Epizod V - Rozdział 48: Siła wyższa (Maksymilian Kowalski)
Witamy Was w kolejnym rozdziale Peccatorum! Dzisiaj odbędzie się długo wyczekiwane kolejne spotkanie. Nie ma wątpliwości, że pomagają one w budowaniu relacji między bohaterami, ale są też bardzo niebezpieczne. Czy to skończy się w pozytywny sposób? Dowiecie się z perspektywy Maksymiliana Kowalskiego, który powrócił do nieco mroczniejszych epizodów swojego życia. Brak zajęcia odbija na nim okropne piętno, z którym Pisarz stara się walczyć, ale jest to potyczka nieuczciwa i ciężka. Oceńcie sami, zapraszamy Was do czytania i prosimy o zostawienie po sobie jakiegoś śladu i podesłanie bloga dalej - niech dojdzie do kolejnych osób!
Rozdział 48: Siła wyższa (Maksymilian Kowalski)
Wyszedłem
z jadalni. Noga znowu zaczęła boleć. Czułem się jakbym znowu był w domu. Nędzne
zlecenia przeplatane przez szarość dnia, której nie potrafiłem przebić.
Granicę, które byłem w stanie przekroczyć tylko raz, a próbowałem pokonać przez
całe swoje życie. Walka z moimi wewnętrznymi demonami przypominała ten hotel –
im bardziej w głąb historii, tym ciężej było przetrwać i tym bardziej zagubiony
się czułem. Zacząłem się zastanawiać, czy nie wziąć laski z magazynu albo nie
poprosić Elizabeth o odpowiednią dawkę leków, które ukoją ból. Nie wiedziałem,
co zrobić. Stuknąłem dłonią w przycisk, wzywając tym samym windę. Tą samą ręką
oparłem się o ścianę, oczekując aż kabina się pojawi. Drzwi się rozsunęły i
wszedłem do środka. Szybka decyzja. Wcisnąłem przycisk wysyłający mnie na jedno
z nowych pięter. Po chwili byłem na miejscu. Wysiadłem i poczułem kolejną falę
bólu. Noga nie wytrzymała ciężaru mojego ciała i poleciałem do przodu. Łokieć
nieco zamortyzował upadek, a ja osunąłem się na podłogę, przykładając czoło do
wykładziny.
Siła wyższa, tytuł będący zarówno moim
błogosławieństwem, jak i klątwą, przeleciał mi przez głowę. Prawie idealna
saga, opiewająca siły natury, opowiadające historię druidzkiego plemienia i
starszych bóstw. Coś z czego byłem przez krótki moment bardzo dumny. Po czasie
jednak przybył po mnie zabójca, istny pogromca każdego kapłana słowa – ambicje.
Chciałem stworzyć coś lepszego. Udało mi się zbliżyć do perfekcji najbliżej ze
wszystkich żyjących na świecie istot, a mimo to marzyłem o większym sukcesie.
Wtedy rozpoczął się mój upadek. Znalazłem się pomiędzy moją powieścią i jej
piętnem, a marzeniem, którego nie byłem
w stanie wykonać. Moje życie zamieniło się w szary obraz, który nie miał nawet
drobnego, pozytywnego prześwitu. Zamieniłem się we współczesnego druida, tylko
zostałem do tego zmuszony przez samego siebie. Wyrzekłem się tego, co mnie
charakteryzowało i skupiłem się na biernej obserwacji historii. Zapisywaniu
wydarzeń i szukaniu inspiracji. Dlaczego wena była taka bezlitosna? Poświęciłem
się spisywaniu tej historii i teraz byłem jej więźniem. Przekląłem pod nosem.
Powoli
się podniosłem. Noga się trochę uspokoiła. Zrobiło się jej mnie żal? Musiałem
uważać, żeby nie wyrazić swoich żalów na głos, bo to równało się złamaniu
zakazu, a tego mimo wszystko chciałem uniknąć. Wstałem i otrzepując się
podszedłem do blaszanych drzwi. Zastukałem palcami, niby wystukując kod.
Otworzyłem je szeroko i z ulgą zauważyłem, że na strzelnicy nikogo nie było.
Mogłem w spokoju spędzić tu chwilę i odreagować. Starałem się uciekać od szponów
szarości, która próbowała mnie złapać i oślepić, ale nie było to proste.
Wszystko wydawało się mnie dołować i ciągnąć na dół. Praca minimalnie pomagała
– im bardziej byłem zajęty, tym więcej kolorów miał świat. Pomagałem, gdzie się
dało, pracowałem cały swój pobyt, ale nastał moment, którego się bałem. Nie
wiedziałem, co ze sobą zrobić. To oznaczało, że szarość była nieunikniona.
Nadjeżdżała w moją stronę na martwym rumaku, a ja nie mogłem biec. Noga mnie
bolała. Pokuśtykałem w kierunku wystawy. Nie byłem specjalistą w dziedzinie
broni, rozróżniałem podstawowe gatunki, ale chciałem po prostu poczuć moc
odrzutu i strzelić. We wszystko, co złe.
Chwyciłem
za podłużną strzelbę, która całkiem dobrze leżała mi w dłoniach. Była ciężka,
ale wciąż wygodna. Podszedłem do jednego z torów i ustawiłem cel na odległość
15 metrów. To miał być relaks, a nie kolejne wyzwanie. Tych miałem w życiu aż
za wiele. Odłożyłem kapelusz na półkę. Pas amunicji wisiał na jednej ze
ścianek. Wyciągnąłem długi, przypominający butelkę po tabletkach, nabój, który
załadowałem w komorze. Przeładowałem. Dźwięk był satysfakcjonujący. Założyłem
na uszy słuchawki, a następnie przyjąłem pozycję. Pociągnąłem za spust.
Pierwszy strzał mnie nieco zaskoczył. Zawsze tak było. Moc zaklęta w mechanizmie.
Pocisk rozprysł się i podziurawił pierwszy z celów. Strzelnica w Hotelu
Peccatorum różniła się od pozostałych tym, że po oddaniu strzału przedstawiała
symulację, która pokazywała, czy gdyby manekin był żywym człowiekiem, to czy by
przeżył. Mój strzał, który przebił się przez brzuch, nie dawałby żadnych szans
na przeżycie. To było satysfakcjonujące.
Strzelałem,
a czas powoli mijał. Po jakimś czasie spróbowałem mniejszego kalibru, chwytając
za stylowy rewolwer. Był moją ulubioną bronią z całej kolekcji, a poza tym był
znaczni cichszy od strzelby. Bronie wykorzystujące ślepaki różniły się od tych,
które wykorzystywały amunicję ostrą, więc pozbyłem się słuchawek i wygodnie
kontynuowałem zabawę. Traktowałem całość luźno, bo wątpiłem żeby umiejętność strzelania
kiedykolwiek mi się przydała, nie ważne, czy udałoby mi się stąd wyjść, czy
nie. W głębi serca czułem, że nie miałem na to zbyt dużych szans, chociaż byłem
prawie pewien, że pewna, znacznie mniejsza grupa, w końcu złamie Duchy i się z
nimi dogada, bądź też ich przechytrzy. Wiedzieliśmy bardzo dużo. Relacja Naessa
rzucała dodatkowe światło na całość, a pogadanka w galerii odpowiedziała na
brakujące pytania dotyczące choroby. Mogłoby się wydawać, że wiedzieliśmy już
sporo, ale to tym bardziej mnie przybijało, bo nie miałem nic do roboty.
Usłyszałem
strzał. Znacznie głośniejszy niż ten mój. Podskoczyłem i odruchowo wymierzyłem
bronią, którą miałem w ręku. Wiedziałem, że nie będę w stanie się nią obronić,
ale taki miałem odruch. Zobaczyłem Alana, który trzymał w ręce rewolwer i
celował w manekina na sąsiednim torze. Chwila wystarczyła, żebym zrozumiał, że
ta broń nie wyglądała jak część kolekcji, a strzelała zdecydowanie ostrą
amunicją. Pechowiec się uśmiechnął, a to, co trzymał w ręce, natychmiast mnie
ocuciło.
- Skąd to masz Alan?
To jest normalna broń, na zwykłą, ostrą amunicję – rozpocząłem rozmowę,
starając się nie robić gwałtownych ruchów. Nie wiedziałem jakie są jego
zamiary.
- Znalazłem na tym
piętrze. Myślałem, że cała amunicja tutaj to ślepaki, ale się myliłem – odpowiedział
składnie, nie brzmiał jakby coś było nie tak. Jego wzrok był spokojny, jak
zawsze.
- Ile masz amunicji?
Nie uważasz, że to niebezpieczne?
- Wszyscy mają swoje
zabezpieczenie. Ja potrzebuję mieć coś, co da mi jakiekolwiek bezpieczeństwo…
Spojrzałem na niego. Alan był ofiarą. Nie miał wpływu na to,
co się działo i nie miał nawet tego czegoś, żeby coś zmienić. Czuł się
zagubiony, a nie chciałem ingerować w bieg wydarzeń. Przynajmniej nie w taki
sposób. Jeżeli czuł się bezpieczny dzięki tej broni to nie planowałem go z tego
wyciągać. Mógł mi pomóc w inny sposób.
- Mam do ciebie
prośbę… Dzisiaj wieczorem mamy to spotkanie na basenie. Idziesz na nie?
- Planuję. Chciałbym
żeby wszystko się ułożyło i żeby ludzie zaakceptowali Oliviera. To przecież nie
jego wina, że Duchy go wskrzesiły. Nie mam pojęcia jak to zrobiły, ale to cud.
A co?
Jego winą było to, że
przekazywał informację, powiedziałem do siebie w myślach, ale przemilczałem
ten fakt na głos.
- Obawiam się, że może
dojść do jakiegoś incydentu. Osobiście oddzieliłbym nas wszystkich, tak żebyśmy
spotykali się tylko podczas jedzenia, a tak każdy zajmowałby się sobą i swoimi
zadaniami. Duchy nigdy na to jednak nie pozwolą. Chcą żebyśmy działali, dalej
nie rozumiem ich dokładnego celu, ale jestem pewien, że jakiś jest. Wracając
jednak do meritum… Chciałbym żebyś miał dzisiaj na oku wszystkich, którzy mogą
sprawiać problem. Spotkanie może być burzliwe, ale to co stanie się później,
zapowiada się jeszcze gorzej. Nie chcę być czarnowidzem, ale wydaje mi się, że
twoje obawy są słuszne.
Mój
wewnętrzny mrok był zbyt intensywny, bo przeprowadziłem tą rozmowę w całkowicie
inny sposób niż chciałem. Pierwszym tego efektem była przerażona twarz Alana.
Nie taki był mój zamiar.
- Maks, jeżeli coś wiesz
to powiedz mi to. Mam dość tego, że nikt niczego mi nie mówi… Nie sądzisz, że
jakbyśmy wszyscy bardziej reagowali to moglibyśmy uniknąć wielu śmierci.
Problemem jest to, że ze sobą nie rozmawiamy. Nie ufamy sobie, a każdy z nas
chce stąd wyjść, prawda? – zapytał mnie.
- Niczego nie wiem, po
prostu wiem jak ludzie patrzą na Oliviera. Powinniśmy wszyscy uważać – odpowiedziałem
neutralnie. Alan pokręcił głową i schował broń do kieszeni bluzy. Bardzo
chciałem mu pomóc, ale miałem swoje przekonania i byłem w naprawdę kiepskim
stanie – Masz jakieś plany, co do tego? –
wskazałem rewolwer.
- Nie wiem Maks. Mam
go, na wszelki wypadek, jako zabezpieczanie.
- Alan… Proszę, tylko
nie zrób niczego głupiego.
- Postaram się
wykorzystać go tak, żeby nikt dzisiaj nie ucierpiał… Sprawdziłem wszystkie
pozostałe bronie i to jedyna, która jest nabita ostrą amunicją. Nie sądzisz, że
to dziwne?
W jego
oczach coś zabłysło. Przyjrzałem się mu uważniej, dalej stojąc w tym samym
miejscu, z którego strzelałem. Wystarczyło na dzisiaj. Odłożyłem broń do
pudełka i nałożyłem kapelusz. Odwróciłem się do Alana, który patrzył na mnie
uważnie. Nie wiedział jak wiele miałem do powiedzenia na ten temat. Mój
dziennik był kluczem i zdawałem sobie sprawę, że to co robię było
niesprawiedliwe, ale trzymałem się swoich przekonań.
- Sądzę, że twój pech
to jedno z ciekawszych zjawisk, jakie widziałem. Musisz zadać sobie pytanie czy
chcesz być częścią tego wszystkiego, czy nie wolisz usunąć się w bok i
przeczekać – doradziłem.
- Chcę chronić ludzi.
Żeby jak najwięcej osób przeżyło tą sytuację. No i mamy świat do oczyszczenia,
bardzo bym chciał żeby to się udało – powiedział.
- To nie jest takie
proste, ale doceniam zapał. Cieszę się, że dzisiaj będziesz miał rękę na
pulsie. Ja też dam z siebie wszystko.
- A co z tobą?
Wszystko gra? Wydajesz się być przybity…
- Nie jest źle – powiedziałem,
wskazując bransoletkę i mając nadzieję, że pamiętał mój zakaz – Aczkolwiek muszę znaleźć sobie jakieś
zajęcie. Mam ochotę się czymś zająć. W nocy robiłem skrót tego, co się działo
dla Oliviera, ale to za mało. Może jak będziemy pracować w grupie to znajdzie
się coś nowego. To powinno mi pomóc z bólem nogi.
- Znowu cię boli? – zapytał,
podchodząc bliżej – Może Elizabeth ci coś
przypisze.
- Nie wiem czy
uciekanie w środki przeciwbólowe w moim stanie jest mądre – stwierdziłem – Ale zastanowię się. Póki co, muszę już iść.
- Nie wiedziałem, że
lubisz strzelać…
- Ja też nie. Do
zobaczenia wieczorem Alan – uciąłem temat i pokuśtykałem w stronę wyjścia,
zostawiając go na pastwę samego siebie. W głębi czułem, że powinienem był
pozbawić go tej broni, albo przekazać informację grupie. Obiecałem sobie
jednak, że nie będę ingerował i stanę się biernym obserwatorem. Trzymałem się
swoich przekonań.
Opuściłem
piętro. Winda zabrała mnie na tyły recepcji, skąd ruszyłem schodami w kierunku
czytelni. Do wieczornego spotkania brakowało jeszcze kilku dobrych godzin,
które mogłem spędzić na analizie notatek Rewolwerowa. Chociaż przyglądałem się
im milion razy, to miałem nadzieję, że będę mógł sprawdzić je raz jeszcze. Z
trudem wspiąłem się po schodach, kierując się w stronę ogromnych, drewnianych
drzwi. Otworzyłem je, czując się, jakbym wrócił do swojego pokoju. Wiszące
ciało Jacoba na zawsze zmieniło aurę tego pomieszczenia, ale nie byłem osobą,
której to przeszkadzało. Ja zajmowałem się sobą, a świat sobą. Nad wszystkim
czuwała ta sama siła wyższa, której nie chciałem prowokować. Wydawało mi się,
że prowokowanie jej było najgłupszym, co można było zrobić. Zapuściłem się w
korytarze sięgających sufitu półek i przekradłem się nimi z gracją, na jaką
pozwalała mi noga. Królestwo słów, w którym ukryty był mój tron.
Dotarłem
do niego i usiadłem ciężko. Nie byłem przyzwyczajony do tego, jak mało ciężaru
wytrzymywała moja noga. Uginała się pode mną. Byłem wysokim i szczupłym
mężczyzną, a wypadek, którego byłem ofiarą pozostawił na mnie piętno, które
trzymało się przez całe życie. Wtedy zacząłem kuleć i nie potrafiłem się tego
oduczyć. Dodatkowo, moja noga była na tyle przebiegła, że zawarła pakt z moimi
wszystkimi problemami i tak narodziła się współpraca, która doprowadzała mnie
do obłędu. Sięgnąłem po długopis i kawałek kartki leżące na stoliku i spisałem
to, czego dowiedziałem się o Alanie. Zastanawiałem się, czy przekazać to Samfu,
ale tej informacji nie musiał znać. Oparłem się wygodniej i chwyciłem pogięte
kartki, zapełnione nierównym i niedbałym pismem. Zagryzając zęby oddałem się
lekturze.
*
Czytelnię
opuściłem dopiero, gdy na zegarze pojawiła się godzina 20:35, kierując się
prosto na basen. Poczekałem chwilę na windę, przeszedłem przez blaszane drzwi i
wszedłem do szatni. Rzut okiem wystarczał, żeby zauważyć, że reszta grupy była
już na głównej części i zaczęła zabawę. Przebrałem się w strój kąpielowy i
czując się goły bez swojego kapelusza, wyszedłem do reszty grupy. Siedzieli na
środku, pomiędzy basenami, a wejściem do sauny. Pokręciłem z niedowierzaniem
głową, gdy zauważyłem, że Samfu stał przy grillu, z którego leciały kłęby dymu.
Był on powoli wchłaniany przez system wentylacji na górze, ale mimo to,
momentami ciężko się było w nim odnaleźć. Wszyscy byli przebrani w stroje
kąpielowe, które były wymagane, żeby poruszać się po tej części piętra, bez
łamania zakazu. Zbliżyłem się i zobaczyłem, że na środku stał stolik, przy
którym znajdowały się trzy duże beczki z sokiem, który ostatnio robił furorę w
pubie. Niektórzy trzymali w dłoniach kubeczki, inni siedzieli na leżakach, a
parę osób pływało w najbliższym basenie.
- Przyszedłeś w końcu
– przywitała mnie Cecily.
- Nie wiedziałem, że
rozpalicie tutaj grilla – zdziwiłem się.
- Kiełbaski,
szaszłyczka, czy może coś innego? – zapytał Samfu, który poruszał się
pomiędzy stołem zastawionym jedzeniem, a grillem, dokładając i przekładając
kolejne rzeczy. Pokiwałem głową i usiadłem.
- Czy ktoś ma ochotę
pójść do sauny? – zapytał Ethan.
- Ja z chęcią – stwierdziła
Carmen. Aaron, Alan i Elizabeth również dali się namówić i w piątkę ruszyli do
jednej z zaparowanych kabin. Spoglądając w ich kierunku doszedłem do wniosku,
że Samfu i jego grill produkowali jeszcze większą zasłonę dymną. Nalałem sobie
trochę soku. Pachniał dziwnie, ale smakował normalnie. Zacząłem go powoli
sączyć spoglądając na Agathę, Cecily, Oliviera i Julię, którzy rozmawiali ze
sobą przy krawędzi basenu.
- Yama, co z tobą? Coś
taki markotny? – zagadnął Samfu.
- Mnie bardziej
zastanawia, dlaczego ty jesteś taki pogodny? – zastanowił się na głos
Pokerzysta – Złamałeś jeden ze swoich
pierwszy zakazów?
- Haha, dobry żart
gburze – pacnął go dłonią w ramię – Po
prostu zrozumiałem, że nie mam na co się wkurzać. Wolę przelać energię na to,
żeby załatwić naszych porywaczy i w końcu stąd uciec.
- Znając ich, nigdy
stąd nie uciekniemy – westchnęła Wendy – Mycroft zniknął, Olivier wrócił. Nigdy nie zrozumiem tego miejsca.
- Powrót kaleki to
małe nieporozumienie, jeżeli ktoś by mnie pytał – Alice posłała Olivierowi
jadowite spojrzenie – Wrócił i wszystko
zaczęło się robić dziwne.
- Wcześniej nie było?
– zapytałem zdziwiony.
- Ktoś rozwalił
jadalnie, przecież to jasne, że to był on…
Zaśmiałem
się pod nosem:
- Naprawdę widzisz
jakikolwiek scenariusz, w którym ten drobny chłopak cokolwiek niszczy? – zapytałem.
Noga pulsowała bólem, a ja coraz bardziej się denerwowałem. Zacisnąłem dłoń na
krawędzi krzesełka – I nie – nie zrobił
tego narzędziem, bo widać, było, że uszkodzenia zostały wykonane ręcznie. Gdyby
sprawca miał broń, to nie rozpoznalibyśmy tego. Możemy się zastanowić, kto…
- Carmen! – Yama
poderwał się i wskazał palcem, wychodzące z sauny Elizabeth oraz Carmen.
Florystka trzymała dłoń przy nosie, a Farmaceutka ją prowadziła. Widziałem, że
była zdenerwowana. Zdążyłem spojrzeć na Yamę. Nasze spojrzenia się spotkały.
Czy to było celowe przerwanie wątku?
- Mówiłam, że to nie
jest najlepszy pomysł – Elizabeth była zdenerwowana, było to słychać w jej
głosie – Teraz musisz sobie tutaj usiąść,
a ja szybko zajdę do przychodni po opatrunek. Mogłam go wziąć ze sobą, przecież
zawsze się coś dzieje na tych cholernych spotkaniach!
Carmen wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Nie byłem
pewien, czy to kwestia bólu, słów Elizabeth czy jeszcze czegoś innego.
- Przypilnujemy jej – stwierdził
Yama, podając jej szklankę z sokiem. Sam cały czas brał dolewki od Samfu. Widocznie
mu to smakowało. Samfu zajadał się szaszłykiem, dokładając na ruszt partię
kotletów.
Elizabeth
oddaliła się szybkim krokiem, a ja wróciłem wzrokiem do basenu, szukając
Oliviera i otaczających go kobiet. Zatrzymałem się myślami przy Cecily.
Wyglądała naprawdę ładnie w swoim stroju kąpielowym. W mojej głowie pojawiły
się myśli, które odrzucałem od pierwszego dnia. Aktorka była bardzo ładną
kobietą, temu nie mogłem zaprzeczyć, ale w mojej głowie toczyła się zupełnie
inna batalia. Moje wyobrażenie weny wyglądało zupełnie jak ona. Nie wiedziałem
czemu, ale tak właśnie widziałem tą, która opuściła moją twórczą duszę parę lat
wcześniej. Patrząc na Cecily czułem mieszankę ekscytacji, żalu i paru innych
emocji, które mieszały się w taki sposób, o którym jeszcze nie słyszałem.
- Kapeluszniku, chcesz
kiełbaskę, czy nie? – zapytał Samfu.
- Dzięki – powiedziałem
wstając – Ale idę do sauny.
Ominąłem go i ruszyłem w stronę kabin pełnych pary. Wszedłem
do tej, w której wciąż siedziało parę osób. Otworzyłem drzwi. Ciepłe, wilgotne
powietrze uderzyło we mnie falą. Zniknąłem w obłokach, które zadawały się mnie
całkowicie otoczyć. Trzymałem się ściany. Była ciepła, złożona z desek, które
pachniały świerkiem. Czułem jak gęsta mgła wypełnia moje płuca. Nagle poczułem
pod dłonią coś mokrego. Odsunąłem się odruchowo. Widoczność była zerowa,
widziałem tylko zamglone drzwi oraz piec, który dodawał jeszcze więcej pary do
pomieszczenia.
- Ach! – odsunąłem
się.
- Maks? – usłyszałem
głos Ethana. Dojrzałem, że rzeczą, której dotknąłem, była jego klatka piersiowa
– Chodź, usiądź z nami.
- Wszystko gra z
Carmen? – zapytał mnie Aaron, który jako jedyny spoczywał na ławce. Obok
niego znajdował się Alan, który przez swój zakaz nie mógł usiąść.
- Elizabeth się nią
zajęła – powiedziałem i usiadłem obok Informatyka – Nie wyglądało, żeby działo się jej coś złego.
- Całe szczęście – Alan
przetarł czoło – Niepotrzebnie tu
przyszła.
- Nie wiem, po co w
ogóle tutaj przyszliśmy – Aaron był ledwo słyszalny. Woda, która spłynęła
na rozgrzany piec zasyczała i wysłała kolejne chmury, w naszym kierunku.
- Dobrze, że tu
przyszliśmy. Taka integracja jest czymś, czego potrzebujemy – powiedział
Ethan.
Było mi
niesamowicie gorąco. Wyprostowałem nogę i zacząłem ją masować.
- Kolejny spadł ze
schodów? Co z wami? – zapytał Aaron.
- Jak to? – zdziwiłem
się.
- Alan cały czas się
potyka, Ethan ostatnio też wykręcił orła i jest cały potłuczony, a teraz ty i
ta noga.
Nie wiedziałem, gdzie stał Ethan, bo para całkowicie
ograniczyła widoczność, ale byłem ciekaw, co się z nim stało.
- Tą nogę mam od dawna
– powiedziałem – Więc to nie schody.
- Myślę, że od
urodzenia – zażartował Alan. Pokręciłem głową, nie odpowiadając. Przez
chwilę dało się słyszeć tylko wodę.
- Pokazać wam
sztuczkę?
- Jak chcesz Ethan.
Jak chcesz… - Aaron westchnął. Zrobiłem głęboki wdech, czując ciepło w
całym ciele. Im dłużej siedziałem w saunie, tym mniej odczuwałem ból. Może tego
właśnie potrzebowałem.
- Skoro tak uważajcie!
Ja, ETHAN INCREDIBLE, oczyszczę wasz wzrok i ukażę wam prawdę! Uważajcie!
Usłyszałem dźwięk przypominający odkurzacz lub turbinę. Para
zaczęła znikać. Patrzyłem zszokowany na postać Iluzjonisty, który stał z
otwartymi ustami i wchłaniał ją. Nie miałem pojęcia jak to robił, ale po chwili
mogłem dostrzec wszystko, a nowa para zaczęła powoli wypełniać saunę na nowo.
- Jak to zrobiłeś? – zapytałem.
- To była magia – uśmiechnął
się Iluzjonista. Zauważyłem teraz, że rzeczywiście miał siniaki na rękach i
nogach. Wyglądał jakby się z kimś bił.
- Średnio wierzę w
takie rzeczy – zaczął Aaron – ale to
wyglądało całkiem ciekawie.
- To było świetne! – Alan
był najbardziej podekscytowany występem. Znowu zaczęło się robić biało przed
oczami. Zakręciło mi się w głowie.
- Mi chyba już
wystarczy – stwierdziłem i podniosłem się – Robi się za gorąco.
- My też będziemy już
wychodzić – Aaron również wstał i razem z Ethanem oraz Alanem dołączyli do
nas w głównej części basenu. Podeszliśmy do grilla, przy którym zebrała się
większość osób. Elizabeth zdążyła wrócić z przychodni. Siedziała przy Carmen i
przykładała jej zimny opatrunek do nosa. Reszta zajadała się i popijała sokiem.
Atmosfera była bardzo wesoła. Dołączyliśmy się i wszyscy poza Alanem,
usiedliśmy na wolnych miejscach.
- … no i tak człowiek
się może nauczyć pływać – usłyszeliśmy końcówkę opowieści Wendy.
- Myślę, że wyrzucenie
na środek jeziora to kiepski pomysł – stwierdziła Julia.
- Mówią, że człowiek
jest w stanie wykazać zaskakujący zmysł przetrwania jak, jest w stresowej
sytuacji – Olivier brzmiał dziwnie. Wziął łyk soku.
- Żebyście zobaczyli
jak Ethan połyka całą parę z sauny to byście byli w stanie uwierzyć we wszystko
– dołączył się Alan.
- Całą? – pojawiły
się pytania, na co Iluzjonista zakręcił dłonią, przy okazji wypuszczając
ogromne ilości pary z ust. Ludzie zaczęli bić brawa. Nie miałem na to zbytnio
humoru, ale dołączyłem się do grupy.
- Idzie ktoś do błota?
Chciałbym tego spróbować – odezwał się Aaron.
- Aaron! Coś ty taki
aktywny? – zdziwił się Samfu.
- Po prostu korzystam
z tego, że nie trzeba nikogo pilnować, bo wszyscy są w jednym miejscu i się nie
zabijają, po raz pierwszy od dawna…
- Ja mogę pójść – zaproponował
Olivier. Dopiero teraz, gdy siedział tak blisko, zauważyłem, że miał na ciele
widoczne blizny po rurach, którymi przebiła go Julia oraz największą na gardle,
tam gdzie zaatakował go Rewolwerow. Sama Brzuchomówczyni siedziała w koszulce.
Co jakiś czas dało się pod nią zauważyć sine plamy na jej brzuchu. Pozostałości
po karze za złamanie zakazu.
- Ja też – powiedziała
Agatha. Cała trójka odeszła od grilla.
- Zastanawiasz się
czemu Aaron jest taki aktywny, lepiej powiedz o czym ostatnio dyskutowałeś tak
namiętnie z Lokajem – Cecily skierowała to pytanie do Samfu.
- To akurat nie wasza
sprawa – odpowiedział z dumą – Męskie
sprawy.
- Myślałam, że masz
dosyć naszych cudownych porywaczy – odpowiedziała ze zdziwieniem,
uśmiechając się z przekąsem – A stałeś
przy tej recepcji i świergotałeś jak ptaszek.
- Zawarliśmy
dżentelmeńską umowę, a o takich umowach nie mówi się na głos – widać, że
chciał uciąć temat. Już wczorajszego wieczoru, jak wrócił Olivier, zauważyłem,
że Samfu pomimo gniewu skierowanego w stronę Porywaczy, zachowywał się wyjątkowo
dziwnie.
- Lubiliście tak
spędzać czas… po drugiej stronie? – zapytała Wendy po chwili ciszy.
- Trzeba by spytać
Oliviera – Samfu wyszczerzył zęby.
- Dobrze wiesz, że nie
o to mi chodziło… - Vela się zmieszała i nieco ucichła.
- Dupek – stwierdziła
Elizabeth.
- Już, już… - uspokoił
je - Ja rzadko z kimś się spotykałem, bo nie miałem
przyjaciół. Rozpalanie grilla w jedną osobą byłoby średnio sensowne, nie
uważacie?
- Zastanawiałeś się,
żeby popracować nad swoim zachowaniem? Żeby nie odstraszać ludzi? – zapytała
Cecily.
- Ja? Jestem
czarujący. Wyobraźcie sobie jak nudne byłoby wasze życie, gdyby mnie w nim
zabrakło – chociaż Samfu mówił do nas, to widziałem, jak jego wzrok ucieka
gdzieś do przodu, w stronę zbiornika z błotem.
- Ja lubiłam sobie
pogrillować nad basenem – Alice brzmiała jakby myślami była gdzieś daleko,
być może na jednej z takich imprez.
- Jedzenie z grilla
nie za bardzo mi podchodzi – Yama pokręcił głową, chociaż zajadał się tym,
co podał mu Samfu.
- Zawsze dobrze
spędzić trochę czasu przy jedzeniu na świeżym powietrzu – powiedziała
Cecily – Pamiętam jak odwiedzałam
Bangkok, nawet nie wiecie jak bardzo ta ludność rozwinęła sprzedawanie jedzenia
na ulicy. Jak patrzyłam na tych ludzi to miałam wrażenie, że jedzenie jest
czymś, co jako ostatnie potrafi ich połączyć. Nie mamy już czasu na siedzenie
razem. Nawet w takim miejscu, spotykamy się w ten sposób, całą grupą, po raz
pierwszy od dawna. Przez to ludzie dziczeją…
- Dlatego właśnie się
dzisiaj spotkaliśmy – zauważyła Julia – Chcecie
zacisnąć więzy.
- A ty nie chcesz? – zainteresowałem
się.
- Nie mam za dużo do
gadania. Straciłam swoją szansę.
- Nie zabiłaś Oliviera
– stwierdził Samfu – Zrobił to
Rewolwerow. Poza tym ten pasożyt przeżył, a do ciebie nikt już nic nie ma, no
może poza Agathą i mną. Według mnie nie powinnaś przeżyć, ale to zrobiłaś, więc
nie będę dupkiem. Jesteś jedną z nas. Na pewno bardziej zasłużyłaś na życie,
niż Olivier, którego dostaliśmy zamiast Audrey czy Jacoba.
- Myślę, że nie
mieliśmy wyboru. Lepiej dostać Oliviera niż stracić kolejną osobę… - stwierdził
Yama.
Samfu
prychnął, ale nie odpowiedział nic więcej. Ethan nagle zakaszlał. Brzmiał jakby
się krztusił. Postawił kubek i talerz na stoliku i kontynuował kaszlanie. Nikt
mu nie przeszkadzał, ale gdy Ethan nie mógł złapać oddechu, to podbiegła do
niego Elizabeth, która zaczęła go klepać po plecach. Po drugim uderzeniu, z
jego ust zaczęły wypływać kłęby gęstego dymu. Nie zdążyłem się dobrze przyjrzeć
tej sytuacji, bo po chwili usłyszałem syk i cały świat pokrył się w dymie.
Zacząłem kaszleć, a zarazem próbowałem się odsunąć, bo miałem naprawdę złe
przeczucia. Potknąłem się i poleciałem na plecy. Poczułem jak ktoś staje mi na
nodze. Krzyknąłem z bólu. Próbowałem odczołgać się do tyłu. Dym zaczął się
rozwiewać.
- Uspokójcie się! – krzyknął
Aaron – Przestańcie panikować!
- Wszystko gra? – zapytał
Olivier, kucając obok mnie. Noga bolała. Nie wiedziałem, kto mi na nią
nastąpił, ale zwiększył odczuwalny ból parokrotnie. Zrobiło mi się ciemno przed
oczami.
- Tak, cholera… - próbowałem
się podnieść, ale nie dałem rady. Rozejrzałem się po ludziach, którzy patrzyli
po sobie, tak samo zaskoczeni jak ja. Spojrzałem w kierunku grilla, przy którym
dalej stał Samfu, a także Yama, Ethan oraz Elizabeth. Pozostali znajdowali się
mniej więcej w tych samych miejscach, w których widziałem ich przed wybuchem
dymu. Zastanawiałem się, kto na mnie nadepnął, ale nikt, poza Olivierem, nie
stał obok. To było zastanawiające.
- Co tu się stało? – wykrzyczał
Aaron – Wszyscy są cali?
- Chyba tak – Samfu
się poprawił – Ethan jak to zrobiłeś?
- To nie był Ethan – Agatha
brzmiała na przerażoną – Ktoś coś wrzucił
do grilla! Widziałam!
- Niby kto? – spytał
Samfu – Stoję obok, zauważyłbym.
- Chyba, że ty coś
wrzuciłeś – Julia poprawiła okulary.
- Podejrzewanie mnie
robi się nudne. Serio, nie widziałem takiej sytuacji, a przecież smażę żarcie!
Aż taki ślepy nie jestem.
- Jak dla mnie
wszystko gra – powiedział Yama wyjątkowo niewyraźnie, ale nikt oprócz mnie
nie zwrócił na to uwagi.
- Nie czuję się zbyt
dobrze – powiedziała Carmen i zwymiotowała do basenu.
- Co tu jest grane? – zezłościł
się Aaron.
- Coś jest nie tak – Cecily
pokiwała głową – Powinniśmy wracać.
Zresztą późno już.
- O nie! – wykrzyczała
Agatha, która zaczęła pomagać Carmen, ale nagle rzuciła się biegiem w kierunku
szatni. Skojarzyłem fakty i zerknąłem na zegarek. Była godzina 21:51. Dziewięć
minut do tego, żeby jej zakaz został złamany. Nic dziwnego, że pobiegła.
- Pomóżcie Carmen – Elizabeth
podbiegła do niej i pomogła wstać – Alan,
pomóż mi ją odprowadzić do przychodni.
- Jasne – Pechowiec
podbiegł i wraz z Carmen oraz Elizabeth, opuścili piętro.
- Serio? Impreza
dopiero się rozkręcała... – Samfu pokiwał głową.
- Chwila, moment… – Julia
podeszła do beczki z sokiem i powąchała zawartość – To śmierdzi alkoholem!
Cecily
podbiegła do niej i zaciągnęła się zapachem. To samo zrobił Aaron, który
skończył odprowadzać Florystkę wzrokiem.
- Jak dla mnie to
zapach soku – powiedziała Aktorka.
- To alkohol – stwierdził
Aaron – Ktoś podmienił beczki żeby nas
upić.
- Ethan i Cecily
przynieśli te beczki – Samfu wskazał na nich palcem.
- Przynieśliśmy
normalne beczki z zaplecza pubu. Sprawdzałam dwa razy i dla mnie pachniało jak
sok. Dla Ethana również – powiedziała Cecily.
- Ten sok też ci tak
smakuje! – Wendy wylała zawartość swojego kubka do odpływu – Cholera jasna.
- Naprawdę nic tam nie
było. Ktoś musiał dolać to do beczek później – Ethan stanął w obronie
Aktorki.
- Myślę, że serio,
powinniśmy się rozejść, bo coś tutaj nie gra – Yama wstał lekko chwiejnie.
- Yama co się z tobą
dzieje? Upiłeś się? Niech ktoś go odprowadzi do pokoju. Samfu ogarnij
przyjaciela – poprosił Aaron.
- Ja idę jeszcze
posiedzieć z chętnymi do jadalni. Ugotuję coś, pogadam.
- Odprowadzę go – powiedział
Ethan – Dopilnuję, żeby doszedł do
pokoju.
- Pamiętaj, żeby
zamknąć drzwi – przypomniała Cecily – Zamki
nie działają, a widocznie coś się dzieje.
Wstałem ostrożnie przy pomocy Oliviera. Podziękowałem mu
kiwnięciem głowy. Ethan podniósł Yamę bez większego trudu i przewiesił go przez
ramię, niosąc w stronę wyjścia.
- Samfu, to naprawdę
ważne. Nic nie zrobiłeś? – zapytałem.
- Myślisz, że bym się
wtedy przyznał? – zaśmiał się Król Dram - Ale nie. Nic nie zrobiłem.
Grillowałem, nie dodawałem niczego do soku, ani nie wrzucałem niczego do
grilla. Zresztą nikt nie zginął, więc nie wiem, dlaczego się przejmujecie?
Nawet jak ktoś czegoś próbował, to mu to nie wyszło!
- Ale wieczór się
jeszcze nie skończył. Ktoś próbował coś zrobić, więc każdy powinien uważać – stwierdziłem
chłodno.
- Dlatego postaram się
żeby jak najwięcej osób mogło się poczuć bezpiecznie – Samfu wyszczerzył
zęby – Mam super pomysł na kolację, no
nie dajcie się prosić…
- Ja mogę pójść – zgłosił
się Aaron. Zdziwiłoby mnie to, gdyby nie to, że podejrzewałem jakie są jego
plany. Chciał mieć Samfu na oku. To mnie trochę uspokoiło.
- Nie miałam zbytnio
ochoty na grilla, ale z chęcią zjem coś lekkiego na kolację – stwierdziła
Wendy.
- Nie może mnie
zabraknąć – Alice chwyciła Samfu pod bok i się uśmiechnęła – Nie sądziłam, że można z tobą tak przyjemnie
spędzać czas.
- Mnie zaskakuje
Aaron. Chyba zostanie moim ulubionym specem od komputerów w tym hotelu. O ile
Mycroft żyje – Samfu poklepał Informatyka po plecach. Spojrzałem na Wendy,
która spiorunowała go spojrzeniem.
- Powodzenia. Ja
wracam do pokoju – stwierdziłem.
- Dasz radę sam? – zapytała
Julia.
- Dam – rzuciłem i
odwróciłem się, idąc w kierunku szatni.
Ubrałem
się szybko i sprawnie. Przechodząc przez blaszane drzwi, zauważyłem, że reszta
grupy, wchodziła dopiero do przebieralni. Nie czekałem na nich. Szło mi się
bardzo ciężko, ale ból wydawał się być odległy. Wypiłem parę szklanek soku,
więc musiało to być działanie alkoholu. Ciężko było mi utrzymać równowagę, więc
podpierałem się o ścianę. Zawołałem windę. Wzrok mi się delikatnie rozmazywał,
a odcienie szarości się rozmyły. Alkohol nieco usypiał mój ból, ale wiedziałem,
że nie jest drogą. Musiałem wrócić do pokoju. Wytoczyłem się z kabiny i z trudem
zszedłem po schodach. Chciałem wrócić do czytelni, ale w takim stanie wolałem
się nie wychylać. Może i życie było mi obojętne, ale nie oznaczało to, ze chcę
tak głupio zginąć. To była ta delikatna różnica. Otworzyłem drzwi i z trudem
zastawiłem je kanapą. Przysunąłem ją do ścian tak, żeby nie dało się ich
sforsować i ruszyłem w kierunku łóżka. Upadłem na nie bez rozbierania się. Po
chwili walki ze zmęczeniem, bólem i delikatnymi zakrętami w głowie, zasnąłem.
*
Obudziłem
się na końcówkę porannego komunikatu. Ból w nodze był przeszywający. Syknąłem i
rozmasowałem ją, chociaż niewiele to pomogło. Podniosłem się i zobaczyłem, że kanapa
znajdowała się na swoim miejscu. Przynajmniej
tyle, stwierdziłem. Spróbowałem wstać, ale ciężko mi było utrzymać mój
własny ciężar. Nie miałem kaca, ale czułem się kiepsko. Pokuśtykałem do wejścia
i chwyciłem za stojący wieszak. Użyłem go jako podpórki. Odsunięcie barykady
kosztowało mnie jeszcze więcej wysiłku. Przez moment zrobiło mi się czarno
przed oczami. Z trudem otworzyłem drzwi, w których zamek wciąż nie działał.
Spojrzałem na korytarz i poczułem falę obaw, gdy zobaczyłem zbiorowisko pod
jednym z pokoi. Zaciekawiony podszedłem, opierając się na drewnianej
konstrukcji, która znacznie ułatwiła mi poruszanie się.
- Musisz to wyważyć! –
krzyknęła Cecily.
- Sama kazałaś
barykadować drzwi, chłopak pewnie dalej śpi. Niedawno wrócił, po wczorajszej
sytuacji się nawet nie dziwię – Elizabeth pokręciła głową – Boli cię noga Kowalski?
- Bywało lepiej – stwierdziłem
z udawanym uśmiechem.
- Co ci się stało? – zapytał
Alan.
- Po prostu ból się
nasilił – odpowiedziałem krótko – Co
tu się dzieje?
- Cecily panikuje – streścił
mi Ethan.
- Nie panikuje, tylko
mam uzasadnioną obawę! Widzicie ilu osób brakuje? Wczoraj coś się stało i boję
się o niego – Aktorka albo świetnie udawała, albo rzeczywiście się
przejmowała. Ciężko mi było powiedzieć – Otwórz
te drzwi Ethan, proszę cię.
- Otwórz, chcę to
zobaczyć – Samfu wyglądał na podekscytowanego.
- Jak ma otworzyć te
drzwi? Czy one nie mają być na tyle wytrzymałe, żeby nikt się nie wkradł? – zdziwiła
się Wendy.
- Zamki nie działają –
odpowiedział Samfu – Więc, to kwestia
tego, czym Olivier zastawił drzwi.
- Myślicie, że ktoś mu
coś zrobił? – Carmen brzmiała na zmartwioną. Wyglądała lepiej niż wczoraj,
chociaż była bardzo blada – Pewnie tylko
śpi.
- Proszę cię Ethan… - Cecily
chwyciła go za ramię. Widziałem, że Iluzjonista nie był zachwycony. Drgał
delikatnie i patrzył po innych, jakby szukał pomocy. Nikt mu jej nie udzielił.
- Przekonaliście mnie.
Spróbuję to zrobić! – wykrzyczał, odchodząc teatralnie do tyłu.
Stanął
przed drzwiami i wykonał kilka skłonów. Następnie podszedł i uderzył barkiem.
Konstrukcja zakołysała się, ale nic się nie stało.
- Uderz mocniej, masz
więcej siły chłopie… - Wendy spojrzała na niego zniesmaczona. Iluzjonista
podszedł po natarcia po raz drugi. Tym razem włożył w to zdecydowanie więcej
siły. Drzwi otworzyły się, a on wpadł do środka, przy okazji niszcząc
trzymające je krzesło. Wnętrze było zadbane, chociaż ciężko było dojrzeć coś
więcej, bo panował tam półmrok. Nie byłem w tym miejscu od czasu śledztwa w
sprawie morderstwa Oliviera, ale teraz panował tu znacznie większy porządek.
Wejście było zablokowane, wiec byłem pewien, że ktoś musiał znajdować się w
pokoju. Spojrzałem na łóżko, które od razu rzuciło się w oczy. Cała grupa
weszła do środka, patrząc z niepokojem na osobę leżącą na posłaniu. Widać było
tylko białą czuprynę wystającą spod kołdry, reszta postaci była schowana.
Poczułem dziwny zapach, przypominał rzygowiny. Zatkałem nos wierzchem dłoni,
starając się tego nie wąchać.
- Co to za smród? – zapytała
Wendy. Samfu pojawił się na przedzie, podchodząc do łóżka. Wstrzymaliśmy
oddech, oczekując na to, aż Król Dram zsunie kołdrę. Chwila zamieniła się w
wieczność. Miałem wrażenie, jakby czas spowolnił. Oni jeszcze tego nie rozumieli,
ale przed nami leżało ciało. Samfu pociągnął za pościel i odsunął ją,
odsłaniając ciało. Usłyszałem krzyk, tak głośny, że aż zadzwoniło mi w uszach.
Należał do Króla Dram, który drżąc, odszedł krok do tyłu i potknął się,
upadając przy naszych nogach. Spojrzałem w stronę leżącego mężczyzny i poczułem
kolejną falę smrodu. Cała jego szyja, część twarzy oraz korpus był oblepione
śmierdzącą mazią. Musiał zwymiotować. Obok, przy jego ręce, leżało opakowanie
tabletek. Twarz była nieco sina, ale też miejscami biała. Wtedy zdałem sobie
sprawę, że biały kolor włosów to był zły trop. Dopiero, gdy Elizabeth kucnęła
żeby pomóc Samfu, a ja przyjrzałem się twarzy, zdałem sobie sprawę z tego, kto
przed nami leżał. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Czułem
jak odżywam, gdy patrzyłem na pustą i zastygłą twarzy Yamaraji Ellisa.
--------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
Okey trzeba napisać komentarz. Maks dalej będzie dla mnie postacią w kategorii B, może się jeszcze rozwinie w dalszej historii (o ile nie zginie) ale na razie to dalej jest dla mnie jedna z pobocznych postaci :x. A teraz ogólnie rozdział - Impreza na basenie jak zawsze spoko ^^ Chociaż brakowało mi gry w pytania/ wyzwania/ jakiś zawodów :/ Ale podejrzane akcje... co tu się dzieje, czy tutaj też zadziałał jakiś dziwny filtr percepcji? (Bo mam swoją teorię że to co się tam stało na basenie było sprawką tej osoby/ istoty którą widziała Carmen poprzednio), ale mam rozumieć że to też się z biegiem czasu wyjaśni :D A teraz zakończenie... Mnie aż zabolało. Biedny Yama! Tzn on miał umrzeć pierwszy, ale wtedy go jeszcze nie lubiłem... A teraz to jest aż smutne :( (Przeżywam teraz to co moja postać, ale o tym zaraz). Jeżeli miałbym podać trzech sprawców, to wydaje mi się że Cecily, Ethan lub Alice mogli tu mieszać, albo w ogóle tutaj dzieje się większa sprawa, bo w końcu sama Cecily wspomniała że kilku osób brakuje. Czy to tylko jedna ofiara czy jakaś rzeź po imprezie zaszła w hotelu? A teraz moja postać... Jeżeli on nie zabił to po tym procesie jak nie popadnie w depresję i się nie zabije, to przecież to nie będzie już Drama King a Mad King i z tego hotelu nic nie zostanie... Także ja czekam na kolejne rozdziały, wytłumaczenia i... [*] Yama!
OdpowiedzUsuńPs. Yama był w mojej 8 osób które to przeżyją... Teraz została tylko 6 (Jacob też do tej grupy należał)
Jak poznacie całą historię i motywację Maksa (nieważne czy przeżyje, czy nie) to wszyscy zgodzą się z przygotowaniem go w ten sposób ^^ Chociaż teraz wyszedł na przód i przewodzi grupie (w zupełnie inny sposób niż Jacob) to daleko mu od typowego lidera. W sumie racja, mogłem tutaj dodać coś jeszcze, żeby to spotkanie zyskało trochę charakteru, ale z drugiej strony to przez perspektywę Maksa i jego postępującą depresję zdecydowałem się na taki suchy opis, bo na basenie wydarzyło się sporo, tylko Maks nie poświęcał temu szczególnej uwagi. To nie był do końca filtr, ale na pewno ktoś wykonał ruch. Nie był to żaden przypadek.
UsuńYamy mi też szkoda. To będzie dziwny proces. Śledztwo powie niedużo, proces wyjaśni całość, ale z dziurami, a dopiero rozdział sprawcy/sprawców wyjaśni całość historii. Myślę, że ostatecznie wtedy będzie można docenić/niedocenić całość wydarzeń tego epizodu. No i prawda. Samfu jest takim dużym dzieciakiem trochę i ze śmiercią Yamy stracił oficjalnie wszystko. Jestem ciekaw ile z Twoich typów się sprawdzi :D
Dzięki za komentarz
A więc dobrze myślałem :D. Cóż prawda do tamtego rozdziału z rozmową z ‘demonem’ Ethana stawiałem, że Yama będzie jedną z osób, które przeżyją, ale po tamtym punkcie śmierć była dosyć oczywista w jego przypadku. Nie zdziwiłbym się jakby padł ktoś jeszcze lub nawet dwie osoby. Zabawnym byłoby, gdyby Olivier znowu zginąłby xD. Ale tak bardziej na serio, przypuszczam, że raczej będzie to Alice i/lub Mycroft, a sprawca próbuje wrobić Oliviera. Dopiero w następnym rozdziale pokuszę się spróbować rozwiązać tą sprawę, ale mam jak na razie dwa scenariusze – jeden, który już wspomniałem i drugi z Yamą zabijającym kogoś, a potem samemu będącym zabitym przez kogoś innego, ale to wszystko zależy od powodu, dla którego jego włosy stały się białe, bo jeśli dobrze pamiętam były czarne.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, jeśli mnie pamięć nie myli będzie to pierwsze morderstwo w zamkniętym pokoju, dlatego czekam by zobaczyć jak to będzie wykorzystane. Z tego co pamiętam pokój Oliviera miał skrywać jakieś tajemnice, więc zapewne niedługo się o tym dowiemy :). Zabójca jakoś musiał się wydostać z pokoju, więc zapewne będzie to trudno zauważalna kryjówka skąd morderca wypełźnie na początku następnego rozdziału wtapiając się w tłum albo tajne przejście do innej części hotelu. W drugim przypadku byłoby na pewno trudniej wytropić sprawcę, ale jak już mówiłem, akurat ta sprawa bez śledztwa nie zostawia wielu możliwości do tworzenia teorii, bo zbyt wiele może się stać w następnym rozdziale, ale jak na razie niepokoić może zachowanie Maksa na koniec tego. Raczej nie odniosłem wrażenia, żeby życzył źle Yamaraji, więc ten uśmiech można interpretować na dwa sposoby – cieszył się, że będzie miał co robić lub sam się jakoś przyczynił do tej śmierci lub innej, która zostanie zaraz odkryta. ;)
Kończąc, taka lekka i poniekąd dosyć personalna dygresja, którą przypuszczam, że niektórzy zrozumieją aż nad to. Postać Maksa porusza dosyć ważny problem dla osób piszących. Ściganie perfekcji jest oczywiście rzeczą naturalną, ale wrzucenie do dzieła lub chociaż jego części zbyt wielu emocji może doprowadzić do stanu kryzysowego w jednym lub drugim znaczeniu tego wyrażenia. Te historie mogą pochodzić z głębi naszych wyobraźni, ale osobiście nie uważam, żeby pisarz był ich częścią, no chyba, że jest bezpośrednio jedną z postaci występujących w świecie przedstawionym :P. Chciałbym wierzyć, że istnieje wiele wymiarów, „pięter wieży”, jak to ujmuje Stephen King w swojej Mrocznej Wieży, a historie, które są spisywane na karty papieru, niezależnie czy elektronicznego, czy tradycyjnego pochodzą właśnie z nich. Czym wtedy byłby pisarz? Medium, które nawiązuje kontakt z innymi światami i spisuje ich losy, tym samym zbliżając jego własny do tego obcego? Wbrew pozorom, samo to zjawisko jest dosyć głębokim problemem, ale nie mam zamiaru się bardziej rozpisywać, bo zaraz do 3 rzeczy jakie już aktualnie otwarłem dostanę ochoty napisać coś filozoficznego xD. Tak mnie w sumie coś natchnęło, więc jeśli nie zanudziłem czymś kompletnie nie na temat, dziękuję za przeczytanie tego komentarza.
Yamaraja za dużo zaczął wiedzieć, trochę jak niewygodna osoba w grze politycznej, która odkrywa sekret i musi zniknąć. Chociaż jego śmierć była równie przypadkowa jak i zaplanowana. Z całości teorii, nie mogę odnieść się do zbyt wielu treści, żeby nie spoilerować, ale zdecydowanie to jest schemat zamkniętego pokoju :D W sumie moje pierwsze starcie z takim schematem, postarałem się go pokonać na swój sposób ^^ Z pewnością sam wątek został rozpoczęty dawno temu i jak już poznacie bieg wydarzeń to zauważycie, że coś wskazywało na to, co się wydarzyło (ach te tajemnicze pomijanie jakichkolwiek informacji :D).
UsuńCo do całego procesu, to jako, że właśnie piszę jego końcówkę (no niestety, terminy mnie prawie dogoniły) to powiem tak. Śledztwo powie nie za dużo (chociaż da spory obraz tego, co się stało, ale nie do końca jak), proces wyjaśni wiele, ale jego rozwiązanie będzie uzyskane w nietypowy sposób, a całość dopełni się dopiero w rozdziale z perspektywy mordercy/morderców/samej ofiary/ofiar (w zależności, co się stało). Myślę, że dla jednych może to być jeden z lepszych procesów, a dla drugich jeden z gorszych, pewnie nic pomiędzy.
Ale co do ostatniego akapitu to w sumie się zgodzę. Postrzeganie pisarza jako swoistego medium jest ciekawe, ale ja osobiście nie wiem jak patrzeć na osoby piszące. Na pewno cały stan jest dla mnie czymś niesamowitym, a słowa i sposób w jaki ktoś je ubiera może niesamowicie odsłonić duszę człowieka. To jest bardzo ciekawe zjawisko. Ale do głębszej dyskusji również nie przejdę, bo zwyczajnie można by było pisać i pisać, a upał to skutecznie utrudnia :/ Warto się na chwilę zatrzymać i zastanowić, jak się na to patrzy.
Dzięki za komentarz!
Trochę zaskoczenie. Yama to był cwaniaczek, który miał dobrą taktykę nie wychylania się z grupy, a jednak nie przetrwał. Smutek, bo lubiłem go. Ciekawa reakcja Maxa. Nie pamiętam, by nie lubił on jakoś Yamy, więc chyba cieszy się, bo śledztwo daje mu coś do roboty.
OdpowiedzUsuńNa 80 % Alice psychopatka dodała tego alkoholu.