Epizod IV: Rozdział 35: Kajdany Wendy (Wendy Vela)


Witamy w kolejnym rozdziale Peccatorum! Chociaż akcja się zagęszcza, to jeszcze nie jest moment wybuchu. Wiedźcie jednak, że tryby machiny już ruszyły i wiele się dzieje poza niewinną perspektywą Wendy. To będzie bardzo intensywny rozdział. Zapraszamy do lektury! Po przeczytaniu prosimy o przesłanie bloga dalej i zostawienia po sobie śladu :)





Rozdział 35: Kajdany Wendy (Wendy Vela)


                Zeszliśmy po schodach. Oprócz nas, na tyłach, szli inni, ale to my przewodziliśmy całej grupie. Spojrzałam na Mycrofta. Chciałam w końcu się do niego zbliżyć, ostatnie wydarzenia oddaliły nas od siebie. Pracowaliśmy wspólnie, aby wrócić do tego, co było. Byłam pewna, że damy sobie radę.
- Czuję się zupełnie normalnie, w sumie tak samo jak przez całą tą chorobę – zauważył, przerywając ciszę. Sięgnął po klucze i puścił mnie przodem, otwierając przede mną drzwi.
- Nie wiemy czego się spodziewać – odpowiedziałam, wchodząc do pokoju. Nie czułam już tutaj tej wyjątkowej atmosfery, ale cieszyłam się bardzo, że mogłam znowu tu z nim posiedzieć. Lokaj ostatnio tu posprzątał, bo po tym, jak Mycroft skupił się na rozwiązaniu zagadki, pokój wyglądał jak burdel. Teraz wrócił do poprzedniego stanu.
- Chcesz wziąć prysznic pierwsza? – zapytał.
- Może weźmiemy go razem?
Nie musiałam go dłużej przekonywać. Mycroft wszystko przygotował i najbliższe pół godziny spędziliśmy pod ciepłą wodą. Następnie ja wzięłam się za umycie głowy, a Mycroft zajął się sobą. Kiedy wyszłam z łazienki, zobaczyłam, że czekał na mnie w łóżku. Miał ręce ułożone pod głową i patrzył w sufit. Zastanawiał się nad czymś.
- Nad czym się zastanawiasz? – zapytałam.
- Nad tym, co się dzieje – powiedział tajemniczo. Usiadłam obok niego, poprawiając ręcznik, który trzymał moje mokre włosy. Poczekałam aż zbierze myśli -  Grupa zaczyna działać lepiej po śmierci tego śmiecia.
- Miałeś co do niego racje – przytaknęłam. Chociaż nie podobała mi się jego zawiść, to Mycroft był jedyną osobą, która go przejrzała. Nawet Samfu, który wydawał się być inteligentnym człowiekiem, który trzymał się tak blisko Jacoba, nie był w stanie tego przewidzieć.
- Oczywiście, że miałem racje. Znam się na ludziach – odpowiedział – Wszystko gra?
                Spojrzałam na niego ze smutkiem. Nie chciałam się przyznawać na głos, ale od jakiegoś czasu w mojej głowie pojawiła się pewna myśl. Pomimo wszystkich pozytywnych momentów, nie mogłam przestać o tym myśleć.
- Ostatnio zaczęłam… - gardło mi się ścisnęło – Zaczęłam się zastanawiać nad ucieczką z tego miejsca.
- Chyba jak każdy z nas – zdziwił się Mycroft, ale gdy zobaczył wyraz mojej twarzy to poderwał się i usiadł – Chwila… Nie myślisz chyba o…
- Po prostu przeszło mi to przez myśl – powiedziałam, uśmiechając się delikatnie – Przez cały ten czas, zanim trafiłam do tego hotelu, liczyłam na to, że uda mi się cieszyć życiem. Miałam ciężkie dzieciństwo, opowiadałam ci o nim. Zabiłam swojego ojca. Zrobiłam to i dopiero wtedy poczułam się wolna. Czułam się źle i czułam, że mam na sobie kajdany. Dopiero, gdy to zrobiłam, mogłam powiedzieć, że jestem sobą.
- Musiałaś to zrobić, twój ojciec to był pojeb…
- Nawet to sobie nazwałam. Kajdany Wendy. Śmierć Jacoba to też coś podobnego. Tylko ja nie poczułam tej wolności, dlatego myślę, że nie poczuję się sobą, póki nie zrobię czegoś więcej. Audrey była w stanie je otworzyć dla nas.
Byliśmy ze sobą miesiąc, od samego początku. Mycroft był świetnym chłopakiem, który pomagał mi to przetrwać. Pomimo naszych problemów, potrafiliśmy wspierać się nawzajem, ale po raz pierwszy odbywaliśmy tak poważną rozmowę.
- Wendy, jak mogę ci pomóc? Rozwiązałem zagadkę, przetrwaliśmy już miesiąc w tym piekle. Powiedz mi jak mogę cię uwolnić – zobaczyłam w jego oczach błysk. Spojrzał na mnie podekscytowany. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie wiem jak można mi pomóc. Muszę zacząć żyć w tym miejscu, tak jak robiłam to poza hotelem. Jeżeli sama tego nie poczuję, to nikt mi w tym nie pomoże – westchnęłam. Niestety, ale taka była prawda, a przynajmniej tak czułam.
- Może wrócisz do tańca na rurze? – zaproponował.
- Taniec na rurze – powtórzyłam na głos – To czynność, która kojarzy mi się z najgorszym i najlepszym okresem mojego życia…
- Ja nie…
- Spoko – ucięłam – Nic się nie stało. To nie jest taki zły pomysł.
Zbliżył się do mnie i objął mnie rękoma. Poczułam jego ciepło i zrobiło mi się nieco lepiej. Nie wiedziałam czemu to miejsce tak na mnie działało. Nie umiałam cieszyć się życiem, chociaż sytuacje, które dotychczas przeżyłam były znacznie gorsze. Całe moje życie było ucieczką, podczas której potrafiłam zawsze stanąć na wysokości zadania i z uśmiechem na twarzy pójść naprzód.
- Co myślisz o Lily? – zmieniłam temat.
- Jako potencjalnym celu czy osobie? – zapytał. Obróciłam się i spojrzałam na niego, a on obdarzył mnie szerokim uśmiechem – Żartuję. Nie wiem, co o niej sądzić. Myślę, że jak się nie pozbiera to odwali coś grubego, ale jak będzie rzeczywiście to nie wiem. W sumie jest w kiepskich rękach, ale po rozmowie z Alice wyglądała na stabilną. Poza tym wraca do roboty w pralni.
- Obawiam się raczej o Sandrę – zaznaczyłam. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jak to?
- Nie sądzisz, że będzie chciała wykorzystać ten moment? To podstępna żmija, widziałeś ile razy pokazywała swoją prawdziwą twarz – wytłumaczyłam.
- Sam nie wiem… Laski trzymają się razem, Sandra wygląda na taką, która mogłaby skrzywdzić kogokolwiek, ale nie Lily. Dałaś mi do myślenia – stwierdził w końcu.
- Jestem pewna, że kajdany nie byłby takim problemem jakby ludzie w końcu przestali się zabijać. Szczególnie po śmierci Jacoba.
- Jacob był cierniem, po jego śmierci wszystko powinno się ustabilizować, ale na wszelki wypadek moglibyśmy trzymać się kawałek dalej od akcji. Nie chciałbym żeby coś ci się stało – powiedział.
- Nie zamierzam się wychylać – obiecałam i położyłam na swoim miejscu. Od trzech tygodni spędzałam prawie każdy wieczór w tym pokoju. Pamiętałam początkowe obawy i to jak z każdym kolejnym dniem się rozwiewały. Mycroft upadł obok mnie i przeciągnął, ziewając.
- To co, lecimy spać? – zapytał, sięgając ręką w kierunku przełącznika światła. Kiwnęłam głową. Światło zgasło, a ja zasnęłam.

*

                Obudził nas poranny komunikat. Przez ostatnie wydarzenia zdążyłam się już od niego odzwyczaić:
- Dzień dobry Państwu. Wybiła godzina ósma, co oznacza, że za piętnaście minut rozpocznie się śniadanie. Przypominamy również, że Pani Eucliffe wciąż nie poddała się obowiązkowemu szczepieniu i jeżeli utrzyma ten stan rzeczy to zostanie surowo ukarana. Dziękuje i życzę miłego dnia.
Mycroft wyprostował się.
- Wywierają na niej niepotrzebną presję – powiedział.
- Chyba wolę, żeby wywierali presję, niż żeby ktoś znowu został ukarany. Dalej mam ciarki jak przypomnę sobie tamtą salę… - wspomnienia wróciły do półmroku sali tortur, gdzie odbyły się dotychczas dwie kary. Nie chciałam, żeby Lily dołączyła do tej grupy. Nie lubiłam jej specjalnie, ale na pewno nie życzyłam jej źle. Było mi jej szkoda, bo wydawała się być osobą, która nie skrzywdziłaby muchy i w takim miejscu mogła jedynie oszaleć. Co gorsze, osobami, które ją kształciły była Alice oraz Sandra, które nie mogły mieć na nią zbyt dobrego wpływu. Lily była jednak tak podatną osoba, że sama nie mogłam nic zrobić, bo w tym momencie na pewno nie miałam u niej tyle zaufania, żeby była w stanie się przede mną otworzyć. Mogłam tylko patrzeć i liczyć na to, że da sobie rade.
                Ubrałam się i przyszykowałam do wyjścia, myjąc tylko zęby. Mycroft musiał sobie jeszcze ułożyć fryzurę, która po mrocznym okresie rozwiązywania zagadki, powoli wracała do starej formy. Opuściliśmy pokój i dołączyliśmy do reszty grupy, która zmierzała w stronę jadalni. Cieszył mnie fakt, że każdy wydawał się emanować specyficzną energią, która dawała siłę także mi. Szliśmy tuż obok Sandry, która jako jedyna, wydawała się być zaspana i bez większej energii do życia. Obserwowałam ją, aż nagle nasze spojrzenia się spotkały. Było mi głupio, że nasza relacja poszła w tym kierunku, ale wiedziałam, że w takim momencie nie było już odwrotu. Liczyłam, że sytuacja się nie pogorszy i obie będziemy żyły obok siebie, tolerując się.
- Ale jestem głodny – Mycroft złapał się za brzuch, który zaburczał przeraźliwie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Wspięłam się po schodach, przyspieszając kroku. Też robiłam się głodna i nie mogłam się doczekać momentu, w którym coś zjem. Dopadłam do drzwi pierwsza i otworzyłam je. Mycroft przepuścił mnie, po czym sam wszedł do środka. Wewnątrz pomieszczenia czekała na nas prawie cała grupa. W oczy rzucił się brak Elizabeth, Julii, Alice i Lily. Pozostała dziesiątka rozsiadła się i napływała do środka, powoli zapełniając główny stół. Nie musieliśmy już siedzieć na oddzielnych miejscach, bo wszyscy mieściliśmy się w jednym punkcie. Brak sześciu osób dało się odczuć, szczególnie, że osobami, które dotychczas ginęły w największej ilości, byli mężczyźni. Same wizyty w jadalni nabrały zupełnie innej dynamiki – brak Jacoba gestykulującego pomiędzy stołami oraz Audrey, która zagaduje przy ladzie był odczuwalny. Mimo tego, stosy jedzenia czekały już na nas i zauważyłam, że Cecily naprawdę była spostrzegawcza – wybrała akurat takie rzeczy, które rzeczywiście lubiłam jeść na śniadanie. Jeżeli zwracasz uwagę na coś takiego, to co jeszcze zapamiętujesz, zastanowiłam się spoglądając na truskawkowe blond włosy. Cecily była jednak zajęta rozmową z Ethanem oraz Agathą. Samfu siedział na uboczu i bebrał widelcem po talerzu, a Yama obserwował go uważnie, jakby bał się, że ten zrobi sobie krzywdę. Maks pakował sprawnymi ruchami jedzenia do reklamówek. Alan stał i jadł z zapałem. Aaron zachowywał pełen spokój, jedząc i zastanawiając się nad czymś. Sandra zastanawiała się, co zjeść, bo chociaż Cecily przygotowała jej specjalną, dostosowaną do niej porcje, to Uwodzicielka i tak musiała namieszać.
- Wpadłem tylko na moment – Maks przerwał hałas rozmów – Mało spaliśmy, a jesteśmy strasznie głodni, więc chcemy załatwić sprawę w przychodni.
- Dowiedzieliście się chociaż czegoś ciekawego? – zapytała Cecily.
- Czegoś na pewno – odpowiedział tajemniczo, chwytając siatkę z zapakowanym już jedzeniem – Ale dane rozszyfrowuje Elizabeth. My tylko jej pomagamy szukać i zaznaczamy fragmenty, o których nam mówi.
- Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyniknie – Aktorka przeczesała włosy.
- Dowiemy się i zaczniemy układać informacje w całość – stwierdził Maks i ruszył w stronę wyjścia – Do zobaczenia.
Wyszedł z jadalni.
- Ja też długo nie zabawię – przerwała Agatha – Carmen już siedzi w magazynie. Jest tam całkiem ciekawie, panuje cisza i spokój… Wymarzone miejsca na odetchnięcie po tym wszystkim, co się działo.
- Dużo osób wypożycza rzeczy? – zapytał Alan.
- W sumie parę osób, po coś przychodziło. Najgorzej jest w nocy, bo ja nie mogę wyjść z pokoju, więc Carmen siedzi tam cały czas sama…
- Cholera, to racja – włączył się Aaron – Może powinniśmy to zmienić?
- Myślę, że nie ma sensu – uśmiechnęła się Agatha – Damy sobie rade, ja jestem przyzwyczajona do pracy w jednym miejscu, a Carmen dzielnie sobie radzi. To pracowita dziewczyna.
- Jak będziecie chciała to będę mógł was czasami zmieniać – zaproponował.
- Zapamiętam.
- Podoba mi się to, jak zaczęliśmy pracować – stwierdziłam na głos – Nie wiem jak wy, ale ja, czuję się dzięki temu bezpieczniej.
- Tak. Chociaż lubię poleniuchować, to miło jest wrócić do obowiązków – potwierdził Alan. Akurat on pracował cały czas, ale reszta grupy podzielała jego zdanie.
- Jak już jesteśmy przy tym temacie, to idę zmienić Carmen. Nie chce jej dodatkowo przemęczać po tym, co się stało w biurze – powiedziała Agatha, po czym odstawiła talerz i wyszła z jadalni.
- Mamy tylko jeden problem – chwilową cisze przerwała Sandra – Musimy coś zrobić z Lily.
- Nie masz na nią żadnego wpływu? – zdziwił się Mycroft.
- Nie powinieneś się odzywać – warknęła – Nie masz pojęcia jak wygląda nasza relacja, a zachowujesz się jak uprzedzony dupek.
- Dałaś nam do tego masę powodów – odpowiedziałam spokojnie, ale stanowczo.
- Sandra ma racje – przerwała nam Cecily – Jeżeli czegoś nie zrobimy, doprowadzimy do kolejnej, niepotrzebnej kary. Co gorsze, nie wiemy czy Duchy poprzestaną na tym.
- Może zaciągniemy ją tam siłą? – rzucił propozycją Ethan.
- Puknij się w łeb – stwierdził krótko Samfu, który dalej nie miał na tyle dobrego nastroju, żeby rzucać swoimi ciętymi uwagami częściej.
- Myślę, że musimy z nią pogadać – zaproponował Yama – Przekonać w jakiś sposób, wspólnymi siłami.
- Właściwie to ja mogę spróbować na start – odpowiedziała Uwodzicielka, poprawiając opaskę w kształcie rogów.
- Nie próbowałaś jeszcze? – zdziwił się Alan.
- Nie miałam zbytnio kiedy – poskarżyła się – Odkąd skończył się ostatni proces to właściwie cały czas jest z nią jakiś problem. Wiecie jak ciężko to czasami wytrzymać?
- Naprawdę? – Mycroft aż wstał – Miłość nie jest łatwa, a jeżeli rzeczywiście się o nią troszczysz to powinnaś być dla niej teraz największym wsparciem.
- I jestem – syknęła – Po prostu nie da się z nią normalnie gadać, dopiero wczoraj oprzytomniała. Ktoś wie, co Alice jej powiedziała?
- Zapewne coś w swoim stylu. W końcu to przyjaciółka – odpowiedział Ethan.
- Nie wiem, mam co do tego złe przeczucia – zawyrokowała.
- Spróbuj dzisiaj z nią pogadać – powiedziała Cecily – Jak ci się uda to super, jak nie, to my jutro spróbujemy większą grupą. Nie chcemy na nią naciskać tak jak Duchy.
- Dobra – przyznała – Po prostu nie chce żeby źle skończyła. Jest teraz bardzo podatna na inne osoby, a czuję, że nie poradzi sobie sama tak dobrze jak Elizabeth czy Maks.
- Myślę, że nikt z żyjących nie wykorzysta jej słabości, ale musi się zaszczepić, żeby Duchy dały jej spokój – uspokoił ją Alan.
- Powiem wam jutro na śniadaniu jak mi poszło – powiedziała, po czym wstała – Póki co idę. Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie. Wpadnę może do przychodni i zobaczę jak im idzie. Ktoś chce zabrać się ze mną?
- To nie głupi pomysł – stwierdził Aaron – Zobaczymy, czy na pewno niczego im nie trzeba.
- W takim razie my też się przejdziemy – zaproponował Mycroft w naszym imieniu. Nikt inny nie wyraził chęci, więc po zjedzeniu ruszyliśmy wspólnie w kierunku przychodni.
                Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu, Aaron skierował do Sandry pytanie, które mnie delikatnie zaskoczyło.
- Możemy ci jakoś pomóc?
Chociaż ton wypowiedzi pasował do gburowatości, której było pełno w Aaronie, to musiałam przyznać, że zaimponował mi taką propozycją. Sandra wyglądała na równie zaskoczoną, co my:
- Dzięki, dam sobie rade.
- Musisz się teraz nią zająć. Nie chcemy, żeby znowu coś się stało – Aaron brzmiał strasznie, trochę jakby tłumaczył coś dla małego dziecka.
- Spróbuje dzisiaj coś zrobić, jak mi się nie uda, to poproszę was o pomoc. Elizabeth już dała jej jakieś uspokajające herbatki, mam nadzieję, że to wystarczy – stwierdziła.
- Nie naciskaj tylko na nią. Widać, ze dziewczyna jest bardzo zestresowana – zauważył Mycroft. Sandra odwróciła się w naszą stronę. Byliśmy już przy windzie. Dziewczyna przywołała ją przyciskiem.
- Nie będę przyjmowała rad o miłości od was. Wasze uczucie was prawie zabiło, więc nie dzięki.
Chociaż sprawa była już stara, to za każdym razem, gdy ktoś o niej wspominał to robiło mi się niedobrze. Nie chciałam narazić Mycrofta na niebezpieczeństwo, nawet jakby mnie skrzywdził. Nie zasłużył na to.
- Po prostu ostrzegam – Mycroft wycofał się, nie chcąc wdawać się w niepotrzebną kłótnię. Wsiedliśmy do windy i wybraliśmy odpowiednie piętro.
                Trafiliśmy tam po chwili. Sandra wypadła ze środka jako pierwsza, a my tuż za nią. Wyglądała jakby żałowała, że zaproponowała nam ten wypad. Przeszliśmy przez blaszane drzwi i zauważyliśmy, że coś się działo. Maks i Julia siedzieli na jednej z kozetek i wertowali papiery. Nawet nie podnieśli wzroku, kiedy weszliśmy. Talerze z napoczętym jedzeniem stały po boku, na jednej z szafek. Jedno z łóżek było zajętych, a leżała w nim Carmen. Elizabeth stała nad nią z przyrządem do mierzenia ciśnienia.
- Co się stało? – zapytałam się przy wejściu.
- Carmen się gorzej poczuła. Agatha ją tu przed chwilą przyprowadziła i wróciła do magazynu. Wiedziałam, że za wcześniej na taki wysiłek… - Elizabeth ewidentnie zaczęła mówić do nas, ale z każdym kolejnym słowem zniżała ton.
- Dam sobie rade, na pewno – mówiła po cichu Florystka, która wyglądała niezwykle blado. Łózko było na tyle duże, że wyglądała na nim wyjątkowo krucho
- Musisz odpoczywać – ucięła stanowczo – Dosyć z łażeniem i przepracowywaniem się. Agatha będzie musiała sobie poradzić póki co sama. Nie wypuszczę cię stąd, póki twój stan nie zacznie się stabilizować – Odwróciła się w naszą stronę – Po co tu przyleźliście?
- Chcieliśmy się dowiedzieć, czy nie potrzebujecie pomocy – powiedziała w imieniu grupy Sandra.
- Przecież powiedziałem wam, że sytuacja jest stabilna – zdziwił się Maks – Ten losowy przypadek tego nie zmienia.
- Dobra. Właściwie możecie się do czegoś przydać, przynajmniej nie oderwiecie od pracy nikogo, kto jest rzeczywiście zajęty. Sandra – powiedziała, po czym wskazała nam żebyśmy do niej podeszli – będę potrzebowała konkretnego lekarstwa, które znajdziesz na jednej z najdalszych półek. Dasz sobie rade?
- Jasne – odpowiedziała dziarskim tonem.
Dopiero gdy się zbliżyliśmy, zauważyliśmy, że na łóżku obok znajdowała się Lily, a tuż obok niej stał Alan. Spojrzeliśmy na nich pytająco.
- Lily chciała się kontrolnie przebadać. To niestety nie jest szczepienie – powiedziała pół szeptem. Odległość pomiędzy łózkami była taka, że ta dwójka nawet nas nie usłyszała. Jak na zawołanie, Fryzjerka wstała i idąc obok Alana, podeszła do nas.
- Lily trzyma się nieźle – powiedział Pechowiec, podając Elizabeth notatnik, gdzie spisał coś, co pewnie było zapiskami dotyczącymi Lily. Farmaceutka spojrzała na nią pobieżnie, po czym odłożyła na bok.
- Cieszę się, że herbata ci pomaga. Nie zastanawiałaś się nad szczepieniem? Nie ma się czego bać – zmieniła temat.
- Nie chce się temu poddawać – Lily trzymała się twardo przy swoim – Takie jest moje postanowienie.
                 W tym samym czasie do grupy podeszli Maks z Julią, którzy zrobili przerwę na spokojne zjedzenie.
- Jak chcesz. Po prostu powinnaś się zastanowić. Nie zaboli, krew nie poleci, za dużo w twoim życiu nie zmieni, a będziesz miała święty spokój – próbowała dalej ją przekonać, ale Lily tylko kiwnęła głową, dalej trwając dzielnie przy swoim.
- Dobra, powiedz mi lepiej, co mam przynieść dla naszego kwiatka – przerwała Sandra.
- W jednej z najdalszych szafek – wskazała niedbale skupisko lekarstw po drugiej stronie przychodni – znajdziesz na najwyższej półce ciemnoniebieską buteleczkę. Jest nieduża, wielkości małego palca i ma na sobie charakterystyczną czarną wstążkę. Tylko musisz uważać na jeden szczegół. Korek i kształt wyjściowy. Jeżeli jest okrągły to jest to, czego szukasz, ale istnieje identyczna butelka, tylko z owalnym korkiem. To jest trucizna i to dosyć paskudna, więc musisz na to zwrócić uwagę.
- Kto robi lekarstwa i trucizny w prawie identycznych butelkach… - zdziwił się Mycroft.
- Śmiejcie się, ale osoby pracujące z takimi butelkami na co dzień odróżnią to bez problemu. Jesteśmy do tego szkoleni – pochwaliła się Farmaceutka – Lek, którego szukasz nazywa się Battel i jest mieszanką, która powinna ustabilizować stan Carmen przez złagodzenie procesów zachodzących w jej mózgu. Jest to swoisty ogłupiacz, oddziałowujący na największe ośrodki odczuwania, będzie po nim otumaniona, ale w tym czasie organizm powinien poradzić sobie z stabilizacją. Tak czy siak Carmen wypuszczę dopiero jutro na śniadanie, do tego czasu będzie siedziała tutaj.
Elizabeth nie była wylewną osobą, ale kiedy pojawiał się temat związany z jej dziedziną, potrafiła rozgadać się bardziej niż Mycroft.
- Dobra. Czaję – uspokoiła ją Sandra – Niebieskociemna butelka wielkości, niestety, penisa większości mężczyzn, których spotkałam w swoim życiu, z czarną wstążką, okrągły korek. Zaraz ją przyniosę.
Patrzyliśmy jak odchodzi na bok. Elizabeth zerknęła na nią podejrzliwie.
- Alan, sprawdzisz po wszystkim, czy Sandra nie wzięła niczego dodatkowego – poprosiła ze spokojem.
- Jesteście podli – w głosie Lily słychać było oburzenie.
- Lily – Elizabeth rozkręciła się na dobre – Jeżeli Sandra zabierze truciznę, to lada dzień, ktoś z nas może się nie obudzić, albo nagle upaść. Akurat ta trucizna, o której mówiłam ma wyjątkowo podłe właściwości. Szczególnie dla osób, które boją się krwi. Trucizna to Karmazino. Paskudztwo powoduje potężny krwotok wewnętrzny. Ofiara po trzech godzinach padnie w kałuży własnej krwi. Krwawienie występuje z każdego otworu – ust, nosa, uszu, odbytu, a nawet narządów rozrodczych. Istna rzeźnia. Co najgorsze, w tym cholernym pomieszczeniu jest masa takich trucizn. Od otwarcia tego pomieszczenia, nikt nie jest bezpieczny…
- Może ktoś będzie pilnował tego miejsca? – zapytał wystraszonym głosem Mycroft.
- Ja się tym zajmę. Sandra mnie o to poprosiła, więc przypilnuję tych szafek. Strefa, gdzie są trucizny i mocniejsze leki, są za zamkniętymi drzwiczkami. Klucz mam tutaj – Alan sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął spięty zwój trzech kluczy.
- Dotarliśmy do momentu, gdzie musimy pilnować połowy miejsc w strachu, żeby ktoś przypadkiem czegoś nie zrobił – zauważyła słusznie Elizabeth.
- Lepiej dmuchać na zimne – stwierdził Aaron.
- Najgorsze jest to, że teraz każdy może dosypać coś do jedzenia. Ethan i Cecily nie pilnują go przez całą dobę, a na tamto piętro dostęp ma każdy – powiedziałam.
- Nic z tym nie zrobimy. Nie będzie rozsyłać połowy osób do pilnowania poszczególnych pięter przez cały dzień – stwierdził Maks – Równie dobrze moglibyśmy tak rozdzielić każdego.
- Po prostu trzeba na siebie uważać – podsumował Alan.
- Dużo tutaj takich specyfików? – zapytał fachowo Aaron.
- Właściwie ten, o którym mówimy nie jest nawet w dziesiątce najbardziej paskudnych – odpowiedziała Elizabeth. Nie była to dobra wiadomość i osoba pilnując drzwi, była wręcz konieczna.
                Sandra wyłoniła się zza półek i zaczęła iść w naszym kierunku. W dłoni połyskiwała jej nieduża, niebieska buteleczka ze wstążką. Odpowiadała opisowi, co zdołałam stwierdzić, gdy Sandra zbliżyła się na tyle, żeby rozpoznać kształt korka.
- Rzeczywiście sporo tam tego – powiedziała, a w jej oczach widać było iskierki ekscytacji – Ale chyba się nie pomyliłam.
Farmaceutka odebrała buteleczkę i przyjrzała się jej:
- Dokładnie to – powiedziała – Dobra robota.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. Mała, jak się czujesz? – ostatnie słowa skierowała w stronę Fryzjerki.
- Bardzo dobrze – odpowiedziała. Brzmiała automatycznie i pusto, jak robot. Spojrzałam na nią zaskoczona, ale ta uśmiechała się i patrzyła w stronę Uwodzicielki. Wydawało mi się, że tylko ja zwróciłam na to uwagę.
- To chodźmy stąd. Dzień się dopiero zaczął, a ty już tyle przeżyłaś. Musimy się odprężyć – zaproponowała, chwytając Lily za rękę. Fryzjerka poddała się jej i obie opuściły przychodnię.
- My musimy wracać do pracy. Co do Lily to pomyślimy, co z tym zrobimy. Musimy mieć rękę na pulsie – stwierdziła Elizabeth.
- Mamy czas do jutra – pokiwała głową Julia.
- Też się nad tym zastanawialiście? – zapytał Mycroft.
- Myślę, że każdy teraz nad tym myśli. Na pewno coś wykombinujemy – odpowiedziała Brzuchomówczyni.
- Zobaczymy się później – ucięła Elizabeth, wskazując nam drzwi. Nie naciskaliśmy na to, żeby dłużej zostać i po chwili ruszyliśmy do wyjścia.
                Aaron wyczerpał limit czasu, który planował nam poświęcić, bo gdy tylko przeszliśmy przez blaszane drzwi, to nie czekając na windę, ruszył w kierunku schodów. Zniknął schodząc w dół.
- Ostatnio i tak zachowuje się nieźle – stwierdziłam, dopasowując się do tego, co z pewnością działo się teraz w głowie Mycrofta.
- Muszę przyznać, że ostatnio mój kochany rywal się ogarnął – przyznał po chwili – Chociaż coś czuję, że to cisza przed burzą. Pamiętasz najdłuższy okres, kiedy się z Aaronikiem nie kłóciłem?
- Trzy tygodnie i sześć dni? – strzeliłam, nie pamiętając dokładnie.
- Trzy tygodnie i pięć dni. To był dziwny okres naszej znajomości. Zresztą odbył się prawie na samym początku, kiedy nie mieliśmy jeszcze ze sobą takiego problemu.
- Ciężko mi sobie wyobrazić świat, w którym się nie kłócicie – przyznałam – Wszystko się popsuło przez tą… Carrie?
- Carrie była później. Wszystko zaczęło się na jednym konwencie… Był to czwarty konwent, na którym się spotkaliśmy, ale drugi, na którym o sobie wiedzieliśmy – historia robiła się trochę zagmatwana, ale byłam bardzo ciekawa genezy tej dwójki. Byli jedynymi osobami, które się bezpośrednio znały zanim zaczął się ten koszmar. Czy to mogło coś oznaczać?
- Czyli znacie się od…?
- Powiedzmy czterech lat. Ja miałem wtedy piętnaście, a on szesnaście. Aaron jest ode mnie rok starszy.
- Musisz mi kiedyś to opowiedzieć. Całą historię – powiedziałam.
- W wolniejszej chwili na pewno to zrobię – wcisnął przycisk wzywający windę – Teraz zastanawiam się nad jednym…
- Hmm? – zapytałam.
- Masz może ochotę coś przekąsić, a potem obejrzeć ze mną jakiś film? – tym samym głosem zapraszał mnie kiedyś na łyżwy. Trafiał prosto do mojego serca.
- Oczywiście – odpowiedziałam i złapałam go za rękę. Wsiedliśmy wspólnie do windy i po chwili ruszyliśmy na piętro gastronomiczne. Zdecydowaliśmy się na fast food – ja wzięłam karmelowy popcorn, a on wziął dla nas dwa kebaby. Były ciepłe i pachniały cudownie, sprawiając, że mój humor był coraz lepszy. Śmiałam się i potrafiłam zapomnieć o świecie, a to wszystko w tak szalonym i nieprawdopodobnym miejscu. Z dobrym jedzeniem mogliśmy ruszyć prosto na salę kinową.
                Zdziwiliśmy się, gdy w środku spotkaliśmy inne osoby, które wpadły na podobny pomysł. Na fotelach, wygodnie siedzieli: Samfu, Yama oraz Alice. Dołączyliśmy do nich.
- Co oglądacie? – zapytałam na przywitanie.
- Zastanawialiśmy się właśnie – westchnął Pokerzysta – Obejrzałbym cokolwiek, co oderwie mnie chociaż na chwilę od tego świata.
- Myślę, że jesteś w idealnym miejscu – powiedziała radośnie Alice – Pozwólcie, że ja wybiorę jakąś komedię. Będzie idealna na rozluźnienie atmosfery. Nawet Samfu powinien się rozchmurzyć.
Samfu burknął coś, ale rozsiadł się wygodnie, opierając nogi o jeden z przednich foteli. Yama usiadł niedaleko niego i opowiadał mu coś z uśmiechem na twarzy. Dawno nie widziałam go bez Cecily, ale ta była teraz bardziej zajęta rolą, którą pełniła z Ethanem. Alice zniknęła na chwilę na zapleczu. Po chwili światła przygasły, a na ekranie zaczął wyświetlać się film. Mycroft siedział wyprostowany tuż obok mnie. Usiedliśmy na tyłach, tak żeby dobrze widzieć ekran i całą salę. Wtuliłam się w niego. Ładnie pachniał. Czułam spokój i ukojenie. Seans był niezwykle przyjemny. Komedia zabrała nas do zupełnie innego świata, gdzie mogliśmy odpocząć od problemu z Lily i całego hotelu. To było najlepsze, co mogło nas spotkać – ucieczka w filmy. Po komedii, zdecydowaliśmy na film sci-fi. Po jego zakończeniu trafiliśmy idealnie na porę obiadową. Ethan i Cecily przynieśli nam kolejne wózki pełne jedzenia. Nie byłam specjalnie głodna, ale posiedziałam do towarzystwa z pozostałymi w jadalni. Do kompletu brakowało piątki, która przesiadywała w przychodni oraz Agathy.
- Zaczynam się zastanawiać, co robią ci w przychodni, że nawet nie przyszli na śniadanie – zaczęła rozmowę Cecily, podjadając grillowane warzywa.
- Wyglądali na zapracowanych jak tam byliśmy – stwierdził Mycroft.
- Przynajmniej jest spokojnie, nikt sobie nie skacze do  gardła… Cieszę się, że Julia zaczęła odnajdywać się w grupie – stwierdziłam.
- Agatha mogłaby jej odpuścić. Każdy już przeżył swoje, jeżeli chodzi o Oliviera – parsknęła Sandra.
- Nie każdy, jest tak delikatny, jak ty – odgryzł się Aaron – Niektórzy rzeczywiście nie godzą się na to, żeby ta cholerna gra, w którą wplątali nas Porywacze, pociągnęła nas na dno.
- Rozgryzanie starych ran do niczego nie prowadzi – Samfu powiedział to na głos, ale zabrzmiał wyjątkowo smutno. Mycroft spojrzał w stronę Aarona, ale tamten nie zaszczycił go spojrzeniem.
- A jak tam u ciebie Lily? – spytała Cecily.
- Trzymam się. Po prostu to wszystko to dużo. Nie jestem do tego przyzwyczajona – powiedziała.
- My też nie jesteśmy przyzwyczajeni. Za kogo ty nas masz Skarbie? – Sandra starała się zabrzmieć żartobliwie.
- Dzielnie się trzymasz – Alice uśmiechnęła się do niej.
- Nie spodziewałam się, że Audrey będzie zdolna poprowadzić to wszystko w ten sposób…
- Nikt z nas się nie spodziewał. Raphael miał sporo racji, w tym, co powiedział przed swoją śmiercią – odpowiedział Aaron.
- Dobra – przerwał Mycroft – Koniec smutków. Wracamy do sali kinowej, kto ma ochotę się dołączyć?
                Nikt nie miał ochoty dołączyć do naszej grupy. Aaron bez słowa wyszedł z jadalni, Ethan narzekał, że gorzej się czuje, Cecily powiedziała, że może wpadnie później, bo była czymś zajęta. Najbliżej przekonania była Sandra oraz Lily.
- Mała, choć, rozerwiemy się – przekonywała ją Sandra.
- Muszę coś zrobić. Nie mam teraz czasu – znowu brzmiała jakby była przygaszona. Przyjrzałam się jej dokładniej. Co się z nią działo?
- To chodź, załatwimy to szybko i będziemy miały to z głowy – zaproponowała.
- Muszę to zrobić sama – odpowiedziała równie krótko i szybko, co poprzednio, po czym wstała i wyszła.
- Powiedziałam coś nie tak? – zdziwiła się Uwodzicielka.
- Byłaś nachalna… - zaczęłam, ale gdy zobaczyłam, że chcę mi odpowiedzieć, złagodziłam ton – ale to coś innego. Lily zachowuje się jakoś dziwnie.
- Jak dla mnie ogarnęła się… - zdziwił się Mycroft.
- Coś w sobie ukrywa. Nie podoba mi się to ani trochę – powiedziała Cecily.
- Później do niej wpadnę – powiedziała Sandra wyjątkowo spokojnym tonem – Może rzeczywiście się narzucam…
- Daj spokój Sandra – powiedział Yama – Ona po prostu potrzebuje trochę przestrzeni.
Sandra się już nie odezwała. Po prostu odeszła na bok zamyślona.
- Wracając… Co myślicie o Alanie? Może on będzie chciał coś obejrzeć? – zapytałam.
- Raczej nie. Przecież pracuje z resztą w przychodni – przypomniał Mycroft.
- Nie do końca. Widziałam go wcześniej niedaleko pokoju Lily, jak od niej wychodziłyśmy – stwierdziła Sandra.
- Mimo wszystko, myślę, że nie ma co go zaczepiać – trzymała się przy swoim Alice – Idziemy?
                Ruszyliśmy do windy taką samą grupą, jaką doszliśmy na jadalnie. Byłam najedzona i gotowa na kolejny seans. Musiałam wrócić do ćwiczeń, bo patrząc na siebie w lustrze, widziałam, że moje ciało straciło trochę muskulatury i zrobiło się kształtniejsze. To było połączenie stresu z brakiem czasu na ćwiczenia. Chociaż miałam miejsce i właściwie żadnych obowiązków czy zobowiązań to bałam się tak po prostu oddać treningowi. Kolejnym minusem było to, że najlepsza scena do tańca była w pubie, ale nie czułam się tam komfortowo po śmierci Oliviera. Z myśli wyrwała mnie winda, która wypuściła nas na odpowiednim piętrze. Wysiedliśmy i ruszyliśmy z powrotem na salę kinową. Krótka wizyta w jadalni zdążyła, mimo wszystko, zasiać ziarno niepokoju w mojej głowie. Kajdany Wendy potrafiły zabrać mi całą radość z życia. Byłam istotą, która nie potrafiła żyć w klatce, a kraty tej konkretnej uciskały mnie wyjątkowo.
- Co słychać? – usłyszałam nagle głos Mycrofta.
- Nic. Wszystko gra – stwierdziłam. Światło ponownie zaczęło przygasać, a ostatnie, co zobaczyłam w pełnym świetle to zupełnie nieprzekonana do moich słów twarzy Mycrofta.

*

                Seans skończył się dopiero wieczorem. Alice oraz Samfu zostali do końca, Yama wyszedł na początku filmu, mówiąc, że ma coś do załatwienia, a my nie daliśmy rady i wyszliśmy w połowie. Byłam strasznie zaspana, nie wiedziałam jakim cudem wytrzymałam tak długo. Mycroft był w doskonałym humorze i ożywiony dyskutował ze mną o filmie.
- Mówię ci, on był schowany w środkowej trumnie -  tłumaczył – Ta trumna po lewej miała kogoś zupełnie innego.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz – zaśmiałam się – Ale niech ci będzie. Nie mam siły się kłócić.
- Jak zawsze zwycięski – wyszczerzył zęby łapiąc mnie w pasie, gdy schodziliśmy po schodach na piętro sypialniane. Zauważyliśmy, że ktoś stoi przed jednymi z drzwi. Należały one do Fryzjerki.
- Mała, to ja! Otwórz – krzyczała Sandra.
- Pokoje są dźwiękoszczelne – przypomniałam – Co się dzieje?
- Lily nie daje znaków życia, nigdzie nie mogłam jej znaleźć, więc chce sprawdzić czy wszystko u niej okej. Nie chcę żeby sobie coś zrobiła – powiedziała rozgoryczonym tonem.
- Skąd wiesz, że ona jest w ogóle w pokoju? – zdziwił się Mycroft. Sandra spojrzała najpierw na niego, potem na drzwi, po czym zapukała raz jeszcze.
- Dziewczyno uspokój się – krzyknęłam – Wygląda na to, że jej nie ma, a nawet jak jest, to co najwyżej ją wystraszysz.
- Możecie się odjebać i pójść do siebie? – zapytała – Naprawdę nie mam ochoty słuchać waszych rad.
- Nie jesteś już taka grzeczna, jak na procesie Oliviera – odgryzłam się.
- Chcieliście mnie wrobić – zdenerwowała się – Jak ktokolwiek ma wam zaufać, jak oszukujecie nawet w takich momentach?
- Chcieliśmy cię nauczyć pokory, to niczego nie zmieniało w procesie – odpowiedziałam.
- Kochanie chodźmy do pokoju – poprosił Mycroft.
- Tak idźcie – powiedziała Sandra, ponownie zaczynając pukać. Denerwowała mnie.
- Nie pójdę, póki ona stąd nie pójdzie – syknęłam.
- Odwal się ode mnie Wendy – Sandra nawet się nie obróciła. Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam jak się we mnie gotuje. Spojrzałam na nią i podeszłam bliżej, chwytając za ramię:
- Sandra, daj sobie spokój i idź do swojego pokoju. Miałaś z nią pogadać jutro – nacisnęłam.
- Pogadam z nią teraz – spojrzała mi prosto w oczy. Była dużo niższa, ale to nie zmieniało faktu, że wyglądała groźnie.
- Jesteś zdenerwowana, bo coś się dzieje z Lily, rozumiem to, bo sama przeżywałam coś podobnego jak coś się stało z Mycroftem, ale zachowujesz się w tym momencie jak idiotka – powiedziałam ostro.
- Znowu zaczynasz – syknęła Uwodzicielka i przybliżyła się do mnie – spasuj, bo źle skończysz.
- Hej dziewczyny! – Mycroft stanął pomiędzy nami, ale wspólnymi siłami go odepchnęłyśmy. Nie zdałam sobie nawet sprawy, kiedy upadł obok. Byłam zbyt skupiona na Sandrze.
- Nie boje się ciebie Sandra, ale mam dosyć tej twojej cholernej pewności siebie. Odpieprz się od Lily i idź sobie stąd. Jutro wszyscy z nią pogadamy.
                Popchnęła mnie. Miałam tego serdecznie dosyć i naparłam na nią ciężarem ciała. Obie uderzyłyśmy głucho o ścianę i zaczęłyśmy się szarpać. Trzymałam ją, ale była mała i ruchliwa.
- Puszczaj mnie! – warknęła.
- Zostaw... ją… w spokoju! – krzyknęłam, nie dając za wygraną. Poczułam nagle, jak łapią mnie silne, umięśnione łapy. Zostałam odciągnięta od tyłu i delikatnym, ale pewnym ruchem odepchnięta. Byłam pewna, że to Mycroft, ale zobaczyłam przed swoimi oczami Ethana. Pierwszą myślą, która pojawiła się w mojej głowie było zdziwienie, że nie bał się wtrącić. Wyglądał jednak na zdeterminowanego. Gdy tylko puściłam Sandrę, ta chciał do mnie doskoczyć, ale Ethan złapał ją pewnym ruchem i unieruchomił. Uwodzicielka spojrzała na niego i w momencie się uspokoiła. Bała się.
- Co tu się dzieje? – huknęła Cecily – Co wy wyprawiacie?
- Lily nie otwiera drzwi… Chciałam tam wejść… - Sandra oddychała ciężko – Nikomu nie przeszkadzałam.
- Uderzała w drzwi i wrzeszczała, więc kazaliśmy jej iść… Zresztą nie będę się przed tobą tłumaczyć.
W zamieszaniu zauważyłam, że drzwi do pokoju Fryzjerki były uchylone. Z początku przeszedł mnie dreszcz niepokoju, ale po chwili zauważyłam niebieski warkocz i część jej twarzy. Obserwowała sytuację w ciszy.
- Uspokójcie się i idźcie do siebie. Tylko tego nam brakuje, żeby doszło teraz do rękoczynów – Cecily kiwnęła głową, a Ethan wypuścił Sandrę, która wykonała gwałtowny ruch, po czym odeszła dwa kroki na bok.
- I tak tutaj wrócę – stwierdziła.
- Jeżeli choć trochę darzysz ją uczuciem – Aktorka wskazała drzwi – To dasz jej dzisiaj spokój i poczekasz, aż sama do ciebie przyjdzie. Nie chce was tutaj widzieć. Mamy tyle ważnych rzeczy do zrobienia, a wy skupiacie się na szczeniackich kłótniach.
                Wypuściłam powietrze z płuc, które przetrzymywałam aż za długo. Spojrzałam na Ethana, który obserwował całą sytuację, swoimi dwukolorowymi oczami. Wyglądał śmiertelnie poważnie, widziałam dumę na jego twarzy. Sandra szepnęła coś pod nosem, po czym odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku swojego pokoju.
- My pójdziemy już do pokoju – powiedział w naszym imieniu Mycroft. Złapał mnie za rękę. Nie walczyłam, tylko poszłam za nim, będąc zbyt skołowaną, żeby zrobić coś więcej. Podeszliśmy do naszych drzwi, które były kawałek dalej i po chwili znaleźliśmy się w pokoju Mycrofta.
- To było dziwne – stwierdził – Wszystko gra?
- Przepraszam, że cię odepchnęłam – powiedziałam.
- Nic się nie stało – powiedział – Jestem zaskoczony, że Ethan was rozdzielił.
- Ja też – stwierdziłam – Może to i lepiej. Nie doszło do niczego poważnego.
Przez chwilę zapadła cisza. Stałam oparta o drzwi i dochodziłam do siebie. Dalej czułam ten sam niepokój. Lily widziała całą scenę, nie wiedziałam, co sobie o tym pomyślała.
- Mycroft – zaczęłam poważnie – Musisz ostrzec Lily przed Sandrą.


--------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
- Pozostali Patroni z niższych progów

Komentarze

  1. Bombu scena w jadalni zrobiłeś z błąd, bo napisałeś że ALAN SIEDZIAŁ hmm... a tak pozatym czemu te kłótnie dziewczyn w tej serii są tak idiotyczne?(pytanie retoryczne ;) )

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że moja główna wizja legła w gruzach, ale spokojnie, jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa w tym epizodzie xD. Zwłaszcza, że zauważyłem coś, po czym miałem takie lekkie ‘wow’, ale wyjątkowo nie powiem nic więcej ;) Jest to z jednej strony dosyć prawdopodobny scenariusz, lecz na swój sposób powtarzałby to co już stało się niedawno, przez co nie mam pewności. Dlatego, dobra robota, panie Bobru :D To jest chyba pierwszy epizod, w którym mam aż takie wątpliwości, bo nawet jeśli nie udawało mi się zgadnąć ofiar i morderców, mniej więcej trafiałem w to co się stało lub miałem chociaż pomysł, którego się trzymałem do końca. Tym razem będę musiał zdać się czysto na instynkt, bo na pewno nie odpuszczę sobie rzucaniem miliona i jednej teorii :D
    W każdym razie, z racji, że dzisiaj trochę przemilczę skomentowanie wydarzeń, wytłumaczę się z tego kompletnie losowego pytania spod poprzedniego rozdziału. Było one poniekąd związane z jednym z moich pomysłów co do tego, co stanie się dalej, jednak to nie wszystko. Mianowicie, ostatnio zastanawiałem się jak dokonać perfekcyjnego morderstwa w zabójczej grze, czyli w taki sposób, że zarówno pozostali uczestnicy jak i organizatorzy nie wiedzieliby kto zabił. Najbliżej tego byli w Danganronpie V3, więc jak widać, jest to możliwe. Tylko czy dałoby się to osiągnąć bez kooperacji ofiary lub kogoś związanego z organizatorami? Szczerze mówiąc, czym dłużej o tym myślę, tym bardziej zakładam, że na zasadach Danganronpy nie jest to możliwe. Ale w Pecca jest szansa. Jeśli dobrze zrozumiałem, głównym źródłem inwigilacji gości jest Lokaj, choć zdaje mi się, że wspomniane też były kamery. Z tego powodu, jeśli udałoby się w jakiś sposób ‘wyłączyć’ go, mogłoby to się udać, nawet bez bezpośredniej współpracy z nim. No, ale bez jakiejś bliżej określonej sytuacji i postaci raczej nie uda mi się tego wymyśleć :/
    Dalej, zwyczajowa korekta ;). Muszę się przyznać, całkiem lubię robić takie rzeczy i oczywiście, nie jest to związane ze wskazywaniem błędów innym xD Jeśli byłbyś zainteresowany, chętnie spróbowałbym kiedyś zrobić taką większą i bardziej profesjonalną jednego rozdziału :) Dobra, to gdzieś tak na początku jest ‘rade’, a potem ‘poczuje się sobą’ (brak polskich znaków). Później pojawia się ‘Ciebie Sandra’, czyli trochę nie uzasadniona w kontekście moim zdaniem forma grzecznościowa. Pewnie z nawyku się wkradło :P. Dalej, może źle rozumiem zdanie, ale wydaje mi się, że kiedy jest mowa, że Audrey otworzyła coś, zamiast ‘was’ powinno być ‘nas’. I finałowo, gwiazdki są na początku linijek zamiast w ich centrum. Formatowanie wydaje mi się trochę inne, co w połączeniu z własnymi doświadczeniami w tej dziedzinie, wydaje mi się jakby ten rozdział był w pełni pisany na telefonie :D To tyle, do następnego, bo czuję, że krew się posypie i to bardzo intensywnie tym razem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że podzielisz się trochę tymi przemyśleniami po procesie :D Wydaje mi się, że możesz być na dobrym tropie, ale nie jestem pewien, czy myślimy o tym samym fakcie. W tym epizodzie wyjątkowo ciężko będzie znaleźć (według mnie). Odpowiedź będzie cały czas przed nosem, a z drugiej strony nie będzie dało się jej tak łatwo połączyć.
      Inna sprawa jest taka, że Goście w przeciwieństwie do Uczestników Zabójczej Gry raczej myślą czysto o ucieczce, a nie o zagraniu na nosach Porywaczy, chociaż masz rację, tutaj byłoby to dużo łatwiejsze. W Hotelu jest jakiś system kontroli, ale głównymi oczami jest Lokaj. Tylko czym jest Lokaj? To jest pytanie.
      Ostatnio mamy mało czasu na korektę, przyznaję, ale bardzo dziękuję, że czuwasz! Co do tych gwiazdek (i ostatnio problemu z myślnikami dialogowymi) chyba wiem, gdzie pies pogrzebany... xD Używałem opcji "wyjustuj". To chyba mi formatowanie popsuło, na pewno tak dziwnie wyrównało te gwiazdki. Co do korekty, daję wolną rękę, jak będziesz miał chęć spróbować to z chęcią udostępnię, co trzeba :D

      Będzie się działo! Dzięki za komentarz

      Usuń
  3. Kiedy Wendy powiedziała, że Mycroft musi opowiedzieć kiedyś całą historię jego i Aarona, pomyślałam, że już nigdy jej nie poznamy, bo Mycroft po prostu zginie xD Hej, nie róbcie tego, też chcę poznać tą historię </3
    I tak swoją drogą, woo. Domyślałam się, że Wendy ma niezbyt przyjemną przeszłość, ale nie spodziewałam się, że kogoś zabiła i do tego swojego ojca D: Podoba mi się ten motyw, tak samo myśl, że mogłaby kogoś zabić, żeby uciec. Wątpię, żeby to zrobiła, bo zginąłby też Mycroft, a raczej jej na nim zależy.
    Omg, jak mi się podoba, że Yama tak pilnuje Samfu ♥ Nie mam co się nad tym rozpisywać, po prostu kocham ich oboje ♥
    Co do akcji z Lily - na pewno się źle skończy, tylko jeszcze nie wiem dla kogo D: Lubię Lily, ale chcę zobaczyć jej karę tak bardzo, bo wiem, że pewnie wymyśliliście coś zwyrolskiego xD
    A rozdzielenie dziewczyn przez Ethana na koniec wyglądało mi trochę tak, jakby Cecily zaczęła go sobie tresować D:

    Rozdział świetny jak zawsze ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia Mycrofta i Aarona będzie jeszcze się pojawiała, nie zrobiłbym wam tego, żebyście nie poznali początków tej waśni. Wendy miała bardzo ciężki "start". Potem było już trochę lepiej, ale sama musiała wywalczyć sobie drogę do "normalnego życia". To właśnie jest ten dylemat - chcesz wyjść? Zabij swojego partnera. Kara Lily musi pojawić się w kolejnym rozdziale, nie ma innej opcji ^^
      Ciekawe spostrzeżenie, tylko pytanie jak można kontrolować takiego tchórza :D

      Dzięki za komentarz!

      Usuń

Prześlij komentarz