Epizod V - Rozdział 46: Pierwsza Faza (Aaron Masayoshi)
Witamy Was w 46 rozdziale Peccatorum. Nie ma wątpliwości, że spotkanie z Lokajem, które ma się odbyć będzie pewnym przełomem. Możemy śmiało powiedzieć, że jest to połowa całej zabójczej gry. Dowiecie się wielu ważnych informacji dotyczących choroby i zobaczycie z czym grupa oraz cały świat mają do czynienia. Zapraszamy Was serdecznie do lektury! Po przeczytaniu prosimy o komentarz oraz rozesłanie bloga dalej :)
Rozdział 46: Pierwsza Faza (Aaron Masayoshi)
Obudziłem
się chwilę przed ósmą. Carmen zamieniła się ze mną w magazynie po czwartej.
Chociaż naciskałem, żeby wróciła do łóżka i odpoczęła, to ona nie dawała za
wygraną. Jej terapia nie pomogła i dalej miała problemy, więc już się nią nie przejmowała.
Siedzenie tam, nie było dla mnie niczym szczególnie męczącym. Cisza i spokój.
Rzadko kiedy ktoś odwiedzał magazyn nocą. Zauważyłem, że odkąd przestałem się
wszystkim zamartwiać to zacząłem na tym dobrze wychodzić. Nie potrzebowałem
zbyt wiele snu, żeby funkcjonować, bo było całkiem przydatne w tym miejscu. Po
tym, jak skończyłem badać pliki znalezione w systemie, nie miałem co robić.
Starałem się uzupełniać tą lukę, poprzez pomaganie innym. Jednak najbardziej
pomogłem sobie. Żałowałem, że potrzebowałem aż trzech procesów i sześciu ofiar,
żeby to zrozumieć i podchodzić do śmierci trochę bardziej naturalnie. Powoli
adaptowałem się do sytuacji. To miejsce zmieniło nawet moje podejście do
Mycrofta, chociaż w głębi wiedziałem, że to spór Sandry i Wendy pokazywał mi
bezsensowność kłótni. Teraz, gdy został on zabrany czułem nawet pewien brak
jego osoby. Wydawało mi się, że dzięki niemu nie straciłem do końca zmysłów,
widząc coś, co poniekąd było codziennością.
Jednak
wszystko mogło się zmienić już niedługo. Dzisiejszego wieczora byliśmy umówieni
na spotkanie z Lokajem w galerii. Mieliśmy poznać historię choroby. Wydawało mi
się, że to, co mogliśmy usłyszeć doprowadzi do katastrofy, ale byłem jednym z
niewielu sceptycznie nastawionych, więc wolałem się nie wykłócać. Miałem w
głowie swój własny plan, którego chciałem się trzymać. Polegał on na obserwacji
tego, kto w jakim stanie będzie po tym spotkaniu. Wystarczyło kontrolować słabe
ogniwa i nie dopuścić do tego, żeby komuś coś się stało. Miałem silną wolę i
byłem pewien, że z moją niedużą potrzebą snu mogłem osiągnąć ten cel. Udałem się
do łazienki, żeby umyć zęby i ubrać się na śniadanie. Po chwili wyszedłem z
pokoju i pewnym krokiem wyruszyłem w stronę jadalni. Ludzie już szli w tamtym
kierunku. Tym razem wśród osób dojrzałem Elizabeth, Julię oraz Maksa, którzy
postanowili dołączyć do grupy. Podszedłem do Farmaceutki. Wydawało mi się, że
miałem z nią najlepszy kontakt:
- Hej – zacząłem
krótko. Spojrzała na mnie i kiwnęła głową, nie zwalniając nawet odrobinę – Nie będziecie już dzisiaj pracować?
- Po śniadaniu wracam
do przychodni sama. Może z Alanem – przedstawiła mi swój plan – Przejrzeliśmy z Maksem i Julią wszystko, co
mieliśmy. Popatrz jacy są zadowoleni.
Spojrzałem
w kierunku Brzuchomówczyni i Pisarza, którzy wcale nie wyglądali na
zachwyconych. Mayer szła powoli, widać było, że dalej uważa na swoje ciało. Nie
mogła się pozbierać po karze. Znacznie bardziej zaskoczył mnie widok
Kowalskiego. Wyglądał jakby przez noc poważnie się rozchorował. Elizabeth to
nie umknęło.
- Spokojnie, nic mu
nie jest. Po prostu kończą się powoli miejsca, w których może pracować i wraca
do swojego mrocznego miejsca.
- Mrocznego miejsca? –
zapytałem, nie będąc pewnym, co ma na myśli.
- Maks ma głęboką
depresję spowodowaną brakiem weny. Jest jednak na tyle silny psychicznie, że
potrafi z niej wyjść, kiedy znajdzie sobie jakieś zajęcie. Niestety, ale nie
potrzebuję już jego pomocy, więc prawdopodobnie wróci mu to paskudne
schorzenie.
- Przecież pozostało
jeszcze biuro, czytelnia i pewnie wiele innych rzeczy… - zdziwiłem się
- To nie jest takie
proste. Nie pracowałeś z nim, nie wiesz jak on działa. Psychologia to nie jest
moja specjalność, ale widzę jakim typem człowieka jest. Mam nadzieję, że
znajdzie sobie kolejne zajęcie, zamiast popadać w to samo bagno, w którym
siedział od jakiegoś czasu…
Minęliśmy recepcję, przechodząc do holu głównego, który
prowadził do pomieszczenia gospodarczego na lewo oraz kuchni połączonej z
jadalnią na prawo.
- Jesteś gotowa na
dzisiaj?
- Starałam się
przygotować jak mogłam – przyznała niechętnie. Nie brzmiała na osobę
zadowoloną z wykonanej pracy – A jak tam
u ciebie? Trzymasz się jakoś? Wyglądasz zdrowo.
Przeleciała
wzrokiem, badając mnie całego. Czułem jak zagląda w mój głąb. Przeszły mnie
ciarki. Nie lubiłem towarzystwa kobiet od czasu tego, co się ze mną stało, ale
przy Elizabeth umiałem poczuć się swojo. Jej chłodny profesjonalizm sprawiał,
że nie odbierałem jej tak jak jakiejkolwiek innej kobiety. Wyjątkiem była
Carmen, ale ona była kimś zupełnie innym.
- Nie narzekam – stwierdziłem.
- Cieszy mnie to
Aaron.
Rozmowa zakończyła się, gdy przekroczyliśmy próg jadalni, w
której, po kilku chwilach, zebrała się cała grupa. Jedyną brakująca osobą był
Mycroft. Na moje nieszczęście, stał się on ponownie pierwszym tematem, który
pojawił się przy stole.
- Myślicie, że go w
końcu zobaczymy? – zapytała Wendy.
- Świetny omlet – Alana
ciężko było zrozumieć, bo miał usta pełne jedzenia.
- Dzisiaj w kuchni
pomagała mi Alice, więc brawa należą się również jej – Samfu wskazał na nią
i zaklaskał jako jedyny. W oczy rzucił mi się czerwony ślad na jej policzku.
Wyglądał jakby została czymś uderzona.
- Na pewno go
zobaczymy – stwierdził Yama – Nie
wierzę, żeby tak po prostu zabrali nam kolejną osobę. Może lepiej skupmy się na
czymś innym? Dzisiaj jest ważny dzień.
- Ja też mam dość
słuchania o Mycrofcie – dołączyła Julia – Nie przyspieszymy jego powrotu, a te rozmowy tylko działają na nerwy.
Wendy
spojrzała na nią, ale nie skomentowała jej słów. Wróciła do swojego posiłku.
- Nie musisz się
martwić o swojego ukochanego – głos Bobra był w stanie wyprowadzić mnie z
równowagi. Podniosłem się i zobaczyłem, że przybył do jadalni i to nie sam.
Neri stała obok niego, patrząc na wszystkich z podniesioną wysoko głową.
- Wiemy, że się za
nami stęskniliście, ale w końcu mogliśmy odpocząć po ostatnich pracowitych tygodniach.
Nasze dzieło jest skończone i przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
- Mamy czuć entuzjazm?
To zapewne kolejne coś, co przybliży nas do śmierci – Cecily brzmiała
wyjątkowo chłodno, nawet jak na nią.
- Możecie czuć co
chcecie. Nie przymuszamy was w tym hotelu do niczego, poza tym, żebyście w nim
byli – przypomniała kobieta.
- I przestrzegali
dziesiątek zasad, które i tak nie mają znaczenia, bo robicie, co chcecie – dopowiedział
Samfu. Porywacze spojrzeli na niego, ale nie widziałem w ich oczu gniewu,
raczej zmęczenie.
- Naprawdę tak cię to
zabolało Samfu? – zapytał Bobru – Myślałem,
że jesteś największym miłośnikiem naszych pomysłów.
- Byłem – odpowiedział
krótko – Do czasu, kiedy przestało to być
uczciwe.
- Zapewniam, że dążymy
do…
- Dobra ogółu. Tak,
tak, słyszałem to – chłopak prychnął i zniknął w głębi kuchni.
- Mogę mieć pytanie? –
głos Carmen wślizgnął się do rozmowy tak delikatnie, że przez moment nie
wiedziałem, czy usłyszałem go naprawdę.
- To, na które musimy
odpowiedzieć? – zapytała Neri.
- Jeżeli by się dało,
to lepiej nie – przyznała.
- Pytaj.
- Czy w tym hotelu
jest ktoś oprócz nas? – zapytała.
Uniosłem
brew. Co to miało znaczyć? Spojrzałem najpierw na nią, potem na Porywaczy. Nie
widać było po nich zdziwienia, chociaż wydawali się być lekko spięci.
- Nie pracujemy nad
tym projektem sami…
Te słowa, chociaż Bobru wypowiedział je raczej cicho,
zabrzęczały w mojej głowie. Nie pracowali sami? Mieli na myśli Lokaja i jego
klony, czy coś innego?
- Co to znaczy? – do
rozmowy dołączył zainteresowany Maks.
- Nie jesteście
jedynymi osobami, które są w to zamieszane i to chyba oczywiste, że ciężko by
było przygotować tyle rzeczy we trójkę. Patrząc na naszą postać, tak naprawdę
Sora zajmował się wszystkim sam, także odpowiedzcie sobie sami – Neri przekazała
tą informację, jakby informowała nas, co na obiad. Nigdy nie wspominali, że
jest ktoś jeszcze, a my nawet o tym nie pomyśleliśmy. W końcu nie spotkaliśmy
nikogo innego.
- W tym hotelu są
jeszcze inne osoby? – zapytał Samfu, który wrócił z kuchni.
- Myślę, że za dużo
chcielibyście wiedzieć. Dawkujmy informację, bo inaczej staniemy się bohaterami
w waszych oczach za szybko – zaśmiała się Neri – Dowiecie się wielu rzeczy dzisiaj wieczorem, a właściwie w nocy. Od
razu zaznaczamy, że zdejmujemy na noc zakaz Agathy, żeby mogła normalnie
uczestniczyć w spotkaniu i dla klimatu ogłaszamy je na równo północ. Czy wasza
decyzja się nie zmienia?
- Przyjdziemy – prawie
natychmiast wypalił Maks. Chociaż miałem do niego duży szacunek, a on sam
odegrał od samego początku ogromną rolę, to nie podobało mi się, że tak lekko
podjął decyzję za całą grupę.
- Tyle chcieliśmy
wiedzieć. Nie zawiedziecie się. Skoro tak czekacie na swojego przyjaciela
Mycrofta…
- To dzisiaj wieczorem
ktoś was odwiedzi – słowa Neri dokończył Bobru, po czym oboje zniknęli.
Jedyne
co zostało po ich wizycie to więcej pytań i chaos, chociaż musiałem przyznać,
że informacja o innych ludziach, którzy brali udział w projekcie mnie
zaciekawiła.
- Jak zwykle przywiali
trochę chaosu i poszli – westchnął Alan.
- Nie ma co się nimi
przejmować. Bardziej zastanawia godzina spotkania – stwierdziła Julia.
- Mycroft wraca – Wendy
uśmiechnęła się – Czuję to.
- Czas najwyższy.
Trzymali go tam cztery dni – stwierdziłem.
- Carmen – zapytał
Maks – Skąd takie pytanie?
- To dłuższa historia
Chryzantemo – powiedziała – W skrócie
zasnęłam i miałam zwidy, ale one były tak realistyczne…
- Chodzi o tamtą
sytuację, w której Lokaj wybiegł z czytelni jak zobaczył ten kwiat w twoich
dłoniach? – przypomniała Alice.
- Do dzisiaj nie wiem,
o co z tym chodziło – Cecily wyraziła zdziwienie na głos.
- Nie wiem czemu on
tak zareagował – wytłumaczyła Carmen.
- Pewnie za szybko się
nie dowiemy. O ile w ogóle. Ale dobrze, że mamy nowe spojrzenie na sprawę.
Dzisiaj możemy dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy – Cecily podniosła
się, odkładając talerz na bok – Było
zaskakująco dobre Samfu.
- Nabieram wprawy – odpowiedział.
- Zbieramy się w
jakimś konkretnym miejscu przed północą? – zaproponował Yama.
- To niezły pomysł.
Może tutaj? – zaproponowała Wendy.
Grupa
wyraziła zgodę i po chwili zaczęła się standardowo dzielić na mniejsze odłamy i
rozchodzić w swoim kierunku. Nie miałem planu na siebie, Agatha nie chciała
opuszczać magazynu, więc postanowiłem się nie narzucać. Wróciłem do swojego
pokoju żeby wziąć prysznic. Chciałem odpocząć, a miałem jeszcze w planach zajść
do przychodni i porozmawiać z Elizabeth. Było jednak tak dużo czasu, że nie
musiałem się z tym specjalnie spieszyć. Zszedłem na dół i już po chwili stałem
pod strumieniem ciepłej wody. Oparłem się ręką o zimną ścianę i chłonąłem szok,
jaki przeżywało moje ciało. To było niesamowicie przyjemne doświadczenie.
Miałem sporo na głowie i przydałby mi się wspólnik. Ta myśl pojawiała się u
mnie dosyć często tylko równie szybko była obracana w proch, za każdym razem,
kiedy zdawałem sobie sprawę, że jedyną osoba, której naprawdę ufałem była
Carmen. Niestety nie mogłem na niej polegać, bo była w kiepskiej kondycji i nie
chciałem jej przeciążać. Miała jednak wpływ na zupełnie inne osoby niż ja. Dodatkowo
nie zapominałem o jej atucie – pytaniu, na które inny gość musiał odpowiedzieć.
To czyniło z niej potężnego sojusznika i potencjalną ofiarę, chociaż tak
naprawdę wyglądała jakby szybciej miała ją dorwać choroba.
Po
prysznicu poczułem wyjątkowe zmęczenie, które zaskoczyło nawet mnie.
Postanowiłem, że dla własnego dobra na chwilę się zdrzemnę. Podszedłem do
komputera, który miałem w pokoju i ustawiłem budzik, który miał mnie obudzić
maksymalnie o 15:00.
- Nie zaszkodzi, w
końcu i tak szykuje się długa noc – wyjaśniłem sam sobie i upadłem na
pościel. Była wyjątkowo wygodna. Odetchnąłem. Tak bardzo chciałem po prostu
odpocząć. Kiedyś narzekałem cały czas na to, że byłem zapracowany i nie miałem
momentu dla siebie, teraz oddałbym wszystko, żeby tylko wyrwać się z tego
dziwnego stanu, w którym się znajdowałem. Oczy robiły się coraz cięższe.
Przestałem z tym walczyć i po chwili odpłynąłem do zupełnie innej krainy.
*
Obudził
mnie irytujący dźwięk. Podniosłem się i zaspanym krokiem, z trudem otwierając
oczy, wyłączyłem budzik. 15:00. Naprawdę spałem aż tyle? Nie sądziłem, że będę
w stanie zasnąć, z rana czułem się wyśmienicie, dopiero po śniadaniu i kąpieli
poczułem to zmęczenie. Mój organizm na pewno tego potrzebował. Ubrałem się i
ruszyłem w kierunku przychodni, zgodnie ze wcześniejszymi planami. Gdy tylko
otworzyłem drzwi, zobaczyłem stojącą przed nimi Clarisse. Westchnąłem. Ani nie
lubiłem z nią rozmawiać, ani nie czułem się przy niej wybitnie komfortowo.
Patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami, więc wiedziałem, że czegoś ode mnie
chce. Odwróciłem wzrok. Miałem problem z patrzeniem kobietom prosto w oczy,
szczególnie w takich sytuacjach jak ta.
- Hej Aaron, jak tam?
- Mogę jakoś… pomóc? –
zamknąłem przy okazji drzwi, zastanawiając się czy ruszyć w stronę windy,
czy po prostu stanąć i poczekać aż Przyjaciółka się wygada.
- Właściwie to chodzę
bez celu i patrzę jak się wszyscy trzymają – przyznała niewinnym głosem – Chociaż tak naprawdę przeprowadzam małą
ankietę.
Milczałem, licząc, że to koniec. Niestety myliłem się.
- Przebywasz czasami w
pubie?
- Rzadko – odpowiedziałem.
- Ale jak jesteś i nie
pijesz alkoholu – była nieugięta – To
co lubisz pić zamiast tego?
- Wodę. Albo jakiś
sok… Ewentualnie kawę, ale to tylko przed ciężką pracą.
- Dziękuję – odpowiedziała
i zatrzymała się – Bardzo mi pomogłeś.
Obróciła
się i zaczęła iść w kierunku dalszych pokojów. Mogłem mieć spokój, ale coś
wewnętrznie kazało mi dopytać:
- Mogę wiedzieć… ekhm…
Mogę wiedzieć po co ci ta wiedza?
Odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem. Nie
nazwałabym go tym przyjaznym, chociaż nie znałem się zbytnio na uśmiechaniu. Dla mnie istniał tylko jeden uśmiech, pomyślałem.
- Chcę wam zrobić
jakąś przyjemność w końcu bez alkoholu. Tak po prostu, żebyśmy mogli się dobrze
pobawić.
- Powodzenia – nie
obchodziły mnie jej zabawy, chociaż jak mogła poprawić tym morale, to miałem
nadzieję, że jej się to uda. Nie zatrzymując się na dłużej, ruszyłem przed
siebie. Zatrzymałem się dopiero przed windą. W głowie czułem pewien chaos, jak
zawsze po rozmowie sam na sam z kobietą. Moje myśli analizowały czy wszystko
zrobiłem w odpowiedni sposób, chociaż w towarzystwie kompletnie inaczej
odczuwałem ten stres. Całość procesu była niesamowicie skomplikowana i sam do
końca tego nie rozumiałem. Wolałem zostawić to na razie z boku i skupić się na
tym, co było istotne w danym momencie. Winda przyjechała i zabrała mnie na
piętro przychodni. Poczekałem aż drzwi się otworzą, wysiadłem i stanąłem w
korytarzu. Za rzadko korzystałem ze schodów, a czułem, że gdybym pochodził nimi
trochę, to zrozumiałbym trochę lepiej jak działają. Mogłem zacząć się tak
poruszać po hotelu. W końcu nic mnie to nie kosztowało, a mogło pomóc grupie.
Porywacze lubili opierać się o stereotypy, a ludzie prawie zawsze wybierali
windy ponad schody. Może to była droga do odkrycia czegoś ciekawego?
Zaciekawiony
podszedłem do klatki schodowej, zerkając w dół schodów. Jak one mogły działać?
Dlaczego doprowadzały nas w odpowiednie miejsce, ale nie pamiętaliśmy całej
drogi? Żałowałem, że nie miałem kamery, która byłaby w stanie pokazać mi jak
wyglądała ta droga. Chociaż może ona też się wtedy psuła? W głębi czułem, że
sama droga wygląda zupełnie normalnie, tylko z dziwnego powodu nie potrafi się
„zapisać” w głowie człowieka. Zresztą jakkolwiek dziwna by nie była, to
prowadziła na pewno przez zwyczajne korytarze i piętra, więc kompletnie nic się
nie zmieniało. Nagle usłyszałem dźwięk odsuwania blaszanych drzwi. Spojrzałem i
odruchowo przykucnąłem przy barierce. Nie wiedziałem skąd pojawił się we mnie
ten odruch, ale wykonałem go automatycznie. Z przychodni wyszła Elizabeth i
Alan.
- Czujesz stres? – zapytał
Dantes, który jak zwykle zadawał pytanie tak, jakby bał się obrazić w
jakikolwiek sposób swoją towarzyszkę.
- Nie taki jak
myślisz. Po prostu mam złe przeczucia. Szczególnie po tym – machnęła ręką w
kierunku pomieszczenia, z którego wyszła.
- Myślę, że…
- Nikt nie może się
dowiedzieć jasne? – zapytała ostro. Byłem bardzo ciekawy, o co chodziło.
- Nikomu nie powiem,
chociaż myślę, że nie ma o co robić hałasu – zdziwił się, chociaż jego głos
zabrzmiał niepewnie. Wydawało mi się, że to wina Elizabeth, ale pewien nie
byłem – To tylko ogłupiacz. Dalej nie
rozumiem jak ktoś zamienił zawartość butelki i jeszcze tak dobrze ją zalakował.
- Od dzisiaj musimy
tego lepiej pilnować. Nie chce wzbudzać paniki, szczególnie przed dzisiejszym
spotkaniem. Miejmy nadzieję, że ktoś podmienił fiolki, bo chciał się naćpać
albo odpłynąć…
- To tylko ogłupiacz –
powtórzył się Dantes - Nikogo nie
zabije, a kolejna panika i wybuch nieufności już owszem. Masz rację.
- Jak zawsze.
Postanowiłem
nie opuszczać swojej kryjówki, aż do momentu, gdy Elizabeth wraz z Alanem
odjadą windą. Nie było sensu się teraz pokazywać, wiedzieliby, że usłyszałem
całą ich rozmowę. Winda ruszyła, a ja mogłem wrócić na korytarz. Sekrety, pomyślałem opierając się o
barierkę. Nie pochwalałem takiego zachowania, ale mogłem przyznać rację w
jednym – jeżeli ktoś zabrał tylko ogłupiacz, to nie było to zagrożenie, o
którym należało informować grupę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Zastanawiałem się, kto mógł go wziąć i kiedy to zrobił. Kolejna osoba
kombinowała coś na boku.
- Poddaj się maleńki…
- usłyszałem głos, który wyszeptał te słowa wprost do mojego ucha.
Podskoczyłem, a serce na chwilę mi zatrzymało. Obróciłem się, machając w panice
na odlew ręką, ale ta przeleciała przez powietrze – Hej, spokojnie!
Stał przede mną Samfu. Spojrzałem na niego zirytowany, nie
wiedząc jak zareagować. Zagotowało się we mnie.
- Czego chcesz?! – wykrzyknąłem.
- Hej, po co te ner…
Chwila, czy ty się wystraszyłeś? – wybuchnął śmiechem, co zdenerwowało mnie
jeszcze bardziej. Zacisnąłem pięść, odpychając go od siebie – Już, nie drocz się. Zobaczyłem cię takiego
zamyślonego, to wykorzystałem okazję. Idziesz do przychodni?
- Elizabeth i Alan już
sobie poszli – odpowiedziałem chłodno – Przypełzłeś
schodami?
- Akurat nie chciało
mi się czekać na windę, ale patrząc na twoją reakcję, nie żałuję – wyszczerzył
zęby, dalej podśmiechując się pod nosem. Chciałem przypilnować, żeby nie zrobił
dzisiaj niczego głupiego.
- Masz jakieś plany? –
zapytałem bezpośrednio.
- Zapraszasz mnie na
randkę? – jego oczy zaświeciły – Kręcę
się po hotelu i obserwuję. Czuję, że dużo się dzisiaj zmieni. Mam nadzieję, że
nie w moim życiu.
- Chcę po prostu zabić
czas, a nie mam co robić. W sumie nie mieliśmy jeszcze okazji ze sobą na
spokojnie pogadać – stwierdziłem obojętnie.
- Nie wiesz ile
straciłeś – wziął mnie za ramię – Co
powiesz na to, żeby pójść do pomieszczenia detektywistycznego? Mają tam
zajebiste cygara i dobry przekąski. Będziesz też mógł mnie trochę lepiej
poznać, jak tylko chcesz.
- Kojarzyłeś mi się z
Mycroftem, przynajmniej z zachowania, dlatego cię unikałem – powiedziałem
zgodnie z prawdą – Używek staram się
unikać, ale z braku laku możemy pójść razem.
- Będę musiał zapisać
sobie w dzienniku, że znalazłem nowego przyjaciela – zaśmiał się wzywając
windę.
- Chodźmy schodami – poprosiłem
– Muszę coś sprawdzić…
*
Nie
mogłem w to uwierzyć, ale bawiłem się z Samfu całkiem dobrze. Nie był aż tak
denerwujący, na jakiego wyglądał. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie miał w
tym swojego interesu, ale nie potrafiłem go rozgryźć. Był ciężki do przeczytania.
Spędziłem z nim czas aż do nocy. Rozeszliśmy się dopiero tuż przed spotkaniem,
kiedy Samfu poszedł do swojego pokoju, zapewniając, że musi zrobić coś ważnego.
Nie chciałem na niego naciskać. Nie wyglądał jakby planował coś złego. Udałem
się do jadalni. Na miejscu czekali już prawie wszyscy. Brakowało Samfu,
Mycrofta oraz Cecily.
- Nie lubię tej
godziny – stwierdził Yama – Skąd
macie tyle energii? Czy ktoś ma na to jakiś sekretny sposób?
- Chyba jesteś jedyną
żyjąca osobą, która nie prowadziła nocnego trybu życia – zauważyła Wendy.
- Większość
ciekawszych partii pokera rozegrałem nocą – odpowiedział – Ale macie racje. Lubię spać.
- Czy ktoś wie gdzie
są Samfu i Cecily? – zapytała Julia.
- Samfu zaraz
przyjdzie, poszedł na chwilę do pokoju – wytłumaczyłem.
- Ja nie widziałem
Cecily już od paru godzin – Iluzjonista wyglądał na zmartwionego.
- Myślę, że niedługo
się pojawi, chociaż też jej od jakiegoś czasu nie widziałem – stwierdził
Yama.
- Powinniśmy powoli
wychodzić do galerii – Alice poklepała po zegarku – Dochodzi północ.
- Jak się czujesz,
będąc o tej porze poza pokojem? – usłyszałem Ethana, pytającego o to
Agathę.
- Dosyć normalnie… Przed
tym jak tu trafiłam, często pracowałam całymi nocami. To nic nowego – odpowiedziała
z uśmiechem.
- No nic, Cecily i
Samfu najwyżej do nas dojdą – stwierdziła Julia.
- Gdzie mam dojść? Nie
jestem w formie, więc to zajmie chwilę – Samfu pojawił się znikąd, prawie
jak Lokaj, chociaż po chwili zauważyłem zamykające się drzwi, więc musiał po
prostu wślizgnąć się i wykorzystać moment.
- Nie widziałeś
nigdzie Cecily? – zapytała zniecierpliwiona Julia.
- Nie – odpowiedział
– Może czeka już na miejscu?
Miałem
kiepskie przeczucie, ale nie mogłem nic zrobić. Czas spotkania zbliżał się
nieubłaganie i nie było czasu na szukanie jednej z osób. Samfu mógł mieć rację
i istniała szansa, że ona czekała już na nas na miejscu. Wyszliśmy z jadalni i
ruszyliśmy w kierunku windy. Grupa była pogrążona w rozmowie, panował dosyć
luźny nastrój. Czy tylko ja czułem spięcie? Może byłem zbyt przewrażliwiony?
Miałem powód, ale bycie podejrzliwym cały czas też nie było żadną drogą.
Wsiedliśmy do kabiny. Julia wcisnęła przycisk i wysłała nas na piętro galerii.
Drzwi się zasunęły, żeby po chwilę rozsunąć się i dopuścić nas do ostatnio
otwartego miejsca. Czekała tam na nas Aktorka. Poczułem ulgę.
- Dlaczego nie
przyszłaś do jadalni? – zapytała Julia – Myślałam, że tak się umawialiśmy.
- Musiałam coś jeszcze
wziąć z pokoju, a nie chciałam się z wami minąć, więc wolałam poczekać tutaj – wytłumaczyła.
- Czy tylko ja się tak
stresuje? – dopiero teraz zauważyłem, na jak zdenerwowanego wyglądał Alan.
- Nie mamy się czym
stresować, jak coś nam nie będzie pasowało to wyjdziemy – uspokoiła go
Carmen.
- Miejmy nadzieję, że
to będzie takie proste – żachnęła Wendy. Podeszliśmy do blaszanych drzwi.
Striptizerka otworzyła je pewnym ruchem. Wiedziałem, że głębi wierzyła, że
spotka za nimi Mycrofta.
Galeria,
na pierwszy rzut oka, wyglądała zupełnie tak samo. Dopiero po chwili
zauważyłem, że na środku, pomiędzy ławkami, a okazami, znajdowała się strefa
złożona z koców i poduszek. Na czele siedział Lokaj, które widocznie na nas
oczekiwał. Zbliżając się, zauważyłem, że na boku stały prowizoryczne stoliki,
na których znajdowały się przekąski oraz napoje. Całość przypominała piknik
wewnątrz budynku.
- Cieszę się, że
państwo postanowili tutaj przyjść.
- Jak miło, pomyślałeś
o przekąskach Sora – Alice usiadła na jednej poduszek. Zatopiła się w niej
lekko. Musiała być bardzo miękka.
- Panie Dantes,
zdjęliśmy panu zakaz na czas tego spotkania, podobnie jak pani Liddell. Może
pan usiąść.
Alan spojrzał na niego, z niedowierzaniem, ale po chwili
spoczął na jednym z siedzisk. Za jego śladem poszła reszta grupy, która zajęła
miejsca wokół Lokaja, który był ubrany w nieco luźniejszy garnitur. Gdybym nie
uważał tego za beznadziejny pomysł to powiedziałbym, że wyglądało to na
marynarkę i eleganckie spodnie do spania.
- Na sam początek
chciałbym zaproponować parę rzeczy, żeby to spotkanie przebiegło płynnie.
Jeżeli będziecie państwo niewyspani, to będzie działać średnio wydajnie. Po
pierwsze – chciałbym żebyście mi nie przerywali, a jak macie jakieś pytanie
podnieśli rękę. Po drugie, zaznaczę od razu, że nie odpowiem na pytania nie
związane bezpośrednio z tematem. Przyszedłem przedstawić państwu jak działa
choroba. Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie wiecie i nie dowiecie się do
końca pobytu, a może waszego życia. Nie pytajcie mnie o to, a unikniemy wielu
cennych minut niepotrzebnej dyskusji. Po trzecie mam pewną dodatkową
propozycję, dzięki której powinniście bardziej uwierzyć w to, co mówię. Od razu
zaznaczam, że wszystko, co powiem państwu na tym spotkaniu będzie absolutną i
całkowitą prawdą, ale rozumiem, że możecie mi nie wierzyć, dlatego chcę to
uprawdopodobnić. Moja propozycja wygląda tak, że pani Goodwynn przedstawi
wszystko, co wie, ja potwierdzę fakty i zaprzeczę tym stwierdzeniom, które nie
będą prawidłowe, a następnie dopowiem resztę. Czy odpowiada to państwu?
Propozycja
była racjonalna. Podobało mi się to, że dowiemy się części z ust Elizabeth.
Chociaż dzisiaj przekonałem się, że nie można jej do końca ufać, to Lokaj dał
słowo, że dopowie resztę. Striptizerka podniosła rękę.
- Tak? – zapytał
Lokaj.
- Co z Mycroftem? Czy
on też pojawi się na tym spotkaniu?
- Nie mogę
odpowiedzieć na pytania niezwiązane z tematem choroby panno Vela – przypomniał
– Proszę sobie jednak przypomnieć słowa
moich pracodawców i się ich trzymać.
Nie wyglądała na pocieszoną.
- Możemy zaczynać?
Proszę sobie wygodnie usiąść i zacząć wykład – Lokaj oddał głos Elizabeth.
Farmaceutka poprawiła się na swoim siedzeniu i wyciągnęła nieduży notes.
Przygotowała się, więc albo wiedziała, albo przewidywała taką opcję. Pasowało
to do niej.
- Chociaż jestem znana
ze swoich zdolności farmaceutycznych to wiedźcie, że znam się na ogólnie
pojętej biologii oraz chemii, dlatego przyłożyłam się żeby zbadać wszystko, co
znalazłam i przygotować wam ten referat. Będę używała jak najbardziej
przystępnego języka, bo nie ma sensu, żebym wam podawała terminy, których nie
będziecie w stanie zrozumieć… bez obrazy. Postaram się przedstawiać to
obrazowo, jeżeli ktoś będzie się gubił to niech to zgłosi, chyba, że historia
was całkowicie nie interesuje.
- Nigdy nie byłem na
takim wykładzie – stwierdził Samfu z uśmiechem – Nie mogę się doczekać.
- Zaczynajmy, póki tu
wszyscy nie pozasypiamy – poprosił Yama.
- Dobrze. Tak więc, od
początku. Choroba istnieje i jest realna. Nie da się jej zbadać, a przynajmniej
ja nie wiem jak to zrobić, bez otwierania czyjejś głowy i sprawdzania
konkretnego obszaru mózgu, a właściwie pewnego gruczołu, który tam występuję.
Nazywa się on szyszynka. Wirus, chociaż to nie do końca odpowiednia nazwa,
atakuje właśnie tam. Stamtąd opanowuję powoli różne obszary mózgu
odpowiedzialne za ogólne postrzeganie świata oraz funkcje. Jak wiecie mózg jest
odpowiedzialny za większość tego, co robimy. Wyobraźcie sobie, że w naszych
głowach znajduję się nieduża istota, która jest w stanie kontrolować przede
wszystkim nasze zachowanie, funkcję oraz to jak wszystko rozumiemy.
- Chwila, to jak to
się niby rozprzestrzenia? – zapytałem – To
brzmi nierealnie.
- Pewnie dlatego jest
tak niebezpieczne – stwierdziła pod nosem Elizabeth – Ja też nie rozumiem wielu rzeczy, ale pozwól, że opowiem wam wszystko.
Mam nadzieję, że Lokaj dopowie resztę i sama zrozumiem więcej.
Zamknąłem
się chociaż historia wydawała mi się równie nieprawdopodobna jak rzekome Duchy,
których wciąż nie akceptowałem do końca.
- Wracając… Jestem
prawie pewna, że pierwszy przystanek i ogólna baza to szyszynka. Objawy jakie
wyczytałam to zaburzenie pracy rytmu dobowego. Osoba dotknięta tym wirusem może
mieć problemy z koncentracją, czuć pewne oderwanie od rzeczywistości, a
szczególnie mieć problemy ze snami. Chociaż wszystkie objawy są opcjonalne i
nie muszą występować wcale, więc jeżeli jesteśmy teraz w początkowej fazie
wirusa, a Duchy nam pomagają, to możliwe, że możemy ich nie odczuwać.
To by pasowało do reszty historii, ale brzmiało to trochę
zbyt wygodnie.
- Dalsza faza sprawia,
że choroba przejmuje powoli kontrolę nad mózgiem i doprowadza do wcześniej
wspomnianych objawów, których nie byłabym w stanie wymienić nawet jakbym miała
całą noc. To może być praktycznie wszystko, wirus może przejąć nad wami
kontrolę i zachowywać się jak wiele innych chorób. Na pewno występuję nasilenie
objawów z pierwszej fazy. Druga faza potrafi być już zabójcza i jeżeli
rzeczywiście zaatakowałaby społeczeństwo to mogłoby to doprowadzić do
największej epidemii na świecie, przekraczającej nawet liczbę osób zabitych
dżumy, czarnej śmierci czy cholery.
- Choroba, która może
być jak każda inna choroba? Jakim cudem? – nie mogła zrozumieć Carmen.
- Dla mnie też to
brzmi nierealistycznie. Nie poprawisz jej? – Alice skierowała to pytanie do
Lokaja.
- Póki co Pani
Goodwynn ma absolutną rację, co do wszystkiego, co powiedziała, chociaż mam
jeszcze sporo do dopowiedzenia – odezwał się.
- Na pewno interesuje
was jak choroba się rozprzestrzenia i dlaczego jest aż tak śmiertelna – do
głosu wróciła Elizabeth - Przenosi się w każdy sposób. Raporty mówiły o
zarażaniu się przez zwierzęta, które są biernymi nośnikami i nie odbierają jej
tak mocno jak my, o powietrzu, wodzie i wielu innych nośnikach. Nie ma jak się
przed tym uchronić. Gdybym miała porównać Ziemię do gąbki to jest cała
nasiąknięta tym wirusem. Nie mam pojęcia jak sytuacja wygląda na zewnątrz w
rzeczywistości, ale jeżeli wierzyć raportom znalezionym w przychodni, istnieje
teraz naprawdę nieduża grupka ludzi, którzy jeszcze nie są zarażeni. Cechują
się oni czymś wyjątkowym w organizmach. Cecha ta jednak pozostaje tajemnicą, a
przynajmniej ja nie umiałam rozwikłać tej zagadki.
- Ma pani rację.
Niestety na ten moment nie wiemy, co pozwala uniknąć zarażenia.
- Pierwsze wzmianki o
wirusie pojawiły się około 30 lat temu i od niecałego roku wirus zaczął się
uzbrajać i przechodzić do fazy drugiej.
- Chwila, moment – przerwała
Julia – Skąd taka informacja? Przecież
instytut nie działa od tych trzydziestu lat.
- Nasi porywacze dalej
zbierają dane, a samo działanie wirusa jest znane, ponieważ ten instytut go
stworzył…
Otworzyłem
delikatnie usta. To miejsce zajmowało się stworzeniem superwirusa, który
działał tak, jak żaden inny wcześniej? Co tu się działo? Przestawałem rozumieć,
to co się działo. Jak mogliśmy walczyć z czymś takim? Jak mógł z tym walczyć
świat, skoro nawet specjalistyczny ośrodek, w którym kiedyś wytworzono to
zagrożenie, nie potrafił sobie z tym poradzić, a szykował się na to od 30 lat?
Zrobiło mi się nieco ciemniej przed oczami. Czy to wirus dawał o sobie znać? W
końcu wszyscy byliśmy chorzy…
- Jak go stworzyli to
niech go teraz zniszczą – stwierdziła Cecily – Czy naukowcy naprawdę tworzą tak niebezpieczne rzeczy, nie wiedząc jak
nad nimi zapanować, albo w ostateczności je zniszczyć?
- To nie jest takie
proste – odpowiedział Lokaj – Wytłumaczę
to później.
- Chociaż tego nie
znalazłam w raportach – głos ponownie zabrała Elizabeth – Doszłam do pewnego dziwacznego wniosku.
Chyba po raz pierwszy spojrzałam na jakikolwiek wynik badań w ten sposób, ale
porównałabym ten wirus do… komunizmu.
- Co? – zapytało
kilka osób na raz.
- Dobrze
usłyszeliście. Jego działanie atakuje korę mózgową, ale ją jedynie uszkadza,
ale nie niszczy. Nie da się go zbadać, wywołuje skrajną zmianę zachowania…
Pojawia się na świecie i pierwsza fala uderza z ogromną siła. Potem być może
ludzkość to zwalczy, chociaż wątpię żeby zrobili to przy pomocy konkretnej
szczepionki czy lekarstwa, a następnie to będzie pojawiało się dalej, odbijając
co jakiś czas echem, niczym kamień rzucony na taflę jeziora. To poniekąd
choroba społeczeństwa, która ewoluuje w coś, co ma realne i zagrażające życiu
objawy.
- Trochę się pogubiłem
– stwierdził Ethan.
- Ja też – przyznała
Wendy.
- To tylko moja
teoria, nie musicie brać jej pod uwagę – stwierdziła po chwili Farmaceutka.
- Ma pani sporo racji
– przytaknął jej Lokaj – Choroba ma
działanie światopoglądowe, chociaż muszą państwo pamiętać, że istnieje wiele
rodzajów nieprzyjemnych symptomów, które sprawią, ze wirus potrafi zabijać, a
także doprowadzać do śmierci nosiciela.
- Co do śmiertelności
– Elizabeth poprawiła maskę. Zachwycało mnie to jak wyraźnie przez nią
mówiła, chociaż jej głos był nieco stłumiony – Nie zrozumiałam tej części do końca… Według zapisków, koniec sprawia,
że ciało staje się pustą skorupą, ale nie potrafię tego skojarzyć z żadną
konkretną chorobą. Być może chodzi o to, że ciało wchodzi w stan wegetatywny…
ale to właściwie tyle, przynajmniej ze wszystkich zapisków, które zdołałam
znaleźć przy pomocy Julii i Maksa.
Zapadła
cisza. Zastanawiałem się czy tak czują się ludzie, którzy dowiadują się, że są
śmiertelnie chorzy. Grupa wyglądała na mocno skołowaną. Elizabeth przedstawiła
nam dużo informacji do przetrawienia.
- I ta skorupa to niby
trzecia faza? – zapytał Maks.
- Jeżeli trzymamy się
mojego systemu to tak – potwierdziła.
- I my jesteśmy na
pierwszej? – upewnił się Samfu.
- Powiedziałabym, że
na przełomie pierwszej i drugiej – powiedziała Farmaceutka.
- Wszyscy zginiemy… - Agatha
brzmiała na złamaną. Przeszły mnie ciarki na plecach. Działo się coś naprawdę
dziwnego.
- Dopowiadając to, co
fachowo przedstawiła państwu pani Goodwynn, mam parę faktów, które powinny wam
dopełnić obraz choroby. Wirus rzeczywiście został stworzony w tym instytucie,
jak miał on jeszcze inną funkcję niż hotel. Jak sami państwo wiedzą, znajdował
się tutaj kiedyś instytut badawczy. Właśnie za czasów, gdy się tu znajdował,
powstał ten wirus…
- Jak wydostał się na
świat? – zapytała Cecily.
- Na to nie mogę
odpowiedzieć. To nie podlega części historii samego wirusa – odpowiedział
automatycznie.
- Jak mogłem nie
zauważyć, że jesteś cyborgiem – zdumiał się na głos Ethan.
- To również nie jest
temat na teraz. Objawy odgadliście praktycznie bezbłędnie. Mógłbym państwu
wymienić to wszystko, ale nie ma to najmniejszego sensu, bo liczę, że tworzycie
w głowie obraz tego jakie niebezpieczeństwo grozi całemu światu. Jest to
poważna sprawa i moi pracodawcy starają się opanować ogromny kryzys, przy
okazji wykorzystując dostępną technologię do innych celów, które państwo
odczuwacie i odczujecie szczególnie w najbliższym czasie.
- Nie zmienia to
faktu, że trzymacie nas tu wbrew naszej woli i dalej nie jesteśmy pewni, czego
tak naprawdę od nas chcecie – wyskoczyła Julia.
- Pomocy, na naszych
warunkach. Przypominam, że moi pracodawcy zakończą to wszystko, jeżeli tylko
wyrazicie jednogłośną zgodę. Wracając jednak do tematu głównego – Lokaj z
trudem odpowiadał na wszystko, próbując trzymać się tematu – Co do wirusa, jego wydostanie się na świat
nie było planowane. Nie powstawał w celu tego, żeby wyjść poza laboratorium,
dlatego owszem nie była przewidziana procedura zapanowania nad nim. Nie tak to
miało wyglądać…
- Ktoś z tego
instytutu to zrobił? – zapytał Maks.
- Nie mogę
odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie odpowiadasz na
te najciekawsze… - stwierdził Samfu, którego humor się trzymał.
Spotkanie
rzeczywiście było niegroźne, więc każdy musiał odetchnąć wewnętrznie z ulgą.
Nawet ja poczułem się nieco pewniej, chociaż miałem bardzo mieszane uczucia.
Ludzie zaczęli nawet sięgać po przygotowane przekąski oraz napoje.
- No i przechodząc do
tego, czego pani nie do końca zrozumiała… Trzecia faza istnieje i czeka cały
świat za maksymalnie kilkadziesiąt lat. Kilkadziesiąt lat anarchii i
kompletnego chaosu, gdy wirus przejdzie do fazy drugiej. Już teraz rasa ludzka
zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ostatecznie choroba doprowadza do
procesu, który nie ma oficjalnej nazwy, ale doprowadza do tego, że ciało i
dusza się rozrywają. Dusza zostaje oderwana od ciała i pozostawia pustką
skorupę, w której nie ma już śladu tego, kim osoba była. Dusza z kolei zostaje
złapana do specjalnego urządzenia, które znajduje się wysoko nad nami. To los
znacznie gorszy od śmierci…
- Dusze zbierane do
pojemnika? – zapytał Yama – Żartujecie
sobie? Myślicie, że ktoś uwierzy w te bzdury?
- Właściwie przeżyłam
tutaj tyle, że nie zdziwiłabym się jeżeli to byłaby prawda – stwierdziła
Alice.
- Musimy zatrzymać
całość, zanim dojdzie do momentu, gdzie te urządzenia zaczną działać. Są one
zasilane tym, co ulatuje z ciała i gdy osiągną odpowiedni poziom, doprowadzą do
ostatecznej apokalipsy. Wtedy dojdzie do końca świata i rasy ludzkiej.
Uwierzcie mi – porzucił formy grzecznościowe, co zdarzało mu się bardzo
rzadko – W interesie każdego z nas jest
to, żeby do tego nie doszło.
- Skąd wzięły się tam
anteny? Jak przechwytują tą moc? Skoro zacząłeś o tym mówić, to dokończ – nacisnęła
Julia.
- Z czymś mi się
kojarzą te anteny… - stwierdził Maks, ale wtedy usłyszeliśmy huk
otwieranych drzwi. Wendy zerwała się na równe nogi tak szybko, że ledwo
zarejestrowałem to wzrokiem. W drzwiach stanęła postać, którą z początku
wziąłem za Mycrofta, ale szybko zdałem sobie sprawę, że osoba była niższa i
wyglądała inaczej. Umysł nakierował mnie na Lokaja, który siedział tuż obok
nas. Wiedzieliśmy jednak o klonach, więc to miało sens, że nie musiał się już
ukrywać, chociaż ubrany był luźniej, jak zwykły gość. Podszedł bliżej. Cecily
głośniej wciągnęła powietrze, a Agatha krzyknęła. Zdezorientowany podniosłem
się i dopiero wtedy byłem w stanie zobaczyć twarz, która sprawiła, że zakręciło
mi się w głowie. Sweterek i plecak luźno zawieszony na jednym z ramion, biała
koszulka i okulary na niedużym nosie. Wziąłem oddech, widząc poziomą bliznę na
szyi oraz szare włosy. Twarz, na którą patrzyłem zaprzeczała wszystkiemu, w co
wierzyłem.
- Dobry wieczór – powiedział
Olivier Naess.
------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
Wreszcie sobie nadrobiłem 8 rozdziałów, aż do tego i fajnie się czyta. Chociaż mam nadzieje , że w drugiej połowie Peccatorum będę mógł liczyć na więcej akcji mojej ulubionej Alice. Dawno już nic nie odwaliła.
OdpowiedzUsuńAlice działa swoje :D Ona dobrze wie, co chce osiągnąć i stale o tym walczy, ale myślę, że będzie się to dało odczuć trochę później :) Tak czy siak, cieszymy się, że czytało się przyjemnie i myślę, że jeszcze wiele szoku i zaskoczeń przed nami :D
UsuńDzięki za komentarz!
W końcu nadrobiłem :D. Ostatnimi czasy trochę zaniedbałem Peccatorum, ale czas to powoli zmienić. Dlatego też odpuszczę sobie jak na razie komentarz z poprzedniego rozdziału Yamy, choć go już dawno przeczytałem, by załatwić ten, bo wyczuwam, że w tym dzisiejszym może być następny trup lub trupy :D. Swoją drugą, słyszałem plotki, że ma być ciekawa perspektywa ;) Czyżby szykował się rozdział Bobra/Neri? xD
OdpowiedzUsuńZacznijmy od wielkiego powrotu z końcówki. Spodziewałem się, że pojawi się motyw powrotu zmarłego, ale nie sądziłem, że będzie to tu i akurat Olivier. Bardziej widziałem w tej roli Rewolwerowa, zwłaszcza, że wirus został porównany do komunizmu. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wydaje mi się, żeby osobą, która ukazała się grupie była prawdziwym Olivierem. Biorąc pod uwagę to co było powiedziane na temat choroby, mam przeczucie, że jest to Mycroft w ciele przypominającym Oliviera lub kolejna wersja Lokaja i do powrotu dojdzie w następnym rozdziale. No, ale wracając do trupów, których zapach unosi się w powietrzu, moim zdaniem w grupie największego ryzyka śmierci są w tym epizodzie: Yama, Mycroft, Alice, Samfu, Maks i Julia. Najbardziej obstawiałbym Maksa jako zabójcę, a Alice i Yama/Samfu jako potencjalne ofiary. Choć z drugiej strony, osoba, którą jak na razie znamy jako Olivier jest właściwie idealną ofiarą pod względem tego o czym była mowa w trakcie rozmowy Yamy i ‘drugiej osobowości’ Ethana, za którą w tym momencie w sumie można uznać dodatkową duszę, jaka przyczepiła się do Iluzjonisty, a nie dosłownego demona. No tak to ja widzę, więc czekam by zobaczyć co wydarzy się dalej ;)
Zwróciłem jeszcze uwagę na to jak w czasie posiłku Alan zachwala omlet z pełnymi ustami. Przy jego kwestii jest napisane, że ciężko było go zrozumieć, choć nie jest to widoczne w tekście. Trochę szkoda, bo sytuacje takie jak ta można fajnie wykorzystać do zabawy językiem :). Na myśli mam zniekształcenie wypowiedzi tak, aby choć trochę wyglądała jakby została wypowiedziana przez osobę przeżuwającą lub wręcz wydawała się znaczyć coś innego. Akurat ze ‘świetnym omletem’ za wiele nie da się zrobić, ale czysto dla zabawy można było zmienić to na coś w stylu „świddny‘mlet”. Znaczy się to tylko pierwsza lepsza myśl jaka przyszła mi do głowy w czasie pisania tego komentarza, ale tak na przyszłość zostawiam to jako sugestię, w jaki sposób można przemycić jakiś niecny żarcik :P.
No to chyba już prawie wszystko. Tak w sumie, dobrze zrozumiałem, że Samfu spoliczkował Alice? xD Coś czuję, że może tego niedługo pożałować i stąd umieściłem go wyżej jako potencjalnego trupa. Oprócz tego, gdzieś tam na początku jest zdanie, w którym jest coś takiego ‘fukcjonować, bo było całkiem’. Patrząc na całość wydaje mi się, że coś tam nie zagrało, ale może ja źle to rozczytałem :/ Nie przeciągając dłużej, do następnego. :D
Żeby zrozumieć powrót Oliviera Naessa trzeba będzie sięgnąć wzrokiem zarówno do przeszłości jak i przyszłości. Żeby za dużo odczucia nie zepsuć, to powiedziałbym, że to co znacie to nie był do końca Olivier Naess. Sam twórca często zaznaczał to, że Olivier mógłby mieć zmienione to czy tamto - warto jednak zaznaczyć, że Duchy już od początku go "kształtowały". To, co zobaczycie w przyszłym rozdziale powinno dać lepszy obraz "prawdziwego Oliviera Naessa", ale to wszystko jest na tyle złożone, że po prostu polecam obserwować postać, która odegra niebawem sporą rolę :)
UsuńCo do samego trupa, to wydaje mi się, że ten proces powinien być interesujący. Będzie sporo niewiadomych, a ja jako twórca powiedziałbym nawet, że z Neri daliśmy czadu bardziej w rozdziale z perspektywy mordercy (czyli tym po procesowym) niż w samym procesie :D Alice i jej policzek oczywiście nie są przypadkowe i to od kogo dostała, a także dlaczego, odkryje się w niedalekiej przyszłości.
Hmm... Wiesz zastanawiałem się właśnie czy w takich scenach bawić się tak językiem i myślę, że jakbym kiedyś robił takie "grande-poprawki" Peccatorum to pewnie bym doszlifował takie sceny. W sumie tak było z Dismasem w pierwszych rozdziałach, kiedy był pijany jak cholera i rozmawiał z Raphaelem. Na pewno o tym pomyślę! :D
Co do zdania to za chwilkę poprawię, ale jeszcze dodamy tylko jedno - Rewolwerow i Jacob (obie osoby, które wiedziały więcej, a także miały jakąś "przewagę" w tej całej grze) na pewno jeszcze odkryją, co mieli wspólnego z całym Peccatorum. To wszystko ma jakieś ręce i nogi, które z czasem będą się układać. Zresztą warto wrócić pamięcią do ich zgłoszeń, które były oznaczone symbolem "oka". To wszystko ma sens :D
Dzięki wielkie za komentarz, jak zwykle dał do myślenia :)