Epizod VI - Rozdział 59: Spektakl (Cecily Britt)


Rozdział 59 - dotarliśmy do ostatniego rozdziału w tym epizodzie. Czas dowiedzieć, co się stało i przeżyć jedną z bardziej nietypowych egzekucji dotychczas. Mam nadzieję, że zrozumiecie wszystko. Co ciekawe, mamy prawie wrzesień, co oznacza, że według moich początkowych planów, powinniśmy kończyć cały projekt. Oczywiście wszystko się nieco przesunęło, ale nie przejmuję się tym. Wydaje mi się, że tworzymy Wam rozdziały tak szybko jak tylko można, a wciąż zachowują one poziom i są ciekawe. Jak zwykle prosimy o zostawienie po sobie śladu i przypominamy, że Peccatorum wróci w okolicach końca września czy początku października. Informacje pojawią się na fanpage (link macie po lewej). Nie przedłużając - miłej lektury i do usłyszenia za niecały miesiąc z epizodem VII!




Rozdział 59: Spektakl (Cecily Britt)


                Przyprowadziłam Ethana do czytelni. Był trochę wystraszony, ale ufał mi na tyle, że szedł, lekko drżąc i nie zadając zbyt wielu pytań. Szukałam miejsca, w którym Yama miał zostawić moją przesyłkę. Nie mam pojęcia, dlaczego ubzdurał sobie, że jest mi coś winny, ale gdy zaproponował mi pomoc to od razu z niej skorzystałam. Wydawało mi się, że nie był w stanie połączyć faktów, bo jak taki sceptyk jak on mógł uwierzyć, że obraz jest w stanie aktywować w Ethanie drugie wcielenie? Zauważyłam to już przy sytuacji z Lily i Sandrą. Gdy wczoraj przenieśliśmy obraz wspólnymi siłami z pracowni artystycznej do czytelni, Yama milczał. Gdybym usłyszała jego myśli na pewno znalazłabym tam wiele niezrozumienia moich akcji, ale był słowny. Pomógł mi, a ja mogłam wdrożyć kolejny etap swojego planu w życie. To było jak spektakl, który trwał już od ponad miesiąca. Czekałam na odpowiednie momenty i okazje, zdobywając przy okazji zaufanie. Jeżeli ktoś mnie by naprawdę poznał dowiedziałby się bardzo ciekawych rzeczy. Ale nikt nie miał tam dostępu i nie wiedział, co czuję, a także jakie emocje wiązały się z moją osobą. Emocje, a może ich brak.
                Stanęliśmy w miejscu, na skrzyżowaniu półek. Złota rama od razu rzuciła mi się w oczy, ale wiedziałam, gdzie patrzeć. W przeciwnym razie, byłaby ciężka do zauważenia. Podeszłam do jednej z wielu drabin, które były rozstawione po całej czytelni i podjechałam nią bliżej.
- Po co tu jesteśmy? – zapytał Ethan, nie wytrzymując. Patrzył na mnie przerażony.
- Muszę ci coś pokazać – powiedziałam tajemniczo i wspięłam się po stopniach. Sięgnęłam po leżący obraz i wtedy zauważyłam, coś, co sprawiło, że dreszcz przeszedł mnie po plecach. Na płótnie coś leżało. To był kapelusz. Znałam go aż za dobrze. Rozejrzałam się po bokach, szukając go oczami. Maks wiedział. Co mogłam teraz zrobić? Jeżeli wiedział i jeden i drugi, musiałam poczekać jeszcze naprawdę długo. Westchnęłam i zrezygnowana ściągnęłam obraz. Ethan chyba przeczuwał co mu szykuję, bo zaczął się odwracać, ale nie zdążył. Nagle się wyprostował i wygiął, po czym upadł na podłogę. Gdy wstał, jego spojrzenie było zimne, a głos zupełnie inny.
-Księżniczko – zachrypł – Widzę, że odkryłaś nasz mały sekret.
                Udało mi się. Byłam pewna, że coś w nim siedzi i jest związane z tym obrazem.
- W ten sposób aktywuje cię za każdym razem? – zapytałam.
-Tak. Cieszę się, że teraz nasza znajomość nie będzie już taka losowa – uśmiechnął.
- Teraz nasza współpraca nabierze innego wymiaru – powiedziałam twardo. Znaliśmy się prawie od początku, od sytuacji z Sandrą i Lily. Nie umiałam go jednak przywoływać na zawołanie. Teraz sytuacja wyglądała inaczej. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Dzięki niej uciekniemy z tego miejsca wspólnie…
*
                Zdołałam dogadać się z demonem. Miał mówić mi o wszystkim o czym wiedział Ethan i czekać. Byliśmy bardzo niecierpliwi, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Ja zaczynałam układać swój plan w głowie, chociaż nie było to łatwe. Liczyłam się nawet z tym, że prawdopodobnie będę musiała poświęcić również Ethana i jego mrocznego pasażera. W końcu był niebezpieczny, a mi nie zależało na nikim. Chciałam po prostu uciec. W międzyczasie Samfu zabił Yamę. Byłam pewna, że w sprawie maczała ręce Alice, która zmanipulowała sprawę w taki sposób, żeby Olivier wyszedł na ten wieczór z pokoju. Śmierć Yamy miała jednak większe znaczenie. Dawała mi szansę na wykonanie ruchu. Po przeszukaniu kolejnych pięter i dalszej współpracy z Samem, wiedziałam na co mogę sobie pozwolić. Testowałam jego możliwości na różnoraki sposób. Zdradził mi również, że współpracował z Yamą. Sam obiecał Ellisowi, że postara się zadbać o to, żeby żaden uczestnik oprócz niego nie zginął. Jakże ironiczna była jego śmierć. Istota, która przejmowała kontrolę nad Ethanem była jednak naprawdę posłusznym sojusznikiem. Chociaż teraz szlifowałam jego umiejętności to najbardziej upewniłam się w tym, że jest godny zaufania, kiedy pomógł mi w kłótni na korytarzu. Był na każde moje zawołanie. Rozwalił stoliki w jadalni, kontrolował przepływ informacji od Maksa oraz innych osób, z którymi zdarzyło mu się rozmawiać. Co najlepsze Ethan wiedział, co się dzieje i się na to zgadzał. Pogodził się z tym, że jest kontrolowany. Może nie miał za dużo do powiedzenia?
Przygotowaliśmy wszystko. Mieliśmy wybraną ofiarę i gotowe schematy. Zaczęliśmy od tego, że podczas przeszukiwań nowych pięter ustaliliśmy miejsce. Idealna okazała się sala walk. Ethan zaczął drążyć jeden z manekinów, który miał być jego kryjówką, a także grobowcem, o czym oczywiście nie wiedział. Ja przygotowałam zestawu makijażu oraz jeden z zapasowych strojów z pokoju Ethana. Wymyśliliśmy również wspólnie zestaw mechanizmów, które miały narobić trochę hałasu w czytelni i dać nam pole do popisu. Ethan dodatkowo zabrał z pomieszczenia gospodarczego wszystkie 22 lustra zamienne do każdego z pokojów. Miał jakiś plan, nie do końca się z nim dzielił, ale powiedział, że będzie potrzebował mojej pomocy. Byłam gotowa to zrobić, wiedziałam, że to ja kontroluje sytuację. Pozostało nam czekać na sądny dzień.
*
                Obudziłam się wyjątkowo wcześniej. Miałam gotowe alibi w teatrze, które zamierzałam dzisiaj powtarzać, tak żeby nikt nie wątpił w to, co planowałam zrobić. Wyszłam z pokoju i spotkałam się z Ethanem.
- Cecily? – zapytał mnie, kiedy podeszliśmy wspólnie do windy. Musieliśmy przynieść całej grupie jedzenie. Ostatni posiłek dla Maksa.
- Tak?
- Jesteś pewna, że to tak zadziała? Czy jeżeli ja zabiję Maksa, to będziemy mogli uciec we dwójkę? Duchy powiedziały, że nie pójdą jeszcze raz na taki układ – zmartwił się.
- Duchy nie widziały jeszcze nikogo, kto byłby w stanie ukończyć tą chorą grę. Jak tobie się uda to się do tego podepnę, przedstawię swoją rolę i uciekniemy razem – skłamał mu z uśmiechem.
- Mam nadzieję… - stwierdził, wchodząc do windy. Przejechaliśmy do sali gastronomicznej. Tam zaczęliśmy pakować jedzenie do wózka.
- Mam pomysł – powiedział nagle – Może zrobimy coś z jedzeniem? Jakbyśmy użyli czego starszego, to może…
- To dobry pomysł Ethan – powiedziałam bez zastanowienia – Zastanówmy się, co moglibyśmy im dać.
                Miałam dziwne wrażenie, że Ethan jest wyjątkowo smutny. Nie chciał tego robić? Bał się? Czy może po prostu nie czuł się na siłach? Miał wątpliwości? Może warto było wezwać Sama? Mogłam to teraz robić bez wchodzenia do czytelni, bo wydrukowałam sobie zdjęcie, które Yama zrobił obrazowi. Nie domyśliłam się, że mógł wtedy w to uwierzyć. Jak Sam zdawał mi raport, że Yamy się z nim skontaktował przy pomocy zdjęcia z aparatu byłam zaskoczona. Każde zaskoczenie było dla mnie kolejną lekcją, w drodze do perfekcji. Postanowiłam jednak się trochę wstrzymać. Znaleźliśmy jedzenie, którego Lokaj nie zdążył jeszcze wyrzucić. Ostatnio szło mu to topornie. Był czymś zajęty? Może wiedział, że coś planowaliśmy. To co się działo w tym hotelu czasami zdawało się dostosowywać do planów mordercy, ale mogło to być tylko takie wrażenie.
- Pamiętaj, żeby niczego nie jeść. Jakbyśmy jedli i tylko nam się nic nie stało, to zaczną nas podejrzewać. Zajmij się czymś, żeby nie rzucać się w oczy. Najlepiej jak zjemy sobie tutaj – zaproponowałam.
- Okej – odpowiedział bez większych emocji. Nałożyłam sobie niedużą porcję czegoś, co wyglądało na musli, a on wziął parę tostów. Usiadł okrakiem na jednym ze stołków i jadł w milczeniu.
- Coś się dzieje? – zapytałam.
- Wydaje mi się, że nie postępujemy moralnie. Moglibyśmy spróbować przetrwać i przeżyć. Cecily, może jeszcze o tym pomyślimy? – zaproponował, spoglądając wystraszony w moją stronę.
- Ethan – westchnęłam i przybrałam łagodniejszy ton głosu – Przecież mamy wszystko gotowe. Damy sobie radę. Nie musimy się niczego obawiać. Oni sobie nie poradzą z procesem. Rozegramy to brawurowo.
- Jeżeli będzie gorąco to ratuj siebie – powiedział beztrosko. Spojrzałam na niego, ale jego wzrok mnie unikał. Podeszłam do niego. Opuścił głowę, a ja go do siebie przytuliłam.
- Przestań się zamartwiać – powiedziałam. Starałam się zabrzmieć ciepło. Udawałam emocję jak mistrzyni. Nie wiedziałam, czy moje słowa go uspokoiły, ale wydawał się nieco oprzytomnieć. Dokończyliśmy jedzenie i ruszyliśmy w stronę jadalni. Tuż przed nią oddzieliłam się od Ethana i poszłam do pokoju. Wracając wpadłam na Mycrofta i Wendy, którzy szli na śniadanie. Sprzedałam im bajkę o tym, że pracuję nad nową sztuką, dokładnie tak, jak planowałam. Udawałam przy tym niezwykle podekscytowaną. Wyglądali jakby pochłonęli trochę mojego nastroju. Byli jak gąbka.
                Na śniadaniu wszystko się zmieniło. Porywacze przedstawili nowy motyw. Zarówno ja, jak i Ethan nie przedstawiliśmy grupie swoich zakazów. Będą nas obserwować. Grupa postanowiła się rozdzielić, ale wiedziałam, że znajdą się tacy, którzy będą się rozglądać i szukać. Taki nastrój sprzyjał zbrodni. Za każdym razem, jak wszyscy się rozdzielali to coś się działo. W końcu ja mogłam się stać przyczyną tego zamieszania. To było całkiem ekscytujące. Całe moje życie, to był jeden wielki spektakl. Nawet najbardziej niesamowita rzecz, powtarzana codziennie, staje się w końcu monotonna i nudna. W końcu poczułam coś innego. To dawało mi jeszcze więcej siły. Siły by zwyciężyć. Podeszła do Ethana w wolnej chwili i pokazałam mu wydrukowane zdjęcie. Zareagował tak samo jak zawsze – zesztywniał, po czym osunął się na ziemię. Gdy wstał, był gotowy do akcji.
- Idę przyszykować gabinet luster – zapowiedział.
- Poczekaj – poprosiłam – Najpierw musimy zrobić jeszcze jedną rzecz.
Poszliśmy wspólnie na górę, prosto do czytelni. Zabrałam stamtąd walkie-talkie.
- Nie za wcześniej? – zapytał charczącym głosem.
- Nie – odpowiedziałam – Będę w sali walk, a ty będziesz w siłowni. Dzięki temu będziemy w kontakcie.
Całe szczęście sprzętu nikt nie pilnował, więc bez problemu zabraliśmy jedną parę i uciekliśmy przygotowywać swoje rzeczy. Praca w sali walk mnie pochłonęła. Nikt mnie nie odwiedzał, ale zachowałam potrzebne środki ostrożności. Przygotowałam sobie wszystko tak, żeby osoba, która by weszła do środka niczego nie zauważyła. Środki czystości schowałam pod ringiem, a zapasowy strój i kosmetyki niedaleko manekina.
                Drzwi się w końcu otworzyły. Odruchowo podniosłam głowę, ale nie musiałam się martwić, bo to był Sam. Widać było pośpiech w jego ruchach. Na plecach miał ogromny plecak. Spojrzałam na niego nieco zaskoczona, czekając na wyjaśnienia.
- Co się stało? – zapytałam.
- Byłem w siłowni – ciężko łapał oddech – Jest tam Mycroft i Wendy. Musimy zmienić plan…
- Idź do warsztatu – odpowiedziałam automatycznie. Przewidziałam taką opcję – Najwyżej wszystko trochę przyspieszymy. Jak przygotujesz gabinet luster to dasz mi znać. Krótkofalówka powinna mieć zasięg, to taka sama odległość jak do siłowni.
- Nie wiem czy się tam pomieszczę – wycharczał.
- Spróbuj. Na pewno dasz sobie radę – zmotywowałam go i wstałam – Czas ucieka.
- A ty? Masz wszystko gotowe? – zapytał.
- Muszę jeszcze tu wszystko ustawić. Dołączę do ciebie, gdy tylko będę mogła, ale niedługo powinnam iść do czytelni i zacząć wprowadzać nasz plan w życie – stwierdziłam.
- Postaram się przyspieszyć – odpowiedział, po czym okręcił się na pięcie i wyszedł. Wróciłam do pracy.
*
                Kiedy skończyłam pracować Ethan dał mi znać, że gabinet luster w warsztacie jest gotowy. Kolejnym zadaniem było znalezienie Maksa. Musiałam mieć szczęście, bo po chwili wpadłam na niego na deptaku. Wiedziałam, że lubił tam przesiadywać. Siedział na ławce niedaleko fontanny, z zamkniętymi oczami i kapeluszem delikatnie opuszczonym na twarz. Stanęłam przed nim, zastanawiając się, jak zwrócić jego uwagę.
- Siadaj – powiedział. Zauważył mnie? Usiadłam obok. Nie wiedziałam, co powiedzieć – Życie jest dziwne. Wierzysz w przeznaczenie Cecily?
- Raczej nie – odpowiedziała.
- Widzisz, ja wierzę. Nie walczę z nim, bo wiem, że niczego nie zmienię. Z drugiej strony wiem, że mógłbym zmienić sporo w życiu ludzi, którzy mnie otaczają, ale nie chce się mieszać. Ot kolejne zrządzenie losu – wydawało mi się, że delikatnie się uśmiechnął. Podniósł laskę i położył ją na kolanach. Brzmiał dziwnie. Czy on coś podejrzewał?
- Wszystko gra? – zapytałam – Dziwnie się zachowujesz Maks.
- Ja? – podniósł kapelusz i spojrzał mi oczy. Były puste. Nie widziałam w nich emocji, widziałam w nich siebie – Cecily rozumiem cię. Wiem z czym się borykasz i wiem jak bardzo mało czasu zostało mi na nacieszenie się tą trawą. Ale jestem zmęczony. Całe życie gonię za czymś, czego nie jestem w stanie zobaczyć. Kiedyś to znalazłem, pokochałem, a teraz pozostaje to wspomnieniem. Bolesnym i raniącym moją duszę niczym cierń. Wiem, że pewnie tego nie rozumiesz, ale to nieważne. Musisz zrozumieć, coś innego.
Złapał mnie za rękę. Poczułam jego długie palce na dłoni, ale poczułam coś jeszcze. Coś, czego nie potrafiłam opisać. Przeszedł mnie dreszcz? To było dziwne, rozchodziło się w moim ciele.
- Nie mam do ciebie żalu. Rób, co musisz.
- J-ja – zająkałam się, nie potrafiłam tego kontrolować. Spojrzałam na niego. Coś się we mnie odblokowało, ale po chwili poczułam znajomą pustkę. Zaczęłam szybciej oddychać, serce waliło mi w klatce piersiowej. Odchrząknęłam – Chciałbym, żebyś wpadł po 20 do warsztatu. Najlepiej 20:45. Chcę żebyś mi pomógł z moim zakazem.
- W taki sposób – puścił moją rękę i ciężko się podniósł – W porządku. Przyjdę.
To mówiąc, poszedł w stronę wyjścia. To było bardzo dziwne. Posiedziałam jeszcze chwilę, po czym wstałam i ruszyłam jego śladem.
Zeszłam na dół i wtopiłam się w tłum. Wkrótce byłam w czytelni wraz z Agathą, Alice, Alanem i Elizabeth. Nie było na mnie presji zdradzenia zakazu, bo Elizabeth również tego jeszcze nie zrobiła. Byłam ciekawa czy jej zakaz był tak męczący jak mój. Grupa zebrała się w czytelni.
- Powinniśmy się powoli zebrać. Jest coraz później. Mamy niedużo czasu – pokiwała głową Agatha.
- Ciekawe czy Aaron znalazł w końcu Carmen – zastanowił się Alan.
Nie zauważyli, że zniknęły krótkofalówki. Musieli być naprawdę bardzo przejęci tymi zakazami.
- A czy ktoś widział Maksa? – zapytała Alice. Nie odpowiedziałam, chociaż dobrze wiedziałam, że Maks w niedługim czasie pojawi się w warsztacie. Musiałam powoli przechodzić do działania. Wykorzystując to, że zaczęła się rozmowa na temat tego, co się dzieje, podeszłam do półki, przy której Sam ukrył mechanizm. Znalazłam nieduży, zaczepiony o półkę sznurek. Wiedziałam, że jak za niego pociągnę, to zacznie się spektakl. Zupełnie jak rozsuwająca się kurtyna podczas jednego z wielu moich schematów. Pociągnęłam. Przez moment nic się nie działo, słyszałam tylko dźwięki rozmów. Wzięłam z półki wcześniej przygotowaną książkę. Ruszyłam w ich kierunku, czekając, aż rozpęta się burza. Gdy tylko do nich dotarłam usłyszeliśmy całą gamę dźwięków. Spomiędzy półek zaczęły lecieć kłęby dymu oraz krople. Rozpętał się chaos. Wszyscy poderwali się jak oparzeni, potykając o krzesła i rozglądając się na boki. Nakierowałam ich do okolic wyjścia, chociaż wiedziałam, że nic im nie grozi. Byli bezpieczni.
                Nawet nie zauważyli, kiedy wyszłam. Ruszyłam biegiem w kierunku windy. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do sali walk. Spojrzałam na zegarek. Jeżeli Maks miał wejść do gabinetu to musiał mieć ku temu powód. Chociaż po rozmowie na deptaku nie byłam pewna. Myślałam, że on mógł być już pogodzony ze śmiercią. Maks był dziwakiem. Wpadłam przez blaszane drzwi do sali i ukucnęłam przy ringu, gdzie była schowana krótkofalówka. Pisarz był jednym z bardziej sumiennych i punktualnych ludzi w tym hotelu. Jeżeli umówiłam się z nim o 20:45 to przyjdzie właśnie o tej godzinie. Została minuta. Przygotowałam sprzęt i czekałam. To była najszybsza chwila w moim życiu. Włączyłam przekaźnik:
- Maks! Tutaj jestem! Pomóż mi! Ratuj! – wykrzyczałam najbardziej przeraźliwie jak potrafiłam. Może poczułabym się dziwnie, ale nieraz tak testowałam głos. Odpowiedziała mi cisza. Wyłączyłam nadawania. Musiałam znowu przyspieszyć. Ethan nie mógł go sam nawet zamknąć. Byłam potrzebna, żeby nie aktywował zakazu. Przypięłam sprzęt do kieszeni i ruszyłam w kierunku windy. Po chwili byłam na miejscu. Ethan stał za jednym z luster i czekał. Dał mi znak i kiwnął głową. Spektakl w jego wykonaniu właśnie się zaczynał. Podbiegłam i wspięłam się na jedno panelów do pracy, żeby lepiej widzieć całą sytuację. Maks stał w środku i trzymał krótkofalówkę w rękach. Rozglądał się, ale nie wyglądał jakby się bał. Bardziej czekał. Zauważyłam, że nie miał przy sobie laski. Dlaczego?
                Sam przeszedł do działania. Wyłonił się zza jednego z luster i zaczął wykonywać dziwne gesty. Nie musiałam być w środku, żeby rozumieć, że lustra zaczęły odbijać się w taki sposób, że pojawiał się w każdym z nich. Widziałam jak go zamyka. Maks zareagował dosyć szybko – rzucił krótkofalówką w jedno z luster. Ciszę przebił ogromny trzask. Odłamki szkła rozsypały się po ziemi. Sam poruszył się nienaturalnie szybko, a może tylko wyglądało to tak w lustrzanym odbiciu, bo nie byłam pewna, na co patrzę – na oryginał, czy jedną z kopii. Obserwowałam w ciszy, jak się zbliża. Szybkie uderzenie w tył głowy powaliło Maksa. Upadł z takim impetem, że wyglądał jakby zginął na miejscu. Zbiegłam i podbiegłam do Sama.
- Musimy go zabrać, szybko – pospieszyła mnie istota, otwierając gabinet. Złapałam go za nogi, a Sam wziął go pod pachami.
- Zrobiłeś to jak profesjonalista – stwierdziłam.
- To jeden z moich pokazowych numerów – odpowiedział. Wyszliśmy z piętra i pakując się z ciałem do windy, przenieśliśmy je piętro wyżej. Istniało ryzyko, że spotkamy kogoś w windzie, ale mieliśmy szczęście. Gdy donieśliśmy go na miejsce, wprowadziliśmy go na ring. Schyliłam się po kosmetyki i strój i zaczęłam go charakteryzować. Chcieliśmy, żeby wyglądał tak jak Ethan. To mogło namieszać dokładnie tak, jak tego chcieliśmy. Maks był znacznie chudszy od Ethana, ale mieli całkiem podobny wzrost. I tak chciałam przykryć większość ciała peleryną. Doczepiłam przygotowaną perukę, nałożyłam soczewki, nałożyłam na niego, większe ubrania Iluzjonisty. Gdy był całkowicie przebrany sięgnęłam po kosmetyki. Wtedy Sam poderwał się i ruszył w kierunku wyjścia.
- A ty gdzie? Oni na pewno dalej próbują uspokoić sytuację w czytelni. Mamy jeszcze trochę czasu. Musimy się schować! – syknęłam.
- Mam plan – powiedział krótko i wyszedł. Przez moment chciałam za nim pobiec, ale to nie miało sensu. Przygotowałam do końca ciało, z trudem do końca je układając. Wtedy zauważyłam, że Maks nie oddycha. Przyłożyłam palce do szyi, żeby wyczuć puls, ale nie czułam nic. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej. Nie ruszała się. Nie żył? Myślałem, że przeżyje taki cios, ale musiał źle upaść. Westchnęłam. Niewiele to zmieniało, ale liczyłam na inny przebieg wydarzeń. Rozsmarowałam krew z przychodni przy głowie przebranego Maksa i zadowolona spojrzałam na owoc swojej pracy.
                Nie miałam pojęcia, gdzie pobiegł Ethan, ale zrobiłam wszystko, to co miałam w tym momencie, więc pozostało mi schować się za ringiem. Odłożyłam niepotrzebne elementy stroju Ethana za manekina i idąc straciłam równowagę. Poleciałam na gong. Nie wywróciłam się, ale było blisko. Wtedy zauważyłam, że przez ten cały czas nie wyłączyłam krótkofalówki. Przekręciłam pokrętło, ciesząc się, że zachowałam całkowitą ciszę, nie licząc wypadku z gongiem. Schowałam się za ringiem, zastanawiając, kiedy Sam wróci. Nie musiałam długo czekać. Po paru minutach wpadł do środka, niosąc kogoś na ramionach. Wytężyłam wzrok. To była Wendy? Nie żyła?
- Co…
- Ona żyje. Przyszła do warsztatu więc ją ogłuszyłem zgodnie z planem. Na pewno mnie nie zauważyła, zaatakowałem za szybko – wytłumaczył uśmiechają się. Jego oczy błyszczały.
- Widziałam to trochę inaczej, ale to też może zadziałać – powiedziałam wskazując ring. Ułożyliśmy Wendy kawałek obok Ethana. Umazałam jej ręce krwią, po czym wzięłam przygotowany wcześniej puchar z gabloty. Miał posłużyć do dobicia Maksa, ale skoro ten już nie żył, to nie miało sensu. Zamiast tego, użyłam go żeby namieszać w głowie nieprzytomnej dziewczyny. Na pucharze również zostawiłam trochę krwi i postawiłam go obok. Ślad miał imitować uderzenie kogoś w głowę. Sam spojrzał na przygotowaną scenę zbrodni z uznaniem i kiwnął głową.
- Myślisz, że nie zacznie węszyć? – zapytał mnie.
- Ona? – spojrzałam na Wendy – Myślę, że spanikuje i ucieknie, gdy tylko się obudzi.
- Jak nie, to będziemy musieli coś zrobić – kontynuował.
- Spokojnie Sam. Damy sobie radę – uspokoiłam swojego towarzysza – Musisz się schować w manekinie.
- Nie sądzisz, że lepiej będzie, jeżeli schowam się gdzieś indziej. Pół swojego istnienia byłem zamknięty w różnych przedmiotach… - wyraził obawę, chociaż przerażający uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Nie. Jeżeli ktoś mnie tutaj znajdzie, to ty będziesz miał alibi. Wymyślisz, co chcesz. Możesz nawet powiedzieć, że cię tam zamknęłam. W ten sposób się uratujesz. Będziesz miał zabezpieczenie. Możesz też po prostu wyjść. Zamknę tak drzwiczki, żebyś miał taką opcję, przy użyciu odpowiedniej siły – skłamałam.
- Dobra – zgodził się w końcu, podchodząc do manekina. Otworzyliśmy klapę. Sam wskoczył do środka i umiejscowił się wygodnie. Miał całkiem sporo miejsca. To była bardzo dobra kryjówka. Mógł obserwować ze środka prawie całą salę walki, a dodatkowo nie rzucać się w oczy. Zamknęłam za nim drzwi, dociskając je najmocniej jak mogłam. Następnie stanęłam przed nim i wskazałam palcem, żeby się nie odzywał, upewniając się, że ma otwartą klapę na tlen. Była teraz maksymalnie rozsunięta, przechodząc w mrok w środku manekina. Z daleka ciężko było poznać różnicę. Sama schowałam się przy ringu, gotowa w każdej chwili wskoczyć pod matę. Zaczęło się czekanie. Miałam nadzieję, że Wendy wkrótce odzyska przytomność, bo naszym celem było to, żeby Wendy przekazała informacje o śmierci Ethana. Wtedy mieliśmy podmienić ciało na te Maksa i sprawić, żeby stała się możliwie jak najmniej wiarygodna.
                Zajęło to około dziesięć minut. Niemiłosiernie mi się dłużyły, ale cierpliwie czekałam. Wendy poruszyła się delikatnie. Wsunęłam się pod ring, wytężając słuch. Tylko tyle mi póki co zostawało. Dziewczyna dalej się ruszała. Z ringu, który dla mnie był sufitem, posypało się trochę kurzu. Podnosi się. Usłyszałam głęboki wdech, który przerodził się w krzyk. Pojedyncze, nerwowe kroki przemieniły się w bieg. Dźwięk zaczął oddalać się w kierunku drzwi. Wendy uciekała. Dokładnie tak, jak to zaplanowałam. Poczekałam jeszcze chwilę. Teraz zaczął się wyścig z czasem. Wyszłam spod ringu.
- Poszła sobie – powiedział Sam – Musimy się pospieszyć!
- Ethan – powiedziałam podchodząc do manekina – Nastąpiła mała zmiana planów.
- To znaczy? – zapytał – Musisz mnie wypuścić. Za mocno zamknęłaś klapę z tyłu.
Przez krótki moment słuchałam, jak próbuje się uwolnić.
- Księżniczko pospiesz się – warknął – Ona zaraz wróci z całą grupą.
Zamknęłam klapę na tlen jednym, sprawnym ruchem. W tym momencie do manekina wpadała minimalna ilość tlenu. Wystarczyła chwila. Sam zaczął wierzgać. Uderzał gniewnie w ściany, ale drewno było zbyt solidne. Idealnie wycięte. Nie sprawdzałam ile to zajmie, ale nie miałam czasu na to patrzeć. Nie miałam na to ochoty. Miałam więcej rzeczy do zrobienia. Zaczęłam od rozebrania Maksa. Zdejmowanie wszystkich akcesoriów zajęło mi parę minut. Następnie przeszłam do zmycia makijażu. Nie było to łatwe. Manekin przestał się ruszać. Ethan nie żył, albo stracił przytomność i był bliski śmierci. Wszystko szło zgodnie z planem. Przeniesienie ciała Maksa w pojedynkę było ciężkie. Na początku zsunęłam go z ringu i zostawiłam, żeby zetrzeć krew. Zrobiłam to bardzo sprawnie. Następnie odłożyłam strój do szatni, chowając go w jednej z szafek. W podobnym miejscu zostawiłam środki czystości. Zostało tylko odłożyć puchar.
- A jednak… – usłyszałam słaby głos, który dochodził zza moich pleców. Obróciłam się błyskawicznie i rozejrzałam za jego źródłem. Przez moment podejrzewałam krótkofalówkę, ale po chwili zauważyłam, że Maks ma otwarte oczy. Przeżył? Podeszłam do niego powoli, trzymając w dłoni puchar.
- Nie miałeś pulsu. To nic osobistego Maks. Po prostu muszę stąd uciec – powiedziałam spokojnie.
- Gdzie jest Ethan? – zapytał. Nie podnosił się. Mówił bardzo powoli, chociaż wyraźnie.
- Nie żyje. Żegnaj Maks.
- Do zobaczenia Cecily…
                Uderzyłam. Uderzenie musiało być mocne, bo kawałek podstawy pucharu utknął w środku. Ponownie poczułam coś, czego nie powinnam, ale zignorowałam to. Tym razem nie mógł tego przeżyć. Uderzenie było bardzo mocne, sama byłam zaskoczona, że mogłam uderzyć z taką siłą. Ciało schowałam pod ringiem, stawiając niedaleko narzędzie zbrodni. Nie było sensu go ukrywać. Zresztą nie miałam na to czasu. W pośpiechu starłam ślad krwi, który ciągnął się od miejsca zabicia aż do ciała i wybiegłam z sali. Nikogo tu nie było. Wsiadłam do windy. Jeżeli nie złapali mnie teraz, to właściwie byłam już jedną nogą na wolności…
*
                Nie udało mi się. To chyba zaskoczyło mnie najbardziej. Patrzyłam na ludzi, którzy na mnie zagłosowali. Żałowałam, że ostatni głos należał do Mycrofta. Chociaż uderzył w przyciski z zamkniętymi oczami, to wiele osób na pewno udałoby mi się przekonać. Ciężko było zmanipulować na zawołanie kimś takim jak on. Westchnęłam. Nie żałowałam swoje próby. Byłam naprawdę blisko, prawdopodobnie najbliżej ze wszystkich.
- Macie teraz czas na zadawanie pytań. Standardowo – zarówno nam jak i Cecily – przypomniał Bobru.
- Chwila – Mycroft spojrzał na mnie zdziwiony. Wendy stała dwie platformy obok z opuszczoną głową. Była przerażona, chociaż odetchnęła z ulgą. Byłam pewna, że nie spodziewała się takiego wahania ze strony jej chłopaka. Mycroft postąpił mądrze, ale nie ona nie tego oczekiwała po tym związku – Jak to możliwe, że zagłosowaliśmy tylko na Cecily i było dobrze? A co z Maksem? Przecież Ethan go zabił!
- Ja go dobiłam – powiedziałam bez emocji – Okazało się, że nie żył przez chwilę, ale potem puls mu wrócił. Wtedy go dobiłam. Chcę wam tylko powiedzieć, że był w pełni świadomy tego, że zginie. Rozmawiałam z nim na deptaku przed atakiem w warsztacie oraz później, tuż przed śmiercią. Nie bronił się.
- Kim ty jesteś? – zdenerwował się Aaron – Jak patrzę na to, co zrobiłaś, to nie wierzę, że jesteś tą samą osobą, która była z nami tyle czasu…
- Zabiłaś dwie osoby, na których ci zależało, a jeszcze niedawno straciłaś Yamę. To nie może być prawda, Cecily pewnie oszalała z żalu – Agatha nie trafiła. Nie była nawet blisko.
- Cóż, mylicie się – powiedziałam chłodno, a następnie wyprostowałam się. Oczy pozostałych były cały czas skierowane w moją stronę. Uśmiechnęłam się delikatnie i położyłam swoją prawą dłoń na twarzy. Zmieniałam miny i ekspresję, bez najmniejszego problemu przechodząc od żalu, przez ból, do radości. Wykonałam gest, jakbym zdejmowała maskę i odłożyłam ją na platformę. Mrugnęłam, spoglądając na nich swoją prawdziwą twarzą – Cierpię na pewną odmianę Aleksytymii. Nie jestem w stanie nic poczuć, nie znam się na emocjach i wszystko, co widzieliście dotychczas w moim wykonaniu to fałsz. Nie odczuwam radości, szczęścia czy przywiązania. Jesteście dla mnie tak samo nijacy jak pozostałe miliardy ludzi na tej ziemi. Nie potrafię poczuć do nikogo niczego, co można by nazwać jakąkolwiek więzią. Średnio rozumiem te emocje, ale zdołałam się ich nauczyć. Wiem, że jak jest dana sytuacja, to powinnam się do niej odpowiednio dostosować. Trochę mnie zaskoczyło, że nikt tego nie zauważył, ale to dla mnie komplement. Musiałam naprawdę dobrze grać. Chcieliście przyjść na spektakl w moim wykonaniu, a okazało się, że od samego początku byliście jego częścią.
                Ta informacja musiała ich zaskoczyć. Widziałam kiwanie głowami i nienawistne spojrzenia. Nie zostanę zapamiętana, jako ta dobra. Szkoda. Nie powiedziałam im o dziwnym przebłysku, który poczułam rozmawiając na deptaku z Maksem. Nie było sensu, żeby się nad tym głowili i próbowali to zrozumieć. Ja sama nie rozumiałam.
- Od początku planowałaś zabić Ethana? Jakim cudem go kontrolowałaś? – Julia zadała dwa pytania.
- Tak. Odkąd się z nim dogadałam, wiedziałam, że jak będzie okazja, będę musiała się pozbyć balastu. Nie zrozumcie mnie źle, on był naprawdę przydatny, ale problem jest taki, że może uciec jedna osoba. Gdybym dogadała się z Porywaczami jak Samfu, to może bym jeszcze pomyślała, ale w innym przypadku, nie miało to najmniejszego sensu. Ethan musiał zginąć. Poza tym był niebezpieczny. Nie wiem, jak teraz wygląda sytuacja, tego, co w nim siedziało, nie do końca w to wierzę, ale widziałam jak zmieniał siebie i swoje zachowanie. Wyświadczyłam wam przysługę. Możecie spać spokojnie!
- Twoje śmieszne, teatralne wstawki nie pomagają – syknęła Alice.
- Pierdol się Alice – odpowiedziałam automatycznie – Nie chcę psuć twojego świata, ale każdy wie, że masz wiele za uszami. Nikt ci nie ufa, ani nikogo nie obchodzisz. Prawdopodobnie zginiesz sama i nikt ci nie pomoże.
                Widziałam, jak Przyjaciółka gotuje się ze złości i bezsilności. Nie mogła nic zrobić. Szłam na egzekucję. Nie mogła się na mnie zemścić.
- Ale wracając do drugiego pytania, to sposobu na kontrolę nie było. On się po prostu ze mną przyjaźnił, a przynajmniej on tak myślał. Mogłam go jednak przywoływać na zawołanie dzięki temu – pokazałam zdjęcie, które wciąż miałam w kieszeni – Obraz z pracowni artystycznej. To ja go wykradłam. Yama też korzystał z niego, żeby przywoływać Sama i próbować się z nim dogadać. Nie miał pojęcia, że Sam współpracuje ze mną.
- Jaki był twój zakaz? – zapytał z ciekawością Alan. Odruchowo sięgnęłam do bransoletki i wcisnęłam przycisk.
- Zakaz udawania emocji strachu – wyrecytował głos.
- Dlatego nigdy nie widzieliście jak naprawdę się boję. Nie mogłam tego robić, bo inaczej zostałabym ukarana – wytłumaczyłam.
- Czyli mam rozumieć, że wszystko, to kim byłaś i jak się nam prezentowałaś to… fałsz? – zapytał ostrożnie Olivier.
- Dawałam wam to, czego potrzebowaliście. Śmiałam się, jak opowiadaliście coś zabawnego, byłam zła, jak działo się coś nieprzyjemnego i pomagałam wam na procesach najlepiej jak mogłam, nie faworyzując nikogo. Nie czułam takiej potrzeby, bo jak już mówiłam, nie jestem do was jakkolwiek przywiązana. Nie żałowałam żadnej śmierci, ani Yamy, ani tych dwóch, do których sama się przyczyniłam.
- Nienawidzę cię – Agatha wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Nie rusza mnie to. Chcecie wiedzieć coś jeszcze? – zapytałam.
                Przez moment sala była pogrążona w całkowitej ciszy. Westchnęłam.
- Skoro wy nie chcecie opowiem wam o całej zbrodni. Zrozumiecie jak ją zaplanowaliśmy, bo wiem, że na pewno wielu z was ma pytania – zaczęłam, po czym w dużym skrócie opowiedziałam, kto był za co odpowiedzialny i jak ich oszukaliśmy. Słuchali, nie przerywając mi ani na moment.
- Jestem tobą zawiedziony – powiedział po cichu Olivier – Nie zawiodłem się tak na nikim w tym miejscu.
- Ja jestem zawiedziona, że o moim losie zadecydował Mycroft. Życie nas nie rozpieszcza – odpowiedziałam.
- Nie wiem, co mam powiedzieć, po tym wszystkim, co usłyszałem – stwierdził Haker, ignorując moją zaczepkę – Dostałaś to, na co zasłużyłaś Cecily.
- Czy dowiemy się, co się stało z Carmen? – zmienił temat Aaron. Pytanie zadał do Porywaczy, a nie do mnie. Wyszłam z blasku reflektorów na moment przed zejściem ze sceny.
- Stan waszego kwiatka jest ostatnio coraz gorszy, ale stabilny. Nie mamy pojęcia skąd ten wybryk, ale nie powinien się już powtórzyć – odpowiedział Bobru.
- Co się stanie z Samem? – tym razem pytanie zadała Alice. Jak na taką osobę, jaką była, miała zaskakująco dziwne podejście do takich tematów.
- Sam nie był jednym z uczestników. Nie kontrolujemy go i nie mamy pojęcia, co się z nim stało – odpowiedziała Neri. Ha, zaśmiałam się w duszy. Kłamali. Zdążyłam poznać Sama na tyle, że wiedziałam, że nie zginął. Byłam pewna, że przed śmiercią jego naczynia, rzucił gdzieś przedmiot, do którego przyczepił się duszą. Zapewne był to jeden z pierścieni Ethana, który teraz czekał na podniesienie na sali walk, gdzie z czasem przylegnie do kolejnej osoby, albo zostanie zapomniany na wieki. Duchy z pewnością o tym wiedziały.
- Nie dociera to do mnie – Carmen spojrzała na mnie – Nigdy bym nie powiedziała, że jesteś taka Różo. Wydawałaś się kwitnąć na naszych oczach. Co się stało? Dlaczego nie chciałaś nam pomóc. Byłaś wielką pomocą…
- Nie byłam tym, za kogo mnie masz Carmen. Nie odczuwam do Was żadnych emocji. Wykorzystałam Ethana, bo był silny. Chciałam dorwać Maksa, bo wiedział o Samie. Prosty, logiczny wybór. Nie kierowałam się niczym innym. Dopasowałam ludzi do swojego planu.
- Maks wiedział, co szykujesz? – zapytała Agatha – Nie wierzę, że nic nie powiedział i nic nie zrobił!
- Maks wiedział więcej niż ktokolwiek z nas. Pewnie jeszcze sporo o nim usłyszycie. Ja zrozumiałam to dopiero teraz – powiedziałam chłodno.
- Właściwie pani Britt ma rację – Lokaj włączył się do dyskusji – Pan Kowalski przed śmiercią przyszedł do mnie i miał prośbę. W świetle tego, co stało się z rzeczami pana Samfu, przekazał mi swój dziennik. Mam go oddać w dobre ręce. Zdecydowałem, że oddam je w ręce pana Dantesa.
Sora pojawił się na dole. Spojrzałam na to, co miał w rękach. Informacje, o których marzył każdy uczestnik tej gry. Maks wiedział bardzo dużo. Jakimś cudem spodziewał się ataku. Na wszystko się zgadzał. Chociaż przegrałam to szanowałam go jako człowieka. Żył i umarł z godnością, goniąc doskonałość, jak na artystę przystało. Ja całe życie grałam w spektaklu, który właśnie dobiegał do końca. Nie dążyłam do doskonałości tylko dlatego, że czułam się niezwykle dobra w tym, co robiłam.
- Wasz czas się kończy – słowa Neri spadły na mnie niczym całun. Musiałam pamiętać o ukłonie, zanim kurtyna się zasłoni.
- Akceptuje swoją porażkę, chociaż moja duma nie daje mi spokoju. Mimo wszystko, uczciwie zasłużyliście na radę. Ostatnią radę jaką ode mnie otrzymacie – uśmiechnęłam się szeroko, a moja twarz wykrzywiła się w radosnym wyrazie – Nigdy stąd nie uciekniecie próbując w ten sposób, w jaki robicie to teraz. Albo będziecie działać z nimi – wskazałam ręką podest, na którym były Duchy – albo zginiecie. Wszyscy, bez wyjątku.
- Nigdy – wykrzyczała Wendy.
- Żegnaj Cecily – powiedział Mycroft.
- Do zobaczenia – uśmiechnęłam się, dając się złapać za rękę nadchodzącemu Lokajowi. Wziął mnie pod ramię i zaczął prowadzić w kierunku czarnej zasłony. Za chwilę miałam się dowiedzieć, co za nią jest. Podzielić los Samfu i poprzednich morderców. Zawsze walczyłam o zwycięstwo grupy i wygrywałam, pomagając w śledztwie i podczas samego procesu. Teraz przegrałam i zrozumiałam. Uśmiech z mojej twarzy zniknął. Lokaj podprowadził mnie do samego materiału. Czułam chłód, płynący z miejsca za kotarą. Odwróciłam się i ukłoniłam. Po raz ostatni. Puścił mnie przodem. Przeszliśmy przez nią, dostając się do korytarza, który kończył się równie czarnymi drzwiami. Spojrzałam na Lokaja, który pokazał mi drzwi.
- W pełni rozumiem jak się czujesz – powiedział Sora – Moje pierwsze wersje również nie potrafiły zrozumieć uczuć i emocji.
- Jeżeli próbujesz mnie uspokoić to niepotrzebnie. Nie boję się tego, co nadchodzi.
Przeszliśmy przez drzwi. Zobaczyłam dużo zielonego światła, schody oraz pojemniki. Nie wiedziałam do czego służyły. Lokaj wskazał mi głową, żebym zaczęła wspinać się na górę. Byłam ciekawa, co tam jest. Były długie. Na samym szczycie coś złowieszczo błyszczało na zielono. Poczułam ukłucie. Wszystko przeszło w ciemność i zanim się obejrzałam leciałam w otchłań…
*
                Obudziłam się w czystym, białym pomieszczeniu. Byłam przywiązana do prawie pionowo stojącego łóżka. Przede mną znajdowały się drzwi z białego drewna z eleganckim napisem nad nimi. „Szczęście”. Co to mogło oznaczać. Rozejrzałam się, ale niczego więcej nie widziałam. Wydawało mi się jednak, że ktoś był w tym pokoju razem ze mną. Nie myliłam się. Lokaj pojawił się po mojej prawicy. W ręce trzymał strzykawkę. Śledziłam go chłodnym i pustym spojrzeniem.
- Witam pani Britt – przywitał mnie – Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach.
- Rób swoje – odpowiedziałam – Nie przedłużajmy tego.
- Zanim pani to wstrzyknę, musi pani wiedzieć o jednym – powiedział – Ta esencja, którą wymyślili moi pracodawcy, specjalnie dla pani. Pomoże wyleczyć przypadłość, która panią męczy. Coś z czego ja też zostałem z czasem wyleczony.
- Co takiego? – zapytałam.
- Poczułaś to przy rozmowie z Maksem, prawda? – porzucił oficjalny styl wypowiedzi – Twoja przypadłość nie jest nieuleczalna, a nawet jeśli by była, moi pracodawcy by to pokonali. Prawie nie ma granic, których nie dałoby się pokonać.
- Nie chcę – powiedziałam twardo.
- To nie propozycja – odpowiedział równo chłodno i chwycił mnie za rękę. Wymierzył, bez problemu trafiając w żyłę. Poczułam chłód, który przeszedł stopniowo przez całe moje ciało. Zamknęłam oczy i wtedy to poczułam. Serce zaczęło bić szybciej. Adrenalina napompowała moje ciało. Źrenice dostosowały się do światła w pomieszczeniu. W moim umyśle i ciele działy się różne rzeczy, których nie mogłam zrozumieć. Starałam się powoli dostosować je do opisów, które znałam. Czułam teraz ekscytację. Poznawałam coś nowego. Czy to na pewno było to? Tak mi się wydawało.
                Nawet nie zauważyłam, kiedy Lokaj zniknął, a pasy się poluzowały. Wstałam. Rozejrzałam się. Świat przestał być tak szary jak zawsze. Widziałam więcej, wszystko wydawało się być bardziej żywe. Spojrzałam na drzwi. To była jedyna droga. Wzięłam głęboki oddech i najbardziej niepewna w całym życiu nacisnęłam na klamkę. Znalazłam się w ogromnym teatrze. Wszystkie miejsca były zajęte. Widownia siedziała w półmroku, a reflektory skupiły się na podwyższeniu. Zamknęłam za sobą drzwi.
- Witam państwa na najbardziej prestiżowej gali nagród filmowych na świecie! – usłyszałam znajomy głos Lokaja. Nie znałam nikogo więcej, na widowni siedzieli ludzie z maskami. Mimo to byłam ciekawa. Zaczęłam iść w kierunku sceny.
- Wieczór zaczniemy od ogłoszenia najbardziej prestiżowej nagrody filmowej! Statuetka pójdzie do… Cecily Britt! Gratulacje, zapraszamy na scenę! – przeszły mnie dreszcze. Reflektory przeniosły się na mnie, a ja poczułam ogromne szczęście i spełnienie. Kolejna nagroda do kolekcji, która podkreśli moje umiejętności. Przyspieszyłam kroku. Przy wejściu schodami na górę sceny poczułam jak grunt pod moimi nogami się osuwa. Poleciałam przed siebie, uderzając twarzą, oraz dłonią. Dźwięk łamanych palców był równie straszny jak ból, który przeszył moje ciało. Spojrzałam na wejście. Schody zamieniły się w płaską powierzchnię, dlatego straciłam równowagę. Nikt do mnie nie podbiegł. Sama wstałam, patrząc na wykrzywione w nienaturalny sposób palce u prawej dłoni. Rozejrzałam się. Lokaj dalej na mnie czekał. Zdarzyło się. Wspięłam się w inny sposób i podeszłam do Białowłosego. Spojrzał na mnie oparłam się, chcąc wziąć nagrodę, ale on sięgnął po statuetkę i z impetem uderzył mnie w palce. Krzyknęłam z bólu. Czułam strach. Bałam się i nie mogłam się pozbierać. Upadłam na podłogę i zrobiło mi się ciemno przed oczami.
                Nim zdołałam się pozbierać, zauważyłam, że pomieszczenie zniknęło, a przede mną były tylko drzwi. Tym razem miały napis „zdziwienie”. Nie było innej drogi. Podeszłam i nacisnęłam na klamkę. Przeniosłam się do niedużego pomieszczenia. Na ścianie wisiała gablota z kartami, z przodu stało łóżko, a przede mną dwa fotele. Jeden z nich były zajęty. Otworzyłam szeroko usta, gdy zobaczyłam czarnowłosego chłopaka, obserwującego mnie uważnie. Miał na sobie maskę, ale widziałem, że to on.
- Yamaraja? – zapytałam – Co ty tutaj robisz??
- Co ty tutaj robisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Przecież ty nie żyjesz… - powiedziałam, siadając obok.
- Nie żyję? – zapytał, jakby nie wierzył w swoje słowa.
Co tu się działo? Jeżeli to była egzekucja, to co on tutaj robił?
- Możemy razem się stąd wydostać – zaproponowałam. Wciąż dziwnie mi się z nim rozmawiało. Nie mogłam pozbyć się szoku, patrząc na to jak się porusza, jak oddycha. Nie spodziewałam się, że wykonując tak wolne ruchy, doskoczy w moim kierunku tak szybko. Przyparł mnie i wywrócił razem z fotelem. Złapał mnie za szyję i zaczął dusić. Próbowałam się uwolnić, ale to nie było możliwe. Zaczęłam się wierzgać. Strach i adrenalina stworzyły mieszankę w moim ciele, która napełniła mnie siłą. W końcu odzyskałam kontrolę. Kopnęłam go i wypchnęłam tak, że poleciał w kierunku swojego fotela. Zaczęłam z trudem łapać oddech. Próbowałam się oprzeć, ale poczułam ogromny ból zmiażdżonych palców. Syknęłam z bólu i zerknęłam w kierunku, w którym on powinien być. Nie było go tam. Byłam w pokoju sama. Jedyne, co się zmieniło to drzwi. Pojawiły się na jednej ze ścian, jakby cały czas tam były. Napis nad nimi głosił „Smutek”.
                Przeszłam przez nie ostrożnie. Nie wiedziałam, co może na mnie tam czekać. Światło słoneczne mnie oślepiło. Zasłoniłam je ręką, która bolała przy każdym ruchu. Byłam na cmentarzu. Parę alejek dalej coś się działo. Było tutaj spokojnie i ładnie. Cisza zdawała się mnie przygnębiać. Nagrobki były ułożone w rzędach, jeden po drugim. Co jakiś czas przewijały się posążki przedstawiające różne postaci, które nie były mi znane, a kojarzyły się ze sztuką. Przeszłam dalej. Czułam ból szyi i palców. Ruszyłam, starając się zrozumieć, co się ze mną dzieje. Podeszłam do grupy ludzi i zrozumiałam, że byłam świadkiem pogrzebu. Prawdziwym strzałem, był widok otwartej trumny. W środku leżało ciało Maksa. Patrzyłam na nie czując wielki, dogłębny smutek. Serce ścisnęło mi się z taką siłą, że ledwo mogłam oddychać. Był moim przyjacielem. Ciekawym, zepsutym człowiekiem, a ja go zabiłam. Mogłam go oszczędzić. Żal ścisnął mi gardło. Cofnęłam się o dwa kroki, wpadając w jedną z osób. Nie mogłam uwierzyć, póki nie usłyszałam głosu.
- Proszę uważać – furknęła Audrey King, patrząc na mnie spode łba – To pogrzeb, a nie potańcówka.
- Mogą panie się uspokoić? Przyszliśmy opłakać śmierć naszego przyjaciela! – oburzył się Raphael de Caumont.
Wtedy ich zauważyłam. Gośćmi pogrzebu byli martwi i tylko oni. Raphael stał w eleganckim, białym stroju, patrząc na nas swoim chłodnym, wyniosłym wzrokiem. Dismas stał oparty po boku i w zamyśle patrzył na złoty zegarek, który trzymał na łańcuszku. Rewolwerow stał wyprostowany i nucił coś pod nosem. Audrey mamrotała przekleństwa, patrząc w moim kierunku. Jacob stał obok Samfu. Oboje patrzyli nieobecnymi spojrzeniami na zamykającą się trumnę. Lily i Sandra stały kawałek dalej. Trzymały się za ręce. Wszyscy wyglądali tak, jak pierwszego dnia w hotelu. To było niesamowite, ale czułam ogromny żal. Mogliśmy próbować współpracować, a wybraliśmy zabijanie się.
Lokaj przewodził ceremonii. Stał i patrzył jak trumna lądowała na dno. Nie mogłam na to patrzeć. To bolało. Dół był naprawdę głęboki, byłam pewna, że zmieściłyby się tam jeszcze kolejne sześć ciał. Usłyszałam dźwięk. Przypominał rozsuwanie się czegoś metalowego. Rozejrzałam się i od razu zauważyłam, co się działo. W rękach gości zaświeciły metalowe rurki. Szli w moim kierunku. Ogromny obszar cmentarza, zamienił się w niedużą strefę, z której nie mogłam uciec. Gdzie były kolejne drzwi. Jak w każdym innym pomieszczeniu, smutek przerodził się w strach. Chciałam uciec. Zaczęłam nerwowo cofać się do tyłu.
- Zostawcie mnie! Jesteśmy przyjaciółmi! Razem byliśmy w hotelu Peccatorum!
Nie odzywali się. Szli powoli w moją stronę. Lokaj dalej stał przy trumnie. Uśmiechnął się i wskazał mi dół. Wtedy zrozumiałam, co muszę zrobić. Jednak tłum zaczął mnie osaczać w kozim rogu. Jak mogłam się przedrzeć? Musiałam spróbować. Teraz, albo nigdy. Pobiegłam do przodu. Pierwsze uderzenie teleskopowej pałki trafiło w udo. Ból był straszny, ale znośny. Zachwiałam się i nie zdążyłam uchylić przed kolejnym. Audrey trafiła mnie prosto w usta. Parę zębów wyplułam przed kolejnym uderzeniem. Jacob dosięgnął mnie i wymierzył cios w plecy. Upadłam na kolana, widząc dziurę coraz bliżej. Stała przy niej tabliczka z napisem „Gniew”. Kolejne ciosy sprawiały, że szłam na czworaka. Zmiażdżone palce przestały przeszkadzać. Ból bombardował całe moje ciało. Przy krawędzi dziury dostałam po raz ostatni. Przechyliłam się i nie patrząc na nic, wpadłam do środka.
                Wylądowałam w długim czarnym korytarzu. Przejście do pogrzebu zniknęło. Przez dłuższy moment nie byłam w stanie wstać. Wtedy usłyszałam kroki. Podniosłam się z wielki trudem, patrząc na idącą w moją stronę postać. To był Ethan.
- Zdradziłaś mnie Cecily. Spotkało cię to, na co zasłużyłaś.
- Ethan… - wyszeptałam, czując narastającą we mnie złość – Nie masz prawa mnie oceniać. Nigdy nie zrobiłeś niczego, żeby ogarnąć Sama. Oddałeś się jego woli, bo jesteś słaby!
- Nie Cecily – odpowiedział i się zaśmiał. Mówił normalnym głosem Ethana, nie było w nim słychać Sama, co jeszcze bardziej mnie irytowała – Jesteś słaba. Nie byłaś w stanie oszukać wszystkich. Myślałaś, że jesteś od nas lepsza, a okazało się, że jesteś taka sama, a nawet gorsza. Zginęłaś nędzną śmiercią, tak jak każdy z nas! Bezużyteczna dziewczyna, która myślała, że pozjadała wszystkie rozumy. Teraz zginiesz i wszyscy o tobie zapomną!
Podeszłam do niego i poczułam, rozbrzmiewający we mnie gniew. Jak śmiał mnie oceniać? Ktoś taki jak on? Nędzna zabawka w moich rękach? Wcześniej żałowałam, że go zabiłam, ale teraz byłam tylko zła. Miałam ochotę go zabić, zabrać sprzed swoich oczu, żeby zniknął i nie wrócił.
- Wiesz co mawiają o gniewie? – zapytał wyjmując nóż – Przychodzi tak szybko, jak odchodzi.
Wbił mi ostrze w brzuch. Poczułam jak uchodzi ze mnie ciepło. Upadłam na kolana, a go po chwili już nie było. Zostałam sama, a przede mną pojawiły się kolejne drzwi. „Strach”. Bałam się ich. Czy takie było zamierzenie? Nie miałam czasu. Nie chciałam skonać w tym ciemnym i pustym miejscu. Resztką sił doczołgałam się do klamki i podciągając na niej, otworzyłam drzwi.
                Byłam w lesie. Nadchodził wieczór. Drzwi zniknęły, a ja stałam obok ogromnego drzewa. Pocisk nadleciał znienacka. Przeszywający ból. Bełt wbił mnie w drzewo. Krzyknęłam przerażona. Czy to miał być mój koniec? Wtedy go zobaczyłam. Lokaj wyszedł spośród drzew i spojrzał na mnie. Przez plecy miał przewieszoną kuszę, ale w rękach trzymał coś innego. Maskę i młotek. Zbliżył się do mnie. Nie miałam siły się wyrywać. Zawisłam, z bełtem, który przebijał mój bark, raną, z której sączyła się krew. Emocje mnie zabijały. Ból fizyczny i psychiczny zlewał się w jedną całość. Lokaj nic nawet nie mówił podszedł i pokazał mi maskę. Przedstawiała emocję, które nie mogłam udawać. Strach. Spojrzałam na niego, ale on bez słowa przyłożył mi maskę do twarzy. Zastanawiałam się dlaczego. Bałam się, ale byłam już tak bardzo zmęczona… Moje pole widzenia ograniczyło się do dwóch dziurek na oczy. Maska była zimna, ale przynosiła mi ukojenie. Wtedy mój oprawca sięgnął po coś do kieszeni. Wyciągnął długi, metalowy przedmiot. Przyłożył go powoli do jednej z dziurek na oczy w mojej masce. To musiał być gwóźdź. Poczułam uderzenie, ból, a potem nie było już nic…



Komentarze

  1. Wow. Co za doskonały sendoff dla Cecily. W sumie sam nie wpadłbym na taką egzekucję - pozwolić jej cokolwiek poczuć ten ostatni raz. Muszę przyznać, że było to dość poetyckie. :D I jeszcze ta końcówka, gdzie Lokaj przybił jej gwoździami maskę do twarzy... To brzmi strasznie boleśnie. Fajny był też ten motyw, że egzekucja pokazała Aktorce, co zrobiła źle i pouczyła ją.

    A więc Cecily żyła i zmarła zupełnie tak jak chciałem - jako ktoś w rodzaju antagonisty, ale też nie do końca. Brak emocji jest dwustronnym ostrzem - w końcu gwarantuje to obiektywizm i jest wspaniałym assetem do rozpraw, tak też pozbywa się wszelkich furtek moralnych w popełnianiu morderstwa. Kiedy tworzyłem postać do Pecca, strasznie mnie zaciekawiły emocje, a także problemy jakie mogą wyniknąć z ich niedoboru lub nadmiaru. Pomyślałem też, że to może być intrygujące w takiej historii i rzeczywiście było. Świetnie napisaliście Cecily, zwłaszcza jej końcowe momenty, jestem w większości usatysfakcjonowany.

    Po pierwsze, muszę wspomnieć, że bardzo spodobały mi się wskazówki co do prawdziwej natury Cecily w poprzednich rozdziałach. Były dosyć subtelne, łatwo było je przeoczyć, ale rzeczywiście tam były. Podobało mi się to, że niektóre postacie zauważały, że coś z nią może być nie tak, co dodawało jej tajemnicy i tworzyło z niej enigmę, dokładnie tak jak to sobie wyobrażałem. Nie ukrywam, że zostanie zimnokrwistą morderczynią to był dla mnie najoczywistszy koniec dla niej i taki, na który najbardziej liczyłem ;) Zawsze lubiłem takie postacie, więc cieszę się, że udało wam się coś w tym stylu wykreować. Mam nadzieję, że jej działania wywarły na grupie spore wrażenie i będą o niej mimo wszystko pamiętać. Może pokonanie kogoś, kto nie miał zbyt wielu "redeemable qualities" przybliży ich do współpracy ze sobą :D

    Nie mam za wiele zaczepek, wszystko co zrobiliście i dodaliście do postaci wydaje się logiczne. Niezbyt podobało mi się, że Cecily dosyć mało konspirowała w przebiegu historii mimo tego, że miała ku temu świetne predyspozycje, chociaż ten rozdział dodał, że już od dawna znała się z Samem i planowała swój ruch, co mi się podobało i miało sens. Ciekawie wyglądałoby to jednak, gdyby była bardziej aktywnym graczem w "politycznym" życiu hotelu i wszelakich intrygach, jakie miały miejsce. Niemniej jednak, jej wątek moim zdaniem zakończył się świetnie i jestem zadowolony :)

    Oczywiście, nie jestem jednym z tych którzy opuszczają tego typu historie gdy ich postać zginie i będę czytał do końca, wraz z sequelami jeśli dojdą do skutku. Zostało już naprawdę niewiele żyjących postaci. Dziesięciu bodajże? To naprawdę mała liczba, więc jestem ciekaw, jakiego charakteru nabierze historia w tym momencie.

    Kilka moich przemyśleń:
    1. Jeżeli Ethan rzeczywiście wyrzucił swój pierścionek z Samem, tak jak powiedziała Cecily, to może się to stać naprawdę ważnym wątkiem, Sam w końcu może tym sposobem przejąć władzę nad kimś innym. Alice lubi zwijać rzeczy z miejsca zbrodni, więc zastanawiam się, czy ona nie mogła by być potencjalną ofiarą.
    2. Śmierć Ethana, pomimo że nie byłem jakimś wielkim fanem tej postaci, była dosyć smutna. Ostatecznie pogodził się z tym, że zostawał wykorzystany i pogodził się z tym. Szkoda mi go. Chociaż sposób w jaki Cecily zdradził Sama był strasznie satysfakcjonujący. Ciekawe, czy jeśli powróci do życia poprzez jakąś osobę, to jej zdrada wpłynie na niego - może będzie bardziej agresywny, nieufny? To może zapowiadać kłopoty dla grupy.
    3. Szkoda, że Maks umarł. To była jedna z ciekawszych postaci w Peccu. Mam jednak wrażenie, że jego dziennik będzie teraz kluczowym artefaktem. Po tym jak notatki Samfu zostały zniszczone, grupa bardzo zasługuje na jakiekolwiek konkrety.

    Nie mogę się doczekać następnego epizodu. Ciekaw jestem, kto jeszcze się pozabija. Mam nadzieję, że z osób które przeżyły, do końca dotrwają Julia i Mycroft, i to im raczej będę kibicował. Strasznie polubiłem też nowonarodzonego Oliviera i chociaż #Briess nie przetrwało, to mam spore wrażenie, że sam Olivier zdoła przetrwać. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. #Briess przetrwało w naszych serach </3

      Usuń
    2. Początkowy koncept egzekucji opierał się o przerobienie jednej z historii bajkowych, gdzie Cecily będzie powoli doprowadzana do śmierci (zastanawialiśmy się jeszcze nad doborem odpowiedniej historii), ale odzyskanie możliwości poczucia czegoś wydawało Nam się lepsze i chyba wyszło konkretniej :D
      Staraliśmy się przez całą historię pokazywać Cecily jako tą pełną emocji, które były nieco "sztywne". W jej rozdziałach wydaje mi się, że ani razu nie było napisane, że coś "poczuła". Zawsze dobieraliśmy inne słowa i staraliśmy się to delikatnie zaznaczać, żeby sprawne oko czytacza mogło się zastanawiać - "piszą tak celowo, czy o co chodzi?". Jej akcje na pewno złamią kolejną granicę.
      Motyw z Samem rzeczywiście zaczął się dużo wcześniej. Było to również zaznaczane, ale mogła robić więcej, tu się zgodzę. Chociaż z drugiej strony na pewno miała z tyłu głowy, że dużo osób konspiruje i musiałaby dużo ryzykować, a w tym rozdziale jednak zaznaczyła, że czekała na dobry moment. Ale myślę, że gdyby nie poznała Sama to na pewno potoczyłoby się to inaczej. Musiałaby inaczej manipulować.
      Tak :D Mamy 10 postaci i warto zaznaczyć, że bardzo niedługo (no może jeszcze nie w kolejnym epizodzie) sporo się zmieni. Sami poczujecie tą zmianę, bo sens i cel gry nieco się zmienią. No i bardzo się cieszę, że dalej będziesz czytał. Bardzo zależy Nam na czytelnikach i każdy kolejny wiele dla Nas znaczy. Co do sequela - myślimy, że powstanie, sporo się nauczyliśmy w procesie twórczym i chcemy to wykorzystać. Tylko na pewno nie tak szybko. Oczywiście nie oznacza to, że kolejna część powstanie za 15 lat - raczej mówimy o spokojnym pisaniu. Teraz wyznaczyliśmy sobie nieco nierealne tempo i nie piszemy z taką radością przez to - presja czasu jest nieprzyjemna.
      Co do przemyśleń: Sam na pewno odegra jeszcze rolę. Może w tej części, może w przyszłości, ale pojawi się. W końcu jego mechanizm chowania się w przedmiotach brzmi podobnie do mechanizmu Profesora - "Furtka Kovak". To ważny motyw w całej historii. Co do gniewu Sama - nie powiedziałbym, że będzie zły. To istota, która zupełnie inaczej pojmuje świat, czas i całą resztę. Nawet jakby jego dusza została uwięziona w pierścieniu leżącym w opuszczonym ośrodku na setki lat, to w końcu ktoś by go znalazł (tutaj trochę zainspirowałem się motywem obciążonych przedmiotów i mechaniką "obsesji", która prędzej czy później przywoła kogoś), a on by skupił się na swoim celu, który ciężko zrozumieć. Dla Nas może nie mieć sensu. A Maksa strasznie żałuję. To była jedna z moich ulubionych postaci, ale taka była jego historia i w sumie jestem zadowolony z jego rozwoju i pogodzenia się z losem.
      Dziesiątka, która przetrwała, ma jeszcze masę rzeczy do pokazania :)

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Już drugi raz moja znajoma o tym wspomniała jak jej pokazywałem to opowiadanie, że powinieneś ogarnąć co to "wiszące spójniki", żeby wyglądało bardziej profesjonalnie i lepiej się czytało. Tylko przekazuje xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okej, na pewno o tym poczytam, bo przyznaję, że za bardzo o tym nie słyszałem, więc na pewno będę zwracał uwagę :)

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  3. 1/2 (bo nieznacznie przekroczyłem limit znaków xD)

    Mój odbiór tego epizodu został z całą pewnością zniekształcony przez czytanie z prawie 2 miesięcznym opóźnieniem i rozbicie tego na raty, jednak winić mogę tylko i wyłącznie siebie samego za brak umiejętności zarządzania swoim czasem by starczało go zarówno na pracę, jak i przyjemności. Starając się unikać spojlerów korzystałem ze spisu treści, ale i to nie pomogło, bo widząc tytuł ostatniego rozdziału praktycznie mogłem być pewien mordercy zanim jeszcze doszło do zabójstw :/
    W każdym razie, opinie, bo obiecałem je wcześniej. Raz jeszcze zaznaczę, że przez bycie do tyłu mogą się różnić od tego jakbym czytał na bieżąco, ale do rzeczy. Choć nie lubię wystawiać cyfrowych ocen, w tym przypadku niestety to właśnie ona najlepiej odda moje zdanie o tym epizodzie – 6.5/10. Nie było fajerwerków, nie było tragedii, po prostu ok. Trochę boli, że wciąż nie rozwiązała się sprawa Alice, ale było parę wskazówek na temat potencjalnej prawdy o Samie (uśmiecham się między innymi do rozdziału Lokaja), które zapewne przydadzą się później, bo przypuszczam, że jest to wątek może nawet na ostatni proces. Z drugiej strony, wyróżniłbym perspektywę Agathy. Kurczę, powiem ci szczerze, że wyczuwam potencjał w czymś takim :D. Myślę, że jakbyś skupił się bardziej na doskonaleniu takich elementów byłbyś w stanie osiągnąć naprawdę fajny poziom w pisaniu o świecie z oczu zastraszanych osób. Może odrobinę przesadzam, ale czuć było tam najwięcej emocji w całym epizodzie, chociaż prawdopodobnie wpływ na takie wrażanie miał też fakt, że poza odrobiną nazywanego z angielska „backstory”, większość była akcją i losy Agathy kontrastowały z tym. Nie mniej jednak, stwierdziłem, że wspomnę o tym, a nuż sprowokuje to do przemyśleń i kto wie, może jeszcze przyda się na przyszłość? :D

    OdpowiedzUsuń
  4. 2/2

    Co mógłbym tu jeszcze dodać? Ach, oczywiście, sama sprawa. Choć nie musiałem zgadywać mordercy, gdy tylko zobaczyłem tytuł rozdziału egzekucji, bo dość jasno sugerował do kogo będzie należał, łudziłem się do ostatniej chwili, że w międzyczasie wyjdzie coś innego, co sprawi, że to jednak nie Cecily. Nie żebym jakoś specjalnie lubił jej postać, bo raczej chodziło tu o przypadkowego, wydedukowanego „spojlera”, który nieco zepsuł mi zabawę :(. Mimo to, wydaje mi się, że rezultat był wciąż całkiem prosty do odkrycia, ponieważ nawet grupa od samego początku miała aktorkę wśród podejrzanych. A co dopiero czytelnik, który ma więcej informacji niż oni. Z samych dowodów na scenie zbrodni można było określić zarys całego zdarzenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczne sugestie, że ocalali mogą kombinować coś parami, ale nadal nie było to wtedy jednoznaczne, że Cecily zabiła (ktoś mógł zadziałać w czasie planu Cecily i Ethan mógł zginąć przypadkiem, chowając się przed prawdziwym mordercą). Jej winy byłem pewny dopiero jakoś w jednej czwartej procesu, gdy ułożyłem sobie to wszystko w głowie razem z informacjami, których przy śledztwie nie było. Wiadomo, inaczej rozbija się wskazówki w surowym tekście niż w grze, chociaż czy aby na pewno nie dawanie wszystkiego w śledztwie to wada? Moim zdaniem, wręcz zaleta. Dlatego też staram się zawsze rozpisywać moją interpretację zabójstwa, by pokazać jak wiele poszlak pojawia się bezpośrednio w rozdziałach i o ile źle czegoś nie zinterpretuję lub zgubię się w czasie, przeważnie odgaduję generalny przebieg zdarzenia. XX-wieczny detektywistyczny klub fair play byłby raczej dumny ;) Chociaż może niekoniecznie z poczynań Mycrofta, bo w pewnym sensie można byłoby podpiąć go jako jednego z „detektywów”, a patrząc na dekalog Knoxa, jednym z punktów jest to, że detektyw nie może działać pod wpływem intuicji i przypadków xD. Oczywiście, nie żebym sugerował, że te „przykazania” są wzorem do naśladowania, ale w sumie, działalność tego klubu jest całkiem ciekawym zagadnieniem, bo jednak wpływ ich członków na gatunek jest widoczny do dziś :D
    Generalnie, to chyba już wszystko co chciałem dodać od siebie. Znalazło się parę mniejszych literówek takich jak zła forma płciowa tu i ówdzie w ostatnich rozdziałach, ale wybacz, zapomniałem ich wynotować, a teraz już tego ponownie nie odkopię :/. Ten tego. To do następnego, kiedy tam następny raz się odezwę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że nadrobiłeś i dałeś swoją opinię :D Powiem Ci szczerze, że na przyszłość na pewno będę musiał pomyśleć o jakimś innym rozprowadzeniu tego, jak zostaje w grupie mniej osób, bo pomijając nawet spoilery - nie jest ciężko się połapać, szczególnie przy tylu perspektywach. Co prawda na koniec planuję małą zmianę koncepcji (która mam nadzieję wyjdzie na dobre i zaciekawi), ale mimo wszystko :/
      Co do wątków typu Alice czy Sam zauważyłem, że popadłem w pisarską skrajność (z drugiej skrajności, której planowałem uniknąć xD) - tak bardzo bałem się, że wątki nie będą miały odpowiedniego wprowadzenia i rozwinięcia, że zacząłem je wprowadzać i zarysowywać za wcześniej. Nie ukrywam, że to trochę tez był ukłon do tych "mniej uważnych" czytelników, którzy mogą mieć problem z wyłapaniem subtelnych wskazówek. No, ale to takie bezsensowne założenie z mojej strony było i to też leci do bagażu doświadczeń z tej przygody :D
      Bardzo się cieszę, że to co zrobiłem z Agathą się spodobało, przyznam że scena nie była w początkowej wersji szkicu, ale była mi potrzebna też do pokazania czegoś ze strony Elizabeth. Okazało się, że Agatha dużo więcej na tym zyskała, a pisało mi się to jakoś tak lekko. Może mam w sobie jakąś wewnętrzną ofiarę ^^
      Też mi się wydaję, że nie zdradzanie wszystkiego w procesie to zaleta, a nie wada. W sumie zależy jeszcze od faktów, ale czasami takie małe, decydujące szczegóły zostawiam na sam proces (jak chusta do smarkania Alana w II procesie). No i przez tą masę wskazówek to też jakoś się wypośrodkowuje, przez co ktoś, kto będzie chciał przysiąść i się zastanowić nie zostanie całkowicie zaskoczony, a co najwyżej utwierdzi swoją historię/teorię :D Mycroft to właśnie taki detektyw z przypadku odrobinę. Rozdział przejrzę, bo jak zwykle takie rzeczy umykają mi :/

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  5. Nie podobał mi się ten 6 epizod jako całość. Po cichu liczyłem, że Cecile ma w sobie jakieś emocje, ale niestety tak nie było. Była ona dla mnie nijaką postacią mimo tego, że przetrwała tak długo. O wiele bardziej wolałbym zamiast niej tu Jacoba, który odszedł zanim mógł cokolwiek zrobić. Fajnie by było zobaczyć jak grupa traci do niego zaufanie i się od niego odsuwa stopniowo. Naprawdę detektyw to w mojej opinii zmarnowany potencjał.
    Sam motyw z Samem na początku mi się podobał, bo dodawało to więcej do postaci iluzjonisty, ale teraz stwierdzam, że było to niepotrzebne. Najgorsze jest to, że Sam nie miał żadnych interakcji z grupą poza Cecile i Yamą. Kolejne co mi przeszkadza to sama postać. Wiedział, że aktorka wykorzystuje Ethana, a sam zdecydował się jej zaufać? No idiota.
    Maks przed hotelem miał depresje i wrócił do stanu początkowego, więc w sumie pasujący koniec.
    Natomiast sama egzekucja była sztos :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz