona. Spojrzałam na podwyższenie. Jak długo zamierzali to ciągnąć? Czy naprawdę jedyną opcją jest współpraca? Czy nie znajdziemy innego wyjścia? Informacji, która pozwoli nam zwyciężyć?
- Muszą państwo opuścić salę – zagrzmiał Lokaj – Dalsze rozmowy możecie kontynuować w głównej części hotelu.
- Czemu wzięliście do tej gry kogoś takiego jak ona? – zapytał Alan.
- Co masz na myśli? – zapytała Neri.
- Kogoś, kto był skazany na próbę zabicia. Przecież ona nie odczuwała emocji! To niesprawiedliwe – oburzył się. O co mu chodziło? Alan momentami zachowywał się naprawdę dziwnie.
- Życie nie jest sprawiedliwe, a nasze badania zbyt ważne, żebyśmy patrzyli na takie aspekty. Może zrozumiecie, a może nie, póki co dostaliśmy już prawie wszystko, czego chcieliśmy. Moglibyśmy to zakończyć, nawet tu i teraz, jeżeli wasza grupa zgodziłaby się na współpracę – widmowa kobieta wstała i spojrzała na nas.
- Przecież wiecie, że nie będziemy z wami pracować. Nie po tym, co nam zrobiliście – stwierdził Mycroft.
- Skrzywdziliście naszych przyjaciół – powiedziała Agatha.
- Przez was wszyscy robią coś na boku – dodał Alan.
- Przez nas? To wy sobie nie ufacie. Nie potraficie wytrzymać bez zabijania się. Pamiętacie jak to było w przypadku zakazów? Nikt wam niczego nie kazał. Informacje o zdrajcy? Również do niczego was nie zobowiązywały! Dopiero potem postanowiliśmy was motywować do dalszych działań, bo wiedzieliśmy, że wy i tak będziecie się zabijać. Wasz wybór i wasza ścieżka – Neri odwróciła się od nas i po chwili zniknęła. Bobru dołączył do niej, a Lokaj zszedł na dół i poprowadził nas do wyjścia.
                Szliśmy razem, chociaż nikt się nie odzywał. Mali, samotni, rozbici emocjonalnie i zmęczeni. Aaron otwierał pochód, wyglądał jakby chciał jak najszybciej stamtąd wyjść. Tuż za nim szły Agathą oraz Carmen. Ta druga wyglądała jeszcze gorzej niż ja, nie wiedziałam, co się znowu z nią działo, ale musiałam do niej podejść jeszcze tego wieczora. Porywacze nie reagowali na jej stan, więc podejrzewałam, że nie jest najgorzej, ale ona sobie po prostu nie radziła. Cierpieliśmy na jedną chorobę, dlaczego ona odczuwała ją najmocniej? Momentami to wyglądało jakby tylko ona na nią chorowała. W głowie układałam już mieszanki ziół, które mogły jej pomóc. Ja szłam obok Alana. Tuż za dziewczynami. Mój towarzysz od jakiegoś czasu zachowywał się dziwnie. Upewniłam się, że nikt nie robi mu krzywdy i odstraszyłam od niego Alice oraz Agathę, wiedząc jak wiele mnie to mogło kosztować. Obie były niebezpieczne. Stanowiły zagrożenie, znacznie większe od Samfu czy Jacoba. Alan był teraz w dodatkowym niebezpieczeństwie, bo Duchy wręczyły mu dziennik. Byłam szalenie ciekawa, co w nim jest. Maks wiedział o wielu rzeczach, o których większość z nas nie miała pojęcia. Nie mówił o niczym, bo przyjmował dziwną postawę, w której bardziej obserwował niż ingerował w wydarzenia. Miałam nadzieję, że jego notes nie skrywał tylu tajemnic.
                Tuż za nami szedł Mycroft oraz Wendy. Ich relacja mogła się nieco zmienić, po tym, co stało się podczas głosowania. Vela nie powinna była go obwiniać, w końcu wybór nie należał do łatwych. Była jednak prostą dziewczyną, która nie myślała warstwowo i to mogło się odbić na wszystkich. Alice szła przedostatnia, sama. Miała wysoko podniesioną głowę, a jej charakterystyczna fryzura podskakiwała przy każdym kroku. Co mogła mieć teraz w głowie? Chęć zemsty? Satysfakcję? Tego nie wiedział nikt. Na samym końcu, zamykając grupę, szli Olivier z Julią. Para przyjaciół, która próbowała się zabić, ale dała sobie drugą szansę. Nie rozumiałam tego ani trochę, ale czasami miałam wrażenie, że jestem niezdolna do zdrowej relacji międzyludzkiej. To jak wyglądała moja przyjaźń z Alanem, było tego doskonałym przykładem.
                Dotarliśmy do pokoju z dowodami, a następnie do windy, która zabrała nas do domu. Dom, pomyślałam. Czy te przeklęte korytarze naprawdę tym się stały? Na pewno lepiej czułam się w swoim pokoju niż w sali procesowej. Wysiedliśmy przy recepcji. Mycroft rzucił hasło, żeby spotkać się jutro na śniadaniu i wtedy na spokojnie przedyskutować to, co się stało, ale nikt na to nie zareagował. Każdy poszedł w swoją stronę. Podbiegłam do Carmen.
- Hej Carmen – zatrzymałam ją, delikatnie chwytając za ramię – Odwiedzę cię jeszcze dzisiaj.
- Co… Dlaczego Maku? – zapytała rozkojarzona.
- Musimy sprawdzić twój stan i o niego zadbać, żeby chociaż się nie pogorszyło. Wezmę tylko rzeczy z przychodni i do ciebie przyjdę, okej?
- Zawsze z chęcią przyjmuję gości – uśmiechnęła się do mnie. Jej uśmiech zawsze był ciepły – Szczególnie inne dziewczyny… U mnie w domu nie było ich wcale i dlatego lubię z nimi gadać. Przychodź, kiedy chcesz…
- Dobrze – urwałam temat, bo wiedziałam, że jak Carmen zacznie gadać, to ciężko ją zatrzymać. Kiwnęłam głową i zawróciłam się do windy. Wybrałam piętro i obserwowałam jak drzwi się zamykają.
- Poczekaj – powiedział głos i ktoś zatrzymał windę ręką. Mycroft. Wsiadł i przeczesał włosy – Idziesz do przychodni?
- O co chodzi? – zapytałam sucho. Nie miałam siły na dyskutowanie z nim.
- Mam do ciebie małą prośbę i byłem po prostu ciekaw, czy będziesz mogła mi pomóc – zaczął, patrząc na mnie. Przemilczałam jego pytanie i wyszłam z windy, żeby otworzyć blaszane drzwi. Szedł za mną w milczeniu. Cieszyłam się, że przynajmniej mi nie przerywał. W przychodni poczułam się jak u siebie. Rzuciłam fartuch na bok, bo był zbyt przepocony ze stresu. Musiałam go wymienić, a stary zanieść do pralni. Usiadłam za biurkiem, i spojrzałam mu w oczy.
- O co chodzi?
- Chciałbym cię poprosić o leki – powiedział i widząc moje spojrzenie, po chwili dodał – Na spanie.
- Masz problemy ze snem? – zapytałam, zastanawiając się wstępnie, co mogę mu polecić. Coś ziołowego czy coś z zapasu?
- Nie ja. Wendy. Ostatnio ciężko jej się spało, a widzę, w jakim stanie jest teraz, więc wolałbym mieć. Chyba, że boisz się, że kogoś zaatakuję – uśmiechnął się szyderczo.
- Nie, nie boję się – odpowiedziałam i wstałam, podchodząc do zamkniętej strefy, gdzie były najpotężniejsze leki – Jeżeli chcesz mieć to na dzisiaj to mogę ci zaoferować tylko chemię. Na moje mieszanki musiałbyś poczekać do jutra.
- Wezmę to, co dasz dzisiaj. Im szybciej ona się wyśpi tym lepiej – powiedział stanowczo. Nie oceniałam. Otworzyłam bramkę i podeszłam do drugiej szafki. Przez moment wertowałam buteleczki, szukając tej odpowiedniej. Znalazłam. Sięgnęłam i wyszłam ze strefy, zamykając za sobą drzwi. Dwa razy sprawdziłam zamek, żeby nie doszło do incydentów takich jak ostatnio. Podeszłam do biurka i wyciągnęłam spis, zapisując, że oddaje lekarstwo Mycroftowi.
- Podpisz tutaj – poprosiłam.
- Jak oficjalnie – uśmiechnął się pod nosem i złożył podpis. Jego pismo przypominało pismo dziecka z podstawówki – Okej, to jak mam jej to dawkować?
- Pół tabletki przed snem – odpowiedziałam krótko.
- Tylko? – zdziwił się.
- Jak dasz jedną to będzie spała jak kamień i ciężko będzie ją wybudzić przez najbliższe dwanaście godzin. Jeżeli tego chcesz, to daj jej całą.
- Dzięki – powiedział, chowając buteleczkę do kieszeni – Poczekać…
- Nie – rzuciłam krótko i obserwowałam jak wychodzi. Zamknął za sobą drzwi, pozostawiając mnie samą.
                Byłam bardzo zmęczona, więc wzięłam potrzebne mieszanki i zabrałam się do pracy. Ucieranie ziół szło mi topornie. Pomimo przyzwyczajenia do ciężkiej pracy, dwa razy pomyliłam dawki i miałam problem ze znalezieniem odpowiednich kapsułek, żeby ułatwić jej spożywanie produktu. Co się ze mną działo? W końcu przygotowałam dziesięć tabletek, na dobry start. Schowałam je w nieduży, plastikowy woreczek i ruszyłam w kierunku pokoju Carmen. Otworzyła drzwi dopiero po tym jak zapukałam po raz trzeci. Była ubrana w bardzo przejrzystą koszulę nocną. Widziałam delikatnie odznaczające się na materiale fragmenty jej ciała. Nie zdawała się tym przejmować, a ja byłam przyzwyczajona do nagiego ludzkiego ciała, więc nawet jej na to nie zwróciłam uwagi.
- Nie śpisz jeszcze, to dobrze. Trochę mi zeszło w przychodni – nie wiedziałam, dlaczego się przed nią tłumaczę, ale to robiłam.
- Musiałam zająć się moim ogrodem i kwiatkiem – pokazała je palcami – To jest Aari. Niebieska dalia. Mój faworyt, chociaż tak naprawdę kocham je wszystkie tak samo. Są dla mnie bardzo cenne…
Spojrzałam na lewo, gdzie pomiędzy grządkami zauważyłam rozbitą doniczkę z pogniecionym, czerwonym kwiatkiem. Rzuciło mi się to w oczy, bo Carmen naprawdę dbała o swoje rośliny, prawdopodobnie bardziej niż o siebie samą. Zastanawiałam się, co się stało.
- … z rodziny krzaków. Nie wiem, czy nie będę musiała spróbować go posadzić gdzieś na deptaku. Tam jest dużo miejsca i słońce. Wiem, że nie jest prawdziwe, ale…
- Carmen – przerwałam jej, bo wiedziałem, że ona może tak bez końca. Spojrzała na mnie – Jak się czujesz? Tylko szczerze.
- Trochę boli mnie głowa – powiedziała po chwili, siadając na łóżku – Nie mogę się skupić, bo cały czas czuję się zmęczona, chociaż ostatnio pracuję naprawdę niedużo. I wszystko zaczyna mnie denerwować…
- Denerwować? – zaciekawiłam się. Poprzednie objawy pojawiały się raz na jakiś czas, ale to co powiedziała teraz było czymś nowym – Opowiesz mi o tym?
- Sama nie wiem Maku – westchnęła – Po prostu chyba straciłam cierpliwość do tego miejsca. Chciałabym to jakoś uspokoić, ale nie jestem w stanie.
- Bardzo dobrze znam się na mieszankach uspakajających – powiedziałam, przypominając sobie, jak często sama z nich korzystałam. Momentami były dla mnie jedynym ratunkiem na studiach i podczas nawałnicy egzaminów – Mogę ci coś przygotować.
- Wolałabym nie, przynajmniej póki co – odpowiedziała szybko, jakby spodziewała się takiego pytania i się na nie przygotowała – Co mi dzisiaj przyniosłaś?
- Jest późno, więc nie będę cię badać – zaczęłam, wyciągając tabletki – Ale to jest specyfik, który przed chwilą zrobiłam. Powinien ustabilizować twój organizm. Raczej nie jestem w stanie sprawić, żeby ci to przeszło, ale może przynajmniej nie będzie się rozwijało. Bierzesz coś jeszcze?
- Nie – odpowiedziała i wzięła tabletki – Dziękuję.
- Bierz dwie dziennie, najlepiej przed zjedzeniem czegokolwiek – wytłumaczyłam – Ale i tak chcę, żebyś jutro do mnie przyszła. Muszę cię dokładnie zbadać, możemy umówić się po śniadaniu, jeżeli ci to odpowiada.
- Przyjdę, obiecuję – powiedziała i próbowała wstać. Widziałam jak zadrżały jej ręce, wiec odruchowo jej pomogła.
- A jak się czujesz po procesie? – obiecałam Aaronowi, że będę też dbała o zdrowie i potrzeby psychiczne ludzi, więc pomyślałam, że to pytanie może mieć sens.
- Nie wiem, co o tym myśleć, ale u mnie wszystko w porządku. Po prostu jestem senna – stwierdziła.
- Nie będę ci dłużej przeszkadzała – powiedziałam kierując się do drzwi – Pamiętaj, żeby wziąć tabletkę przed śniadaniem i przyjść do przychodni po.
                Wyszłam z jej pokoju, żegnając się z Florystką. Zamknęła za mną drzwi, a ja nie czekając ruszyłam do swojego pokoju. Byłam padnięta. Z trudem otworzyłam drzwi i weszłam do swojego pokoju. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zapomniałam wziąć brudnego fartucha z przychodni. Machnęłam ręką, rozebrałam się i poszłam wziąć szybki prysznic. Na zegarze wybiła godzina 3:34. To była ostatnia rzecz, na jakiej mogłam się skupić, bo gdy przyłożyłam głowę do poduszki, to prawie natychmiast zasnęłam.
*
                Obudziłam się słysząc końcówkę porannego komunikatu. Mój organizm zdecydowanie potrzebował snu. Na szybko narzuciłam na siebie ubrania, umyłam zęby i wyszłam. Na korytarzu było prawie pusto, ale po drugiej stronie zauważyłam dziwną scenę, przez która zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie śnię. Po drugiej stronie korytarza, przy ścianie stały trzy postacie – Wendy, Mycrofta oraz Lokaja. Haker stał tuż obok Lokaja i trzymał go za ramię. Nie chciałam tam podchodzić, ale od kiedy ktokolwiek z porywaczy pozwalał na takie zbliżenia? To było bardzo dziwne. Przyjrzałam się przez chwilę, ale oni nawet nie zwracali na mnie uwagi. Wspięłam się po schodach idąc prosto do jadalni. W środku byli wszyscy oprócz Hakera oraz Striptizerki. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, że talerz z jedzeniem już na mnie czekał. Usiadłam obok stojącego przy jednym ze stołów Alana.
- Kto przyniósł jedzenie? – zapytałam go po tym jak się ze mną przywitał.
- Olivier i Julia. Są w zaskakująco dobrych humorach, chociaż ogólnie panuje jakaś ogromna cisza. Właściwie jestem tu od dziesięciu minut, a jesteś pierwszą osobą, która się odezwała – odpowiedział. Rozejrzałam się po sali. Każdy jadł w ciszy. To było niespotykane. Chociaż trzeba było przyznać, że podczas tego procesu nie dowiedzieliśmy się właściwie niczego nowego. Jedyną szansą na nowe informacje był dziennik Pisarza.
- Znalazłeś coś w dzienniku Maksa?
- Jeszcze tam nie zajrzałem – przyznał – Odłożyłem go na razie w bezpieczne miejsce w moim pokoju. Muszę do tego usiąść na spokojnie, pewnie czeka nas dzisiaj jeszcze przeszukiwanie nowych pięter.
- Masz rację – odpowiedziałam i odwróciłam się w kierunku drzwi, które otworzyły się gwałtownie. Do środka weszli Wendy oraz Mycroft. Haker był uśmiechnięty i zadowolony jak nigdy. Nie uszło to uwadze Aarona.
- Czego się tak szczerzysz? – zapytał go na przywitanie.
- Właśnie zrobiłem coś, co pomoże tej grupie – wyszczerzył się – To co, jesteśmy gotowi na pogadanie o wczoraj? Wow, ktoś przyniósł jedzonko?
- To my. Przejmiemy zadanie Cecily i Ethana – wytłumaczyła Julia – I wydaje mi się, że nie ma o czym gadać. Cecily była jaka była, ale już nie żyje. Pociągnęła za sobą Ethana i niestety Maksa.
- Wszystkie życia są warte tyle samo! – oburzyła się Agatha, ale nikt nie zwrócił na nią uwagę.
- Jak dużo czasu na to potrzebujesz? – Mycroft skierował to pytanie do Alana.
- Nie będę się z tym spieszył, spokojnie przeczytam to w wolnej chwili i wtedy wam powiem, czego się dowiedziałem.
- Skoro tak wolno to planujesz zrobić, to może dasz to komuś innemu? – Mycroft zapytał o to z takim przekonaniem, jakby wiedział jak Alan powinien odpowiedzieć.
- Lokaj przekazał zapiski Alanowi, więc nie przyspieszajmy tego – powiedziałam spokojnie.
- Ale po co ma to robić Alan, jak ktoś inny zajmie się tym wcześniej? – po stronie Hakera stanęła Alice.
- Naprawdę postaram się to zrobić jak najszybciej, ale póki co powinniśmy skupić się na piętrach, które na nas czekają, nie uważacie? – Alan próbował podejść ich dyplomatycznie, ale mimo to poczułam ukłucie niepokoju.
                Udało się jednak to wszystko uspokoić. Zjedliśmy śniadanie, ograniczając się do minimalnych, kilkuzdaniowych wymian. Chociaż nie lubiłam towarzystwa, to zmniejszenie składu do dziesięciu osób było mocno odczuwalne i przygnębiające. Przytłaczało nawet mnie. Pod koniec naszego posiłku pojawiła się Neri. Pojawiła się znikąd i zanim ktokolwiek ją zauważył, ta już się odezwała:
- Witajcie, smacznego i takie tam – wpadła pomiędzy nas niczym wiatr – Przyszłam do was, żebyście wiedzieli, że w południe widzimy się w czytelni. Oprócz oddania wam dostępu do kolejnych pięter, będziemy musieli wam przekazać dosyć smutną informację. Zresztą, niektórzy z was już dobrze o tym wiedzą. Ale nie mam czasu na więcej pogaduszek. Możemy sobie pogadać przy herbatce w czytelni.
Zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
- Mam dosyć tych ich wieści – powiedział Aaron wstając – Skończyliśmy?
- Nie chcecie mnie słuchać to posłuchacie w czytelni – Mycroft wzruszył ramionami – Co się odwlecze, to nie uciecze.
- To ja wracam do mojej pralni. Mam nadzieję, że każdy odkładał pranie na swoje miejsce – Alice brzmiała bardzo sztucznie, albo ja byłam dzisiaj wyjątkowo zmęczona. Nie spałam dużo, ale nie czułam się senna. Wstałam, jak wszyscy zaczęli rozchodzić się w swoje strony i ruszyłam w stronę przychodni. Miałam sporo do zrobienia. Musiałam przygotować coś na schorzenia Carmen, a także przygotować się na badania. Alan poszedł ze mną. Czasami zachowywał się jak mój cień, ale nie przeszkadzało mi to. Bywał naprawdę pomocny, dlatego tak mocno o niego walczyłam.
                Gdy dotarliśmy na miejsce, bez pytania zaczął przygotowywać wszystko do zbadania Carmen, a ja usiadłam przy swoich mieszankach i wyciągnęłam moździerz. Carmen wszystko denerwowało. Mogło to oznaczać wiele i prawdziwą przyczynę byłam w stanie określić dopiero po jej dokładnym przebadaniu. Wiedziałam jednak jaka mieszanka ziół będzie w stanie ją mocno uspokoić, nie otępić i sprawić, żeby mogła trochę lepiej funkcjonować, przynajmniej do czasu otrzymania wyników. W przychodni i laboratorium miałam dużo sprzętu, który starłby te zioła za mnie, ale czasami wolałam sięgnąć po tradycyjne, sprawdzone metody. Praca była niesamowicie detaliczna i nie mogłam sobie pozwolić na złe rozbicie proporcji albo stracenie właściwości moich ziół.
- Jestem – byłam tak zajęta pracą, że nawet nie usłyszałam otwieranych, blaszanych drzwi. Przywitałam ją skinieniem głowy i kończąc upychać zioła do kapsułek, pokazałam jej niedaleko stojący stołek. Usiadła posłusznie. Alan w tym czasie sprawdzał czy spis zgadza się z tym, co mieliśmy na półkach. Wciąż zastanawiałam się, kto był w stanie pokonać zamek i kłódkę, które chronił trucizny. To była spora zagadka, na którą prawdopodobnie nigdy nie poznam odpowiedzi. Podniosłam się i podeszłam do Carmen. Usiadłam naprzeciwko niej i zaczęłam badanie. Nie było tego dużo, ale chciałam zrobić to dokładnie. Pobrałam krew, poprosiłam o próbkę moczu, zobaczyłam reakcje jej ciała na różne bodźce, a także obejrzałam ją dokładnie, chowając się za parawanem. Zauważyłam to już przez jej nocną halkę, ale była naprawdę bardzo chuda. Kości zdawały się chcieć uciec przez bladą, napiętą skórę.
- Musisz nabrać trochę ciała. Twoja waga wskazuje na poważne niedożywienie – stwierdziłam patrząc na liczby. Zainteresowało mnie coś jeszcze. Na dłoni Florystki pojawił się dziwny, wymyślny sygnet. Rzucił mi się w oczy, ponieważ na wnętrzu jej dłoni pojawiły się zadrapania. Były dosyć głębokie. Wyglądały trochę, jakby złapała coś ostrego, pełnego kolców. Spojrzałam na nią.
- Carmen… Skąd masz te ślady? – zapytałam, pomijając kwestię pierścienia. To nie była moja sprawa, chociaż mnie zaintrygował.
- Trochę się zdenerwowałam i złapałam krzak róży, podczas jego pielęgnacji – przyznała szczerze. Byłam w stanie w to uwierzyć, rany wyglądały dokładnie w taki sposób. Pokręciłam głową. I po zbadaniu jej dodatkowo opatrzyłam rany. Trochę nam to zajęło, widziałam, że coraz bardziej zbliżał się czas na pójście do czytelni. Podeszłam z Carmen do biurka i podałam jej świeżo przygotowane leki. Alan stanął niedaleko, przysłuchują się naszej rozmowie.
- Jestem pewna, że to powinno cię porządnie uspokoić. Jeżeli one nie zadziałają, to coś musi być naprawdę nie tak. Te tabletki uspokajały nawet największe ataki gniewu. Właściwie nie ma zalecenia, kiedy powinnaś je brać. Po prostu jak czujesz, że tracisz kontrolę to spróbuj wziąć jedną i czymś popić. To powinno ci od razu pomóc.
- Bardzo ci dziękuję Maku – powiedziała Carmen i chwyciła mnie za rękę – Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieję, ale czuję, że takie tabletki mi się bardzo przydadzą.
- To atmosfera w hotelu – włączył się do rozmowy Alan – Jak popatrzycie na to, jak zachowują się ludzie to zrozumiecie frustracje. Nawet ja czasami mam dosyć. Nie przywykłem do takiego stałego stresu. Jeszcze na początku wydawało mi się, że to wina Porywaczy, ale teraz? Wprowadzamy tego więcej niż oni…
- Oni to nakręcają Mniszku – powiedziała Carmen – Może inaczej to sobie wyobrażali? Jestem pewna, że to wszystko mogło się inaczej potoczyć, ale na pewno są wśród nad jakieś zgniłe łodygi.
- Zastanawialiście się nad ich propozycją? – zapytałam nagle, bo moje ostatnie myśli wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Nie spodziewałam się takich myśli po sobie, ale już teraz byłam ich więźniem. Nie zgadzałam się z ich metodami i celami, ale co mogłam zrobić? Będąc w ich szeregach mogłam realnie na to wpłynąć. Może to było okienko dla mnie? Dla nas?
- Nad dołączeniem do nich? – Alan spojrzał na mnie uważnie. Wiedziałam, co zwiastuje to spojrzenie. Nie spodobał mu się ten pomysł. Byłam ciekawa w jaki sposób wyrazi swoją dezaprobatę – Nie wiem czy to najlepszy pomysł. Nie podoba mi się to, w jaki sposób dążą do celu, nawet, jeżeli chcą dobrze.
- Ja nie wiem, co o nich myśleć, ale nie mogę zapomnieć o źle, które wyrządzili – powiedziała Carmen.
                Cieszyłam się, że mogłam poznać ich opinię. Odłożyłam myśli na bok i dokończyłam tłumaczenie Carmen jak powinna o siebie dbać. Chociaż wydawała się być ułożoną i pracowitą osobą, to momentami zachowywała się jak dziecko we mgle, które nie rozumiało najprostszych zaleceń. Mogłam jedynie mieć nadzieję i pilnować. Zebraliśmy się we trójkę i ruszyliśmy w kierunku czytelni. W środku czekała już na nas cała grupa. Byłam ciekawa jakie piętra się przed nami otworzą. Ja dostałam już prawdopodobnie wszystko, co mogłam sobie wymarzyć, ale wierzyłam, że któreś piętro będzie w stanie mnie zaskoczyć.
- Mam nadzieję, że zacząłeś badać zapiski Maksa – powiedział na przywitanie Mycroft.
- Powtarzasz się Mycroft – westchnęła Julia – Naprawdę mamy ważniejsze rzeczy do załatwienia. Zostało nam niewiele pomieszczeń.
- To prawda! Jeżeli obliczenia nas nie mylą i odblokujemy teraz sześć pomieszczeń to będziemy mogli zwiedzić prawie cały hotel – Agatha usilnie omijała wizję, w której ktoś mógłby w międzyczasie kogoś zabić i ewentualnie otworzyć kolejne piętra.
- Jeszcze nie zacząłem – stwierdził Alan, kompletnie się nie przejmując naciskami ze strony Hakera.
- Marnujesz nasz czas! – krzyknęła Wendy. Czasami zastanawiałam się, dlaczego ona nie mogła się zamknąć na zawsze…
- Możecie przestać się przekrzykiwać? – zapytała Julia, używając znacznie niższego i bardziej donośnego głosu. Olivier tylko pokiwał głową. Nasze spojrzenia się spotkały, ale Artysta po chwili zabrał swoje, całkowicie spłoszone. Wyglądał jakby czegoś ode mnie chciał, ale bał się o to spytać. Postanowiłam, że później do niego podejdę.
- Jestem za – stwierdził twardo Aaron – Wasze wieczne podejrzenia strasznie psują morale tej grupy. Nie potrzebujemy tego.
- Aaron, odkąd stałeś się takim strażnikiem moralności? – zadrwił Mycroft – Nie takiego cię zapamiętałem.
- Odpieprz się Mycroft.
- Lokaj się spóźnia – zauważyła Agatha, pokazując na zegarek – To do niego nie podobne.
- Patrzcie – Olivier zmienił temat pokazując na stolik, na którym leżały krótkofalówki. Wśród nich znajdowała się ta zniszczona, Lokaj musiał ją tu przynieść. Dopiero teraz w oczy rzuciło mi się jak wszystko było uprzątnięte po tym, co zrobił tutaj Ethan wraz z Cecily. Takie małe szczegóły rzadko kiedy rzucały się w oczy, ale ja zwracałam na nie uwagę.
- Przez to, co się stało jeden zestaw nie działa – zauważyła Alice – Została nam jedna para.
- Mogę spróbować coś naprawić – zaproponowała Twórczyni Zabawek – Może uda mi się uratować najważniejsze części i przełożyć je do czegoś innego. Pewnie będzie mniej wygodne, ale może chociaż będzie dalej działać.
- Osobiście nie widzę lepszej opcji – stwierdził Mycroft podchodząc do krótkofalówki i wręczając ją Agathcie.
- Jak się uda to super, jak nie, to trudno – potwierdziła Carmen, próbując tym samym zachęcić swoją przyjaciółkę do działania.
                Rozmowę o krótkofalówkach zaburzył nagły podmuch. Zanim się obejrzeliśmy na miejscu standardowo zajmowanym przez Lokaja pojawiły się dwie, dobrze nam znane, postaci. Żadna z nich nie była Lokajem. Jako pierwsza oburzenie wyraziła Agatha:
- Gdzie on jest? – zapytała.
- Witajcie – Duchy całkowicie ją zignorowały – Cieszymy się, że tak licznie przybyliście na to małe spotkanie – zaczęła Neri - Co tam u was słychać? Jak się macie?
- Po raz pierwszy się tu pojawiliście… Gdzie jest Lokaj? – pytanie powtórzył Mycroft, zadając je w trochę inny, mniej zdesperowany sposób.
- Wszystko dobrze? Bardzo nas to cieszy, staramy się dbać o wasze dobro i wygodę – kobieta dalej całkowicie ignorowała pytania – Na początek zostawiliśmy dla was kolejne sześć kart dostępu. Nie jesteśmy pewni, czy ktokolwiek poza Maksem umiał czytać, więc…
- Damy sobie radę – oburzył się Aaron.
- Więc załadowaliśmy je już do windy. Będziecie musieli sami skojarzyć, na którym piętrze was jeszcze nie było.
- Będziecie nas ignorować? – zapytała Julia.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział Bobru – Druga sprawa ma się tak, że pewnie zastanawiacie się, gdzie się podział nasz dzielny Lokaj… No cóż… Przez pewien incydent jest teraz niedysponowany. Nie jesteśmy pewni kiedy i czy w ogóle wróci.
- Co takiego?! – oburzyła się Agatha – Jak to? Co się z nim stało?
- Nic, co powinno cię interesować – odgryzła się Neri – Trzecia sprawa to list, który dla was mamy. Jest krótki, ale treściwy. Zostawił go wam Maks. Bardzo nam się spodobał.
Uśmiech Neri wskazywał zupełnie co innego. Duchy zostawiły list na panelu. Alan, który stał stosunkowo najbliżej, podszedł do niego. Rozerwał kopertę. Co Maks mógł nam jeszcze zostawić? Czy nie mógł tego zrobić normalnie, za pośrednictwem dziennika? Może bał się, że duchy coś przed nami zatają? Alan wyciągnął kartkę, upuszczając ją przy tym dwa razy i zaczął czytać:
- „Schodzę stąd. Trochę mi szkoda. Raz się żyję, jak mawiają. Oni was mają w garści, ale nie poddajcie się. Nie wszystko jest takie płytkie, jakie się może wydawać. Analizy będą wymagały moje notatki! Patrzcie uważnie. Inni tego nie zauważą, ale na was liczę i trzymam kciuki. Ależ ja w Was wierzę! Tak bardzo, że nie jestem w stanie tego opisać. Ale to nic, moje notatki wyrażą więcej niż tysiąc słów. Kształtuje mi się w głowie myśl – i co będzie dalej? Ludzie umieją sobie komplikować sprawy, a to wszystko nie jest wcale takie ciężkie. Uczymy się w końcu całe życie. Czerpcie z tego garściami. Zapamiętajcie to.”. Dalej nie ma podpisu, ani nic z tych rzeczy. To brzmi trochę… dziwnie? – Alan przeczytał tekst, ale nie do końca doszła do mnie jego treść. To brzmiało jak bełkot. Co Maks chciał nam tym przekazać?
                W czytelni wybuchło zamieszanie. Mycroft, Alice i Julia zaczęli mówić naraz, przez co żadnego z nich nie dało się normalnie zrozumieć. Przerwałam je krzykiem:
- Uciszcie się do cholery!
Sala natychmiastowo spoważniała i skierowała na mnie swoje spojrzenia.
- To dziwna wiadomość – pokiwał głową Olivier – Myślę, że też warto byłoby się jej przyjrzeć. Nie wiadomo, czy Maks, nie chciał nam czegoś jeszcze przekazać.
- No nie wiem – Bobru spojrzał na Artystę z uśmiechem – Jak dla nas nie układało się w to nic konkretnego, no chyba, że to jakieś zaszyfrowane zdanie. Pozostawiam główkowanie wam.
- To na razie na tyle. Żartowaliśmy wcześniej z tą herbatką. Nie mamy dla was za dużo czasu, ale póki Lokaj jest zajęty my będziemy przybywali na każde wasze wezwanie – wytłumaczyła Neri.
- Wystarczy, że zawołacie i zrobicie salto – dodał Bobru.
- Ewentualnie bez salta – dodała kobieta, po czym oboje się rozpłynęli zostawiając nas w pewnym chaosie. Temat pamiętnika przeszedł gładko w temat listu oraz nowych pięter. Czekało nas przeszukanie całych sześciu pięter.
- Jak się dzielimy? – zapytała Alice.
- Ja pójdę… - zaczęła Agatha.
- Nie – powiedział stanowczo Mycroft – Nikt nigdzie nie idzie sam. Zostało dziesięć osób, nie ma sensu się rozdzielać. Pójdźmy całą grupą i przeszukajmy porządnie te piętra. Kiedy ostatnio byliście gdzieś razem?
- Teraz? – zapytała Julia – Na śniadaniu?
- Oj wiesz o co chodzi Julia – uspokoił ją Mycroft – Pójdźmy razem. Chcecie przed nami ukryć pamiętnik Maksa to chociaż sprawdźmy razem piętra.
                Nikt nie wydawał się specjalnie przekonany, ale i tak ruszyliśmy do windy wspólnie. Każdy był ciekawy kolejnych pięter. Otworzyliśmy drzwi do kabiny i spojrzeliśmy na panel. Sześć nowych przycisków: Palmiarnia, Wysypisko śmieci, Mechaniczne Zoo, Archiwum, Sala Tortur oraz…
- Nie wierzę! – powiedział Mycroft podekscytowany, wciskając ostatni przycisk. Po chwili winda ruszyła i zabrała nas na nowe piętro. Spoglądając na nazwę nie mogłam uwierzyć. To mogło być jedno z ciekawszych pięter. Wysiedliśmy i przeszliśmy przez blaszane drzwi jak burza. Rozejrzeliśmy się, nie wiedząc na co dokładnie patrzeć. Byliśmy w Kwaterze Lokaja.

Komentarze

  1. Nowa saga, nowe kłopoty.

    Co prawda rozdział nie wniósł wiele nowego, to i tak czytało się go przyjemnie. Jestem ciekaw tych nowych pomieszczeń. Pomijając rzucającą się w oczy Kwaterę Lokaja, interesuje mnie głównie Mechaniczne Zoo (coś co pewnie spodobałoby się Agacie) i Sala Tortur (reakcja Julii na to pewnie będzie niemała hahah).

    Teraz gdy zostało tak mało ludzi, nie wiem w sumie kto mógłby jeszcze zginąć. Fakt że to Carmen znalazła sygnet Sama raczej nie świadczy dobrze o jej przyszłości. Mam też dziwne wrażenie, że teraz gdy Lokaj jest nieobecny, coś może stać się z Agathą. Zobaczymy zresztą. Na pewno będę oczekiwał na resztę rozdziałów :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowe pomieszczenia, ludzi coraz mniej, ale przeszukiwania trwają :D No i Sala Tortur to jednak straszne miejsce, dużo negatywnych wspomnień. Kwatera Lokaja to bardzo ciekawe miejsce jakby nie patrzeć.
      Sygnet Sama daje dużą szansę na to, że coś złego się stanie, szczególnie z Carmen, która już sama na siebie jest chorowita i słaba. Zobaczymy jak to przeżyje. Nieobecność Lokaja na sto procent odbije się na Agathcie - pytanie tylko jak ;) To będzie ostatni długi epizod, potem akcja bardzo się zmieni i będzie miała zupełnie inne tempo :D

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. No i niestety Sam wraca do historii. Teraz kiedy zbliżamy się do końca tzw " end game " i sprawy stają się coraz bardziej poważniejsze naprawdę nie chcę widzieć tego pajaca którego postać jak na razie można podsumować tak - " O patrzcie jestem zły hahaha "
    Nazwy nowych pomieszczeń za to ekscytują jak jeszcze nigdy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz