Epizod IX - Rozdział 81: Trochę poświęcenia… (Mycroft Goldenwire)


Witamy Was serdecznie w kolejnym rozdziale Peccatorum! To jedno z ostatnich przywitań, bo jesteśmy właśnie przy końcu PRZEDOSTATNIEGO epizodu. Pozostał tylko jeden, najkrótszy w historii projektu, który dzielnie tworzymy. Nie będzie na pewno miesięcznej przerwy, teraz po prostu rozdziały będą się pojawiały chwile po napisaniu. Kolejny prawdopodobnie za 4/5 dni. W tym rozdziale dowiecie się więcej o relacji Mycrofta i Aarona, zrozumiecie działania jednej z tych postaci i wyrobicie ostateczne zdanie. Jesteśmy cholernie zadowoleni z tego, jak poszła jego droga i myślimy, że Wam też to się spodoba. Nie przedłużając - zapraszamy do lektury!




Rozdział 81: Trochę poświęcenia… (Mycroft Goldenwire)


                Obserwowałem Aarona. Chociaż pewnie by w to nie uwierzył, to zacząłem się porządnie martwić. Carrie pojawiła się w naszym życiu nagle, sporo namieszała, aż w końcu wybrała jego. Na początku byłem zły, ale w końcu mi przeszło. Aaron był moim przyjacielem, chociaż nasza relacja nie należała do najprostszych. Często mieliśmy skrajnie różne podejścia do sprawy. Bywały momenty, gdzie miałem realnie ochotę go zabić i pogrzebać w lesie. Nadchodziły jednak momenty takie jak ten, kiedy naprawdę się martwiłem. Od paru tygodni relacja Carrie i Aarona szła w dziwnym kierunku. Rzadko spotykaliśmy się w trójkę, a Carrie była cały czas zajęta. Oczywiście podejrzenia spadły na mnie, ale ja wiedziałem, że jestem niewinny, co mnie niezwykle zainteresowało. Czego chciała Carrie? Czy planowała go skrzywdzić?
                Z tego, co udało mi się wyciągnąć, z komputera Aarona, mieli się dzisiaj spotkać w parku. Pogadać. Byłem bardzo ciekawy tej rozmowy, miałem co do tego bardzo złe przeczucia, których nie potrafiłem potwierdzić inaczej, niż siedząc w krzakach, jakieś 20 metrów za ławką Aarona. Byłem tutaj na wszelki wypadek. Póki co Aaron siedział od parunastu minut sam, nerwowo ruszając nogą. Carrie nigdzie nie było widać. Może niepotrzebnie się martwiłem? W końcu co mogło się stać? W najgorszym przypadku mogła nie przyjść, albo przyjść i dać mu po twarzy, łamiąc przy okazji serce. Czy mogłem coś zmienić? Westchnąłem. Robiło się ciemno i pomimo tego, że była wiosna, zaczynało się robić naprawdę zimno. Gdyby nie latarnia stojąca obok niego, to prawdopodobnie w ogóle bym go nie widział. Podszedłem kawałek bliżej, byłem akurat w takim miejscu, że przechodzący ludzie raczej nie powinni mnie zauważyć, może za wyjątkiem ludzi, którzy staliby na niedużym mostku po lewej stronie. Znajdował się on na wzgórzu. Tuż pod nim był tunel wyłożony betonem. Ludzie spacerowali powoli, korzystając z aury wieczoru.
                Po kolejnych 20 minutach czekania postanowiłem, że nie dam rady dłużej. Carrie dalej nie było, w parku robiło się coraz bardziej pusto. Aaron wyglądał jakby zaraz miał odlecieć z tej ławki. Ruszał się bez przerwy. Kiedy po pięciu kolejnych minutach, moje bolące plecy i nogi oficjalnie przegłosowały zrezygnowanie z obserwacji, zobaczyłem, że Aaron również miał dość. Na jego twarzy widać było całkowite zrezygnowanie. Zdecydowanie było mi go szkoda. Ruszył w stronę tunelu i wtedy to zauważyłem. Ruch na górze. Ktoś stał na moście i go obserwował. Aaron musiał być zbyt zamyślony, bo kompletnie to zignorował.
                Zacząłem obserwować sytuację, zastanawiając się, kto to może być. Postać poruszyła się. Aaron w tym czasie zniknął mi z oczu, w mrokach tunelu. Czy ta osoba go obserwowała? Podszedłem bliżej, trzymając się dalej krzaków. Coś mi tutaj nie pasowało. Postać weszła do tunelu. Przyspieszyłem i po chwili znalazłem się w mroku. Adrenalina zaczęła pompować się do mojego organizmu. Nie czułem zmęczenia ani strachu. O co tutaj chodziło? Nie mogłem zawołać Aarona, bo mogłem tym zaalarmować tajemniczą postać, więc po prostu szedłem do przodu. Tunel nie należał do najdłuższych, miał może 15 metrów, ale był szeroki i z jakiegoś powodu, jeszcze nie oświetlony. Widziałem już jego koniec, a na jego tle – Aarona. Szedł zamyślony, z rękami w kieszeniach. Kawałek za nim szła tajemnicza osoba, była ubrana na czarno i z daleka ciężko było określić, czy to kobieta czy mężczyzna. Przyspieszyłem.
                Gdy dopadłem do tej osoby, chwyciłem ją za ramię. Jedyne, co zdążyłem zobaczyć, to jak Aaron opuszcza tunel i idzie naprzód. Potem, ktoś wykręcił mi rękę i kopnął kolanem w brzuch. Straciłem oddech i zrobiło mi się ciemno. Starając się bronić, machnąłem nogą. Trafiłem, ale to zatrzymało napastnika tylko na chwilę. Światło się zapaliło. Były to energooszczędne żarówki, więc po charakterystycznym dźwięku zaczęły się powoli rozgrzewać, ale delikatny pół mrok wystarczył, żeby zauważyć dwie rzeczy. Sprawca wyciągnął długi, srebrny nóż i zamachnął się. To była Carrie. Następnie poczułem przeraźliwy, rwący ból i rzeczywistość zaczęła gasnąć, znacznie szybciej niż energooszczędne żarówki z tunelu w parku…
*
                Obudziłem się w bieli. Cały obolały i zdezorientowany. To był szpital. Wspomnienia tamtego wieczoru wróciły. Przy moim łóżku siedziała kobieta w średnim wieku, z długimi, rudymi włosami oraz mężczyzna z dużym wąsem, na oko, starszy od kobiety. Moi rodzice. Nie ci prawdziwi, bo tamtych nie było już w moim życiu. Ojciec zostawił mnie jak byłem mały, a matka była pijaczką, od której ledwo się uwolniłem, nasyłając opiekę społeczną. Ludzie, którzy siedzieli obok mnie, z troską na twarzy to byli moi przyszywani rodzice. Kochałem ich, chociaż nie potrafiłem się z nimi za bardzo zżyć. Trauma była zbyt mocna i chociaż wiedziałem, że jestem u nich bezpieczny, to miałem mentalną blokadę. Mimo to uśmiechnąłem się na ich widok.
- Mycroft! Boże, Mycroft! Wstałeś! Jak się czujesz? – Martha jak zwykle przeżywała za ich dwójkę. Steward tylko się do mnie uśmiechnął.
- Wszystko gra synu? – zagrzmiał Steward.
- Wszystko gra – kiwnąłem delikatnie głową i zakaszlałem – Co się ze mną stało? Jak długo tu jestem?
- Sama jestem ciekawa… Mówiłam, żebyś nie chodził po parku, gdy robi się ciemno!
                Przypomniałem sobie twarz Carrie. Czy to był sen? Czy ona naprawdę próbowała zabić Aarona i mnie?
- Przepraszam mamo…
- Ktoś cię zaatakował w parku. Masz bardzo głęboką ranę, ale całe szczęście sprawca nie trafił w żaden narząd wewnętrzny. Będziesz żył synku, w pełni sprawny, za jakiś czas.
- Zostanie tylko blizna – dodał ojciec. Zamknąłem na chwilę oczy. To była cena, która zapłaciłem za życie Aarona. Byłem ciekaw, co u niego. Rozejrzałem się wokoło i zobaczyłem swój telefon. Za parę minut mogłem wiedzieć o nim wszystko, o ile tylko sieć szpitala umożliwi mi znośny transfer danych.
- Czegoś potrzebujesz, Mickey? – chociaż do tej rodziny trafiłem, jak moje dzieciństwo zostało bezpowrotnie zniszczone, to mama pozwalała mi czasami poczuć się dzieckiem, które nie musi się o nic martwić. Często zdrabniała moje imię w ten sposób. W oczy rzucił mi się jeden nowy szczegół. Miała bardzo dziwne kolczyki. Kształtem przypominały strzykawki. Ona lubiła dziwaczne ozdoby i części biżuterii, ale to było wyjątkowo dziwne.
- Przepraszam państwa, ale doktor zlecił szybkie badanie – powiedziała pielęgniarka, która dopiero weszła do pokoju. Moi rodzice byli bogaci, więc miałem prywatną salę.
- Oczywiście. Chodź kochanie – Steward wziął żonę pod rękę i po chwili zostałem sam z nieznajomą kobietą. Chociaż sprawiała wrażenie miłej kobiety, a na oko miała około 40 lat to nie pytała mnie o nic, w ciszy podłączając aparaturę. Westchnąłem. Czy Aaron w ogóle mnie odwiedził? Wiedział, co się stało tamtej nocy w parku?
- Witaj, Mycroft.
Przez moment nie wiedziałem skąd dochodzi, do mnie ten głos. Czy to było w mojej głowie? A może źle usłyszałem to, co powiedziała rudowłosa pielęgniarka?
- Słucham?
                Spojrzałem na jej twarz i krzyknąłem z przerażenia. Zatkała mi usta. To była Carrie. Nie miałem pojęcia jakim cudem, jeszcze przed chwilą wyglądała jak 40 letnia kobieta, a teraz patrzyły na mnie te zimne oczy. Miała usta pomalowane na czerwone. Uśmiechnęła się.
- Powiem ci to tylko raz. Nie zabiłam cię, ponieważ nie chciałam. Chciałeś ochronić Aarona, nie do końca to rozumiem, ale udało ci się. Nie zabiję go. Może rzeczywiście nie muszę. Już nigdy o mnie nie usłyszycie, ale spróbuj mu powiedzieć chociaż słowo, a zabiję twoich rodziców i zrównam z ziemią wszystko, co kochasz. Uwierz, że znajdę sposób, tak jak udało mi się wejść tutaj.
Puściła mnie. Byłem tak przerażony, że nawet gdybym zdecydował się na krzyk, to nic by z tego nie wyszło. Dokończyła, to co zaczęła, po czym na odchodne, rzuciła jeszcze:
- Twoja mama dostała bardzo ładne kolczyki.
Zostawiła mnie sparaliżowanego strachem.
*
                Przygotowania do zbrodni wyglądały identycznie, jak przy próbie zabójstwa Alice. Tym razem jednak musiałem zadziałać inaczej, bo zapraszanie osoby bezpośrednio nie miało szans bytu. Alice była ciekawska, ale podejście nieufnej Elizabeth, wiecznie wrogiego Aarona czy nad wyraz ostrożnych Oliviera i Julii było poza moimi możliwościami. Jedynym słabym ogniwem była Carmen, ale nie dość, że przebywała cały czas w przychodni z Elizabeth to dodatkowo nie byłbym w stanie jej zabić. Chociaż z Aaronem przeszliśmy długą drogę, to nie miałem serca pozbawiać go kolejnej kobiety, która miała wyjątkową rolę w jego życiu. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak cierpliwą, lojalną i dobrą osobę znalazł.
                Los wciąż się do mnie uśmiechał. Szukając przełącznika filtru percepcji zabłądziłem i zamiast do mechanicznego zoo, poszedłem do maszynowni. Tam wpadło mi w oko miejsce, na które wcześniej kompletnie nie zwróciłem uwagi. Stały tam przeróżne butle z gazem, a nad nimi znajdowały się pokrętła. Zdałem sobie sprawę, że patrzę na system kontroli wentylacji. Oczywiście musiałem pokazywać się reszcie, nie mogłem zniknąć na cały dzień, ale każdy wolny moment spędzałem tutaj. Okazało się, że gazy, nawet w niedużych ilościach, powodują halucynacje. Na początku nie widziałem różnicy, bo ciągle nawiedzały mnie wizje Wendy, ale po chwili odkryłem, jak działają poszczególne butle i zacząłem eksperymenty. Moje własne schorzenie, pomogło mi wpaść na plan, jak to wszystko rozegrać. Postanowiłem podtruwać wszystkich pozostałych ludzi oprócz Aarona, gazem, który wywołuje halucynacje. Miałem też gotowy zbiornik z potężnym usypiaczem. Z tego miejsca mogłem zrobić wszystko.
W normalnych warunkach, zapolowanie na Aarona mogłoby być ciężkie, ale teraz, gdy prawie każdy chodził sam, to było banalne. Notorycznie wysyłałem dawki gazu do archiwum oraz przychodni i pokojów Elizabeth, Carmen, Oliviera i Julii. Żeby nie zostać zdemaskowanym, sam musiałem udawać podobne objawy, co nie było takie trudne w moim stanie. Żeby wszystko działało lepiej, shakowałem system kamer i na zegarku patrzyłem, gdzie kto siedzi. Plan zaczął działać dosyć szybko, wszyscy wpadali w panikę i izolowali się jeszcze bardziej, jedyną osobą, która wciąż węszyła, był Aaron. Musiałem coś z nim zrobić. Nie wiedział, że tak naprawdę mój plan był doskonały.
Nie mógł wiedzieć o tym, że przygotowałem niespodziankę, która miała zaskoczyć zarówno Duchy, jak i pozostałych przy życiu gości. Najgorsze było to, że wszyscy mnie podejrzewali. Niby zachowywali się przy mnie neutralnie, nawet uwierzyli w moje słowa o tym, że chcę się poddać, ale ja nie mogłem odejść bez walki. Wystarczyło tylko doprowadzić do momentu, w którym dojdzie do procesu, a potem ja nie zostanę wskazany jako sprawca. Odkąd zacząłem gmerać w systemach hotelu znalazłem wiele luk. Chociaż wiedza Lokaja była ogromna, to pozostawiał małe, prawie niewidoczne furtki, które dawały mi dostęp do wszystkiego. Chciałem dać tej grupie wolność, żeby sami mogli zadecydować o swoim życiu. Nie chciałem żeby byli zmuszeni do współpracy z Porywaczami, chociaż mogli to zrobić. Dawałem im swobodę wyboru, ale nie mogłem nikomu o tym bezpośrednio powiedzieć. Wyrobiłem sobie taką renomę, że zwyczajnie nikt by mi nie uwierzył, a nawet jeżeli to nie byliby w stanie na odpowiednie poświęcenie. Poświęcałem wiele, przez całe swoje życie. Musiałem to zrobić jeszcze jeden raz, żeby wyciągnąć stąd pięć osób. Mogłem ostatecznie zwyciężyć, ale brakowało do tego paru dni ciężkiej pracy.
Niestety, ale byłem zmuszony ogłuszyć Aarona. Kiedy ten zakradł się do czytelni, wykorzystałem jedną z rur i najpierw zwabiłem go nieco gęstszą chmurą, po czym, gdy podszedł sprawdzić jej źródło, zaatakowałem ogromną dawką. Już po chwili zauważyłem, że trochę przesadziłem, ale byłem pewien, że go tym nie zabiję. Dzięki temu ruchowi mogłem spokojnie działać. Ku mojemu zdziwieniu, nie musiałem robić nic więcej, wszystko szło jak po maśle. Nikt mnie nie sprawdzał, a jeden z najtrudniejszych momentów, jaki mnie czekał, okazał się być banalnie prosty. Musiałem zdobyć truciznę, żeby upewnić się, że moja ofiara zginie.
                Elizabeth nie zamknęła furtki od strefy z truciznami. Wejście tam było banalnie proste. Problemem mogło być znalezienie odpowiedniej trucizny, ale i w tym przypadku miałem szczęście. Elizabeth musiała robić akurat jakiś spis i bez problemu znalazłem odpowiednia truciznę. Nazywała się „Spongia”. Przeczytałem jak działa i jak ją stosować. Była idealna do uderzenia. Wszystko układało się po mojej myśli. Teraz trzeba było tylko zwabić jedną osobę na opuszczone piętro. Zawczasu shakowałem system tak, żeby to miejsce było dostępne przez całą dobę. W międzyczasie wszyscy stawali się coraz bardziej odcięci od rzeczywistości. Aaron w końcu się znalazł, tuż przed tym jak planowałem go stamtąd wyciągnąć. Mocno uszkodził jedną nogę i zaczął poruszać się o lasce. Nie chciałem do tego doprowadzić, wiedziałem, że Aaron długo mi tego nie wybaczy, ale kiedyś zrozumie. W końcu chciałem dobrze. Chciałem być bohaterem.
                Następnego dnia przeszedłem do akcji. Zacząłem od kolejnej, nieco większej dawki gazu do archiwum, gdzie siedziała Julia oraz Olivier. Chciałem ich otępić. Elizabeth siedziała sama w przychodni, jakby na coś czekała. Aaron był z Carmen na deptaku. Nie pamiętał o gazie? Musiałem działać. Wyszedłem z Maszynowni, zakręcając kurki. Poszedłem do archiwum. Przed wejściem ktoś na mnie czekał. Zobaczyłem Wendy wyraźnie, jakby naprawdę tu stała. Westchnąłem. Nie odezwała się. Po prostu patrzyła. Nie potrafiłem powiedzieć co kryje się za tym wzrokiem, ale poczułem jak przechodzą mnie dreszcze. Natarłem w kierunku drzwi. Zniknęła.
                Wszedłem do środka i zauważyłem Julię oraz Oliviera. Wydawało mi się, że nie zdawali sobie sprawę, że tu byłem.
- Julia – powiedziałem – Musisz ze mną pójść.
Początkowo nic to nie dało. Julia dalej robiła swoje. Podszedłem i potrząsnąłem nią. Odwróciła wzrok w moją stronę.
- Mycroft?
- Chodź ze mną Julia. Musisz ze mną pójść.
- Dokąd? – zapytała powoli.
- Do celu. Będę czekał na opuszczonym piętrze. Jeżeli chcesz, żeby ktokolwiek przeżył to przyjdź. Jak nie pojawisz się za pół godziny, to wszyscy umrzecie.
                Była przytomna. Wiedziałem, że nie odpuści sobie tej informacji. Mogła wyglądać na oszołomioną, może nawet taka była, ale ten błysk w oczach był nie do podrobienia. Czułem, że przyjdzie. Wyszedłem z archiwum, idąc do pokoju, w którym przygotowałem pułapkę. Teraz wystarczyło czekać.
*
                Myliłem się. Julia została zatrzymana tuż przed drzwiami przez Aarona. Ogłuszył ją i zabrał siłą z powrotem do archiwum. Musiałem zmienić plan. Nie wiedziałem na jaki, czy jedyne co mi zostało to użycie siły i zwyczajne zabicie pierwszej lepszej osoby? Ktoś musiał zginąć, żeby mój plan zadziałał. Wszystko inne było gotowe. Obserwowałem, jak Olivier rozmawia z Aaronem. Co mogłem zrobić? Czas uciekał… Pukanie do drzwi sprawiło, że się poderwałem. Serce zabiło mi szybciej. Kto to był? Sięgnąłem do zegarka i zacząłem nerwowo przestawiać kamery. W końcu trafiłem na tą na korytarzu. Rozszerzyłem szeroko oczy. Ona? Wstałem i podszedłem do drzwi. Nie otwierała ich, więc wiedziała o pułapce.
- Witaj, Mycroft – powiedziała na przywitanie. Rzadko kiedy zdarzało się żeby nie zwracała się do mnie nazwą kwiatka.
- Co tutaj robisz?
- Mogę wejść?
Sytuacja wydawała się całkowicie nierealna. Po chwili pozwoliłem jej przejść, w końcu nie było sensu jej zostawiać na korytarzu.
- Co tutaj robisz? – powtórzyłem pytanie.
- Musisz mnie zabić.
                Czy przypadkiem naraziłem się na gaz? Może to była halucynacja?
- Wiem, że kogoś chciałeś zaatakować. To muszę być ja. Jestem ledwo żywa od jakiegoś czasu… Jeżeli musisz to zrobić, zrób to mi.
- Nie zabiję cię Carmen – powiedziałem twardo – Nie mam pojęcia czemu mi to proponujesz.
- Mycroft, ale ty musisz to zrobić i to muszę być ja. Reszta już przypieczętowała mój los. Co więcej, nie możesz niczego zmienić, bo tylko zepsujesz cały plan. Ja zginę, ty zginiesz, a oni będą dalej pracowali nad tym projektem z Porywaczami. Tak już musi być. Jestem gotowa na trochę poświęcenia, Mycroft.
- Carmen, powtarzam ci, że… - wtedy dotarło do mnie to, co powiedział – Chwila, o czym ty mówisz?
Florystka wyglądała słabo, ale mimo tego się uśmiechała.
- Oni wszyscy mnie skazali na śmierć. Trzymali Aarona z dala od tego wszystkiego, bo wiedzieli, że się nie zgodzi. Mi to nie przeszkadza, wiem, że jestem chora, a chcę żebyście uciekli. Oni wiedzą o twoim planie. Dostosowali wszystko co robią do ciebie i chcą w ten sposób współpracować z porywaczami.
                To co powiedziała zaskoczyła mnie. Przypomniałem sobie, że nie mogli wiedzieć o tym, co przyszykowałem na końcówkę procesu, ale cała reszta? Myślałem, że kontroluję sytuację, ale okazało się, że to ja byłem kontrolowany. Spojrzałem na zegarek. Zobaczyłem jak Olivier psika gazem w twarz Aarona i ocuca Julię.
- Elizabeth specjalnie zostawiła dla ciebie dostęp do trucizn. Julia i Olivier kontrolowali swoje otrucia odkąd zdali sobie sprawę, że ktoś ich gazuje. Musisz to zrobić. Wiem, że nie cierpisz Goździka, ale proszę cię Mycroft. Uratuj go!
Zaśmiałem się. Poczułem mentalne uderzenie. Elizabeth, Julia i Olivier… Moja nienawiść do Aarona…
- Nie mam nic do Aarona. Właściwie, to chce, żeby to przeżył. Możemy przeżyć to wszyscy. Zabiję tylko jedną osobę, a potem pomożesz mi zwalić winę na kogoś innego. Uwierz mi Carmen. Znalazłem sposób, żeby przeżyło 5 osób. Tak żebyśmy mieli wolny wybór – czułem radość, że mogłem w końcu komuś przedstawić ten plan, nawet jeśli miała go całkowicie uniknąć.
- Nie Mycroft. Nie zabijesz nikogo innego. Zabijesz mnie. Dzięki temu wygrają. Musimy się poświęcić Mycroft. Musimy to zrobić dla Goździka.
- Jeżeli cię zabiję i wygram to zginiesz tylko ty.
- Jak to?
Podszedłem do niej i chwyciłem za buzię. Nie walczyła. Przyłożyłem usta do jej ucha i wyszeptałem:
- Znalazłem lukę w ich obronie. Jeżeli wygram, a na procesie wskażą kogokolwiek innego to przeżyją wszyscy, a wszystkie dane jakie mają zostaną bezpowrotnie usunięte.
                Odsunęła się ode mnie i spojrzała zdziwiona.
- Jak?
- Po prostu mi się to udało – powiedziałem z nieukrywaną dumą. To było ogromne osiągnięcie, teraz jeszcze musiałem wygrać proces – Dalej jesteś pewna swojego?
- Nie będziesz w stanie zabić nikogo innego, a jeżeli zrobisz to w jakiś losowy sposób to na pewno cię znajdą.
- On nigdy mi tego nie wybaczy.
- Ale będzie żył. Wszyscy będziecie…
*
                Wszystko szło jak po maśle. Dla realizmu sytuacji, kazałem Carmen mnie zaatakować i ranić. Wiedziałem, że Aaron nie przyjmie żadnych wyjaśnień, więc musiałem zagrać tak, jakbym niczego nie żałował. Wewnętrznie chciało mi się krzyczeć i płakać, kiedy polewałem ją trucizną. Użyłem takiej dawki, która powinna jej dać trochę czasu i wskazałem pokój Aarona. Chciała się z nim pożegnać, nie chciałem jej z tego ograbić. Cała zbrodnia była niesamowicie oczywista, ale miałem jeszcze jeden as w rękawie. Kombinując z zakończeniem procesu, znalazłem też furtkę, która mogła mi pozwolić ustalić jego zasady. Z taką twarzą musiałem się w jakiś sposób schować. Tak wpadłem na pomysł z sarkofagami. Dzięki temu mogłem namieszać. Schować całą czwórkę, utrudnić poszukiwania Aaronowi i sprawić, żeby się pomylił. Wystarczyło żeby wskazał kogokolwiek innego, a wszystko mogło się ułożyć. Tylko jedna pomyłka dzieliła nas od wolności…
*
                Przegrałem. Kiedy mój sarkofag się otworzył, poczułem przede wszystkim smutek. Aaron pędził w moją stronę, tak szybko, jak pozwalała mu na to noga. Moja wina. W oczach miał czystą nienawiść. Tutaj zawiniła przede wszystkim Carrie, ale ja też miałem swój udział. Moja wina. Nie planowałem się bronić. Moja furtka się nie aktywowała. Nie mogłem jej ustawić tak, żeby zmienić rezultat procesu po prawidłowym wyborze sprawcy. Ta opcja była zbyt mocno chroniona. Mogłem wpłynąć jedynie na tą mniej prawdopodobną – przegranej reszty. To było nieco ironiczne. Morderca zawsze był na tej słabszej pozycji. Jakie miał szanse przeciwko dobrze zorganizowanej grupie? Co mnie to właściwie obchodziło?
                Cios laską powalił mnie i sprawił, że świat zawirował. Mój przyjaciel mnie atakował. Kolejne uderzenie spadło na brzuch, a ostatnie ponownie trafiło w głowę. Z trudem łapałem oddech, obserwując jak Lokaj odciąga Aarona.
- Panie Masayoshi, proszę się uspokoić.
- Ty skurwielu! Zniszczyłeś moje życie!
Może rzeczywiście je zniszczyłem? Takie pytanie pojawiło się w mojej głowie, gdy powoli się podnosiłem. Może Aaron miał rację? Może ci wszyscy ludzie, którzy się ode mnie odcięli, mieli racje? Może Wendy była głupia i pusta? Jak mogła być z kimś takim jak ja?
- Przepraszam Aaron.
- PIERDOL SIĘ!
- Przepraszam cię za wszystko – powiedziałem. Aaron dalej zionął złością. Olivier i Elizabeth średnio się mną przejmowali, zajęci ocucaniem Julii. To była rozmowa między mną, a nim – Nie byłem w stanie z tobą porozmawiać od tamtego wieczoru w parku Aaron. Byliśmy kiedyś przyjaciółmi, pamiętasz?
- Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Zawsze liczyłeś się tylko ty – warknął. Lokaj go wypuścił, ale prewencyjnie stanął pomiędzy nami.
- Ty i ja, Aaron. Zawsze myślałem o twoim dobrze. Pamiętasz ten wieczór w parku, w którym czekałeś na Carrie? – pomyślałem, że i tak umrę. Carrie mogła już dawno zabić moich rodziców. Nie miałem nic do stracenia, a on zasługiwał naprawdę – Tak, jak mówiła Neri, Carrie żyje. Ona chciała cię zabić tamtego wieczora, ale ją zatrzymałem. Przeleżałem w szpitalu ponad miesiąc. Zakazała mi to powiedzieć, ale teraz i tak zginę, więc zasługujesz na prawdę. Nie wiem czemu chciała cię zaatakować, ale ona jest niebezpieczna, Aaron. Bardzo niebezpieczna. Jak stąd wyjdziesz to znajdź moich rodziców. Jak chcesz to powiedz im o mnie, ale przede wszystkim zobacz czy żyją. Jeżeli Carrie mówiła prawdę to po tym, jak ci to powiedziałem – oni zginą.
                Aaron milczał. Podejrzewałem, że to było dużo informacji naraz.
- Nigdy nie chciałem sprawić ci bólu. Wiem, że nigdy ci tego nie udowodnię, szczególnie po tym jak zabiłem Carmen, ale uwierz, że to wszystko było konieczne.
- Rozumiem, że nie macie państwo żadnych pytań do pana Goldenwire? Jeżeli tak to będziemy kończyć ten proces. Czas ucieka, a pani Mayer potrzebuję pomocy medycznej. Reszta z państwa z pewnością również jest zmęczona.
- Aaron. Pamiętaj o mnie – poprosiłem, chociaż poczułem ogromny smutek – Nie zapominaj o mnie.
- Idź do piekła – odpowiedział bez emocji.
Lokaj podszedł do mnie i złapał mnie za rękę. Poprowadził mnie w stronę czarnej zasłony. Gdy tylko przez nią przeszliśmy poczułem spokój. Było tutaj cicho.
- Sporo pan namieszał – stwierdził Lokaj.
- Uda im się uciec? – zapytałem.
- Wszystko zależy od nich – odpowiedział enigmatycznie.
- A ja trafię do tego samego pomieszczenia, w którym byłem jakiś czas temu? Gdy zabraliście mnie po procesie Lily i Sandry?
- Być może.
                Przeszliśmy przez czarne drzwi. Za nimi zobaczyłem znajomą zieleń i schody, gdzie na szczycie, było jej jeszcze więcej. Wydawała się odległa.
- Jeżeli pan chce, możemy wejść tam razem. Dopiero wtedy przejdziemy do egzekucji.
- Nie ma takiej potrzeby. To niczego nie zmieni.
Gdy to powiedziałem, poczułem ukłucie. Świat rozpłynął się w ciemności, a jedyne, co czułem to łapiące mnie dłonie Lokaja.
*
                Obudziłem się w opustoszałym pokoju, w którym znajdowało się tylko moje łóżko. Więc to koniec, pomyślałem. Podniosłem się powoli, zastanawiając, co mnie właściwie czeka. Mam gdzieś pójść? A może jednak siedzieć tutaj i czekać na koniec? Usłyszałem piknięcie. Ciężko było wyłapać je z gęstej chmury, która otaczała mój umysł, ale ono na pewno tam było. Zobaczyłem zielone światełko, które migało miarowo, niczym bijące serce. Gdy tylko ruszyłem w jego stronę, usłyszałem trzask i po drugiej stronie pomieszczenia, coś zaczęło się dziać. Ogień. Pożar! Chociaż pokój, w którym byłem był mroczny i wydawał się nie mieć ścian, to płomienie szybko zaczęły wyznaczać niewidzialne granice. Ruszyłem biegiem do zielonego światełka, nie słysząc już niczego, poza rozrastającym się ogniem, który z trzaskiem pochłaniał kolejne fragmenty pomieszczenia.
                Źródłem światła okazała się kontrolka na laptopie. Moja szansa. Otworzyłem go i zobaczyłem linijki kodów. Prześledziłem je najszybciej, jak potrafiłem i znalazłem to, czego szukałem. Szybko wstukałem litery i poprawiłem kod. Ogień nagle zgasł. Zupełnie jakby go nie było.
- Chcecie walczyć? – zaśmiałem się – Jestem gotów.
To rzeczywiście wyglądało jak pojedynek. Pojawiały się kolejne problemy. Uzupełniałem luki w kodzie, w międzyczasie walcząc z rojem pszczół, odessaniem powietrza, podtopieniem, wyładowaniami elektrycznymi, lecącymi w moim kierunku strzałami oraz wieloma innymi problemami. Wyzwania atakowały mnie falowo – raz naprawiałem problem, który przybliżał mnie do wyjścia, a po chwili musiałem reagować szybko, żeby uniknąć kolejnego ataku wymierzonego we mnie.
                Nie miałem pojęcia ile to trwało, ale nie planowałem się zatrzymywać. Miałem wrażenie, że im dłużej to robiłem, tym łatwiejsze stawały się ataki, a bardziej skomplikowany stawał się kod. Kolejne linijki wymagały ode mnie coraz dziwniejszych rzeczy, które coraz mniej rozumiałem. Wiedziałem jak je zrobić, ale nie rozumiałem, co miały do mojej sytuacji. Poprawiałem zabezpieczenia, chociaż pokój, w którym byłem dalej wydawał się być taki sam. Odcinałem kolejne nitki dostępu, ale do pokoju wciąż trafiały kolejne sygnały. Co się działo? Nie rozumiałem tego.
                Coraz bardziej skupiony na załatwianiu kolejnych problemów, nie zauważyłem nadchodzącego ataku. Ostrze przebiło mi udo. Wrzasnąłem z bólu, był potworny, nie do opisania. Jeżeli to była egzekucja, jakim cudem czułem go tak mocno? To nie była prawda! To nie była prawda? Mimo to, wszystko czułem.
- Przestańcie!
Przyspieszyłem pracę. Ataki robiły się coraz rzadsze i łatwiejsze do uniknięcia. Musiałem znajdować się w interaktywnym pokoju. Czy to oznaczało, że mogłem tu zostać? Odgrodzić się od Porywaczy i ich egzekucji? Siedziałem tu już tyle godzin, nie czułem żadnych potrzeb, nie byłem głodny ani spragniony. Nie byłem prawdziwy. Poświęciłem swoje człowieczeństwo. Nawet ból nogi przestawał być tak dolegliwy. Wróciłem do pracy.
                Mijały kolejne godziny, ale wszystko wyglądało coraz lepiej. W pomieszczeniu panował spokój. Mogłem pracować i nie musiałem się martwić o swoje życie. Byłem tutaj bezpieczny. Czy to było złe? Wygrałem. Porywacze chcieli mnie pokonać, ale nie docenili mojego umysłu. Zaśmiałem się w głos, wstając i rozglądając po pokoju. Było tutaj łóżko, lampka, dostrzegłem nawet szafę z ubraniami oraz fotel do odpoczynku. Po boku znalazłem tablet, na którym mogłem robić, to, co właściwie chciałem. Nigdzie jednak nie było drzwi. Żadna linijka kody, za nie, nie odpowiadała. Byłem tutaj uwięziony.
                Naprawiłem wszystko, co musiałem. Miałem dostęp do bazy filmów, książek i seriali. Czy to na pewno było egzekucja? Wiadomość, która pojawiła się na ekranie rozwiała moje wątpliwości:
„ Szanowny Panie Goldenwire,
Gratuluję! Ukończył Pan wybraną przez nas egzekucję. Jak zdążył Pan zauważyć, wciąż Pan z nami jest. To się nie zmieni. Zostanie Pan w tym miejscu na zawsze. Pana świadomość będzie tu trwała po kres czasów. Linijki kodu oraz poprawione programy, które zdołał Pan „załatać” to wszystkie luki jakie miał w sobie Hotel Peccatorum. Dzięki Pana poświęceniu to miejsce jest teraz twierdzą nie do znalezienia i nie do zdobycia. Radzimy zacząć z nami współpracować, a Pana świadomość zostanie w tym miejscu na wieki. Został Pan tym samym mianowany na głównego konserwatora hotelu. , Życzymy powodzenia i w razie potrzeby jesteśmy dostępni poprzez tablet. Proszę wysłać nam listę odpowiednich składników, żeby poczuł się Pan tutaj jak w domu.
Z wyrazami szacunku:
Bobru
Neri
Sora
Usiadłem na łóżku i zaśmiałem się pod nosem. Moja warta się zaczęła.


--------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Mikołaj G.

Komentarze

  1. Wreszcie udało mi się nadrobić wszystkie zaległe rozdzialy. Moja uczelnia chyba powariowała. Nie ma, nawet sesji a projektów graficznych taki nawał mam jak Mycroft podczas egzekucji xD

    No musze przyznać, że zakończenie procesu dość ciekawe jak i sama idea, tylko jednej osoby rozwiazującej proces. Chociaż Mycroft jest moją najmniej lubianą postacią, to jednak trochę zaskoczyła mnie koncówka, historia z Carrie oraz to jak skonczył na egzekucji. Trochę szkoda, że osoby które wszyscy widzieli byli złudzeniami, bo zaczynał mi się podobać taki dziwny klimat horroru. :)

    Nie pozostaje mi nic jak teraz, tylko czekać na zakończenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To by był motyw umożliwiający pociągnięcie historii przez jeszcze spory czas - walka z tym, co jest prawdziwe, a co nie... Brzmi dobrze ^^ Cieszę się bardzo, że te niestandardowe procesy przypadają do gustu, no i egzekucja, która zawsze jest spontanicznym procesem (rzadko kiedy mamy zaplanowane, jak ma wyglądać, zazwyczaj dajemy się ponieść podczas tworzenia).
      A z sesjami i nawałem obowiązków to zdecydowanie przesadzają!

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Cały ten chapter namieszał strasznie w moim obrazie obecnej sytuacji. Pokazał, że ani Aaron ani Mycroft nie są ani czarni ani biali, tylko w różnych odcieniach szarości. Sama ich rozmowa pozostawia mały niedosyt, bo poza „PIERDOL SIĘ” od Aarona był to raczej monolog Mycrofta. Zastanawiają mnie też słowa Carmen. Według niej, wszyscy wiedzieli o planie hakera, jednak przez cały rozdział nikt nie dawał po sobie znać i do samego końca tak pozostało. W każdym razie, kto miał racje? Kto był w tej sytuacji tak naprawdę dupkiem? Pewnie nigdy się już nie dowiemy.
    Z ciekawszych informacji jakie nam dano, to fakt, że Mycroft został „strażnikiem” hotelu. Czy oznacza to, że to nie ostatnia zabójcza gra mająca się tu odbyć? Cytując sławny wywiad z Wojciechem Pawłowskim „We will see what time will tell”

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mycroft poprawił wszystkie furtki, które sam wykorzystywał między innymi do sprawienia, że ten proces wyglądał, jak wyglądał ^^ Został wykorzystany, ale za cenę pilnowania systemu jako taki "samo-świadomy" program, będzie mógł dalej "żyć".

      Co do zakończenia historii i w sumie monologu - doszedłem do wniosku, że rzeczywiście ta dwójka to nigdy nie była oczywista czerń i biel. Oni zawsze balansowali - będąc oboje źli i dobrzy naraz. W sumie jestem bardzo zadowolony z tego, jak rozwinąłem ten motyw. Był od samego początku i zawsze się przewijał, a zakończył się w taki sposób, że chyba nikt nie powie bez wahania "Mycroft/Aaron był tym dobrym. On miał rację". Co do pasywnego podejścia Aarona, to powiedziałbym, że kwestia rozbicia psychicznego. On już nie miał siły na dyskusję, po prostu chciał zepchnąć rywala do otchłani.

      Tak czy siak - dziękuję za komentarz!

      Usuń

Prześlij komentarz