Epizod VIII - Rozdział 72: Wyścig z czasem (Mycroft Goldenwire)

Witamy Was po krótkiej, świątecznej przerwie. Mamy nadzieję, że jesteście gotowi na kolejną część tego epizodu, bo przed wami akcja w najczystszej postaci. Coś, co zaburzy kolejność działań, ale to dopiero początek "dziwactw", bo jeszcze sporo zaskoczeń czeka na nas pod koniec tego epizodu. Zapraszamy Was do czytania i liczymy, że rozdział się Wam spodoba!





Rozdział 72: Wyścig z czasem (Mycroft Goldenwire)


- Schematy odzyskania ludzkich ciał? – powtórzył niczym echo Aaron.
- Co to oznacza? – zapytała Carmen.
- Ludzkie ciała Carmen, czego nie rozumiesz w tym prostym zdaniu? – zakpiła z niej Alice.
- Z tego co rozumiem… - zrobiła pauzę, żeby wczytać się w schematy – Dzięki tej wiedzy można zrobić coś w stylu zszytego ciała. Ma wstawki z jakiegoś dziwnego materiału, który opisywany jest jako tsenret. Ktoś coś o tym słyszał?
               Starałem się sięgać do tego pamięcią i prawie natychmiast skojarzyłem tą nazwę. Trafiłem na nią raz w życiu, ale sama wzmianka uruchomiła całą lawinę wspomnień. Byłem młodym chłopakiem, który zaczął poznawać trzewia Internetu. Przeszukiwałem strony, które pokazywały naprawdę straszliwie treści. Tam trafiłem na tsenret. Witryna, na której się znalazłem należała do jakiegoś okulistycznego świra, fanatyka teorii spiskowych. Według niego naukowcy przygotowywali jakąś globalną katastrofę, która opierała się o zniszczenie ludzkości oraz zbierania esencji życiowej. Wtedy uznałem to za coś śmiesznego, ale teraz, po tylu latach, wyglądało na to, że trafiłem prosto w centrum tego problemu. Czy tamta osoba wiedziała coś o instytucie Peccatorum? Sam metal podobno miał właściwości, które umożliwiały przechowywanie dusz, ale uznałem to za bzdury. Teraz, gdy poznałem Bobra  i Neri zacząłem się nad tym ponownie zastanawiać.
               Czy to mogła być prawda? Jeżeli rzeczywiście taki metal istniał to pasował do innych fragmentów tej historii. Schemat trzymany przez Elizabeth wydawał się potwierdzać tą chorą i nieprawdopodobną teorię. Nikt inny się nie odzywał. Tylko ja to wiedziałem. Mogłem teraz odzyskać w końcu zaufanie grupy. To mogło być coś, co mogło mnie do nich zbliżyć.
- Nikt? – upewniła się Elizabeth, zatrzymując na moment wzrok na mnie, jakby coś przeczuwała. Postanowiłem zachować tą informację dla siebie. To mogła być spora przewaga. Informacja o dużej wartości.
               W głowie rodził mi się plan. Jeszcze przed jej śmiercią wiedziałem, że chcę stąd uciec. Wtedy ona była na pierwszym miejscu, a teraz nie musiałem się tym przejmować.  Niczym nie musiałem się przejmować. Byłem gotów zabić i uciec.  Moim celem była Alice. Nie musiałem się nad tym za długo zastanawiać. Nie chciałem ukrywać się pod jakimś bezsensownym argumentem typu wybierania większego zła. Kogokolwiek bym nie wybrał na ofiarę, reszta i tak miała zostać zabita. Czy ofiarą byłaby biedna, kochana przez wszystkich Carmen, czy też największa zła – Alice. Mimo to zdecydowałem się na nią. Byłem pewien, że maczała palce w śmierci Wendy. To była personalna zemsta.
Odkąd wróciłem od Porywaczy rozpoczął się mój personalny wyścig z czasem. Wiedziałem, że nie mogę tutaj za długo zostać. Musiałem działać. Świat się kończył, a ja nie chciałem spędzić ostatnich dni w tym miejscu. Z drugiej strony odzywało się moje sumienie. Od samego początku chciałem im wszystkim udowodnić, że jestem coś wart. Już w pierwszych dniach mogłem im to pokazać, ale jednak się to nie udało.  Chciałem dowiedzieć się za dużo. Potem odrabiałem to na różne sposoby, ale nie czułem się już niczemu winny. Udowodniłem to, co musiałem. Zresztą ich to za bardzo nie interesowało, więc nadszedł czas aby ten wyścig przeszedł do ostatecznej fazy. Meta była blisko. Przypomniałem sobie rozmowę z Lokajem w szatni. Wendy z pewnością podejrzewała, że coś ukrywałem, ale nie chciałem żeby zaprzątała tym sobie głowę. Chciałem ją stąd wypuścić.
- Poszukamy tego w archiwum – zaproponowała Julia – Myślę, że jest duża szansa, że coś tam znajdziemy.
- Co to może robić… - zastanowił się na głos Alan.
- Jak się tego dowiemy, to może więcej zrozumiemy – Elizabeth wstała – Teraz zastanawia mnie coś innego.
- Co takiego? – dopytał Olivier.
- Ci, którzy umarli. Czy po to ginęli? Żeby zostać przerobieni na ciała dla Porywaczy?
               Ta myśl zawisła w powietrzu. W mojej głowie pojawiła się dziwaczna abominacja z pozlepianych ciał, która przemawia głosem Bobra. Wizja była straszna.
- Myślałam o tym – stwierdziła Elizabeth – Ale to nie ma sensu… Choroba, która mamy jest głęboko w nas. Po co mieliby wykorzystywać nasze ciała? Jesteśmy skażeni tym paskudztwem, co oznacza, że aspektem ich interesującym nie jest nasz stan zdrowia. Wyglądem nie przypominamy za bardzo ich, o ile wierzyć zdjęciu, które znaleźliśmy wcześniej. Same ciała są w wymyślny sposób niszczone podczas egzekucji, ale z drugiej strony nie wiemy, co znajduje się po drugiej stronie kotary. Egzekucje to fikcja, to już ustaliliśmy, ale coś się dzieje z tymi ciałami…
Farmaceutka miała dużo racji w tym, co mówiła. Zapomniała jednak o jednej rzeczy.
- Ale Porywacze dali zakaz niszczenia ciała. Podobno zrobili to po to, żeby ciała były w dobrym stanie do egzekucji, ale co jeżeli gdzieś je przechowują?
- Przestań – warknął Aaron – To poroniony pomysł.
- A jednak – wtrąciła Alice – Pomyślcie. Gdzieś tam stoją te wszystkie ciała. Wszystkie trupy w jednym miejscu, czekające na to, aż ktoś je pokroi.
- Alice, zamknij się – poprosiła Julia.
- Pytanie, gdzie są te ciała? – nagła wizja ucieknięcia stąd z ciałem Wendy stała się wyjątkowo kusząca. Mógłbym ją pochować w normalnym miejscu. Przez Agathę i tak im się od niczego nie przyda.
- Znamy wszystkie piętra, ale pewnie mowa o jakimś sekretnym pomieszczeniu, albo przejściu. Tak jak w mojej sypialni – przypomniał Olivier.
- Może przypominasz sobie jeszcze inne przejścia? – zapytała Carmen – Ten hotel jest tak duży…
- Nie wiedziałem o niczym innym, chociaż na pewno istnieją te systemy, którymi porusza się Lokaj.
- W takich przejściach raczej nie będzie ciał, chyba, że też przybierają taką małą postać – zauważyła Alice.
- Może jakiś wykrywacz? Jeżeli rzeczywiście przetrzymują te wszystkie ciała w jednym miejscu to pewnie przechowują je w stosunkowo zimnym miejscu. Może gdzieś w okolicach lodowiska? – Aaron dobrze myślał.
- Wykrywacz nie ma sensu, nie, jeżeli oni nie żyją. Zresztą pewnie i tak nie bylibyśmy w stanie znaleźć takiego sprzętu w hotelu, a bez Agathy raczej nie jesteśmy w stanie sami go złożyć – odpowiedziała Julia.
- Ja mogę sprawdzić w notesie Maksa. Może będzie miał tam coś zapisane, nie szukałem jeszcze tej konkretnej informacji.
- Świetny pomysł Alan – pochwaliłem go – Może przy odrobinie szczęścia to znajdziemy.
               Zadowoleni i zaciekawieni skończyliśmy poszukiwania i udaliśmy się w kierunku wyjścia z piętra. Całe szczęście nie każdy ruszył do windy, dzięki czemu moje przejście na klatkę schodową nie było podejrzane. Filtr percepcji, jak zawsze, namieszał w głowie. Całe szczęście działał doskonale i po pokonaniu blaszanych drzwi mogłem znaleźć się pomiędzy licznymi półkami, wypełnionymi przeróżnym wyposażeniem. Miałem listę potrzebnych mi rzeczy, które planowałem wykorzystać w nadchodzącym planie. Odkąd miejsce było niepilnowane, wszystko opieraliśmy o zwyczajny system, który po prostu pokazywał nam co, kto i kiedy brał. Było to proste, czasami niedokładne, ale ogólnie działające. Mimo tego, nie przejmując się zupełnie, podszedłem do półek i zacząłem kompletować listę. Potrzebowałem kilku podstawowych narzędzi, więc wziąłem piłę, młotek, śrubokręt oraz klucz. Następnie przeniosłem się dział dalej i zabrałem zwój solidnego sznurka, niezbyt grubego, idealnego do przywiązywania różnych rzeczy, ale też na tyle cienki, żeby nie rzucał się specjalnie w oczy.
               Kolejna na liście była drabina. Robiło się tego dużo, ale nie martwiłem się specjalnie tym, że na kogoś wpadnę. Wszyscy byli zmęczeni po tym całym dniu, było już późno, a ja zamierzałem się poruszać po mniej zaludnionych częściach hotelu. Po wszystkim wziąłem jeszcze ciężarki, które ważyły po 20 kilogramów sztuka i zadowolony i przeciążony podszedłem do biurka przy wejściu. Bez problemu zhakowałem terminal i usunąłem to, co wziąłem. Następnie przeniosłem się do bazy danych, żeby zobaczyć, kto ostatnio coś brał. Zdziwiłem się, bo okazało się, że jednak ktoś korzystał z magazynu i to dosłownie przed ostatnim procesem. Alice brała stąd parę rzeczy, pokroju taśmy klejącej czy kołka. Nie wiedziałem po co jej były, ale ignorowanie jakiejkolwiek akcji tej dziewczyny było błędem. Związałem cały ekwipunek, wykorzystując kawałek sznurka i ruszyłem w stronę windy. Wróciłem na opuszczone piętro, do tego samego pokoju, w którym znaleźliśmy schematy odnowy ciał. Potrzebowałem jeszcze czegoś. Nie wiedziałem czy znajdę to w magazynie, więc pojechałem windą prosto do pralni.
               Z butelkami odpowiednich  detergentów, wróciłem na miejsce zasadzki. Czekało mnie sporo pracy, a to był dopiero początek. Zacząłem od spiłowania dwóch desek, które przygotowałem wcześniej. Musiały być trochę krótsze, żeby pasowało do zaplanowanego mechanizmu. Nigdy nie byłem złotą rączką, ale takie rzeczy przypominały trochę hakowanie. Każdy system miał luki, a ja potrafiłem je wykorzystać. Pułapka, którą zastawiałem była luką, którą sam wytwarzałem. Przebiłem się przez obie deski i z trudem przełożyłem sznurki. Nie chciałem wiercić, bo to zostawiłoby dużo niepotrzebnych śladów, a mogło też kogoś przywołać. Co jakiś czas nerwowo zerkałem na korytarz, żeby zobaczyć, czy nikt nie przyjdzie zbadać piętra na własną kieszeń. Szczęście się do mnie uśmiechało.
               Mechanizm niedoszłej pułapki był prosty – osoba, która wejdzie do tego pokoju i otworzy drzwi z impetem aktywuje specjalną pułapkę. Jedna deska strąci drugą i wywoła krótką reakcję łańcuchową. Ofiara dostanie ciężarkami w głowę, po czym upadnie i huknie o ścianę. Nie ustawiałem jeszcze wszystkiego idealnie. Musiałem wszystko przygotować tuż przed zaproszeniem ofiary. Zadowolony ze wstępnego efektu pracy, przystąpiłem do testów. Przeszedłem przez drzwi, zostawiając mechanizm tak, jakby miał kogoś zaatakować, po czym zamknąłem za sobą drzwi, żeby wejść na świeżo, z korytarza. Otworzyłem je powolutku i zgodnie z oczekiwaniami, deski nie uderzyły w siebie, tylko mogłem spokojnie wejść do środka. Po chwili powtórzyłem to samo, tylko wchodząc szybciej, tak jakbym normalnie otwierał drzwi. Pułapka nie zadziałała. Przekląłem pod nosem i zabrałem się do poprawek.
               Kolejne próby nie zwiastowały niczego dobrego, a każde kolejne niepowodzenie coraz bardziej mnie denerwowało. Po dziesiątej próbie, wpadłem do pokoju nie licząc za bardzo na sukces. Wtedy się udało. Nie spodziewałem się tego, więc po przekroczeniu progu usłyszałem stuknięcie, a potem wpadły we mnie dwa ciężarki. Ledwo się zasłoniłem. Impet zmiótł mnie z kolan. Poczułem metaliczny smak w ustach, a plecy wydawały się pęknąć na pół, po uderzeniu o sąsiednią ścianę. Wstałem chwiejnie, przetarłem krew z pękniętej wargi i uśmiechnąłem się. Udało się. W końcu. Jeszcze bardziej rozbawił mnie fakt, że prawie się zabiłem własną pułapką. Dobrze, że nie ustawiłem wszystkiego idealnie. Zadowolony z testów spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia. Kiedy to minęło?  Patrząc na to, jak mało czasu mi zostało, przeszedłem do kolejnego punktu programu. Zmęczenie plus ból dawały o sobie znać, więc nie chciałem się przeciążać, szczególnie, że nie było jakiegoś limitu. Mogłem zaatakować już jutro, ale równie dobrze poczekać. Ważne to mieć jakiś plan. Postawić w tym wyścigu na odpowiedniego konia.
               Udałem się do ciemni. Tutaj czekała mnie druga część roboty. Chociaż Alice miała zginąć  na opuszczonym piętrze, to chciałem upozorować wypadek właśnie w pracowni fotograficznej. Zabrałem butelki z kwasem i odstawiłem je na bok. Przeszły mnie dreszcze na samą myśl tego, jaki to musiał być ból. Widziałem zdjęcia ofiar kontaktu z taką substancją. W moim przypadku, miało to po prostu być zatarcie śladów. Kwas mógł wyrządzić takie szkody, że mogli nie zauważyć tego, co zrobią ciężarki. Podpiłowałem jedną z szafek, tak żeby było łatwą ją przechylić i opróżniłem jedną z półek. Plan był taki, żeby przynieść tutaj później ciało i zalać kwasem, a następnie przytrzasnąć meblem. Kamuflaż idealny. Oczami wyobraźni widziałem złote loki wystające spod resztek półek i ten ostry zapach.
               Przed snem wróciłem jeszcze na opuszczone piętro biorąc worek oraz wózek. Wszystko, wraz z mechanizmem, schowałem do jednego z pobocznych pokojów, z nadzieją, że nikt nie będzie tego szukał. Drabinę mogłem już odstawić, ale nie miałem na to dzisiaj siły. Po wszystkim, gdy dochodziła już czwarta, dotarłem do swojego pokoju. Padłem od razu na łóżko i wtedy koszmar wrócił. Noc zupełnie taka sama jak poprzednia. Tak miała wyglądać każda pozostała w moim życiu. Noc bez Wendy. Zacisnąłem pięści. Tak bardzo mi jej brakowało. Chciałem żeby tutaj była, żebym mógł jej opowiedzieć o tym jak minął mi dzień, jak wiele udało mi się zrobić. Łzy same naleciały do oczu. Nie mogłem wytrzymać w tym pokoju. Wszystko pachniało tu nią. Na stole wciąż stały jej kosmetyki oraz pachnidła. Roztrzęsiony wypadłem z pokoju prosto na korytarz. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
- Wszystko gra Panie Goldenwire? – usłyszałem głos Lokaja. Odwróciłem się i zobaczyłem, że akurat przechodził korytarzem. W rękach miał stos ręczników.
- Nic nie gra – odwarknąłem – Upewnię się, że z wami też nie będzie grało. Poza tym wiem czym jest tsenret!
- Cieszę się – odpowiedział, udając, że się tym nie przejął – Nie przekazał Pan tej wiedzy dalej, więc nie rozumiem, po co o tym wspominać.
Zakląłem pod nosem.
- Ale w każdej chwili mogę to powiedzieć – odgroziłem się – Ty pewnie też jesteś zrobiony z tego tsenretu, co?
Lokaj nie odpowiedział. Obserwował mnie w ciszy, ze swoim typowym uśmiechem na twarzy. Jego spojrzenie było życzliwe, jakby tłumaczył coś dziecku.
- Panie Goldenwire, wcale mi nie przeszkadza to, że wiesz. Powinieneś powiedzieć innym. Im większa wasza współpraca, tym większa szansa na to, że przetrwacie.
- Gówno wiesz o przetrwaniu – odsarknąłem – Mam nadzieję, że zapłacicie za wasze zbrodnie i zostaniecie obaleni.
- Płacimy od 30 lat – odpowiedział ze smutkiem.
               Nie miałem ochoty na dalsze rozmowy. Wytarłem nos o rękaw bluzy i ruszyłem przed siebie. Wiedziałem, gdzie chcę pójść. Skręciłem i wszedłem do jej pokoju. Był czysty i pusty. Lokaj musiał na bieżąco tu sprzątać.  Usiadłem na łóżko. Poczułem kojąco falę spokoju. To miejsce było lepsze. Wiedziałem, że jestem w jej królestwie, chociaż odczucia nie były takie potężne. Nie bolały. Położyłem się. Materac ugiął się pode mną, był mało używany, dlatego sprężyny działały dużo lepiej niż w moim aktualnym łóżku. Zadbałem o to z nią, żeby tamten materac przeżył swoje. Uśmiechnąłem się do wspomnień. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.
*
               Obudził mnie poranny komunikat. Pomimo czterech godzin snu, czułem się dobrze. Podniosłem się i dopiero zdałem sobie sprawę, że jestem w jej pokoju. Wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem w oddali Oliviera i Julie. Nie zauważyli mnie, bo akurat wchodzili po schodach na górę. Podążyłem za nimi. W jadalni brakowało Alice, Carmen oraz Elizabeth. Aaron siedział blady, jego ręka lekko drżała.
- Oddają krew – wytłumaczył widząc moje pytające spojrzenie – Ja też oddałem. Elizabeth robi jej jakieś transfuzje, podobno to jej pomaga…
Wyssanie krwi musiało go porządnie zmęczyć, nie miał siły na standardowe dla siebie burczenie pod nosem.
- Carmen aż tyle pije? – zażartowałem.
- Podobno ta krew jej rzeczywiście pomaga – stwierdził Alan – Chociaż ma teraz problemy z agresją i Elizabeth kompletnie nie wie czym to jest spowodowane.
- Z agresją? Carmen? – upewniłem się.
- Wiem jak to brzmi, ale ostatnio zdarzają się jej wybuchy…
- To prawda – przytaknął Aaron – Czasami jej się zdarzy. To miejsce jest w stanie zepsuć każdego.
- Miejmy nadzieję, że jej przejdzie – powiedziałem pojednawczo i nałożyłem sobie sałatki z warzywami. Pachniała wiosną, chociaż na świecie musiała trwać jesień, jeżeli wierzyć dacie, którą usłyszeliśmy podczas procesu. Nie lubiłem tej pory roku, najbardziej przypadła mi do gustu wiosna. Wtedy mogłem chodzić w bluzie i zasłaniać całe ciało. Nie lubiłem jak ktoś patrzył na moją klatkę piersiową lub brzuch. Ciężko mi było się przyzwyczaić nawet do Wendy. Miałem dziwną budowę i paskudną bliznę. Przypominała mi o jednym z najdziwniejszych i najstraszniejszych dni w moim  życiu. Spojrzałem odruchowo na Aarona. Prychnąłem pod nosem.
- Alan nie znalazłeś niczego, prawda? – zapytała Julia.
- Nie sprawdzałem, ale jak znajdę jakieś wzmianki to wam powiem – obiecał.
- My będziemy szukać wzmianek o tym tsenretcie – stwierdziła Julia – Całe archiwum przed nami. Ta odpowiedź na pewno tam jest.
- A wy? – zapytał Olivier – Macie jakieś plany?
- Pewnie przyłączę się do poszukiwań, może sprawdzę coś w pracowni informatycznej. Julia mam do ciebie prośbę. Znalazłem ten film z Carmen. Ten, co dał mi Olivier. Nie ma w nim dźwięku, ale ty się znasz na brzuchomówstwie. Może pomożesz mi to rozszyfrować? – zaproponował. Powiedział to szybko, dalej stresował się w obecności dziewczyn.
- Jasne – przytaknęła – Z chęcią. W sumie też o tym zapomniałam, ale każda informacja jest ważna.
- A Ty Mycroft? – w końcu kolejka doszła do mnie.
- Ja na razie muszę odpocząć. Potem z chęcią wam pomogę, po prostu ostatnio nie mam do niczego siły – głos mi się załamał. Chociaż tego nie planowałem, to efekt mógł mi pomóc. Nie naciskali.
               Grupa rozeszła się w swoje strony. Miałem nadzieję, że nikt nad ranem nie odwiedzał opuszczonego piętra. Mogli tam znaleźć przygotowane przeze mnie rzeczy, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Co prawda nikt nie mógł mnie połączyć z tymi przygotowaniami, ale ludzie już teraz byli nieufni, nie potrzebowaliśmy kolejny sytuacji, które mogły zaognić konflikt. Przeszedłem korytarzem w kierunku wind. Jedna akurat na mnie czekała przy recepcji, więc z niej skorzystałem. Celem było jedyne w swoim rodzaju piętro – biura. Korytarze z obu stron i dwie pary blaszanych drzwi prowadzących prosto do głównego pomieszczenia. Usiadłem na jednym z wolnych foteli i wybrałem stos gazet. Było ich tutaj naprawdę sporo. Postanowiłem to zrobić jak w starych filmach. Zacząłem wycinać konkretne litery z gazet i sklejać z nich zdania. Wiedziałem, że celem gangsterów, którzy tak robili było zacieranie odcisków palców, tutaj zupełnie niepotrzebne, ale wciąż, całe życie o tym marzyłem. Zajęło mi to prawie dwie godziny, ale w końcu mogłem zadowolony spojrzeć na efekt swojej pracy:
„ Wiem czym jest tsenret i mogę ci to zdradzić. Spotkajmy się dzisiaj o północy w pokoju Porywaczy na opuszczonym piętrze.”
               Wiadomość wyglądała jakby żywcem wyciągnięta z filmu o szpiegach. Złożyłem kartę i ruszyłem pewnym krokiem w kierunku pokoju Alice. Chciałem ją zabić już dzisiaj. Czekanie mogło okazać się niebezpieczne, a ja nie chciałem ryzykować tym, że ktoś mnie uprzedzi. Cofnąłem się i po chwili stałem pod drzwiami do pokoju Przyjaciółki. Zastanawiałem się czy zdąży przeczytać wiadomość, ale zazwyczaj wracała do pokoju na czas, więc postanowiłem się nie martwić na zapas. Planowałem ją załatwić dopiero o północy, na pewno w międzyczasie się gdzieś pojawi. Schyliłem się, żeby włożyć jej list przez specjalną przegrodę w drzwiach, która była tak skonstruowana, że nawet nie przeszkadzała dźwiękoszczelności pomieszczenia. Nie wiedziałem, jak Porywacze to zrobili, ale nie znałem się na drzwiach, więc nie byłem nawet specjalnie zdziwiony, to mógł być mechanizm, którego zwyczajnie nie rozumiałem.
               Wtedy drzwi się otworzyły. Ledwo zdołałem schować list do kieszeni. Udawałem, że wiążę buta, ale nie wyglądałem zbyt wiarygodnie. Alice spojrzała na mnie jakbym oszalał.
- Co ty robisz Mycroft? – zdziwiła się – Odbija ci?
- Nie – powiedziałem wstając – Chcę z tobą porozmawiać.
- O czym?
- Możemy wejść? – wolałem, żeby nikt nas nie widział razem. Takie sytuacje nie działały na moją korzyść. Blondynka zaprosiła mnie do środka, po czym zamknęła drzwi. Panował tutaj względny porządek, chociaż moim oczom nie umknęła butelka szampana, przewrócona i przeturlana w kąt pomieszczenia. Zauważyłem też jej biurko i kuferek, o który robiła tyle problemów. Wpuściła mnie tutaj. Czy to był na pewno dobry znak? Może chciała mi zrobić krzywdę?
- A więc? O czym chciałeś gadać?
- Chciałem cię przeprosić – list nie miał teraz najmniejszego sensu. Musiałem ją zaciekawić słownie. Plan był prosty, a wydawał się przyjemnie skuteczny – Niepotrzebnie się ostatnio kłóciliśmy. Szło o rzeczy mniej i bardziej ważne, ale konkluzja jest taka, że kiedyś rzeczywiście się bardziej dogadywaliśmy. Chciałbym do tego wrócić. Po prostu ciężko mi się żyję, odkąd…
Słowa nie chciały mi się przecisnąć przez gardło. Ponownie łączyłem przyjemne z pożytecznym, bo mogłem trochę z siebie wyrzucić, a dodatkowo zarzucić sieć. Alice była sprytną, małą rybką w tym potoku. Miała jednak ogromną wartość.
- Kiedyś nam się żyło – pokiwała głową – Ale potem zacząłeś kopać pode mną dołki Mycroft. Do takich ludzi najczęściej wraca karma i sam widzisz, co się z tobą stało, a coś czuję, że to nie koniec.
W jej uśmiechu pojawiło się coś obcego i przerażającego. Przepełnił mnie gniew. Chciałem żeby już nie żyła, była naprawdę niebezpieczna.
- Chcę to naprawić – nie wychodziłem z roli – Uznałem, że każdy z nas powinien mieć szansę na naprawę, szczególnie teraz, jak zostało nas tak niewiele. Poza tym też jestem zwolennikiem teorii z karmą. Chcę naprawić to wszystko. Rozmowa na basenie mnie o tym uświadomiła.
- To był przyjemny czas – przyznała – Zgadzasz się, że każdy człowiek ma swój limit czasu, Mycroft?
- Myślę, że tak. Po zobaczeniu tylu śmierci na własne oczy, ciężko mieć inne spojrzenie na sprawę.
- Jesteś teraz sam jak palec. Masz jeszcze o co walczyć? Nie uważasz, że nadszedł twój koniec? Może czas się poddać?
- Chwila, o czym ty mówisz? – zapytałem, wybity z rytmu.
- Będę miała dla ciebie ważne zadanie. Nie masz już nic do stracenia, a chyba wiem, co zrobić żeby przygotować ucieczkę. Ośmiu ocalałych brzmi całkiem dobrze, co?
- Jaki masz plan? – nie wiedziałem czy żartowała, ale zdecydowanie połknąłem haczyk.
- Przyjdziesz do mnie jutro. Właściwie nie do mnie, spotkamy się w teatrze. Pasuje ci? Godziny wieczorne – stwierdziła – Tam przedstawię ci szczegóły.
- Nie ma problemu – obiecałem, wiedząc, że właśnie wygrałem. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Jutro nie będziesz już żyła wiedźmo, cokolwiek planujesz, pomyślałem – Ale przyszedłem w innej sprawie.
- No mów – powiedziała zniecierpliwiona.
- Jestem na tropie tego czym jest tsenret – stwierdziłem, patrząc jak jej oczy delikatnie błyszczą z zaciekawienia. U niektórych osób to było widoczne gołym okiem.
- To coś ze schematów? Co wiesz?
- Jeszcze nic, ale wiem gdzie szukać. Nie ufam Aaronowi i jego grupce, więc chcę to przedstawić tobie. Pozbieram informacje i spotkamy się dzisiaj, powiedzmy o północny, na opuszczonym piętrze. Co ty na to?
               Patrząc na jej reakcje zastanawiałem się czy nie przesadziłem. Może zabrzmiałem zbyt pewnie? Czy właśnie ją spłoszyłem? Ona jest sprytna, na pewno coś zaczęła podejrzewać.
- Zgoda – odpowiedziała, ściągając z mojego serca kamień niepewności – Przyjdę. Ta informacja może się przydać Mycroft. Jestem pod wrażeniem.
- W takim razie do zobaczenia wieczorem – ledwo ugryzłem się w język, żeby nie dodać „przyjdź sama”. Miałem nadzieję, że jej chciwość do informacji będzie wystarczająca. Ruszyłem w stronę drzwi. Po wyjściu na korytarz odetchnąłem z ulgą. Następnym kierunkiem mojego planu było archiwum. Musiałem zaufać, że nikt nie zaszedł do pracowni fotograficznej, bo jeżeli ktoś zniszczył przygotowane przeze mnie miejsce, to mogłem mieć problemy z namieszaniem w procesie, a zwykłe zabójstwo, które planowałem na opuszczonym piętrze, mogło być niewystarczające. Nie mogłem panikować. Panika była teraz moim najgorszym wrogiem.
               W głowie miałem jeszcze tylko jedną myśl. Co tak naprawdę planowała Alice? Czy rzeczywiście odkryła plan jak stąd uciec? Brzmiała na zarozumiałą i pewną siebie. Czy to wszystko mógł być blef? Poczułem wewnętrzne ukłucie sumienia, na myśl o tym, że mogłem uciec stąd z resztą. Mimo wszystko nie miałem nic przeciwko ich życiu. Było to dla mnie po prostu obojętne. Opcja, w której mieli przeżyć nie różniła się aż tak od tej, w której giną. Po prostu jak mi to nie przeszkadzało, nie chciałem dokładać sobie dodatkowych ciężarów na psychice. Wiedziałem, że i tak czeka mnie prawdziwe piekło. Jej śmierć całkowicie mnie zniszczyła. Czy tak samo czuł się Aaron, po tym jak zniknęła Carrie?
               Najbliższe godziny spędziłem w archiwum razem z Julią, Olivierem oraz Alanem. Ten ostatni siedział nad notatnikiem Maksa, ale szło mu to jak krew z nosa. Nie było to dla mnie nic dziwnego. Pisarz zapisywał wszystko drobnym maczkiem i dodawał masę notatek na marginesach. Chociaż wszystko było czytelne to jednak natłok informacji stwarzał barierę ciężką do pokonania. Julia i Olivier wertowali kolejne teczki. Artysta włożył do uszu stopery i w ciszy pracował. Podobno pozwalało mu się to skupiać, chociaż dla mnie było odrobinę dziwne. Czy nie mógł docenić daru, który otrzymał? Zginął i wrócił do życia. Nikt poza nim na całym świecie nie mógł pochwalić się podobnym osiągnięciem. Czemu ludzie byli tak bardzo niewdzięczni?
*
               Praca mnie wciągnęła i pozwoliła na czymś skupić myśli. Mimo to zerkałem co jakiś czas na zegarek, patrząc, czy mam jeszcze czas. Wszystko było gotowe, ale musiałem być na miejscu chociaż 15 minut wcześniej, żeby ustawić mechanizm. Julia i Olivier przenieśli się gdzieś dalej. W międzyczasie Aaron wpadł na chwilę i przyniósł nam coś do jedzenia. Sytuacja rozwijała się w powolny i spokojny sposób. Niestety czytane przeze mnie pliki nie przybliżały mnie ani trochę do jakiejkolwiek prawdy. Właściwie zdawały się celowo mnie omamiać i sprawiać, żebym czuł się coraz bardziej senny. Odłożyłem je na bok i spojrzałem ponownie na zegarek. Było po 23. Spojrzałem na Alana, który opierając się o jedną z półek, czytał notatnik. Nie mógł przy mnie usiąść. Jego zakaz był podobny do mojego, pomijając, że on nie mógł wykonać tak prostej czynności jak siadanie, a ja nie mogłem używać swojego talentu hakerskiego. Proponowałem mu nawet, że mogę wyjść na korytarz, żeby chłopak mógł spokojnie usiąść, ale ten zapewniał mnie, że wszystko gra i już się do tego przyzwyczaił.
- Alan, myślę, że będę już szedł. Jestem zmęczony – zacząłem.
- W sumie ja też – odpowiedział mi dopiero po chwili, widziałem jak jego wzrok przyspieszył, żeby doczytać stronę -  Jutro będziemy szukać dalej. W końcu jutro też jest dzień, co nie?
               Podniosłem się i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Stanęliśmy przed windą. Musiałem przejść się z nim jeszcze kawałek, żeby jak najmniej wzbudzać podejrzenia. Jak mogłem się później od niego uwolnić? Zacząłem się nad tym zastanawiać. Najlepszą opcją byłoby to, gdyby udało się rozejść z nim przy drzwiach do mojego pokoju. Dzięki temu Alan mógłby potem zeznać, że odprowadził mnie i to dałoby mi dużą przewagę w walce o alibi. Przecież w takim przypadku jedynymi ludźmi z realnym alibi mogli być Julia oraz Olivier. Chodzili cały czas razem i kryli się nawzajem. Olivier nawet tego nie potrzebował. Jego zakaz był jasny – nie mógł nikogo zabić. Byłem pewien, że nawet jakby spróbował to Porywacze by mu przerwali.
               Wsiedliśmy do windy i wybraliśmy kwadrat mieszkalny. Zauważyłem, że Alan zachowywał się nerwowo. Rozglądał się i stukał palcami po okładce dziennika.
- Wszystko gra Alan? – zapytałem.
- Co? – wybiłem go z rozmyślań – Och tak, oczywiście. Po prostu czytam to, co zostawił nam Maks i zdaję sobie sprawę, jak wiele wiedział. Pisał o planach różnych osób zanim te doszły do skutku. Mógł zapobiec różnym sytuacjom, ale tego nie zrobił. Obserwował i zbierał informacje do tego notesu.
- Trochę dupkowato.
- Nie jestem nawet na niego specjalnie zły – przygryzł wargi – Po prostu zastanawiam się czy to ja tak mało wiem, czy on był wybitnie spostrzegawczy. Pomagał nam w procesach i prowadził śledztwa, szczególnie po śmierci Jacoba. Dlaczego?
- Może taki po prostu był? Musiałeś zauważyć, że jest specyficzny.
- Zauważyłem.
               Winda się otworzyła. Ruszyliśmy razem w kierunku sypialni. Zacząłem układać w głowie przebieg rozmowy jak go zbyć. Jak rozegrać to najbardziej naturalnie?
- Mycroft – głos Alana przerwał moje planowanie – Cholera, zapomniałem jednej rzeczy z archiwum. Widzimy się jutro na śniadaniu?
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Oczywiście. Dobrej nocy Alan. Ledwo trzymam się na nogach więc idę…
Nie zdążyłem nawet dokończyć, bo Pechowiec tylko machnął do mnie ręką, po czym zakręcił i zniknął na schodach. Stałem oszołomiony. Czy to znak od jakiejś siły wyższej? Co kombinował Alan? Nie wyglądało to dobrze. Może on sam planuje wykonać ruch?
               Odczekałem parę minut i po chwili ruszyłem na opuszczone piętro. Według zegara do spotkania z Alice zostało 12 minut. Musiałem się pospieszyć. Po chwili otwierałem drzwi. Z ulgą zauważyłem, że wszystko jest na miejscu, razem z folią i wózkiem, które zostawiłem piętro wyżej. Dowożąc je do pokoju mogłem odsapnąć z ulgą. Zdążyłem. Ustawiłem wózek za drzwiami i rozłożyłem deski z ciężarami. Jak skończyłem brakowało 3 minut do północy. Schowałem się pod łóżkiem. Zacząłem czekać. Wydawało mi się, że północ już minęła, ale nikt nie przychodził. Wolałem nie wychodzić z kryjówki, Alice przecież mogła się spóźnić. Mogła też zwyczajnie mnie wystawić. Zrezygnowałaby z szansy na taką informację?
               Moje obawy rozwiały dźwięki na korytarzu. Czyjeś kroki zbliżające się w moją stronę. Wsłuchałem się dokładnie, bo wydawało mi się, że słyszałem ich więcej, ale dźwięk mógł się po prostu tak rozchodzić. Nagle poczułem panikę. Co jeżeli komuś o tym powiedziała? Co jeżeli ktoś zobaczy, jak ona ginie, a ona zdradziła kto ją zaprosił. Już chciałem się podnieść i wypełznąć spod łóżka, gdy usłyszałem jej stłumiony głos.
- … czego dokładnie chcesz?
To nie było pytanie, które zadawało się samemu sobie. Może to Lokaj?
- Chcę po prostu z tobą porozmawiać – z początku nie rozpoznałem tego głosu – Nie możesz mi poświęcić chwili?
- Odwal się ode mnie Alan! – krzyknęła.
- Chcę po prostu poznać odpowiedź na to pytanie! Wiem, że ty to wiesz!
               Coś huknęło. Obserwowałem z rezygnacją jak ten nieplanowany wstrząs zruszył konstrukcję. Deska uderzyła w deskę, po czym sznurek zaczął się rozwijać. Drzwi się otworzyły. Ciężarki huknęły z całym impetem, robiąc w nich ogromną dziurę. Alice krzyknęła. Widziałem jak odskakuje do tyłu. Moja pułapka nie trafiła. Ktoś z nich ją zruszył. Zakląłem. Teraz nie mogłem stąd wyjść.
- Co to ma kurwa znaczyć? – wrzasnęła Alice wchodząc do pomieszczenia – Chciałeś się mnie pozbyć? Ty?!
- Alice uspokój się, nie mam pojęcia, co tu się stało – Pechowiec wszedł po niej. Zerknął na deski i dziurę w drzwiach po czym zbliżył się do niej – To naprawdę nie ja! Przecież nawet cię tu nie zapraszałem, po prostu szedłem za tobą.
Nie wiedziałem jaki był wcześniej kontekst wypowiedzi, ale Alice była wściekła. W zasadzie, nigdy jej nie widziałem w podobnym stanie.
- Przerażasz mnie Alan! Chciałam ci pomagać, a ty mnie napastujesz! Odpierdol się ode mnie idź spać!
- Nie pójdę, póki mi nie powiesz prawdy. Wiem, że ją znasz!
               Złapał ją za ręce, a ta, ponownie go odepchnęła. Wziąłem głęboki wdech, kiedy zobaczyłem jak wyciąga rewolwer. Był srebrny, wyglądał na dosyć stary. Nie znałem się na broni. Czy powinienem wyjść i zareagować?
- Odsuń się ode mnie psycholu! Ty cholerna ofiaro! – wycelowała w jego stronę i odbezpieczyła broń.
- Alice, nie, proszę cię!
- Jeszcze krok i…
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Alan doskoczył do Alice i zaczęli się szarpać. Widziałem jak przejmuje broń, ale ona nie chciała jej puścić. Przepychanka trwała dalej.
- Puść go Alice! – Alan starał się brzmieć na opanowanego.
- To ty, czy ten cholerny My…
Padł strzał. Nim zdołałem spojrzeć, co się stało, odpowiedź nadeszła sama. Ktoś upadł przede mną. Spojrzał w moją stronę.
               Alice Clarisse patrzyła na mnie gasnącym niczym zapałka spojrzeniem.

Komentarze

  1. Eee... Okej to było dziwne.
    Pierwszy raz morderca jest znany. Cóż szykuje się szybka rozprawa.
    Jestem w szoku. Cała ta sytuacja jest bardzo ciekawa. Szkoda że to Alice zginęła była moją ulubioną postacią. Chociaż patrząc na pech Alana to ma więcej sensu. Zamiast szybko zginąć od jednego strzału to zginie w brutalnej egzekucji i odwrucą się od niego inni.
    Dobra teraz idę rozpaczać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nastąpiło pewne odwrócenie kolejności - zobaczyliscie jak niedoszły morderca planuje zbrodnie, wiecie kto zabił i jak. Pytanie czy po siedmiu procesach i w takiej sytuacji wszystko będzie takie same? Dowiecie się wszystkiego już w najbliższym rozdziale :)
      A Alice może i zginęła, ale taka postać nie daje się tak po prostu zatopić. Jeszcze sporo związanego z nią przed Wami w najbliższych rozdziałach ^^

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Zawsze to lepsze niż gwóźdź (☞゚ヮ゚)☞

    OdpowiedzUsuń
  3. TAK! W końcu śmierć na którą czekałem ^^ Teraz mam jeszcze podejrzenia, że Alan "przypadkowo" pozbędzie się też Mycrofta :P Ale to trzeba poczekać i zobaczyć jak się sprawy potoczą, może Alan wygra proces :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dużo osób na to czekało, chociaż w sumie to ostatnia postać po Samfu, która solidnie mieszała i podjudzała atmosferę. Proces i śledztwo będą ciekawe, kto wie, może Alan się jakoś z tego wyciągnie ^^

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  4. Serio? Tyle podbudowania do jej postaci i ginie tak łatwo? Nawet nie zobaczymy jak ta... bardzo nieprzyjemna kobieta rozpacza? Jeżeli mamy poznać jej ambicje i ją zrozumieć, to wolałbym żeby to ona sama powiedziała, niż żeby grupa dowiedziała się sama lub od porywaczy.
    Nwm na razie jestem zawiedziony jak potoczyła się akcja. Jedyne co mi się podobało to, że widzieliśmy perspektywę potencjalnego mordercy i wiedzieliśmy, że ofiara, którą planował zabić również na niego polowała. To było fajne rozegranie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz