Epizod V - Rozdział 51: W imię ludzkości (Jacob Andrew Samfu)
Witamy Was serdecznie w ostatnim rozdziale z V epizodu Peccatorum :) Chociaż proces mógł wydawać się być momentami bardzo losowy i zostawiać wiele pytań bez odpowiedzi to ten rozdział powinien bardzo dużo wyjaśnić. Oczywiście koniec epizodu oznacza przerwę po epizodzie, która potrwa od 3 (standardowo) do max 4 tygodni, w zależności od tego, ile czasu będziemy potrzebowali. Oczywiście poinformujemy Was na Fanpage (link macie po lewej stronie bloga) oraz na Youtube (kanał MrBobru). Tak czy siak spodziewajcie się Nas z kolejnym rozdziałem gdzieś pomiędzy 29 lipca, a 4 sierpnia. W ten czas możecie ponadrabiać trochę ostatnie wydarzenia, porobić notatki, bo niedługo wiele wątków, które rozwijają się od wielu rozdziałów, w końcu dobiegną do końca. Nie przedłużając już tego wyjątkowo długiego wstępu życzymy miłej lektury i do zobaczenia na końcu lipca/początku sierpnia!
Rozdział 51: W imię ludzkości (Jacob Andrew Samfu)
Elizabeth
wsadziła mi go do ust. Pociągnęła po wewnętrznej stronie policzka i tym samym
pobrała wymaz. Zacząłem wykrzywiać twarz patrząc na jej reakcję, ale nie byłem
w stanie jej bardziej wyprowadzić z równowagi. Może potrafiłem, ale moje myśli
krążyły teraz wokół przeszukiwań pokojów osób zmarłych. Kiedy inni lubili badać
nowe pomieszczenia, ja zakradłem się do kryjówek tych, których już nie było i
szukałem informacji, które potem zapisywałem. Nie mogłem się już doczekać, co
jeszcze znajdę w pokoju Oliviera. Ten interesował mnie znacznie bardziej niż to,
co Duchy przygotowały nam na kolejnych piętrach. Wczoraj udało mi się dogadać z
Maksem, który zgodził się przekazywać mi informacje za to, że dałem mu notatki,
które znalazłem u Rewa oraz ukrycie faktu o jego skrytce, w której ukrywał się
w czytelni. Cena nie była wysoka, a profit zauważalny. Pokój Artysty pozostawał
dla mnie tajemnicą, bo wczoraj skupiłem się w pełni na norze Rewa. Z rozmyślań
wybiła mnie Elizabeth, która poinformowała mnie, że wszystko gotowe. Wstałem i
ukłoniłem się.
- To ja idę
dokończyć badanie w samotności – powiedziałem i mrugnąłem w jej stronę.
Wyszedłem
z laboratorium i podbiegłem do windy. Obejrzałem się i sprawdziłem, czy nikt
mnie nie śledził, ale nikogo nie zauważyłem. Nie robiłem nic złego, ale
wolałem, żeby mimo wszystko nikt mi nie przeszkadzał. Im mniej o mnie wiedzieli
tym więcej mogłem ukryć. Wysiadłem przy recepcji, rozejrzałem się i zszedłem po
schodach w dół, prosto do pokoju Oliviera. Otworzyłem drzwi. To miejsce było mi
już znane, ale zauważyłem, że Duchy ukryły sporo przedmiotów. Zastanawiałem się
czy to kwestia tego, że Olivier był zdrajcą czy czegoś innego?
- No nic, sprawdź co
możesz twardzielu – powiedziałem na głos, podbudowując swoją samoocenę.
Wziąłem się do roboty.
*
Zmęczony
sprawdziłem kolejną ścianę i przeżyłem niemały szok, kiedy usłyszałem głuchy
dźwięk. Otarłem pot z czoła i stuknąłem pięścią jeszcze dwa razy dla pewności.
Nie było wątpliwości. Za tą ścianą była skrytka. Moje usta otworzyły się
szeroko, gdy zacząłem oklepywać kolejne części i dalej słyszałem ten sam
dźwięk.
- Co jest? – zapytałem
na głos i zacząłem macać ścianę, zastanawiając się ją otworzyć. Sprawdzałem to
samo w swoim pokoju i byłem pewien, że nie miałem takich miejsc, więc musiało
się dać to jakoś otworzyć. Zajęło mi to kolejne parę minut, gdy moja dłoń
najechała na panel. Wcisnąłem go i ku mojemu zdziwieniu, ściana się rozsunęła.
Przed moimi oczami stanęło przejście, które prowadziło do żelaznego korytarza,
na którym panował całkowity mrok. Wydawało mi się, że na końcu widziałem coś
przypominającego schody idące w górę. Poczułem dreszcz emocji. Dokąd prowadziło
to przejście? Nie wierzyłem, żeby znajdowało się tutaj przypadkiem. Olivier
musiał z niego korzystać i na pewno miał dostęp do innego miejsca. Czy mogło
tam być nowe piętro? Miałem w głowie tak wiele pytań, a póki co żadnej
odpowiedzi.
Wróciłem się do pokoju i
podniosłem lampkę stojącą na stole. Działała ona bezprzewodowo. Wróciłem do
przejścia i wszedłem w mrok. Włączyłem światło, które wcale nie sprawiło że ten
korytarz stał się jakkolwiek bardziej przytulny. Pozwoliło mi to jednak
zauważyć przełącznik, którym zamknąłem za sobą przejście. Przełączyłem go
parokrotnie i zauważyłem, że wejście się otwierało i zamykało. Poszedłem dalej.
Każdy mój krok odbijał się echem. Ostrożnie wychyliłem się do przodu i
spojrzałem w górę. Schody nie były długie, prowadziły parę metrów w górę do
dalszej części korytarza. Podłoga była złożona z kraty. Wspiąłem się po krętych
stopniach i przeszedłem przez drugą część przejścia. Na jego końcu znalazłem takie
same przełączniki jak przy pokoju Oliviera. Tylko gdzie ja mogłem być? Nie
czułem się jak po przejściu przez filtr percepcji, więc musiało to prowadzić do
piętra, które jest niedaleko. Dzięki temu mogłem lepiej poznać rozkład hotelu.
Zgasiłem
lampkę i postawiłem ją przy ścianie. Wcisnąłem przycisk i delikatnie rozchyliłem
ścianę. Znajdowałem się w dziwnym, niedużym pomieszczeniu. Było tutaj jasno,
ale drzwi były zamknięte. Wyszedłem zaciekawiony, zamykając za sobą przejście.
Usłyszałem głosy. Poszedłem ich śladami. Przysunąłem ostrożnie ucho do zamka.
Chociaż nie umiałem powiedzieć, o czym była rozmowa to bez wątpienia słyszałem
Julię oraz Neri. O czymś rozmawiały. Kłóciły się. Uchyliłem drzwi, mając
nadzieję, że mnie nie usłyszą. Po chwili uspokoiłem się, wiedziałem, że skoro
Julia tu jest, to nie może być zakazane piętro i każdy ma tu dostęp. Wychyliłem
się i opuściłem kryjówkę. Byłem w miejscu, które przypominało trochę pokój
Oliviera, ale znacznie większe. Wszędzie było obrazy, przyrządy i artystyczne,
a wszystko pokrywało jasne światło. Biel aż biła ze ścian oraz drewnianej
podłogi.. Julia i Neri stały przy jednym z płócien i głośno dyskutowały.
Czułem, że nie chciałem, żeby mnie zobaczyły, więc ruszyłem w stronę czegoś, co
wyglądało jak wyjście. Zobaczyłem nawet blaszane drzwi, które z tej strony
przypominały drewno i wyślizgnąłem się, zostawiając za sobą krzyki.
Znalazłem
się na korytarzu. Podskoczyłem, gdy usłyszałem dźwięk otwierającej się windy.
Wyłoniła się z niej druga grupa.
- Samfu? – zdziwił się
Mycroft.
- Och, chyba trochę
pomyliłem piętra – stwierdziłem, starając się wyolbrzymić sytuację, żeby ich jak
najbardziej skołować– Jejku, chyba
lunatykowałem, sam nie wiem jak się tu znalazłem… Zjadłem taką dziwną, ziołową…
- Dobra, skończ
ględzić. Powiedz lepiej, czy przeszukałeś to piętro – Audrey jak zwykle była
dla mnie bezlitosna. Och Kochana, jakże
bardzo kiedyś za tobą zatęsknię, jak dalej będziesz tak nieostrożnie pchała nos
w nie swoje sprawy, pomyślałem, patrząc na nią.
- Nie, tylko tędy
przechodziłem. Zmykam do mojej grupy – uśmiechnąłem się.
- Powiesz nam o co
chodzi z tym zakazem? – zapytała Wendy. Liczyła na normalną odpowiedź? Słyszałem komunikat
zakazu i byłem pewien, że jest po prostu związany z nowym piętrem, ale nie było
mnie tam, więc nie miałem pojęcia, co dokładnie się stało.
- Oczywiście, tylko
kiedy indziej – odpowiedziałem ucinając temat. Wskoczyłem do kabiny, którą przyjechali
i nie czekając na kolejne pytanie, nacisnąłem przycisk odpowiadający za
recepcję. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, co odkryłem. To przejście mogło
kiedyś bardzo dużo zmienić, szczególnie jak nikt oprócz mnie o nim nie
wiedział. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Winda dojechała na miejsce. Nie
mogłem na razie wrócić do grupy. Musiałem najpierw po sobie posprzątać…
*
- Samfu? – zapytała Alice,
wyrywając mnie z rozmyślań. Kroiłem właśnie bochen świeżo upieczonego chleba,
który jak co dzień leżał na jednym z blatów przy wejściu. Byłem ciekaw jak
przebiegnie dzisiejsze spotkanie w galerii. Miałem nadzieję, że nie wybuchnie
zamęt. Przeniosłem wzrok na Alice, która uśmiechnięta stała po drugiej stronie
lady. Jej włosy, jak zwykle tworzyły konstrukcję, której, jako mężczyzna nie
potrafiłem zrozumieć.
- Czego chcesz? – zapytałem. Miałem
podejrzenia czego ode mnie chciała. Pokonała bramkę i weszła na mój teren.
Stanęła obok mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Przez moment poczułem impuls,
zupełnie jakbym tracił równowagę. Podparłem się o blat, starając się nie
pokazać po sobie, tego co czułem. Jak ona to robiła? Czasami sama jej obecność
potrafiła zadziałać na mnie w bardzo dziwny sposób.
- Chcę z tobą
porozmawiać. Może pomogę ci przy robieniu śniadania? – zaproponowała,
chwytając drugi bochen. Sięgnęła po jeden z noży i zaczęła pracować. Przez długi moment nie mówiła nic, co
bardzo mi odpowiadało. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Rozmowy z nią nigdy
nie kończyły się dobrze. Była okropną manipulantką, która miała kiepski wpływ
na ludzi.
- Zauważyłeś jak
dziwnie ostatnio zachowuję się Ethan? – zapytała mnie.
- Nie – odpowiedziałem
automatycznie, chociaż nie było to do końca prawdą. Wszystko zaczęło się od
motywu związanego z Lily oraz Sandrą. Od tamtego momentu im dalej w las tym
dziwniej się potrafił zachowywać, zupełnie jakby coś go dręczyło.
- Zaczynam się o
niego martwić, nie chcę żeby zrobił coś głupiego… Szczególnie patrząc na
dzisiejsze spotkanie i wielki powrót.
- Mówisz o
Mycrofcie? – zapytałem.
- Jeszcze to
wszystko, czego mamy się dowiedzieć? Nie uważasz, że to podejrzane? Coś czuję,
że znowu stanie się coś złego…
Nie skomentowałem. Przeszły mnie
dreszcze. Chociaż nie patrzyłem prosto na nią, to zerkałem ukradkiem, nie
wiedząc czego się spodziewać. Zacząłem przygotowywać inne rzeczy, smażyć, a ona
kręciła się za mną i pracowała w ciszy. Nawet nie zauważyłem, kiedy pojawiła
się tuż za mną.
- Cholera Alice! – krzyknąłem,
wypuszczając widelec z ręki. Upadł z hałasem na posadzkę – Nie strasz mnie w ten sposób.
- Chcę z tobą
porozmawiać – powiedziała
– Wiem, że ostatnio zacząłeś wątpić w to,
co się dzieje…
- Nawet nie
zaczynaj – ostrzegłem,
wiedząc, co chciała mi zrobić. Większość nie zauważyła tego, co ona robiła. Ja
wiedziałem i teraz, kiedy zacząłem czuć wątpliwości, zaczęła rozmowę. Byliśmy
sami. Z jednej strony czułem ciekawość, ale z drugiej… nie mogłem ryzykować.
Bałem się.
- Samfu. Po prostu
mnie posłuchaj, chcę ci pomóc…
Uderzyłem ją. Nie wiedziałem
dlaczego, być może to była reakcja obronna, a może podprogowo chciałem to
zrobić. Odsunęła się. Jej spojrzenie chciało mnie zabić. Trwało to dosłownie
ułamek sekundy, bo po chwili jej oczy wróciły do normalnego stanu, ale ja
wszystko widziałem. Zadrżałem, przerażony tym widokiem. Nie wiedziałem, co mi
zrobi. Obserwowałem ją ostrożnie, jakbym bał się, że za chwilę wyciągnie
pistolet lub nóż i mnie zabije. Ta jednak sięgnęła po łyżkę i podłożyła ją pod
strumień zimnej wody. Przyłożyła ją do czerwonej plamy w kształcie dłoni, która
zaczęła rosnąć na jej twarzy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Czułem się jak
sparaliżowany, bałem się ruszyć, nie wiedząc, co mi zrobi. Odłożyła łyżkę, nie
spuszczając mnie z oczu. Po paru minutach przyszli pozostali goście, a ona nie
odezwała się już nawet słowem.
*
Siedziałem w pokoju,
zdenerwowany i nie mogący uwierzyć w to, co się stało. Olivier Naess wrócił.
Nie przeszkadzało mi nawet to, że był zdrajcą, a raczej fakt, że Porywaczy
wybrali akurat jego. Czułem pustkę, po tym jak straciliśmy Audrey oraz Jacoba. Nie
nazwałbym tego żałobą, a raczej zwyczajną tęsknotą. Chociaż to miejsce mi nie
przeszkadzało, to jak każdy człowiek, czułem zew wolności. Nie lubiłem być
ograniczany, a jeżeli byłem do tego zmuszany, chciałem być blisko osób, które
pozwalały mi o tym zapomnieć. Straciłem obie, zginęły poniekąd z mojej winy.
Wraz z nimi, nadszedł mój upadek. Jedynym filarem, chwiejnym, aczkolwiek
lojalnym był Yama. Chciałem go stąd wyrwać, odpłacić mu się za całą cierpliwość
jaką wobec mnie miał. Dokładnie wtedy w mojej głowie narodził się pomysł. Nie
byłem z niego dumny, ale wiedziałem, że ta propozycja może zainteresować.
Zawsze mogłem po prostu spróbować.
Nawet się nie zdziwiłem, kiedy zobaczyłem
go, stojącego wyprostowanego i wypiętego w kącie pokoju. Miał swój sposób,
którego nie potrafiłem zrozumieć. Byłem w stanie zaakceptować tą niewiedzę.
- Wzywał mnie pan,
panie Samfu? – zapytał łagodnym głosem.
- Tak – odpowiedziałem,
nawet nie kryjąc emocji. Przed nim nie musiałem. On i tak wszystko wiedział – Chcę złożyć propozycję twoim pracodawcom.
- Słucham – rzucił krótko, nie
czekając nawet chwili. Widocznie musieli mu ufać.
- Jeżeli pozwolicie
mi na to, żebym wygrał tą zabójczą grę z kimś jeszcze, to wykonam ruch. W
najbliższe 24 godziny ktoś zginie. Nie chcę żadnej pomocy podczas śledztwa czy
w czymkolwiek innym. Zabiję, a w nagrodę
chcę uratować jedną osobę, która ucieknie stąd ze mną. Wiem, że to jest
niesprawiedliwe, ale…
- Nie ma problemu –
stwierdził
po chwili Lokaj. Przeszła mnie fala złości pomieszanej z ulgą.
- Nie ma… problemu?
– upewniłem
się.
- Nikt z państwa
nie proponował nam takiej opcji, ale nie widzimy w tym nic złego. Chcecie
uciec, więc jeżeli tak jest, to z chęcią państwu pomożemy. Mamy swój cel w
naszych badaniach. Co prawda liczymy na to, że uda nam się znaleźć pomoc wśród
was, póki choroba was nie zabije, ale jeżeli ktoś z państwa wygra to po prostu
użyjemy danych, które zebraliśmy przez cały okres państwa pobytu i odpowiednio
je spożytkujemy.
- O co wam chodzi?
Tak naprawdę? – zapytałem – Sprowadzacie nas
tutaj, mówicie, że jesteśmy śmiertelnie chorzy, chcecie nam pomóc, ale
jednocześnie nakręcacie tą nagonkę. Ustalacie zasady, które następnie łamiecie
i to wszystko w imię czegoś… czego nie potrafię nawet określić.
- W imię ludzkości.
- Robot i dwa duchy
walczą o ludzkość? Śmiechu warte – parsknąłem.
- Ale realne – odpowiedział i
przez chwilę obaj milczeliśmy – Panie
Samfu, czy to wszystko?
Nie odpowiedziałem. Lokaj ukłonił
się i po chwili zniknął, nawet nie zauważyłem kiedy. Nie zapytał nawet o kogo
chodzi. Miałem błogosławieństwo. Ofiarę też już sobie wybrałem. Wiedza, którą
zdobyłem parę tygodni temu, odnośnie sekretnego przejścia, w końcu mogła się
przydać. Teraz wystarczyło nakręcić całą sytuację. Miałem masę rzeczy do
przygotowania, a czas na zabicie do wpół do drugiej dnia następnego. Nadszedł
czas wyrwać się z tej dziury.
*
Wyszedłem z pokoju zastanawiając
się jak to rozegrać. Olivier na pewno już spał, po takim wieczorze musiał być
zmęczony. Dochodziła godzina trzecia nad ranem. Miałem dwie opcje – tą
bezpieczniejszą oraz bardziej ryzykowną. Ta druga polegała na pójściu do
magazynu i znalezienie czegoś w rodzaju noktowizora. Oczywiście musiałem się
liczyć z tym, że mogłem podczas tego wpaść, bo magazyn był teraz pilnowany
przez Carmen lub Aarona. W pokoju Artysty na pewno było ciemno, a dzięki
dodatkowej wizji, mogłem dowiedzieć się więcej. Byłem ciekaw czy przejście w
ogóle jeszcze istnieje i na tym chciałem się skupić, ale jeżeli przy okazji
mogłem sprawdzić miejsce zbrodni, to było jeszcze lepiej. Zauważyłem przy
wyjściu z pokoju, że drzwi się nie zamykają – zamek zwyczajnie nie działał,
zupełnie jak w przypadku pomieszczeń należących do zmarłych. O ile Aarona się
nie bałem, to Carmen budziła we mnie obawy, więc po szybkim przeanalizowaniu
swoich szans, postanowiłem, że odpuszczę sobie magazyn.
Uniknąłem windy, wybierając
schody. Dzięki filtrowi percepcji, cała droga z korytarza przy recepcji, aż do
pracowni malarskiej, minęła mi w mgnieniu oka, gdzie tak naprawdę trwała kilka
minut. Po śmierci Jacoba zdołałem odkryć jeszcze jedną właściwość schodów,
której nie znał nikt inny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Audrey bała się
zabrać ciała Jacoba schodami i zaryzykowała windę, bo nie wiedziała jak zachowa
się przenoszony obiekt – czy zawiśnie gdzieś pomiędzy piętrami? A może będzie
się go dało przenieść bez problemu? Odpowiedź okazała się być prosta. Na
początku przetestowałem to z torbą, którą niosłem na sznurku. W środku
trzymałem buty na zmianę i po przejściu schodami, wszystko było na swoim
miejscu. Potem zacząłem badać inne, coraz to bardziej skomplikowane sytuacje.
Najciekawsza okazała się być próba, podczas której przeniosłem dwadzieścia
talerzy, trzymając po dziesięć sztuk w obu rękach. Okazało się, że przeszedłem
przez schody i wszystko było wciąż ułożone w ten sam sposób, a nawet
równiejsze. Oznaczało to, że schody poza tym, że w jakiś sposób wymazywały z
pamięci czas przechodzenia przez nie, to jeszcze dodatkowo miały funkcję
dziwnej stabilizacji, która pozwala przejść przez nie, bez naruszania
struktury, nawet dosyć chwiejnej. Próbowałem różnych opcji i kombinacji i
zawsze, bez względu na to czy przedmiot trzymałem w rękach, czy wiozłem lub
ciągnąłem, wszystko było całe.
Dotarłem na odpowiednie piętro i
przeszedłem pewnym krokiem przez blaszane drzwi. Jeżeli nie spotkałem nikogo
przy recepcji, to byłem pewien, że nie znajdę też nikogo tutaj. Przemknąłem
przez pogrążoną w mroku, ale wciąż niezwykle jasną salę i przedarłem się na
zaplecze, gdzie była ukryta ściana. Przypomniało mi się jak nocowałem tutaj z
paroma innymi osobami. Przyszedłem tutaj wtedy tylko dlatego, żeby położyć się
przy przejściu i przypilnować, żeby ktoś przypadkiem go nie odkrył. Ceną za to
było to, że nie mogłem trzymać się Jacoba, a on zginął. Byłem ciekaw czy ryzyko
było tego warte. Miałem nadzieję, że tak. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu
znalazłem przełącznik i przejście stanęło otworem. Od razu zauważyłem, że nikt
go nie używał od jakiegoś czasu.
- Witaj stary
przyjacielu – powiedziałem,
zagłębiając się w mrok. Szedłem ostrożnie, dotykając barierki i nasłuchując czy
po drodze nic się nie zmieniło. Echo odbijało się z każdym krokiem. Ciemność
mnie pochłaniała. Wkrótce poczułem schodki. Spirala opadająca w dół i
prowadząca do kolejnego krótkiego korytarza. Przemierzyłem resztę drogi i
namacałem dłonią panel otwierający przejście. Przyłożyłem ucho do ściany, ale
nie usłyszałem niczego. Teraz zdałem sobie sprawę, że nie sprawdziłem jednej
ważnej rzeczy. Czy to miejsce było dźwiękoszczelne? Jeżeli tak, to Olivier mógł
po drugiej stronie mieć orkiestrę, a ja pewnie bym tego nie usłyszał. Czy
miałem jakiś wybór?
Wcisnąłem przycisk i zobaczyłem,
że ściana delikatnie odskoczyła. Przesunąłem ją ostrożnie i się rozejrzałem. W
pokoju było bardzo ciemno, ale mój wzrok zdążył się już trochę przyzwyczaić.
Dostrzegłem kształt leżący na łóżku. To musiał być Artysta. Poczekałem jeszcze
parę minut, żeby upewnić się, że Olivier na pewno śpi, przy okazji
przyzwyczajając wzrok do ciemności. W nikłym świetle bijącym z elementów takich
jak zegarek przy łóżku czy podświetlenia przy włącznikach światła, udało mi się
rozejrzeć. Podszedłem do samego Oliviera, zastanawiając się, co by się stało,
gdybym zaatakował teraz. Nie miałem broni, ale w oczy rzuciło mi się opakowanie
stojące obok budzika. Zerknąłem na nie. Nie miało nazwy, a składu nie
zrozumiałbym nawet jakbym mógł go przeczytać w normalnym świetle. Odstawiłem je
z powrotem i zerknąłem w stronę drzwi. Były zastawione krzesłem. Rozejrzałem
się, zbadałem układ pomieszczenia i do głowy wpadł mi plan. Wiedziałem jak go
dorwę. Stanąłem raz jeszcze nad bezbronnym Artystą, który oddychał powoli,
leżąc na samym środku łóżka. W ciemności widziałem tylko białą czuprynę.
Musiałem zdobyć zapasową broń, ale tabletki, które stały na szafce nocnej
podsunęły mi idealny pomysł na zabójstwo. Zadowolony ze zwiadu, który zrobiłem,
poprawiłem wszystko, co mogłem zruszyć i ruszyłem do wyjścia. Musiałem się
wyspać przed nadchodzącym piekłem.
Przed dotarciem do pokoju
podszedłem jeszcze do drzwi Agathy Liddell i wsunąłem do jej pokoju nieduży
list. Zabezpieczenie w razie niepowodzenia.
*
Następnego dnia starałem się
trzymać pozory normalności, chociaż to nie było proste. Musiałem przygotować
sporo rzeczy, a czas uciekał. Podczas śniadania zabrałem jeden z noży i
owijając w folię, schowałem za paskiem. Było mi o tyle ciężko się skupić, że po
wejściu do jadalni zastałem straszny obraz. Stoły były rozwalone na kawałki i
porozrzucane po podłodze. Nie przejąłem się tym mocniej, ale zastanawiałem się,
kto to mógł zrobić. Moim typem był Ethan. Zachowywał się dziwnie i coraz
bardziej podejrzewałem, że ktoś nim w jakiś sposób manipulował. Z jednej strony
mnie to interesowało, ale z drugiej miałem teraz inne rzeczy na głowie. Grupa
przyszła na śniadanie. Oczywiście zdziwili się, gdy tylko zobaczyli rozwałkę,
ale bardziej skupili się na Olivierze. Nie mogłem go słuchać. Jego opowieść
mnie denerwowała, więc skupiłem się na dalszej pracy w kuchni. Nawet nie
zauważyłem, kiedy stanęła przy mnie Alice. Pamiętałem, co jej zrobiłem. Chociaż
śladu po mojej dłoni nie było już widać, wiedziałem, że ona nie zapomniała.
- Pożałujesz tego,
co mi zrobiłeś – wyszeptała i jak gdyby nigdy nic wróciła do grupy, która siedziała na
podłodze w kółku. Przeszły mnie ciarki. Cała pewność siebie zniknęła z mojego
ciała jak na pstryknięcie palców. Czy ona chciała mi coś zrobić? Musiałem na siebie
uważać. Nie mogłem pozwolić żeby mi to zepsuła. Godziny dzieliły mnie od ukończenia
tego koszmaru. Byłem gotów dać z siebie 200 procent. Potrzebowałem też
szczęścia. I właśnie wtedy, jak na zawołanie, pojawił się ten temat.
- Kolejne spotkanie? –
głos Alana był tym, co wybiło mnie z rozmyślań.
- To naprawdę nie
wróży nic dobrego – stwierdziła Carmen.
- Nie musimy się
spotykać nawet w barze. Możemy znowu wyskoczyć gdzieś na basen, wziąć beczkę z
sokiem i się zrelaksować. Co powiecie na dzisiaj wieczorem? – zaproponowała
Cecily. To było mi na rękę, ale w żadnym przypadku nie mogłem im tego pokazać.
- Zróbmy w takim
miejscu, żeby potem było łatwo znaleźć tam ciało, jak tak bardzo chcemy się
posunąć do tego samobójstwa – powiedziałem.
- Ja myślę, że możemy
spędzać więcej czasu razem. Jestem za – stwierdził Yama.
- Samfu, z czym masz
taki problem? Z niesprawiedliwością? Życie jest niesprawiedliwe, trzeba się do
tego przyzwyczaić – Julia spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Wierzyłem w to
miejsce, chyba mam prawo żyć w co chcę, czy to też jest już zabronione? – zapytałem,
śmiejąc się – Naprawdę, rozwala mnie to.
- Wierz w co chcesz,
ale przestań się zachowywać jak burak – stwierdziła Carmen. Grupa
wybuchnęła śmiechem. Pokręciłem głową. Przezabawne,
pomyślałem.
- Jak dla mnie basen
nadaje się na miejsce spotkania – zaproponował Maks – Myślę, że aura pomieszczenia może nam zrobić na dobre.
- Wszystkim to pasuje?
Krótkie spotkanie nie zobowiązujące do niczego. Idealne, żeby zakopać topór
wojenny… - Cecily rozejrzała się po grupie. Wszyscy się na to zgodzili.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Dałam szansę twojej
niedoszłej morderczyni, więc dam i tobie – powiedziała Agatha w kierunku
Oliviera.
- Jeżeli mamy żyć
razem to prędzej czy później trzeba będzie to załatwić. Im szybciej, tym lepiej
– zgodziła się Wendy – Żeby tylko
wrócił do nas Mycroft.
- Nie wymagajcie ode
mnie uśmiechu, bo mam tego wszystkiego dość – stwierdziłem, nie wychodząc z
roli – Ale przyjdę. Tylko pilnujcie, żeby
nikt nie pił alkoholu, bo skończy się tak jak zawsze.
Plan ruszył na całego.
*
Na
basen zaniosłem grilla, a Cecily oraz Ethan przynieśli trochę jedzenia oraz
beczki z sokiem z pubu. Nikt nie wiedział, że odpowiednio je doprawiłem.
Przygotowałem jedynie nieduży zbiornik bez dodatków, którym chciałem częstować
Yamę. Tak też robiłem przez większość pobytu na basenie. Dobrze się bawiłem,
smażyłem i pilnowałem, żeby kubek Yamy był zalewany jedynie bezalkoholowym
napojem. Przy okazji obserwowałem sytuację, uśmiechałem się i starałem się
zachowywać normalnie. Alice nie wyglądała jakby coś kombinowała. Yama był cały
czas zamyślony, ale nie chciał powiedzieć, nad czym tak dumał. Byłem ciekaw jak
zareaguje, gdy stąd uciekniemy. Czy będzie chciał dalej się ze mną przyjaźnić?
Wirus był realny i byłem ciekaw czy będę w stanie go jakoś opanować. Jeżeli
przechodził do fazy ataku to potrzebowałem więcej czasu. Nie chciałem tak
szybko umrzeć. Byłem jeszcze młody, całe życie było jeszcze przede mną.
Rozmowy
trwały. Wtedy to się stało. Ktoś wrzucił coś do grilla. Nie zdążyłem
zareagować. Ogromne ilości dymu pochłonęły cały obszar. Zacząłem kaszleć.
Chciałem coś zasłonić, ale potknąłem się i upadłem na ziemię. Starałem się
machać dłońmi, ale dostałem ataku kaszlu i nie mogłem niczego z nim zrobić.
Całość mogła trwać minutę jak i parę godzin. Zgubiłem poczucie czasu. Gdy
wstałem sporo się zmieniło, ale jednego byłem pewien. Ktoś jeszcze czegoś
spróbował. Ktoś jeszcze próbował coś zrobić. Zaczęła się dyskusja. Nie miałem
pojęcia, czy to był ruch Alice, czy kogoś innego, ale zauważyłem, że coś złego
stało się z Yamą. Czy ktoś mu coś zrobił? Przecież Yama nie brał nawet łyka
alkoholu… Nie wiedziałem jak się zachować. Wnętrze krzyczało żeby pójść za nim,
ale wiedziałem, że jak pokaże nadmierne zainteresowanie tematem to ludzie mogą
być podejrzliwi. W między czasie Agatha wybiegła z pomieszczenia. Dochodziła
22:00, więc musiała uniknąć złamania zakazu. Czas uciekał. Płynął nieubłaganie
naprzód, a ja musiałem pozbyć się podejrzeń. Miałem na to około trzy godziny.
Wykonałem ruch. Zaproponowałem pójście do jadalni, a Ethan obiecał, że odniesie
go do pokoju. Mogłem mu zaufać? Jeżeli to on zniszczył stoły w jadalni to ktoś
musiał go kontrolować, ale jeżeli nie, to mógł się nim zaopiekować. Nie miałem
innego wyboru. Nagle w głowie pojawił mi się inny plan. Co jeżeli poszedłbym z
Yamą? Miałbym od niego alibi, może nawet wtajemniczył w plan? Nie, podpowiedział mi wewnętrzny głos, on tego nie zrozumie. Taka była prawda.
Postanowiłem nie ingerować. Po chwili grupa się rozeszła, a ja wraz z Alice,
Aaronem oraz Wendy szedłem do jadalni.
*
Siedzenie
w jadalni ciągnęło mi się niemiłosiernie. Alice mogła robić to celowo, dlatego
zdziwiłem się, gdy to ona wyszła pierwsza wraz z Wendy. Pozostało tylko pozbyć
się Aarona. Przyczepił się do mnie jak pasożyt. Prawdopodobnie coś przeczuwał,
ale nie miał na to żadnych dowodów. Odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju.
Gdy zerknąłem na zegarek ten wskazywał dziesięć minut po północy. Czas uciekał.
Podejrzewałem, że Aaron mógł dalej mnie obserwować, ale nie miałem już tej
wygody, żeby dłużej czekać. Musiałem działać. Ostrożnie otworzyłem drzwi i
wyjrzałem na korytarz. Było pusto. To była ta chwila. Byłem pewien, że o tej
porze, po piciu alkoholu, Olivier musiał już u siebie spać. Byłem ciekaw, czy
zamknął za sobą drzwi. Skierowałem się w ich stronę i z nadzieją, delikatnie
pociągnąłem za klamkę. Postawiła opór. Olivier zachował na tyle przytomności,
żeby zastawić drzwi. Przekląłem pod nosem i rozglądając się, ruszyłem w
kierunku windy. Musiałem dostać się do pracowni malarskiej.
Po
dotarciu na miejsce odsunąłem sekretne przejście. W środku dziwnie pachniało.
Nie zwróciłem na to szczególnej uwagi, byłem zbyt skupiony, zbyt
zdeterminowany. Nóż upewniał mnie w tym, co miałem zaplanowane. Przeszedłem
ostrożnie, ale pewnie przez całą klatkę schodową. Pewnie opierałem dłonie o barierkę,
żeby nie spaść. Dotarłem do panelu. Nacisnąłem przycisk. Czułem szmer w głowie,
zupełnie jakby coś próbowało zagłuszyć wszystkie moje wątpliwości. Wślizgnąłem
się do środka. Mrok nie skrywał przede mną tajemnic, moje oczy bardzo szybko
się do niego przyzwyczaiły. Zerknąłem w stronę wejścia i zauważyłem, że drzwi
były zastawione krzesłem. Tabletki leżały na stoliku niedaleko łóżka.
Podszedłem bliżej. Biała czupryna była jedną rzeczą wystającą spod kołdry.
Olivier leżał dokładnie tak samo jak wczoraj, na samym środku łózka. Oddychał
ciężko. Sięgnąłem po opakowanie. Odkręciłem je i podszedłem do krawędzi
materaca. Musiałem teraz być ostrożny tak długo jak mogłem, a potem przystąpić
do ataku. Byłem od niego silniejszy. Wystarczyło to wykorzystać.
Wskoczyłem
na materac i podsunąłem się bliżej. Jedną nogę przełożyłem, siadając nad
śpiącym chłopakiem. Odsłoniłem kołdrę. Namacałem usta i delikatnie je
rozchyliłem. Ruszył się. Zacisnąłem zęby. Niepozornie podsunąłem jego ręce pod
swoje kolana. Przygniotłem je. Nie miał jak się bronić. Obudził się. Usłyszałem
jak głośno wciągnął powietrze. Przeniosłem na niego więcej ciężaru ciała.
Wepchnąłem palce w jego usta i wykorzystując swoją przewagę, wsypałem zawartość
opakowania do gardła mojej ofiary. Wtedy zaczęła się walka. Wcześniej ospały
Olivier zaczął wierzgać. Przytrzymałem go, nie pozwalając żeby otworzył usta.
Zatkałem je obiema rękoma, wciąż przygniatając jego dłonie kolanami. Poczułem
jak wierzga w konwulsjach. Zaczął wymiotować. Ciepła zawartość jego żołądka
zalała moje palce. Odskoczyłem, nie wiedziałem do końca czemu. Reszta wymiocin
poleciała do góry, oblewając klatkę piersiową, kołdrę oraz po części mnie.
Impet mojego odskoku był tak duży, że zleciałem z łóżka i uderzyłem się w
głowę. Chociaż pokój przypominał wnętrze piramidy, to przed oczami zrobiło mi
się jeszcze ciemniej. Podniosłem się chwiejnie, bojąc się, że moja ofiara
wstanie. Wtedy zauważyłem jednak, że Olivier leży nieruchomo. Nie wierzgał, ani
nie próbował wstać. Zerknąłem na budzik. Była 1:15. Próbowałem się pozbierać,
ale potknąłem się i z trudem utrzymałem równowagę. Moja koszulka była cała w
wymiocinach.
- Ogarnij się – wyszeptałem
do siebie. Oparłem się o łózko i wziąłem parę wdechów. Głowa pulsowała tępym i
nieprzyjemnym bólem. Powoli odzyskiwałem ostrość zmysłów, ale w pokoju zrobiło
się jeszcze ciemniej. Wspiąłem się na materac i przyłożyłem palce do szyi
Artysty. Nie czułem pulsu. Nie żył. Leżał cały w wymiocinach, które potwornie
śmierdziały przetrawionym jedzeniem z basenu. Zabiłem go. Teraz musiałem to
odpowiednio dopiąć. Posprzątałem łóżko i przykryłem go. Byłem pewien, że grupa
pomyli się i pomyśli, że udławił się własnymi wymiocinami. Na pewno dojdą, że
na basenie był alkohol, a to połączy dwa wątki i wskaże na nieszczęśliwy
wypadek. Z reszty się wybronię, a podejrzenia zrzucę na kogoś innego.
Zastanawiałem się przez moment czy nie zapalić światła, ale bałem się, że
Olivier mógł przewidzieć to, że ktoś go zaatakuje i odpowiednio przygotować
coś, co pociągnęłoby na dno sprawcę. Ostatnio nawet Yama bawił się aparatem,
wiec Olivier też mógł coś przygotować. Nie było czego sprawdzać. Ciało było
przykryte. Opakowanie po tabletkach zostawiłem przy jego ciele, pod kołdrą.
Biedny Artysta próbował odkręcić je i wziąć jedną tabletkę przed snem, ale był
pijany i do jego gardła wpadło całe opakowanie. Udławił się i zginął na
miejscu. Uśmiechnąłem się do siebie. To brzmiało tak nieprawdopodobnie, że na
pewno w to uwierzą.
- Dobranoc – powiedziałem.
Wyszedłem
z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nóż się nie przydał, musiałem pamiętać, żeby
go odłożyć na miejsce. Jedyne, co pozostało to nie dać się złapać i umyć się w
łazience. Nie mogłem użyć swojej, bo bałem się, że jak powiążą mnie ze sprawą
to w jakiś sposób mnie znajdą. Odpadał również kran w pracowni malarskiej,
jeżeli grupa jakimś cudem wpadnie na pomysł, że ktoś pomógł Olivierowi, który
był zastawiony krzesłem we własnym pokoju to mogą wpaść na trop przejścia. Nie
wiedziałem, czy ktoś jeszcze o nim nie słyszał. W końcu Olivier trzymał się blisko
z Agathą oraz Carmen, może one wiedziały? Zacząłem wspinać się po schodkach i
nagle noga mi się omsknęła. Poleciałem do przodu, starając zasłonić się rękoma.
Udało mi się zamortyzować upadek, chociaż dosyć mocno oparłem się twarzą o
jedną ze ścianek klatki schodowej. Miałem nadzieję, że nie będę miał z tego
siniaka. To mogło wyglądać podejrzanie.
Znacznie
ostrożniej przebyłem końcówkę drogi. Gdy opuściłem przejście, przyspieszyłem i
zamykając wszystko za sobą, skierowałem się do najbliższej łazienki. Dopiero w
lustrze, przy normalnym świetle, zauważyłem, że większość mojej koszulki była
pokryta zaschnięta warstwą wymiocin. Zdjąłem ją, wrzuciłem do zlewu i
odkręciłem kran. Zauważyłem, że na dłoniach mam coś białego. Wyglądało jak
tynk, albo jakiś proszek. Czy to mogły być pozostałości po tabletkach? Nie
byłem pewien. Myśli mieszały się i wariowały w głowie, nie dając chwili na
odetchnięcie. Pomacałem się po tyle głowy, czując niedużego guza. Poczułem jak
nagle ciężej mi się oddycha. Przemyłem twarz i wziąłem parę głębokich wdechów i
wydechów, żeby się uspokoić. Spojrzałem w lustro. Teraz wystarczyło poczekać na
rozwój wypadków i się uspokoić. Przetrwać proces.
*
Łzy w
końcu znalazły swoje ujście. Odkąd zobaczyłem ciało Yamy pękłem. Nie mam
pojęcia jak udało mi się tak długo wytrzymać, bo od odkrycia jak bardzo się
pomyliłem, czułem jak coś we nie umarło. Kto go tam zaprowadził? Jakim cudem
Yama trafił do pokoju Oliviera? Jak paskudnie niesprawiedliwy był los, który go
tam zaprowadził? Chciałem krzyczeć, niszczyć i zabić wszystkich, którzy stali
dookoła. Wszystko mogło się udać. W tym momencie mogłem opuszczać hotel z Yamą.
Ale nie udało mi się to. Nie czułem żalu przez sam fakt, że zabiłem. Bolało
mnie to, że zrobiłem to najlepszemu przyjacielowi. Jedynej osobie, która
liczyła się w tym miejscu. Spojrzałem na Artystę, który wróci na swoje miejsce,
wciąż z latarką w dłoni. Czy on to przewidział? A może Alice? Czy taka była ich
zemsta? Nie doceniłem ich? Nie wyglądali jakby na ich twarzy malowało się
zwycięstwo. Ciężko było przeczytać ich emocje. To było zaskakujące, jednak
jeszcze bardziej dziwił mnie fakt tego, jak bardzo spokojny byłem wewnątrz.
Czym to było spowodowane? Pogodziłem się ze swoim losem? Uznałem swoją porażkę?
- Możesz mi
powiedzieć, dlaczego zabiłeś Yamę? O ile oczywiście mamy czas na pytania? – Kapelusznik
skierował swój wzrok w kierunku podestu. Duchy milcząco kiwnęły głową.
- Nie chciałem go
zabić – odpowiedziałem – Nie on był
moim celem. Chciałem go uratować…
- Zabijając kogoś? – zdziwiła
się Cecily – Jak to miało pomóc? Przecież
zabijając kogoś i zwyciężając skazywałeś pozostałych na przegraną.
Zrobiłem
chwilową pauzę. Nie miałem nic do stracenia i nic do zyskania. Nie przepadałem
za ludźmi, którzy przede mną stali. Nie chodziło tylko o to, że przejrzeli mój
plan i skazali na śmierć, chodziło raczej o całokształt. Nie zamierzałem im
pomóc na tyle, żeby mogli stąd uciec albo odkryć coś więcej. Mogłem tylko
pociągnąć na dno Porywaczy. Najbardziej jak potrafiłem.
- Duchy zgodziły się
żebym wygrał grę razem z Yamą jeżeli zabiję w oznaczonym czasie. Zrobiłem
wiele. To ja poiłem was alkoholem, ja zabiłem oraz ja uknułem to wszystko. Ale
nie zrobiłem wszystkiego. Mam swoje podejrzenia, ale pójdę z nimi do grobu.
Możecie mnie nienawidzić, róbcie, co chcecie, naprawdę mało mnie to interesuję
– powiedziałem, ocierając rękawem łzy płynąc po policzkach.
- Jesteś dupkiem Samfu
– powiedziała Wendy, patrząc na mnie z pogardą.
- Naprawdę? Można
uciec we dwójkę? – zapytał Mycroft, który wyczuł okazję.
- To była jednorazowa
oferta. Widzimy, że nie ma sensu wychodzić do was z taką inicjatywą – powiedział
chłodno Bobru.
- Czy ty wiedziałeś o
tym przejściu od wtedy? – zapytała Julia – Jak pojawiłeś się nagle w pracowni malarskiej?
- Tak – odpowiedziałem
– Mi się nie śpieszy. Mogę opowiedzieć
wam wszystko – wszystko na co miałem ochotę.
- Streszczaj się. Nie
mamy całego dnia – poprosiła Neri. Byli do mnie wrogo nastawieni, to było
widać. Opowiedziałem grupie wszystko, nie licząc epizodu z Alice. Nikt nie
zwrócił uwagi na to, co jej się stało, więc ten szczegół pominąłem. Nie mówiłem
też o moich podejrzeniach, chociaż byłem pewien, że nie byłem jedynym, który
działał w przeciągu ostatnich godzin. Po skończonej opowieści ludzie patrzyli
na mnie z mieszanką różnych, negatywnych emocji.
- Yama nazwałby to
karmą. Właściwie jego rodzice by tak to nazwali – wspomniała Cecily.
- Co ty wiesz o Yamie?
– żachnąłem się. Irytowało mnie takie podejście.
- Ona ma sporo racji. Chciałeś
kogoś zabić i uciec z Yamą, a skończyło się na tym, że zabiłeś jego. To
poetyckie okrucieństwo, które jest jednym z silników tego życia – stwierdził
Maks. Zapadła cisza. Czułem uścisk wokół gardła. Wiedziałem, że wybiła moja
godzina. Byłem ciekawy, co było za ciemną kotarą. Jakie tajemnice mnie tam
czekały. Czy mogło tam być wyjście? Czy ta cała farsa mogła się w ten sposób
skończyć?
- Nie macie żadnych
więcej pytań? To jest ostatnia okazja żebyście porozmawiali z panem Samfu – powiedział
Lokaj.
- Co ty tutaj robiłeś?
– zapytała Carmen. Spojrzałem na nią i po chwili wiedziałem, że to było
poważne pytanie, po prostu zadane w jej stylu.
- Próbowałem
przetrwać, tak jak każde z was. Chciałem uciec stąd, tak jak Mycroft rozważył
tą opcję, po tym jak usłyszał, że istnieje. Jesteśmy ludźmi. Tak działamy,
szczególnie, kiedy czujemy niesprawiedliwość. Wiecie co mnie dziwi? Że nie
potrafiliśmy naprawdę się zjednoczyć. Ludzkość może być najgorszym gatunkiem,
mogą robić wiele rzeczy źle, ale jak nadchodzą ciężkie czasy, zawsze potrafią
połączyć siły. My tego nie zrobiliśmy i nigdy nie zrobimy. Jesteśmy chorzy, to
jedno, ale to ta najbardziej ludzka cecha, paradoksalnie, zabiera nam resztki
człowieczeństwa i naszą moc – powiedziałem to ze sporymi emocjami, ale
kiedy to z siebie wyrzuciłem, zrobiło mi się lżej. Wyprostowałem się, gotowy na
to, co nadchodziło.
- Nie jesteś
człowiekiem Samfu, tylko pasożytem – powiedziała ze złością Agatha.
- Daleko mi do
pasożyta – odgryzłem się - ale cieszę
się, że zapamiętacie mnie równie chłodno, jak ja was.
- To kolejny raz,
kiedy w sprawie ktoś bierze udział. Samfu, jeżeli coś wiesz, to powiedz to nam
– poprosił Alan.
- Nie wiem, kto za tym
stoi – powiedziałem – Mówiłem już
wam, że nie będę odpowiadał na te pytania, bo zwyczajnie nie wiem.
- Masz ostatnią
szansę, żeby nam pomóc. Jak nie dla nas to dla Yamy – rzuciła twardo Mayer.
Zacisnąłem zęby. Przypomniałem sobie słowa Mayer, kiedy spotkaliśmy się
wieczorem w jadalni. Mówiła, że dostała drugą szansę i postanowiła być filarem,
a nie wrzodem. W tym się różniliśmy. Nigdy nie chciałem być filarem. Nigdy nie
byłem częścią tej grupy, która liczyła na coś więcej niż przetrwanie. Mieliśmy
również jedną cechę wspólną. Nie żałowaliśmy tego, co zrobiliśmy. Słowa Mayer
potrafiły jednak działać cuda, bo ponownie zmieniły moje spojrzenie.
- Nie ufajcie nikomu.
Nikomu z tej grupy.
- To ma być rada? – zdziwiła
się Wendy.
- Myjcie ręce i zęby
przed snem – zażartowałem.
- Zachowujesz się jak
dziecko – parsknął Aaron.
- Może jestem
dzieckiem? Ale nikt nie będzie za mną płakał. Ja też nie zamierzam. Straciłem
wszystko, co było mi cenne, ta gra była nieuczciwa i ze mną wygrała, a teraz
żegnajcie – powiedziałem, podnosząc teatralnie ręce do góry. Lokaj zbliżał
się z prawej strony. Przekazałem im i tak za dużo informacji. Nie zasługiwali
na ani trochę więcej. Żałowałem, że nie mogłem zniszczyć więcej przed
odejściem. Nie miałem jednak odpowiednich punktów zaczepienia. A może
zwyczajnie mnie to nie obchodziło?
Białowłosy
stanął przede mną i wskazał mi drogę w prawo, gdzie znajdowała się kotara. Ruszyłem
tam powoli. Widziałem tą scenę z góry. Wyobrażałem sobie ją, jako element
serialu bądź filmu, gdzie w tle pojawia się muzyka, a kamera pokazywała mnie z
różnych kątów. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Sala była pogrążona w
ciszy. Słychać było tylko echo kroków moich oraz Lokaja. Neony błyszczały. Tym
razem przyozdobili to miejsce naprawdę dobrze. Obróciłem się jeszcze raz i w
tym samym momencie Olivier opuścił latarkę, która upadła z hukiem na podłogę i
się przy okazji włączyła, rzucając światło na stojących obok: Alice, Ethana
oraz Wendy. Wtedy to zobaczyłem. Prawdopodobnie jako jedyny, bo reszta patrzyła
na Oliviera, sięgającego po źródło światła. Chciałem coś powiedzieć, ale Lokaj
przeciągnął mnie i po chwili byliśmy za kotarą.
- Proszę przestać – powiedział
w moim kierunku. Spojrzałem na niego zdziwiony – Zazwyczaj w tym miejscu goście tracą życie. Nikt nie zobaczył, co jest
za tamtymi drzwiami.
Pod koniec mrocznego korytarza, widziałem równie czarne
drzwi. Poczułem ciekawość.
- Czemu mi to mówisz?
- Pozwolę ci zobaczyć,
co tam jest. Przynajmniej wejść.
Poczułem ekscytację połączoną ze strachem.
- Czy ja umrę?
Lokaj poszedł do przodu. Położył dłoń na klamce i zaprosił
mnie gestem. Podszedłem ostrożnie, wiedząc, że nie było sensu uciekać.
Niektórzy próbowali, ja nie zamierzałem. Białowłosy nacisnął klamkę. Wszedłem
do środka.
Zdążyłem
zobaczyć sześć pojemników z zielonym płynem w środku. Natychmiast skojarzyłem
je z opowieścią Oliviera. Równie szybko poczułem ukłucie w okolicach szyi.
Poczułem jak wzrok mi się rozmazuje. Zdążyłem jeszcze zauważyć schody
prowadzące na górę. Potem pojawiła się ciemność…
*
Otworzyłem
oczy. Poderwałem się, czując jakbym dalej był w miejscu, w którym upadłem, ale
byłem gdzieś indziej. To miejsce różniło się skrajnie od korytarza na dole. Wyglądało
jak pokój dla dziecka, chociaż czuć w nim było nieco starszy klimat. Podłoga
była pokryta dywanem przypominającym ulicę. Na lewo zauważyłem łóżko oraz
kufer, z którego wystawała góra zabawek. Były one porozrzucane po całym
pomieszczeniu, jednak nie to dziwiło najbardziej. Wszystko było ogromne, albo
ja się zmniejszyłem parokrotnie. Nie sięgałem nawet do krańca łóżka stojąc na
nogach, byłem dwa lub trzy razy mniejszy. Zabawki, które mnie otaczały wydawały
się być mojego rozmiaru, a niektóre były nawet większe. Były to lalki, figurki,
drewniane samochody oraz wiele innych. Nie przypominały tych nowoczesnych
wynalazków. Czy przeniosłem się w czasie? Co tu się działo? Czy tak miała
wyglądać moja egzekucja? Co mogłem zrobić, żeby uciec? Rozejrzałem się,
szukając jakiegokolwiek wyjścia. Drzwi były zamknięte, ale nie miałem realnych
szans ich otworzyć, w mojej perspektywie były gigantyczne. W tle usłyszałem
muzykę, przypominającą ścieżką dźwiękową starych bajek. Poczułem ukłucie
strachu. Było one odczuwalne, bałem się tego, co stanie. Czy tak samo czuli się
wszyscy poprzedni mordercy? Czuli jak śmierć deptała im po piętach?
W oczy
rzuciły mi się jeszcze dwie drogi ucieczki – okno oraz otwór wentylacyjny pod
łóżkiem. Jak wiele miałem czasu? Czułem, że wentylacja mogła być dobrą opcją,
ale byłem ciekaw tego, co zobaczę za oknem. Widziałem promienie słońca.
Momentami oślepiały mnie, gdy na nie patrzyłem, ale czułem, że to może być
ostatnia rzecz warta zobaczenia przed śmiercią. Ustaliłem potencjalną trasę.
Zacząłem się wspinać. Droga składała się z klocków, domku dla lalek, wozu strażackiego
oraz rurki od kaloryfera. Wydawało mi się, że wspinaczka trwała wieki. Czułem
się wykończony, co jakiś czas zamierałem, nasłuchując dźwięków, które słyszałem
za drzwiami. Ktoś tam chodził. Wnioskując po wstrząsach, które czułem, musiał
to być ktoś duży, co jeszcze bardziej pogłębiało mój strach. Momentami nie
mogłem uwierzyć, że tutaj byłem. Dziwnie odczuwałem moje własne ciało, które
wydawało się być nieco sztywne i dziwne w dotyku. Zupełnie jakbym był czymś
pokryty oraz miał coś w sobie. Ani trochę mi to nie pomagało.
Podskoczyłem
do góry, chwytając z trudem za parapet. Nie miałem czym się podsadzić, a
zejście po jakąś podpórkę i kolejne godziny wspinaczki nie wchodziły w grę.
Próbowałem się podciągnąć, ale zacząłem raczej zwisać. Zaparłem się, czując jak
ręce mi drżały, ale powoli mogłem ustalić, co działo się nade mną. Widziałem
ramę okna oraz stojącą obok doniczkę. W środku był biały kwiatek. Czułem już
jego zapach i z trudem się podciągnąłem. Położyłem się na parapecie krzyżem,
łapiąc oddech. Mięsnie drżały i czułem wykończenie, ale dotarłem do celu.
Podniosłem się i zauważyłem, że musze wspiąć się jeszcze wyżej, żeby wyjrzeć za
okno. Użyłem w tym celu doniczki, po której dotarłem paręnaście centymetrów
wyżej. Potrzebowałem jeszcze trochę. Już widziałem błękit nieba za oknem i
dachy budynków w oddali. Byłem prawie na szczycie. Chwyciłem za łodygę, aby
zgubić ostatnie centymetry i wtedy to poczułem. Lepiący się nektar pod rękami.
Może nie zwróciłbym na niego specjalnej uwagi, ale nagle moje ręce zaczęły
drętwieć, a po chwili całe ciało było sparaliżowane. Przez moment stałem w
doniczce, niczym jeden z kwiatków, po czym osunąłem się w dół i spadłem na
kaloryfer, przerażony tym, co się działo. Nie mogłem się ruszyć. Oczy zaczęły
mnie piec, były bardzo suche. Upadek zabolał i zabrał dech w piersiach, który z
trudem łapałem.
Wtedy
poczułem ogromny podmuch wiatru i zobaczyłem kątem oka otwierane drzwi. Do
pokoju wbiegło gigantyczne dziecko. Nigdy nie czułem się tak przerażony.
Spojrzałem na niego, próbując uciec, albo się schować, ale nie mogłem się
ruszać. Leżałem jednak w takim miejscu, że po cichu liczyłem, że nie będzie w
stanie mnie zauważyć.
- Dobrze mamo! – ryknął
mały grubas, w odpowiedzi na słowa kobiety, których nie potrafiłem do końca
zrozumieć w tle. Podbiegł do drzwi i je zamknął, co wywołało kolejną falę
powierza, zaburzającą mój proces oddychania. Leżałem w taki sposób, że mogłem
widzieć jak chodzi po pokoju. Obserwowałem z niemą grozą jak kopnął kufer z
zabawkami i zaczął nimi rzucać wokół, wydając przy tym dziwne dźwięki. Nagle
nasze spojrzenia się spotkały. Chciałem zamknąć oczy, ale nie mogłem. Podbiegł
i złapał mnie w ręce. Czułem jak pękło mi przynajmniej jedno żebro. Chciałem
coś krzyknąć, ale nie mogłem. Przysunął mnie do twarzy. Mogłem patrzeć na jego krzywe
zęby, pulchny nos i czarne oczy. Czułem ciepło jego oddechu, który przyprawiał
mnie o mdłości. Kto to był? Dlaczego był taki ogromny? Czy ja byłem aż taki
mały? Gdzie zabrała mnie ta egzekucja?
- Będziesz moją nową
ulubioną pum! – wykrzyczał, opluwając mnie przy tym – Pan Pum!
Nie miałem pojęcia czym było pum, ale czułem tak dużą
trwogę, że robiło mi się słabo. Mógł mnie całkowicie zmiażdżyć. Upadek z takiej
wysokości również równał się ze śmiercią, albo poważnym okaleczeniem. Byłem na
skraju…
Świat
zawirował, kiedy grubas podbiegł ze mną do biurka, które dopiero teraz wpadło
mi w oczy. Było na nim tyle śmierci i przeróżnych papierków oraz fragmentów, że
dopiero gdy dzieciak odgarnął je masywną łapą, zauważyłem blat. Rzucił mną z
taką mocą, że przez moment straciłem przytomność, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Byłem pewien, że ponownie coś złamałem. Dopiero, gdy grubas ponownie
mnie złamał i przejechał tłustym paluchem po twarzy, oczy mi się otworzyły.
Wtedy zrozumiałem, co się ze mną działo. Gdy podsunął mnie pod stojące
nieopodal lusterko, zauważyłem coś, co sprawiło, że zamarłem ze strachu po raz
kolejny. Wyglądałem jak figurka. Było to widać szczególnie w miejscu łączenia
stawów. Gdybym był człowiekiem to pewnie bym zadrżał, ale nagle zacząłem czuć
jak bardzo sztywny i sztuczny byłem. Jak to się stało? Kim byłem. Chciałem
wrzasnąć, krzyczałem wewnątrz, ale nie było tego słychać. Czułem tylko ból i
przerażenie. Grubas na chwilę stracił mną zainteresowanie. Wyciągnął zeszyt i
zaczął coś w nim bazgrać. Drzwi się otworzyły, ale ich nie widziałem.
Usłyszałem kobiecy głos.
- Odrób lekcję, a
potem będziesz mógł wrócić na dwór – jej głos był miły, ale stanowczy. Nie
znosił sprzeciwu.
- Ale mamo, ja nie
chcę… Jest ciepło, wszyscy są na dworze! – wrzasnął dzieciak. Widziałem jak
podgardle mu drżało z każdym wykrzykiwanym słowem. Robił się czerwony, łatwo
tracił panowanie nad sobą.
- Przecież widzę, że
już zacząłeś. Dokończ to robić, a potem będziesz mógł wyjść. No, a po powrocie
posprzątasz pokój, bo to, co się tutaj dzieje przechodzi ludzkie pojęcie…
Nagle
przed oczami zrobiło mi się ciemno. Dzieciak położył coś na mnie. Zrobiło mi
się duszno, poczułem jak tracę tlen. Chciałem krzyknąć, żeby zabrał to ze mnie,
ale wciąż nie przynosiło to żadnego skutku. Głosy zrobiły się bardziej
stłumione, chociaż zarówno chłopak jak i jego matka mówili na tyle głośno, że
nie miałem problemu z przysłuchiwaniem się reszcie dialogu.
- Mam tego dosyć! Ty
krzyczysz, ciągle coś chcesz, chłopaki się śmieją i muszę robić te durne
lekcje! – krzyknął.
- Chcesz coś osiągnąć
w życiu? Nigdy tego nie zrobisz, jak będziesz się tak zachowywał!
Zrobiło się jasno. Chłopak chwycił mnie i z impetem wyrwał
mi nogę, która poleciała pod biurko. Wrzasnąłem jak opętany, drżąc i nie mogąc
się uspokoić. Ból był nie do przeżycia i się nie kończył. Kolejne fale
ogłuszającego bólu atakowały co parę sekund.
- Nie chcę tego
słuchać! – krzyknął, wciąż trzymając mnie w ręce. Patrzyłem na świat do
góry nogami. Chociaż ból po pierwszej nodze jeszcze nie minął to druga
znajdowała się w takim wygięciu, że wolałem ją stracić niż dalej czuć jak stawy
wyginają się do granicy możliwości.
- Chwila… Czy brałeś
leki? Pan doktor ci kazał je brać po każdym posiłku. Przez nie wyglądasz jak
wyglądasz, ale jak nie będziesz ich brał to wciąż będziesz miał takie napady
agresji. Sora! Słyszysz mnie?
Nie zwróciłem na to do końca uwagi, bo targał mną
wykańczający ból, chociaż to, co usłyszałem, było cenną wskazówką. Spojrzałem na mojego
oprawcę, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem.
Nie
zdążyłem się jednak nad tym zastanowić, bo po chwili poczułem zamach. Ramię
wyleciało mi ze stawu, gdy chłopak wziął zamach i wykonał rzut. Uczucie lotu
było paskudne, ból zdawał się spowalniać czas. Uderzyłem w ścianę obok
kaloryfera z ogromną siłą. Czułem jak wszystko we mnie pęka, chociaż nie czułem
ciepła krwi. Ból był tak
wszechogarniający, że nie potrafiłem oddzielić poprzednich ran od paru nowych,
które dołączyły do reszty. Oddychałem ciężko. To była jedyna czynność, która
przypominała mi o tym, że jestem człowiekiem. A może byłem człowiekiem? Teraz
utknąłem w ciele dziwnej figurki. Czułem się roztrzaskany, jakby wszystko w
moim środku pękło. Nie słyszałem. Nagle ktoś mnie podniósł. Straciłem słuch.
Nie słyszałem już niczego, a wszystko pogrążyło się w błogiej ciszy. Uścisk był
nieporównywalny z wcześniejszym, albo po prostu już nic nie czułem, ale
znajdowałem się w rękach kobiety. Teraz mogłem się jej przyjrzeć. Miała czarne
jak smoła włosy, niebieskie oczy i czerwone usta. Była piękna. Nie zobaczyłem
tego, co było za oknem, ale jej twarz naprawiała wszelkie przewinienia.
Wzięła
mnie troskliwie w ręce i zrobiła parę kroków w bok. Następnie zaczęła mnie
powoli opuszczać. Zobaczyłem otaczające mnie drewniane ściany, wieko oraz
ciemność. Byłem w kufrze. Położyła mnie na stercie zabawek. Ostatnim, co czułem
był ból, strach, ale też dziwny spokój. Niebieskie oczy wyglądały jak nadzieja
na to, że nadejdzie lepsze jutro. Wieko się zamknęło, a ja zrozumiałem, że
ktokolwiek je wykonał zrobił świetną robotę. Do środka nie wpadało ani światło,
ani tlen. Łapiąc chrapliwie ostatnie hausty powietrza, zamknąłem oczy. Wziąłem
ostatni oddech.
----------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
I pora na kolejny komentarz :D No cóż... Podróż mojej postaci się już skończyła - jestem tak w 80% zadowolony jak to wszystko wyglądało, no to teraz może wszystko podsumuje :P
OdpowiedzUsuńPostać - była taka jaka miała być ^^ były intrygi, knucia, dwulicowość, przyjaźnie i dramy :P
Relacja z innymi postaciami - Samfu vs Jacob to był jeden z lepszych wątków jeżeli chodzi o tą postać :P Tak samo jak relacja z Yamą, a to co stało się z Alice.... No kurde :/ zapowiadało się ciekawie i myślałem że będzie taka bitwa Samfu vs Alice, ale no cóż czekam jak ta blond lampucera spłonie na stosie albo gorzej :3
Właśnie! Czego żałuję, czego mi zabrakło - Jaki był jego zakaz! A no i Yamy też... To raz, a drugie... Myślałem że moja postać przeżyje :x No niestety źle obstawiłem i teraz z moich ośmiu zwycięskich postaci zostało tylko 5 ale dobra umarł stało się w sumie wolałem żeby kogoś zabił niż został zabity, tylko spodziewałem się, że zabije kogoś ważniejszego typu Elizabeth, Maks, Aaron albo nawet Alice! Nie mówię, że Yama nie był ważną postacią, ale... No czemu Yama :/
Brakuje mi jeszcze tego co Samfu dostał od Jacoba i co było napisane w jego zeszytach, ale to może w kolejnym epizodzie Maks zobaczy, jeżeli zajdzie do jego pokoju :P (pomysł na kolejny epizod)
A tak poza moją oceną to muszę przyznać że plan i proces był dobry :D Ale niestety Alice (o której za chwilę też coś napiszę) musiała się wtrącić i musiała wszystko namieszać, ta dziewczyna jest niebezpieczna i totalnie crazy! Lubię ją, ale z racji tego że przez nią zginęła moja postać to tak się o niej wypowiem: Alice to wredna k**** i mam nadzieję że przy najbliższej okazji ktoś wsadzi jej coś w plecy i w **** a potem porządnie ją ********** tak bardzo, że będzie błagała o litość i wtedy ktoś będzie ją bił po głowie aż straci przytomność, albo na śmierć a jej zwłoki czy tam nieprzytomną wyrzucą na pole gdzie ptaki będą jej wyżerały części ciała po czym aby posprzątać ktoś wyrzuci jej ciało do oceanu albo wulkanu :)
To ja czekam na kolejny epizod i trzymam teraz kciuki za Mycrofta ^^
Ps. Spokojnie! Ja już mam naszykowaną postać na pecca 2 jeżeli przejdzie castingi więc będę jeszcze śledził projekt do drugiej edycji :P
Cieszę się, że mimo wszystko większość się podobało. Od siebie, jako współtwórcy, powiem tylko, że postać Samfu była jednym z przyjemniejszych doświadczeń w całym moim pisarskim życiu. Mi też się chyba podobała najbardziej postać z Jacobem, chociaż przyznam też, że z Yamą pisało mi się mega przyjemnie. Co do zakazów - przyznam, że cały motyw zakazów jest pod poszczególne postacie, więc nie ukrywam, że w niektórych przypadkach zakazy nie odgrywały praktycznie żadnej roli (w sumie to też byłby taki "overextend", żeby każdy zakaz był ogromnym plot twistem, albo chociażby dużym utrudnieniem), ale z tego co pamiętam prędzej czy później poznacie szybko.
UsuńPrzez "przypadek" padło na Yamę, ale myślę, że gdyby nie wyścig z czasem ofiarą Samfu byłaby Elizabeth. Po prostu Król Dram wykorzystał starą sztuczkę (z przejściem) i przy jej pomocy chciał zwyciężyć. Tak to prawie na pewno strzeliłby w kogoś, kto mógłby mu ułatwić wygraną procesu przez swoją nieobecność.
Warto zwrócić uwagę, że Król Dram wrzucił coś do pokoju Agathy.
Alice zdecydowanie namieszała coś, nie wiadomo jak wiele było jej sprawką, ale przez nią wydarzenia potoczyły się w ten, a nie inny sposób. Cieszę się, że pomimo niejasności proces był spoko. Ciekawe czy coś będzie mogło zatrzymać tą blond-włos bestię :) Mycroft powinien być przyjemny do śledzenia przez najbliższy czas.
Na postać oczywiście też będziemy czekać, mam nadzieję, że wszystko lepiej sobie rozplanuje na drugą edycję :)
Dzięki za komentarz!
Choć egzekucja, jeśli to co się stało można nadal w pełni ją nazwać, bardziej kojarzy się z Twórczynią Zabawek, można w pełni wybaczyć jej powolny przebieg, bo wniosła sporo ciekawych elementów. Nie wiem czy po prostu tego nie wyłapałem, czy nie było jeszcze powiedziane, ale czy Samfu i reszta słyszeli dokładnie to samo? W sensie to co dziecko i matka mówili. Niezależnie od tego jak z tym było, muszę przyznać, że imię, jaki padło w tej scenie napawa mnie entuzjazmem na niedaleką przyszłość 6 epizodu, bo można interpretować to za znak, że Lokaj/Sora w końcu uaktywni się. Pamiętam, że mocno podjarałem się jak pojawił się pierwszy jego rozdział gdzieś na początku i jestem pewien, że na tym się nie skończy, zwłaszcza, że wyleciał dość istotny zawodnik ;) (tutaj dodam, że ten rozdział przekonał mnie do uśmiercenia Samfu. Z jednej strony nadal szkoda, ale możliwe, że jakby mordercą byłby ktoś inny, nie zobaczylibyśmy tamtych schodów, nie wspominając jeszcze o tym, że nie powiedziane, że rola Samfu się skończyła)
OdpowiedzUsuńWspominając o Lokaju, z całą pewnością będzie to w swoim czasie wyjaśnione, ale poza jego następnymi posunięciami, chyba najbardziej ciekawi mnie jego status. Jest nazywany na przemian Sorą i Lokajem, a pamiętam, że wspomniany był też jakiś profesor o tym imieniu, co podpowiada mi jak na razie dwa scenariusze – Lokaj po prostu dostał imię po stwórcy/na cześć profesora, albo jest nim samym, przerobionym na robota (egzekucja jako jego wspomnienia), na co poniekąd mogliśmy dostać wskazówkę w rozdziale ???, jeśli rzecz jasna nie był on Oliviera. Obie te wersje są moim zdaniem nadal otwarte, ale wracając do rzeczy, pokładam spore nadzieje w postaciach Lokaja i przy okazji wspomnianego Artysty, także ten tego, żywych coraz mniej, więc najciekawszym wątkom będzie trudniej się ukryć :D. Poza tą dwójką jest jeszcze Mycroft i balansujący na granicy Alice i Maks, więc nie wspominając o tym, że Alan może okazać się tym Ultimate ?, pozbycie się Samfu na pewno wiele zmieni i mam nadzieję, że nie aż za wiele, żeby wszystko przesadnie odwróciło się w tonie historii, ale mimo braku Króla Dram, nudno nie będzie, prawda Bobru? Prawda?
I tyle. Pewnie przez lato odpadnę, kompletnie tracąc poczucie czasoprzestrzeni, więc mam nadzieję, że uda mi się chociaż nadal bywać na streamach i tam usłyszę, kiedy kontynuacja xD Zauważyłem lekką ‘literówkę’ – „tyle śmierci”, gdzie wydaje mi się, że raczej była mowa o śmieciach. To wszystko. Koniec. Żegnam i do usłyszenia na blogu kiedyś tam xD
PS
Tak mi się jeszcze przypomniało. Jakiś czas temu przypadkiem wygrzebałem jakąś opcję, jeśli mnie pamięć nie myli, subskrypcji bloga z profilu. Śmiem poważnie wątpić, żebym w tym sposób jakoś super wypromował, bo zawsze wolałem siedzieć na różnych stronach niż samemu blogować, ale stwierdziłem, że wspomnę o tym, bo jeśli nie wiedziałeś o tej opcji, może na coś się przyda :)
Jakby co, po "Prawda?" miało być porozumiewawcze mrugnięcie okiem, ale z racji, że zrobiłem to tym ostrym nawiasem, formatowanie bloga tego chyba nie wyświetla xD
UsuńTak, postacie usłyszały mniej więcej to samo. Oczywiście Samfu słyszał to najlepiej jako, że był "najbliżej", ale postacie powinny usłyszeć cały przebieg rozmowy. Podane nazwisko na pewno nie jest przypadkowe i postacie będą jeszcze o nim dyskutowały, a sam Lokaj rzeczywiście jest dosyć istotny dla całej historii, podobnie jak parę innych osób, które będą budowały swoje role i przygotowywały się również na drugą część. Ogólnie jedynka będzie siłą rzeczy mocnym wstępem do dwójki. Zarysuje, to co ważne, przy okazji tworząc podłożę pod coś, mam nadzieję, większego. Co do rozdziału ??? - nie mogę odpowiedzieć, ale na pewno to, co widział Samfu (i reszta na ekranie) jest istotne i to bardzo. Mycroft powinien sporo zyskać w nadchodzącym czasie, myślę, że czeka go wyjątkowo ludzki, a zarazem ciekawy rozwój. Zmian powinno być sporo, ale nie powinny zmienić ogólnej dynamiki. Mówiąc nieco "zagadkowo" - tylko zmieniamy figurki, ale dalej gramy w szachy, na tej samej szachownicy. Zdecydowanie nudno nie będzie, ba, według mnie czekają Nas bardzo ciekawe procesy, a także coś... innego. Literówkę oczywiście poprawiam i życzę powodzenia w klimacie letnich nocy :)
UsuńA o opcji coś słyszałem, ale nie mam pojęcia jak wiele może dawać, blogspot kryje jeszcze przede mną tyle tajemnic, co Hotel Peccatorum przed Wami :D
Dzięki za komentarz!