Epizod VIII - Rozdział 69: Argumenty za i przeciw (Alice Clarisse)
Epizod VIII: Więzy krwi
Witamy po przerwie w kolejnym epizodzie Peccatorum! Zostało bardzo mało uczestników, ostatnie sznurki zostały pociągnięte i spektakl wielkimi krokami zbliża się do końca. Oczywiście nie może być tak pięknie i oznacza to, że załącza się ogromna rozpacz i desperacja żeby przeżyć. Czeka Was istna parabola - od spokojnych rozmów i poznania historii postaci, do intensywnej akcji, której nie zabraknie w ostatnich rozdziałach. Mamy nadzieję, że czekanie na epizod się opłaci, a teraz, bez zbędnego przedłużania, zapraszamy Was na 69 rozdział tej historii... Miłej lektury!
Rozdział 69: Argumenty za i przeciw (Alice Clarisse)
Dopiero
gdy lalka wyglądająca jak Agatha usiadła na stołku, a Sora ukłonił się,
odetchnęłam z ulgą. Ona była naprawdę niebezpieczna. Chciała mnie zabić,
tak po prostu, na oczach reszty. Nikt nie próbował jej zatrzymać. Mogła to
skończyć, tu i teraz. Czas przyspieszyć. Zabawa w tym miejscu, pomaganie innym
i poznawanie kolejnych sekretów było świetnym doświadczeniem, ale sytuacja
wymykała mi się spod kontroli. Przy życiu zostało osiem osób. Każda z nich była
niebezpieczna na swój sposób. Nie mogłam traktować tego jak zabawy, nadszedł
czas na poważne kroki. Ekran zgasł, a ja podjęłam decyzję. Musiałam
zakończyć tą zabójczą grę i zwyciężyć. Nie zamierzałam trzymać się Porywaczy.
Nie było szans żeby zaakceptowali taką osobę jak mnie.
- O co z tym wszystkim
chodziło? – ciszę po egzekucji przerwał Aaron – Agatha była waszą pracownicą, czy nie?
- Kto ją zranił? – zapytała
Julia.
- Jedno z was – odpowiedział
Bobru – Nie powiemy kto, więc nawet nie
próbujcie. Co do całej sytuacji z Agathą to nie kontrolowaliśmy jej do końca.
Była raczej współpracownicą Sory, a nie naszą.
Spojrzenia
i tak przeniosły się na mnie. Znalazłam się w sytuacji, w której będą mnie
podejrzewali o wszystko, każde, nawet najmniejsze przewinienie. Czy zapędziłam
się w kozi róg? Wierzyłam, że z każdej sytuacji jest wyjście. Jedyne, co
musiałam zrobić, to rozegrać sprawę perfekcyjnie, bez żadnego potknięcia. Nie
mogłam sobie na nie pozwolić.
- Odpowiemy na wasze
pytania, bo straciliście możliwość dowiedzenia się czegokolwiek od samej Agathy
– dodała po chwili Neri – Poza tym to
nie jest nasze zadanie. To wasze zatargi i wy powinniście je kontrolować.
- Nie mogę tego
zrozumieć – stwierdził Alan – Mówicie,
że chcecie naprawić świat, potrzebujecie do tego nas. Wybraliście tak dziwne
osoby z puli wszystkich innych osób żyjących na świecie. Nie rozumiem, dlaczego
ukrywacie przed nami swój prawdziwy cel. O co chodzi z badaniami? Co dokładnie
badaliście w tym instytucie 34 lata temu? Co się stało 30 lat temu? Czemu
niczego nie wiemy?
- To dużo pytań, a…
- Dlaczego każecie nam
przechodzić przez coś, co sami musieliście przejść? – spojrzałam na Aarona
z zainteresowaniem. Co on właśnie powiedział? – Znaleźliśmy z Carmen wasz filmik.
Florystki nie było na sali. Dalej czekała w pomieszczeniu z
dowodami. Nie rozumiałam dlaczego Porywacze na to pozwolili, ale od początku
było widać, że traktują ją lepiej. Widocznie Bobru albo Neri bardzo ją
polubili.
- Dokładnie ten sam,
który mi dałeś Olivier. Film nie miał dźwięku, ale przedstawiał 22 osoby ubrane
w laboratoryjne ciuchy. Poznaliśmy tam Sorę, Bobra i Neri. W cielesnych
postaciach. Co wy na to?
Chociaż
twarze Duchów były zazwyczaj kamienne niczym oblicze Cecily to tym razem widać
w nich było głęboką zadumę. To był jeden z aspektów pobytu w tym miejscu,
którego nie potrafiłam zrozumieć. Dlaczego ich to dziwiło? Hotel Peccatorum
należy do nich. Jak to możliwe, że pewne informacje wpadają w nasze ręce?
Zrozumiałabym to, gdyby zdarzyło się to raz, ale to nie był odosobniony
przypadek. Starałam się to zrozumieć.
- Profesor Sora wybrał
nas oraz 19 innych osób do swojego departamentu. Gdy cały ośrodek zajmował się
odnową komórkową, my badaliśmy coś innego. Coś, co dzisiaj znacie pod postacią
wirusa – odpowiedział Bobru.
- Czyli to wy go
stworzyliście. Wtedy 30 lat temu? To jest cała historia? Profesor przeprowadził
na was to samo piekło? Dlaczego wy jesteście jakimiś dziwnymi istotami, a on
zginął? – Aaron nie przestawał pytać. Widać było, że niektóre pytania
siedziały w nim za długo.
- Powiedzieliśmy wam o
wirusie tyle ile mogliśmy na ten moment. Póki nie uzyskamy od was zgody, nie
powiemy wam ani trochę więcej. Ta wiedza jest niebezpieczna i niektóre osoby
mogłyby doprowadzić do zagłady, której cudem uniknęliśmy całe 30 lat temu.
- Profesor nie
przeprowadził na nas tego eksperymentu, co my na was. Nie miał takiej potrzeby.
Nie wiedział wtedy jak działa to, co badaliśmy, chociaż miał swoje podejrzenia.
W tamtych czasach nikt z nas tego nie wiedział… Gdybyśmy tylko
wiedzieli... – Neri wyglądała przez chwilę jakby miała się rozpłynąć, ale
po chwili jej kontury wyostrzyły się.
- A 22 to po prostu
nasza liczba. Poza tym nie jest przypadkiem, że zebraliśmy akurat waszą 22.
Wspominaliśmy już o tym. Kiedyś zrozumiecie. To nie my jesteśmy waszymi
wrogami. Wrogiem jest to, co sprawi, że za paręnaście lat nie będziemy istnieć –
Bobru brzmiał wyjątkowo poważnie. Przeszedł mnie dreszcz. Byłam zmęczona i
miałam wyjątkowo niskie morale. Ta przemowa była kolejnym potwierdzeniem.
Sygnałem do ataku.
- Jeżeli to wszystko,
to opuśćcie…
- Właściwie to nie
wszystko – przerwał Sora. Na twarzach Porywaczy pojawiło się ciężki do
rozszyfrowania grymas. Byli źli? – Chciałbym
wytłumaczyć parę rzeczy oraz wprowadzić jedną zmianę.
Nasze
bransoletki rozświetliły się jak na zawołanie. Zobaczyłam na komunikat.
- Dodano nową zasadę:
Zakaz jakiegokolwiek integrowania w jakąkolwiek kopię Lokaja i jego
integralność.
Nie dziwił mnie fakt, że taki zakaz się pojawił. To, co
zrobił Mycroft namieszało, a Haker mógł wyjść z tego bez szwanku, bo nie
było to zakazane w momencie, kiedy to robił. Szukałam wzrokiem zwycięskiego
uśmiechu na jego twarzy i milczenia, za każdym razem tak się zachowywał jak
wygrywał, ale on patrzył w podłogę. Przeżywał żałobę.
- Kolejna sprawa – od
dzisiaj wrócę do załatwiania państwu jedzenia. Będę pilnował żeby nikt niczego
nie dorzucił i wydawał państwu porcję. Nie odpowiadam za to, jak ktoś dorzuci
coś państwu do miski podczas samych posiłków, ale zapewnię bezpieczeństwo
podczas samego gotowania i przechowywania. Poza tym postaram się naprawić
wszystkie awarie. Winda wróciła do normy, a filtr percepcji ponownie działa na
schodach. Oczywiście mogą państwo go na życzenie włączać i wyłączać w
mechanicznym zoo. Sprawię, że do tego miejsca wróci ład i porządek.
- Czy to prawda? – zapytał
po chwili Mycroft. Jego głos był cichy, jakby Mycroft ledwo stał na nogach. Był
wykończony, ale nie żałowałam go. Jedyna osoba, z którą mogłam znaleźć wspólny
język otwarcie mi się przeciwstawiła – Czy
wy byliście razem? Ty i W… Wendy?
- Nie – odpowiedział
szybko, mechanicznie. W takich momentach było widać jak na dłoni, że nie jest
człowiekiem – Nie łączyła mnie żadna więź
z Wendy Velą. Obawiam się, że Pani Liddell poprzewracało się w głowie. Może mi
pan nie wierzyć, ale naprawdę nie miałem w tym żadnego interesu.
Haker
pokiwał krótko głową po czym zamilkł i nie dodawał już niczego. Nikt nie miał
dodatkowych pytań więc po chwili ruszyliśmy do wyjścia. Julia i Olivier szli
przodem, wyglądali jakby się gdzieś spieszyli. Aaron przebiegł obok i podszedł
prosto do Carmen, która czekała oparta o stół. Uśmiechnęła się smutno na jego
widok. Mycroft nie patrząc na nikogo szedł powoli przed siebie. Cały pochód
zamykali Alan z Elizabeth. Rozmawiali pomiędzy sobą po cichu, wyglądało to
jakby Alan dalej ją przepraszał. Nie przestawał mnie zadziwiać. Po tym
wszystkim, co się działo miał w sobie tyle dobra i empatii. Czasami mnie tym
zaskakiwał, nie mogłam pojąć jak pomimo tego jak ciężkie było jego życie
znajdował siłę. Nie miałam nawet czasu z nim ostatnio porozmawiać, a on wydawał
się nie zauważyć mojego zniknięcia.
Wsiedliśmy
do windy i pojechaliśmy w górę, do kwadratu mieszkalnego. Z ciekawości
spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że dochodziła godzina 16:00. Mieliśmy
jeszcze sporo czasu do ciszy nocnej. Grupa wymieniała się podejrzanymi
spojrzeniami, szczególnie kiedy patrzyła w moją stronę. Nie uszło to mojej
uwadze, więc pomimo kiepskiego nastroju chciałam się dowiedzieć, co się działo:
- Coś się stało?
- Mycroft jest w
kiepskim stanie, zresztą nie ma co mu się dziwić, stracił kogoś ważnego i to w
takim miejscu, ale ty możesz nam odpowiedzieć na jedno pytanie – stwierdziła
Julia – O co chodziło? Między tobą, a
Mycroftem.
Przełknęłam ślinę. Kiedy byliśmy w pokoju Lokaja nie
zauważyłam jednej rzeczy, która teraz zaczynała mnie sporo kosztować. Były tam
nagrania z naszych pokojów. Poza tym, że było to ohydne, dodatkowo narobiło mi
sporo problemów, bo musiałam się teraz o niego obawiać. Mógł w każdym momencie zdradzić
mój sekret i sprawić, że grupa nie dość, że zacznie mnie dodatkowo podejrzewać,
to będzie gotowa podjąć bardziej radykalne kroki. Czy warto było zaryzykować i
wyłożyć karty na stół?
- Odpowiem wam, ale
pod jednym warunkiem. Albo dwoma.
- Nie jesteś w
pozycji, żeby stawiać nam żądania – warknął Aaron.
- Spokojnie, to zależy
czego od nas chcesz – Julia wydawała się najsprytniejsza z całej grupy, a
jednak chciała negocjować. Jeżeli rzeczywiście mnie podejrzewali, to po co był
ten teatrzyk?
- Po pierwsze, nie
ocenicie mnie na podstawie tego, co usłyszycie. Wiem, że to co powiem zabrzmi
dziwnie, ale naprawdę robiłam to ku pamięci tych, którzy odeszli.
- A po drugie?
- Widzę, że mnie
odpychacie i chcecie mnie od siebie oddzielić. Chcę brać udział we wszystkim,
co planujecie. Nie chcę zostać sama… Mycroft będzie chciał mnie zabić.
Odpowiednia
tonacja głosu i szczerość były mieszanką wybuchową. Ludzie spojrzeli na
Mycrofta i widziałam w ich oczach, że zasiałam ziarno niepewności. Sam
oskarżony nawet nie zareagował na moje oskarżenia. Po prostu pokręcił głową.
- Dobra. Myślę, że
możemy się na to zgodzić – powiedziała Julia, widocznie w imieniu
pozostałych gości – Mów, o co chodzi.
- Mam w pokoju kufer –
powiedziałam, odruchowo sięgając za naszyjnik, na którym miałam zawieszony
klucz – W środku znajdują się rzeczy
związane z morderstwami. Coś, co odegrało rolę w procesie, było związane z
mordercą bądź ofiarą. Ale nie robię tego, bo mam jakąś chorą obsesję! Po prostu
zawsze taka byłam. Od początku pomagałam ludziom i gdy tylko znikali z mojego
życia to zachowywałam po nich symbol. Znak tego, że istnieli i odegrali jakąś
rolę w moim życiu. W moim domu mam parę skrzynek takich drobnostek. Nazywam je
fragmentami. Dzięki nim pamiętam każdego. Pana Johna, którego potrącił
samochód. Rodzinę Flawicków, którzy mieszkali w sąsiedztwie, ale się
przeprowadzili. Popa, który roznosił mleko na moim osiedlu. Pamiętam ich
wszystkich…
To co mówili o show-biznesie
to była prawda. Wystarczyła ckliwa historia, łza czy dwie i ludzie padali do
stóp, gotowi uwierzyć we wszystko.
- Jeżeli to dla ciebie
taki temat, to nie chcieliśmy źle – przeprosił Olivier – Po prostu musimy sobie wszystko mówić.
Zresztą, obgadamy resztę przy jedzeniu. Padam z głodu.
Dyskusja przeniosła się do jadalni. Zgodnie z zapowiedziami
Sora przygotował nam coś na szybko, obiecując, że obiad będzie znacznie
większy, żeby wynagrodzić nam to całe zamieszanie z wózkami. Gdy widziałam go
pracującego w kuchni przez myśl przeszła mi stara klątwa, która sprawiała, że
osoba pracująca w kuchni zabijała przypadkiem najcenniejsze, co miała. Tylko,
co mogło teraz się liczyć dla Sory? Agatha musiała odegrać jakąś rolę w jego
życiu, nie byłam pewna czy byli w związku lub czy coś ze sobą robili, ale
relacja istniała. Nie wyglądał mi na mściciela, ale po nim mogłam spodziewać
się wszystkiego. Na obiad dostaliśmy coś na kształt tortilli wypełnionej bardzo
słonym farszem z warzyw.
- Wiem, że ta rozmowa
raczej was nie przekona, ale…
- Nie Olivier – Julia
przerwała mu w połowie zdania – Lepiej
jak ja to zrobię. Chodzi o to, że zaczęliśmy zastanawiać się nad tym wszystkim
i próbujemy zrozumieć, co planują Duchy. Macie jakiekolwiek tropy? Alan? Aaron?
- Znalazłem tylko tą
płytę, o której wam mówiłem – odpowiedział krótko.
- Ja z kolei dalej
patrzę na notatki Maksa. Jego ostatnia wola nic mi nie mówi, a poza tym to nie
znalazłem niczego przełomowego.
- My dalej będziemy
sprawdzać archiwum. Szkoda tylko, że nie jest ułożone w jakiś sposób datą, bo
szukanie po hasłach tego, co stało się 30 lat temu może być wyzwaniem – westchnął
Olivier.
- Skąd pomysł, że tam
coś znajdziemy? – zapytałam.
- Wydaje nam się, że
te sterty papierów nie były ruszane od lat. Jest duża szansa, że znajdziemy tam
coś, co nas przybliży do dowiedzenia się, co się wtedy stało – odpowiedziała
Julia.
- Myślicie, że
Profesor coś zrobił? Dlatego go teraz tutaj nie ma? – zapytał Alan.
- Nie wiadomo. Myślę,
że to co Duchy nam powiedziały mogło nie być prawdą. Widać klucz do tego
wszystkiego leży w tym, co stało się 30 lat temu. Może wtedy będziemy w stanie
zrozumieć to wszystko – Elizabeth brzmiała jakby zależało jej przede
wszystkim na dowiedzeniu się, co stało za tą chorobą. Moja teoria była prosta –
nic. To wszystko musiało mieć jakiś inny cel, bo ja wcale nie czułam się chora.
Nie wierzyłam, że rzeczywiście coś nam dolega
- Czyli szukamy przede
wszystkim tego? – upewniła się Carmen.
- Tak. Po ostatnich
śmierciach czeka nas prawdopodobnie dostęp do ostatnich pomieszczeń – zauważyła
Julia – Wszystko, co będziemy mogli
znaleźć, jest przed nami.
- Dostęp do pięter
dostaniemy jutro, więc proponowałbym dzisiaj odpocząć – dodał Olivier – Ja sam idę na basen, jakby ktoś chciał
dołączyć i pogadać o niczym, to zapraszam.
Nie
miałam ochoty się z nikim spotykać. Musiałam działać. Po zjedzeniu wszyscy
rozeszli się w swoją stronę. Ja zaszłam na chwilę do pralni. Dobrze się tu
czułam. Poskładałam pranie i przerzuciłam je do odpowiednich pojemników.
Hotel wydawał się być momentami opustoszały. Większość pięter była całkowicie
nieużywana, miałam wrażenie, że do pralni schodziłam tylko ja. Nikt nie mógł
mnie tutaj usłyszeć. Nikt nie był w stanie mnie tu zobaczyć. Krzyknęłam. Mój
głos odbił się echem i uciekł gdzieś korytarzem. Powtórzyłam to raz, drugi i
trzeci. Dopiero, gdy gardło mnie zapiekło, osunęłam się na podłogę i usiadłam
na podłodze. Miałam ochotę się napić. Musiałam sporo przemyśleć, ale przez
Agathę czułam się rozbita, zupełnie jakby ktoś wyciągnął jedną zębatkę
z dobrze naoliwionej maszyny.
- Wszystko gra pani
Clarisse? – uprzejmy głos Sory wybił mnie z rozmyślań. Stał obok, oparty o
jedną z pralek.
- Dostęp do twojego
pokoju pokomplikował sprawy. Nie możecie bardziej pilnować swoich sekretów? – warknęłam.
- Niestety, nie miałem
na to wpływu. Za sprawą pana Goldenwire’a przeżyłem dosyć ciężkie chwile…
- Nie chciałam jeszcze
zabijać, ale nadszedł ten moment. Nie mogę wytrzymać w tym miejscu. Chyba mnie
nie powstrzymasz, co? – zaśmiałam się.
- Nie mogę – odpowiedział
– Chyba, że planuje pani zabić
wszystkich.
- Nie boisz się?
Nie odpowiedział. Postanowiłam kontynuować.
- Jeżeli ja wygram tą
waszą zabawę to na pewno nie będę takim uległem flakiem jak wasz przydupas
Olivier czy cnotliwa Julia. Zabiję, wygram, a potem ucieknę.
- Masz do tego pełne
prawo – odpowiedział z uśmiechem, porzucając formy grzecznościowe.
- Doskonale – odpowiedziałam
wstając – Także obserwuj sytuacje na tych
swoich monitorach i patrz.
Wyszłam
z pralni, z hukiem wypadając na korytarz. Naprawdę potrzebowałam alkoholu.
Zakręciłam się i po chwili byłam w pubie. Wybór był spory, ale postawiłam na
francuski szampan. Chwyciłam butelkę i ciesząc się zdobyczą ruszyłam do pokoju.
Gdy tylko weszłam do środka, zamknęłam za sobą drzwi. Rzuciłam butelkę na łóżko
i przygotowałam sobie kąpiel. Momentalnie się rozebrałam, zastanawiając się czy
już mnie obserwuje. W sumie mi to nie przeszkadzało, dobrze się czułam ze swoim
ciałem. Kiedy wanna była pełna wody i piany, weszłam do środka, odkorkowując
butelkę. Dopiero teraz poczułam, że odpoczywam.
Po
wyjściu poczułam zmęczenie. Nie było jeszcze nawet komunikatu o ciszy nocnej, a
ja już ledwo patrzyłam na oczy. Usiadłam przed biurkiem i zapisałam informacje,
przy okazji odkładając notatki o Agathcie na bok. Nie będę ich już
potrzebowała. Zaznaczając kolejne fakty, odchyliłam się na krześle. Pozostawało
jedno pytanie. Kogo zabić? Na celowniku miałam dwie osoby. Mycrofta oraz Alana.
Któryś z nich musiał zginąć. Nawet już wiedziałam jak. Zabicie w tych warunkach
nie było ciężkie. Nie zdziwiłabym się, gdyby w tym momencie ktoś właśnie ginął.
Prawdopodobnie znaleźlibyśmy ciała przez najbliższe parę, a może nawet
paręnaście godzin. Tak mało nas zostało. Podeszłam do szuflady i wyciągnęłam
rewolwer, który zabrałam jakiś czas temu Alanowi. Nie miałam pojęcia skąd go wziął,
ale jak zwykle pomagał mi przypadkiem. Zawsze taki był. Wymierzyłam do swojego
odbicia. Sprawdziłam komorę. Cztery pociski. Uknuję plan i zabiję za równo
cztery dni. Zaśmiałam się. Ja już od dawna miałam plan.
*
Z rana
wstałam z delikatnym bólem głowy. Ogarnęłam się w łazience i gdy rozbrzmiał
komunikat, byłam już gotowa do wyjścia. Na korytarzu spotkałam Alana. Sam
zaczął rozmowę.
- Hej Alice – powiedział
ostrożnie – Ale miałem ciężką noc. Śniło
mi się, że znowu zrobiłem coś Elizabeth. Strasznie mi głupio, cieszę się, że
wzrok jej wrócił.
- Myślę, że za bardzo
się obwiniasz – powiedziała – Byłam
tam, przecież to nie twoja wina. Myślę, że ona mogła bardziej zadbać o
bezpieczeństwo tego swojego eksperymentu.
- Sam nie wiem…
Weszliśmy do jadalni, gdzie przywitał nas zapach świeżego
pieczywa. Za ladą znajdowały się miski wypełnione różnymi rodzajami sałatek.
Przy stole czekał póki co sam Aaron. Nie przywitał nas, popijając kawę z kubka.
Nabrałam jedzenia do niedużego talerza, po czym usiadłam na drugim końcu stołu.
Alan usiadł obok mnie.
Po
chwili do jadalni weszli Julia oraz Olivier. Przywitali się z resztą i usiedli
ze swoimi porcjami jedzenia. Nie zaczęliśmy nawet konkretnego tematu, bo przez
drzwi, wparowała Elizabeth. Nawet nie zerknęła w kierunku lady, od razu
podeszła do nas.
- Mamy problem z
Carmen – powiedziała – Ona potrzebuje
naszej krwi. Nie jestem przekonana do worków z krwią stąd, więc wolałabym ją
pobrać od was. Carmen ma grupę krwi AB, jest uniwersalnym biorcą, a jeżeli
każdy się przyłączy do pomocy, to nikt nie będzie na tyle osłabiony, żeby się
po tym bardzo źle czuć.
- A jeżeli ktoś się
boi igieł? – zapytałam dla żartów. Elizabeth to zignorowała.
- Coś się stało? – Aaron
widocznie się zainteresował tematem. Zawsze tak było, gdy w grę wchodziła
Carmen. Dlaczego ta dwójka robiła ze swojej relacji takie tabu? Mycroft i Wendy
nie mieli z tym problemu, tak samo Sandra oraz Lily. Z drugiej strony może
właśnie dzięki temu dalej trzymali się na nogach?
- Po prostu jest
słaba, potrzebuje krwi i w żadnym wypadku nie może się przemęczać. Jakbyście
wpadli po śniadaniu do przychodni to byłoby świetnie – przetarła ręce i
ruszyła w stronę wyjścia – Widzieliście
gdzieś Mycrofta?
- Chyba jest w swoim
pokoju, bo na śniadaniu się nie pojawił – stwierdził Aaron.
- Żeby sobie niczego
nie zrobił… - zmartwił się Alan.
- Wątpię, a jak będzie
chciał to nic na to nie poradzimy – dodałam po chwili. W końcu nie każdy
miał takiego anioła stróża jak Olivier. To mi naprawdę zaimponowało. Julia
pokazała dużą siłę, znacznie większą niż sądziłam.
Po
wyjściu Elizabeth dojedliśmy śniadanie i poszliśmy całą grupą do przychodni. W
środku zobaczyliśmy Carmen, która leżała na jednym z łóżek oraz Elizabeth,
gotową do pobierania krwi. Wszyscy się na to zgodzili, więc zaczęliśmy po kolei
kłaść się na specjalnie przygotowanym posłaniu, żeby maszyna pobrała
odpowiednią ilość krwi. Proces był o tyle przyjemny, że zaawansowany system
pobierania płynów, był w stanie wypompować potrzebną całość w parę minut. Pierwszy
poszedł Aaron, który upierał się, że odda więcej krwi, jeżeli to pomoże.
- Kładź się i nie
marudź – stwierdziła stanowczo. Reszta gości rozeszła się po całym
pomieszczeniu, czekając na swoją kolej. Alan znowu usiadł niedaleko mnie.
Czyżby aż tak się stęsknił.
- Alice… Mogę mieć do
ciebie prośbę?
- Co tylko chcesz.
- Wydajesz się
wiedzieć więcej. Nie wnikam jak to robisz! Po prostu zastanawiałem się, czy nie
mogłabyś mi znaleźć jednej informacji. W jakikolwiek sposób to robisz. Znaczy…
Po prostu chciałbym coś wiedzieć.
Spojrzałam
na niego zaciekawiona. Ten to wiedział jak zaciekawić kobietę.
- Zamieniam się w
słuch.
- Wiesz kim jestem? W
sensie… na mojej karcie nie było napisane czym się zajmuję, każdy miał
przypisane coś w stylu talentu. Żyję w przekonaniu, że jestem ostatnim ocalałym
z mojej rodziny, a jednak w tym hotelu wiedzą coś więcej. Pytałem Lokaja i
Duchów, ale nie chcieli mi nic powiedzieć. Mówili, że dowiem się w swoim
czasie, ale zaczynam coraz bardziej wątpić w to kim jestem. Staram się oddać
całkowicie pracy i próbie zrozumienia tego, co się tutaj dzieje, ale dochodzę
do wniosku, że nie jestem w stanie. Jak mam się dowiedzieć czegoś więcej, jak
nie jestem w stanie odpowiedzieć na tak proste pytanie…
Nie spodziewałam się aż takiego wyznania. Spojrzałam na
niego i złapałam go za dłoń. Znałam odpowiedź na jego pytanie, właściwie nawet
na oba. W tym hotelu naprawdę łatwo było znaleźć informacje o jego gościach.
Nie miałam jednak szczęścia do dowiedzenia się o czymkolwiek, co dotyczyło tego
miejsca. Chciałam rozgryźć historie Bobra, Neri i Profesora, ale wszędzie
natrafiałam na ślepe zaułki. Strasznie mnie to irytowało.
- Co do twojego
talentu, nie jestem w stanie ci pomóc. Po prostu nie wiem – skłamałam lekko
– A co do rodziny, mógłbyś mi coś więcej
o niej opowiedzieć?
- Co byś chciała
wiedzieć?
- Rodzice. Co się z
nimi według ciebie stało?
- Rodzice… Ledwo ich
pamiętam. Zginęli w wypadku jak byłem mały. Trafiłem wtedy do dalszej rodziny i
od tamtego momentu, gdzie się nie pojawiłem, nie mogłem znaleźć miejsca, które
nazwałbym domem. W końcu, od pewnego momentu zacząłem mieszkać sam, chociaż mój
pech szedł za mną cały czas. Chociaż teraz… Sam nie wiem. Jeżeli nie jestem
pechowcem, to jak wyjaśnić to, co stało mi się w życiu?
- Ja od dzieciństwa byłam
wychowywana przez przyjaciela mojego ojca i jego rodzinę, bo swoją też
straciłam za młodu. Potem ich zostawiłam i zaczęłam podróżować. Byłam ciekawa
jak to pamiętasz, bo tak się składa, że wiem skąd ta rozbieżność. Tylko proszę
cię o jedno. Bądź dyskretny, bo jak pozostali się dowiedzą, to będziesz miał
kłopoty. Wiesz jak to jest. Przybliż się. Powiem ci to na ucho.
Nigdy
nie czułam takiej satysfakcji. Odsunęłam się od niego i obserwowałam szok w
jego oczach. Alan zrobił się blady jak ściana.
- Alan, podejdziesz
tutaj czy mam cię zaciągnąć na siłę? – krzyknęła z drugiego końca sali
Elizabeth, pakując kolejny worek z krwią – Zostałeś
tylko ty i Alice.
- My już będziemy szli
do jadalni – zaproponował Olivier.
- Znowu? – zdziwiłam się.
- Elizabeth kazała nam
wypić po szklance soku z buraków i zjeść coś, żeby nie paść – odpowiedziała Julia – Przygotowujemy dla was porcje.
- Alan, wszystko gra?
Jesteś bardziej blady od Carmen!
- Tak, wszystko…
Obserwowałam jak
Elizabeth zaczyna wysysać krew z Alana. Miałam nadzieję, że to czego się
dowiedział mu nie zaszkodzi. W końcu miał dużą szansę na to, że będzie moją
ofiarą. Ostateczną ofiarą. Po nim, przyszła kolej na mnie. Usiadłam i
pozwoliłam się podłączyć do specjalnego urządzenia, które w zawrotnym tempie
napełniło worek.
- Z takim zapasem
powinno to wystarczyć na jakiś czas. Zobaczymy. Tak czy siak możemy iść. Potem
przebadam to wszystko i upewnię się, że nie występują konflikty z krwią Carmen.
Dasz radę wstać? – pytanie
skierowała do Florystki, która powoli się podniosła. Ja pomogłam Alanowi. Który
wzdrygnął się, gdy tylko go dotknęłam. Został wyrwany z rozmyślań.
- Idziemy na śniadanie Alan – powiedziałam – Chodź.
Nie wyglądał jakby ta informacja
do końca do niego dotarła, ale pokiwał głową i ruszył za całą grupą. Przejechaliśmy
wygodnie windą i po chwili siedzieliśmy popijając cierpki sok z buraków oraz
dojadając kanapki. Rzeczywiście poczułam się gorzej. Czułam wyraźnie bicie
serca, a na czole sperlił mi się pot. Dodatkową niespodzianką było to, że przy
stole czekał na nas Mycroft. Dalej wyglądał na zamkniętego. Jego droga w tym
miejscu była przerażająca. Od pewnego siebie chłopaka, poprzez kilka ciężkich
sytuacji, zapętlał kolejne koło. Gdy Porywacze go zabrali na parę dni po
procesie Samfu, to wrócił jakby był tutaj pierwszy raz. Teraz znowu popadał w
rozpacz.
- Jak się czujesz Carmen? – zagadnął Aaron. Mycroft poderwał na chwilę wzrok i spojrzał ze złością
na Informatyka. Byłam pewna, że z chęcią by go teraz zabił. W końcu, co miał do
stracenia? Był zabójczo zakochany w Wendy, a teraz nic się dla niego nie
liczyło. Oznaczało to, że stał się łatwym celem manipulacji i mogłam mu na swój
sposób pomóc. Coraz bardziej wszystko wskazywało na to, że to jego zabiję.
Alana było mi zwyczajnie szkoda, zresztą czułam się teraz do niego przywiązana.
Był na tyle miły, że jako jedyny ze mną rozmawiał. Śmierć Agathy zdawała się
ostudzić wszelakie konflikty. Ja nie zapominałam. Mycroft się zbytnio poczuł.
Tym bardziej zasłużył na to, żeby zginąć.
- Dobrze, dziękuje Goździku – odpowiedziała – Dziękuję wam wszystkim. Oddaliście mi fragment
swojego życia. Nigdy wam tego nie zapomnę.
- Jesteśmy grupą. Zabójczą, ale jednak – Julia uśmiechnęła się, wycierając czerwony
ślad po soku – Mamy nadzieję, że ci to pomoże.
- Jeżeli krew będzie pasowała to na pewno – odpowiedziała Elizabeth – Przy dobrych
wiatrach dzisiaj wieczorem dostanie pierwszą porcję.
- Pytanie, czy nie spędzimy tego dnia na poszukiwaniach.
W końcu zostały nam ostatnie piętra – przypomniał Olivier – Tylko Lokaj nic nie mówił. Może powinniśmy w
południe pójść do czytelni?
- Nie musicie państwo nigdzie iść – Sora pojawił się nagle w drzwiach – Witam
serdecznie i przepraszam za zmianę konwencji. Zostały państwu ostatnie
pomieszczenia w hotelu, akurat cztery, po dwa za zabójcę i ofiarę. Karty
załadowałem już do windy i prowadzą na cztery piętra. Pierwszym jest studio
fotograficzne połączone z ciemnią, drugim sala muzyczna. Kolejne dwa to
kręgielnia no i na koniec opuszczone piętro, które jest w sumie jedynym miejscem,
które nie zostało odnowione po tym jak instytut został zamieniony na hotel.
Będziecie mogli państwo zasięgnąć historii, tylko z jednym „ale”. Piętro
jest czynne dopiero od rozpoczęcia ciszy nocnej. Jest to spowodowane rzeczami,
które są zbyt skomplikowane by je państwu tłumaczyć. Proszę mi zaufać na słowo.
- Nie mieliście czasu na remont? – zażartowałam.
- To akurat miejsce, które dla moich pracodawców ma
wartość sentymentalną, dlatego też nie ruszałem tego piętra podczas odnawiania
tego miejsca.
- Co będzie teraz nagrodą po kolejnym procesie? – zapytała Elizabeth, po czym zdała sobie
sprawę jak to zabrzmiało i się poprawiła – O ile oczywiście do niego
dojdzie.
Farmaceutka była bardzo
niepozorna, ale tak naprawdę nie zawahałaby się żeby kogoś zabić. Pamiętałam
jej wizytę, w której mówiła, że jak zrobię coś Alanowi to moja kolejna poranna
kawa będzie ostatnią. Wewnętrznie to był kolejny argument, żeby zostawić go w
spokoju i skupić się na Mycrofcie. Ten człowiek się skończył. Był wrakiem, a ja
wysysałam jego energię do końca.
- Nie dostaniecie nic nowego. Być może moi pracodawcy nie
przewidzieli opcji, że to wszystko potrwa tak długo, a może hotel nigdy nie był
gotowy na to, co tu się stało? Ciężko mi powiedzieć. Zachęcam jednak do
współpracy – spojrzał na mnie.
Uśmiechnęłam się.
- Moglibyście wyciągnąć do nas pomocną dłoń. Jakikolwiek
był wasz cel, jestem pewna, że go już osiągnęliście. Jesteście w stanie
zaoferować nam tyle, żebyśmy przerwali to w tym momencie. Nie chcecie tego
zrobić – stwierdziła twardo Julia,
odpowiednio zaznaczając swój głos.
- Na to nie mogę pani odpowiedzieć – Sora przeniósł na nią wzrok – Wierzę, że
to wszystko zakończy się niedługo. Mamy znacznie większe problemy niż to, co
dzieje się w tych ścianach. Jeżeli chcemy uratować świat to czeka nas cała masa
pracy. Zespół, który stworzymy musi działać na pełnych obrotach. Muszą państwo
sami się zastanowić, czy są gotowi na takie poświęcenia. Czy chcecie uratować
ten świat.
Jego słowa były
duże i dźwięczne, ale mnie nie interesowała wizja ratowania świata. To miejsce
to był mój plac zabaw. Pomagałam i świetnie się przy tym bawiłam. Nie
zamierzałam rezygnować i się zmieniać. To nie było dla mnie. Po prostu w to nie
wierzyłam. Wizja tego, że mogłam zrównać z ziemią coś tak wielkiego, napawała
mnie radością.
- Życzę państwu owocnych poszukiwań. To miejsce kryje
jeszcze wiele informacji, grunt to czasami spojrzeć w tył – uśmiechnął się i wyszedł.
- Kolejna enigmatyczna podpowiedź – zauważyła Elizabeth.
- Myślę, że chodziło mu o archiwum – stwierdził Olivier – To miejsce po prostu
musi coś mieć.
- Lokaj zaczyna za bardzo ryzykować. Naraża się im – zauważyła Julia.
- Szkoda ci go? – zdziwiłam się – To jeden z porywaczy.
- Szkoda – przyznała
– Pomógł nam niezliczoną ilość razy. Nieważne czego chcą porywacze, on
nadstawia karku, żeby przekazać nam coś więcej.
- Albo gra na dwa fronty jak Olivier i Agatha.
- Jeżeli będziemy tacy przewrażliwieni to donikąd nie
dojdziemy – odpowiedziała Julia.
- Od czego zaczniemy przeszukiwania? – przerwała Carmen, która widocznie nie
chciała, żeby grupa znowu się kłóciła.
- Może od tego studia fotograficznego? – zaproponował Alan, który odezwał się
pierwszy raz od wyjścia z poczekalni. Zuch chłopak, pomyślałam.
- Może być – kiwnął
głową Aaron i podszedł do Carmen – Chodźmy.
Pomógł jej wstać. Zaszurały
krzesła i zadzwoniły odstawiane szklanki. Nie spieszyliśmy się. Odpowiadało mi
to tempo. Mój plan był już dopracowany, a trybiki miały ruszyć już za dwa dni z
rana, tak żeby za trzy dni było po wszystkim. Zabójstwo doskonałe. Musiałam
grać lepiej niż Cecily, żeby tylko nie wzbudzić zbędnych podejrzeń. Grupa
patrzyła na mnie zupełnie inaczej, gdy dowiedzieli się o moim wielkim sekrecie.
Aż dziwiło mnie to, że nie spodziewali się z mojej strony kłamstwa. W końcu
cały czas mnie o coś podejrzewali. Właściwie to się nawet im nie dziwiłam, nie
ukrywałam się za mocno z tym, co robiłam. W końcu dlaczego miałabym się
wstydzić pomagania innym?
Wyszliśmy z jadalni i poszliśmy
do windy. Po rozsunięciu obu par drzwi, Aaron wybrał przycisk, który wysłał
kabinę na jedno z nowych pięter. Wysiedliśmy na identycznym korytarzu, co
zazwyczaj. Nawet nie zerkaliśmy w stronę schodów, nie były istotne, gdy
mieliśmy dostęp do planu.
- Jak sprawdzimy, gdzie to jest dokładnie na mapie? – zapytała Carmen.
- Później się przejdę i naniosę to na plan w czytelni,
spiszecie sobie stamtąd – zaproponował
Aaron.
Musiałam przyznać,
że patrzenie na tak małą grupę otwierającą blaszane drzwi, było przygnębiające.
Zdawało się jakby drugi, jeszcze większy odłam, przeszukiwał w tym momencie
drugą część hotelu. Tak wyglądało początki, a teraz było nas tak mało, że nikt
nawet nie zaproponował rozdzielenia się. Wszyscy trzymali się pod tym względem
razem. Nawet jak za sobą nie przepadaliśmy to więzi, które stworzyła ta dziwna
sytuacja były między nami głębokie.
Po przejściu do głównej części
pomieszczenia, znaleźliśmy się w sporej hali. Jedna ściana była całkowicie
zielona, wszędzie stały rekwizyty oraz ogromne lampy, które miały odpowiednio
oświetlić pozujące osoby lub obiekty. Wszystko wyglądało bardzo surowo, ale
zarazem profesjonalnie. Przypomniało mi się jak kiedyś zgodziłam się na sesje w
jednej gazecie – robiono mi wtedy zdjęcia w bardzo podobnym miejscu, tylko
znacznie mniejszym. Tutaj można by było fotografować naraz dziesięć różnych
osób. Pozostałe trzy ściany były białe i nie wyróżniał się niczym oprócz dwóch
par drzwi. Jedne prowadziły do windy, a drugie na zaplecze, które musiało być
ciemnią. Podobał mi się klimat takiego miejsca, chociaż znajomi fotografowie
zawsze mnie odstraszali tym, że jest tam naprawdę niebezpiecznie.
Przetrzymywane tam płyny do wywoływania zdjęć działały jak kwas,
a przynajmniej tak słyszałam.
Mimo to weszliśmy tam całą
grupą. Wnętrze było całkowicie mroczne, świeciło tylko charakterystyczne
czerwonawe światło. Do wejścia przytulały się dwie półki pełne ekwipunku – były
tu specjalne statywy, filmy, klisze, karty pamięci i wiele innych. Przewyższało
to pojedyncze egzemplarze aparatów, które dało się znaleźć w magazynie. Jednego
z takich staroci używał właśnie Yamaraja w ostatnich dniach swojego życia. Na
środku pomieszczenia stały stoły, w których widać było substancję, o której
tyle słyszałam. Zapach był specyficzny. Oprócz tego, jedna ze ścian wydawała
się być całkowicie złożona z lamp, na których wisiały zdjęcia. Znajdowały się
one też na specjalnych sznurach, do suszenia, które owijały całą ciemnię.
- Uważajcie żeby niczego nie szturchnąć. Nie chcemy
kolejnego wypadku i utraty wzroku – ostrzegła
Elizabeth. Co za suka, pomyślałam sobie, widząc smutek na twarzy Alana.
Mogła sobie oszczędzić tych komentarzy.
- Sprawdźmy te zdjęcia, to chyba jedyne co może nas
zainteresować na tym piętrze – zaproponował
Olivier.
- Patrzcie! – Carmen
wskazała na jedno zdjęcie – Patrzcie kto tu jest!
Podeszliśmy do wskazanej
fotografii. Już w tym momencie wiedziałam, że znajdziemy tu coś ciekawego. Na
zdjęciu znajdowało się pięć osób. Pierwszego rozpoznaliśmy bez większego
problemu – to musiał być Profesor. Wyglądał tak, jak go sobie wyobrażałam,
chociaż był znacznie chudszy niż widziałam go oczami wyobraźni. Miał zmęczoną
twarz, w której nie mogłam dopatrzeć się tego złego geniusza. Wyglądał na
standardowego naukowca. Obok niego stał mężczyzna o ciemniejszej karnacji i
dłuższych włosach. Podejrzewałam kto to może być, ale nie byłam pewna. Po jego
prawej znajdował się Sora, ale musiała to być jakaś wcześniejsza wersja, bo nie
wyglądał jak człowiek, a raczej człekokształtny robot. Najbardziej
zainteresowała ostatnia dwójka. To byli Bobru i Neri w ludzkiej postaci. Nawet
wtedy byli bardzo bladzi, ale nie przezroczyści – jak ci, których poznaliśmy w
hotelu. Pod zdjęciem był podpis, nabazgrany przez kogoś na szybko:
„Dzień przed katastrofą”.
Komentarze
Prześlij komentarz