Epizod V - Rozdział 45: Twarz (Yamaraja Ellis)
Witamy Was serdecznie w kolejnym rozdziale Peccatorum. Będzie to jeden z dziwniejszych rozdziałów, jakie dotychczas napisaliśmy. To, co tutaj przeczytacie, może się wydawać nie pasować do końca do historii, ale jesteśmy pewni tego motywu i roli jaką odegra w nadchodzących wydarzeniach. W końcu w Hotelu Peccatorum wszystko jest możliwe :) Zapraszamy Was do lektury i prosimy o zostawienie po sobie komentarza oraz podesłanie bloga znajomym!
Rozdział 45: Twarz (Yamaraja Ellis)
Podniosłem
się powoli z łóżka. Zegarek pokazywał 7:45. Nie było sensu kłaść się z
powrotem. Byłem całkiem wyspany, a najbliższe dni miały być na tyle ciekawe, że
nie czułem potrzeby dłuższego spania. Za około 48 godzin mieliśmy spotkać się z
Porywaczami w galerii, żeby dowiedzieć się wszystkiego. Byłem bardzo ciekawy
tych informacji. Elizabeth była skryta i chociaż dzielnie pracowała, to
wydawało mi się, że nie było widać zbyt wielu efektów z jej strony. Mogła mieć
wiedzę, ale nie przekładała jej na informacje, których potrzebowaliśmy. Coś się
działo. Sam fakt tego, co przeżywała Carmen pokazywał, że coś było nie tak. Od
początku byłem pewien, że choroba była żartem, zagraniem, które miało nas
motywować do działania i o ile dużo na to wskazywało, to Florystka wyglądała na
naprawdę chorą. Nie znałem się na tym, ale nie musiałem być lekarzem, żeby to
zauważyć. Jeżeli jednak rzeczywiście choroba wpływała na głowę, to czy Carmen,
jako osoba chora jakkolwiek się zmieniła? Wydawała się być taka sama jak na
początku. Symptomy mogły być bardzo różne, ale skupiały się na czymś zupełnie
innym. Pociągnąłem się za kosmyk włosów, który niesfornie opadał mi na oczy.
Moja czupryna urosła, a po śmierci Lily nie było osoby, która mogłaby się tym
zająć. Jeszcze miesiąc w tym miejscu, a
będę wyglądał jak menel, pomyślałem.
Nie
powinienem skupiać się na chorobach, szczególnie, że nie miałem odpowiedniej
wiedzy. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak wiele leżało nie w moich rękach.
Udało mi się jednak rozpocząć eksperyment. Mogłem sprawdzić w przeciągu dwóch
dni aż dwie różne teorie. Przy odrobinie szczęścia mogłem poznać odpowiedź
przed spotkaniem. To mogło być czymś, co mogło przechylić szalę na moją
korzyść. Nie chciałem niczego kontrolować, ale czułem się bezbronny, co
skutecznie przekonywało mnie do zmiany taktyki. Podniosłem się i ubrałem, przy
okazji ogarniając poranną toaletę. Mój wzrok na moment zawiesił się na
aparacie, który leżał na stoliku tuż obok łóżka. Był niezwykle przydatny w
ostatnich czasach. Tuż przed ósmą opuściłem pokój. Poranny komunikat złapał
mnie, gdy przekręcałem zamek:
- Drodzy państwo,
wybiła godzina ósma – zaczął standardowo Lokaj – co oznacza, że za 15 minut odbędzie się śniadanie. Dodatkowo chciałem
przypomnieć państwu, że do godziny 15 chciałbym dowiedzieć się czy będą państwo
chcieli wziąć udział w pogadance. Wystarczy, że dostanę tą informację od jednej
osoby. Życzę miłego dnia.
Westchnąłem. Czas uciekał. Ruszyłem po schodach na górę i
wraz z innymi, po chwili usiadłem w jadalni przy stole. Samfu trzymał się
swojego zobowiązania i ponownie przygotował nam śniadanie. Tym razem wybór
kręcił się wokół różnych rodzajów kisielu, budyniu, płatków oraz innych, raczej
płynnych dań. Usiadłem obok Cecily i Ethana, którzy ostatnimi czasy bardzo się
do siebie zbliżyli. Nieuważny obserwator mógł uznać to za po prostu dziwne, ale
dla mnie było to prawie niezrozumiałe. Cecily była bardzo sprytną osobą, Ethan
był tchórzliwy i nie wiedział momentami, co się wokół niego działo. Nie potrafiłem
zrozumieć jak dwie, tak skrajnie różne osoby, mogły się ze sobą dogadać. Jedno
było pewne – osobą odpowiedzialną za tą znajomość była Aktorka.
- Dobra, czas na mnie
– stwierdził Maks, podnosząc trzy miski i kierując się w stronę drzwi.
- Chwila – Alice
aż się zerwała – Co robimy ze spotkaniem?
- Nas możecie wliczać
– Pisarz odpowiedział za nieobecne Julie oraz Elizabeth, po czym wyszedł z
jadalni.
- Ta trójka wygląda
jakby coś kombinowała – stwierdziła Wendy, gdy drzwi się zamknęły.
- Julia, Maks i Elizabeth?
– Alan, który stał przy jednej z kolumn, wypowiedział te słowa tak szybko,
że częściowo zgadywałem, co miał na myśli – Przecież
oni całymi dniami pracują. Siedzę tam z nimi, wiec wiem.
Zauważyłem,
że Alan miał bardzo nienaturalne ruchy. Trzymał się kurczowo swoich spodni.
Wyglądał przez to jakby bał się, że te mu za moment spadną. Wytężyłem wzrok,
ale nie zauważyłem niczego dziwnego. Mimowolnie przyjrzałem się klamrze paska.
Zamykając oczy słyszałem kliknięcie i widziałem upadającą Sandrę. Spodziewałem
się otrucia, ale śmierć przy pomocy skomplikowanego, rosyjskiego mechanizmu
ukrytego w gwieździe, było zaskoczeniem i to sporym.
- Wszystkim odpowiada?
To spotkanie – zapytała Carmen delikatnym głosem. Na niej również
zatrzymałem wzrok. W ostatnim okresie aż trzy razy trafiła do przychodni i to
dwa razy na moich oczach. Wyglądała bardzo słabo. Oczami wyobraźni widziałem ją
w trumnie. Byłem pewien, że gdyby się tam położyła to pomyliłbym ją z osobą
martwą. Mimo tego wszystkiego musiałem przyznać jedno – miała niesamowity błysk
w oczach. Nie miałem wątpliwości, że był przejawem niezwykłej inteligencji i
otwartości umysłu. Mogła sprawiać wrażenie nieco oderwanej od rzeczywistości,
ale była sprytna. Nie miałem pojęcia, dlaczego ja nie mogłem odnaleźć czegoś
podobnego w sobie. Nie chciałem już patrzeć na śmierci. To nie patrz, krzyknęło moje sumienie. Może rzeczywiście nadszedł
czas żebym wziął sprawy w swoje ręce?
- Masz jakieś
obiekcje? – zapytał Samfu.
- Myślę, że są one
uzasadnione – wtrąciła Agatha – Przecież
to oczywiste, że dowiemy się czegoś, co zmieni wiele. Być może całe
postrzeganie choroby.
- Alan – przerwałem
– Spędzasz z nimi dużo czasu. Powiesz nam
jak to wygląda? – przerwał Aaron.
Pechowiec spojrzał na niego i podrapał się po głowie, jakby
nie do końca wiedział jak to wszystko wytłumaczyć. W końcu zebrał się i
przemówił:
- Nie rozumiem wielu
rzeczy, bo są na tyle skomplikowane, że nawet Elizabeth nie do końca potrafi je
rozszyfrować – zaczął – ale wydaje mi
się, że cała choroba ma podłoże związane z głową, mózgiem, a nawet umysłem. Z
tego co zrozumiałem, chodzi o skupienie jakiejś dziwnej mieszanki chemicznej,
która przez wiele lat aktywowała się i teraz zaczyna przechodzić do fazy ataku.
Chodzi o jednej z obszarów w mózgu, który kontroluje procesy myślowe.
- I my jesteśmy na to
chorzy? Nie czuje się ani trochę inaczej – zdziwiła się Cecily – Jedyna osoba, po której poważnie widać
zmiany to Carmen, a nawet ona nie wygląda na chorą w ten sposób…
- Nie zapominajmy o
Ethanie – zaznaczyłem – On też ostatnio
miewa bóle głowy. To wszystko może być powiązane.
- Ethan jest po prostu
zmęczony. Wydaje mi się, że nie ma sensu dodawać do tego jakiejś specjalnej
teorii – odpowiedziała, a nasze spojrzenia się spotkały. Co ty kombinujesz, zadałem sobie
pytanie.
- Jak poznamy
szczegóły choroby to porównamy fakty, z tym co przeżywamy na co dzień i wtedy
dowiemy się na czym stoimy – wytłumaczyła Wendy. Miała racje. Ostatnio
zdarzało się to jej coraz częściej.
- Po prostu
zastanawiam się, czy nie powinniśmy się jakoś… przygotować? – chwilę ciszy
przerwała Carmen.
- Jak byś się chciała
na to przygotować? – zdziwił się Samfu – Chyba nie mówicie o kolejnych barykadach. Ostatnim razem skończyło się
to śmiercią Jacoba i Audrey.
- Nie musisz…
- Muszę – zaznaczył
ostro – Czasami zachowujecie się gorzej
ode mnie! Ten hotel nie jest sprawiedliwy. Pobyt tutaj nie jest sprawiedliwy.
Czemu nakładacie sobie opaskę na oczy po każdym procesie. Do pewnych rzeczy
należy się przyzwyczaić.
- Mamy przyzwyczaić
się do zabijania? – zdziwił się Aaron – Chyba
właśnie powinniśmy od tego odchodzić. Nie wierzę żeby cokolwiek zmusiło mnie do
zabicia. Nie jestem potworem.
- Każdy tak mówi, a
wiadomo jak to wszystko się kończy… - Agatha wstała i przeciągnęła się – Będę już szła. Jakby ktoś mnie szukał to
będę w magazynie.
- Pilnowanie magazynu
powoli staje się bezcelowe – zaznaczyła Alice – Pomieszczeń jest coraz więcej. Marnujemy tylko czas.
- I tak lubię tam
pracować – stwierdziła Agatha, po czym wyszła. Na reakcję łańcuchową nie
musiałem długo czekać, bo kolejne osoby zaczęły zbierać się do wyjścia od razu
za nią.
- Yama – z
rozmyślań wyrwała mnie Cecily – Idziemy
później do baru z Ethanem, Samfu i Wendy. Piszesz się?
- Jasne – powiedziałem
– Tylko trochę później. Muszę jeszcze
ogarnąć parę rzeczy.
Tajemniczy ton musiał ją
zaciekawić, bo widziałem błysk w jej oczach. Nie dopytywała. Wstałem i przed
wyjściem zdążyłem jeszcze usłyszeć Agathę, która obiecała przekazać Lokajowi
naszą zgodę na spotkanie. Zaśmiałem się pod nosem, gdy usłyszałem, że akurat ona
jest za to odpowiedzialna. Nie komentując jednak na głos, ruszyłem w stronę
windy. Przechodząc obok w oczy rzucił mi się Alan, a właściwie jego spodnie. Od
tej perspektywy widziałem dokładnie. Miał coś w kieszeni. Wyglądało to na
rewolwer albo inny pistolet, ale po co mu to było? Broń musiał wziąć ze
strzelnicy, ale przecież bronie tam były nabite ślepakami. Myślał, że będzie
się w stanie nią obronić? Może liczył, że kogoś nią nastraszy? Uderzyła we mnie
myśl, że skoro nawet on się zbroi to nikt w tym Hotelu nie czuł się bezpieczny.
Nawet ja zacząłem działać. Wczoraj udało mi się rozpocząć eksperyment. Musiałem
teraz zobaczyć, co z tego wyjdzie. Podwójne drzwi rozsunęły się i wszedłem do
środka windy. Wybrałem pomieszczenie gastronomiczne i po chwili byłem na
miejscu. Gdy dotarłem na właściwą część piętra, poczułem gamę niezwykle
przyjemnych zapachów, które sprawiły, że zakręciło mi się w głowie.
Uśmiechnąłem się widząc niektóre dania, ale musiałem przyznać, że śniadanie u Samfu
było na tyle sycące, że nie czułem się głodny. Cieszyłem się, że nie musiałem
go już tak dokładnie obserwować, bo w końcu znalazł sobie jakieś zajęcie i nie
błąkał się z głową pełną autodestrukcyjnych myśli. Mogłem skupić się na sobie.
Podszedłem do prawej części pomieszczenia, która przypominała mi trochę strefę
z warzywami i owocami ze sklepu. Rozejrzałem się, przypominając sobie, na co
ostatecznie się zdecydowałem. Chwyciłem jabłko i przetarłem je. Było czerwone i
kusząco błyszczało. Uśmiechnąłem się sam do siebie i schowałem je do kieszeni.
Kolejnym
punktem była siłownia. Miała tą przewagę nad basenem, że dostępne tam szafki ze
sprzętem mógł otworzyć każdy, ale właściwie nikt do nich nie zaglądał. W całym
hotelu, bez wątpienia, istniało wiele takich miejsc, ale to wyjątkowo mi odpowiadało.
Chodzenie tam również nie było podejrzane, w końcu kogo może dziwić, że ktoś
chodzi pobiegać na bieżnie? Otworzyłem drzwiczki i położyłem jabłko na jednej z
półek. Byłem bardzo ciekaw jak to wszystko będzie wyglądało wieczorem.
Zadowolony ze swojej pracy opuściłem siłownię i ruszyłem do pokoju. Teraz
mogłem się rozluźnić, chociaż wiedziałem, że przejście do pubu w takim gronie
musiało mieć jakieś drugie dno.
*
Było
chwilę po 15, kiedy otworzyłem drzwi do pubu. Odruchowo zerknąłem w stronę
bocznego korytarza, który wychodził na zaplecze, w którym Julia przygotowała
narzędzie zbrodni i czekała na biednego Oliviera. Po wejściu do środka,
zauważyłem, że pozostała czwórka już zaczęła się bawić. Zdziwił mnie fakt, że
do drużyny nie dołączyła Alice, która zawsze przodowała w czynnościach, które
obejmowały w jakikolwiek sposób alkohol. Musiała jednak wyczuć, że trunków
wysokoprocentowych brakowało na tym spotkaniu, bo gdy tylko usiadłem, to
zauważyłem, że na środku stołu stała beczka. Widniał na niej napis „sok”, który dosyć mocno rzucał się w
oczy. Moje zdziwienie, którego nie zdążyłem ukryć, wyłapała Cecily:
- Nie zawsze musimy
pić alkohol Yama – przywitała mnie.
- Cieszę się – powiedziałem,
siadając obok Ethana, który przesunął się i zabrał pelerynę, dając mi miejsce –
Nalejecie mi trochę tego?
- Nie zapytasz co to
jest? Skąd taka ufność kolego? – zapytał Samfu, podstawiając kubek pod
nieduży kran, z którego polała się gęsta, niebieska ciecz.
- Wasze kubki są już w
połowie opróżnione, więc musieliście już tego spróbować – zauważyłem.
- Sprytny chłopiec – powiedział,
podając mi naczynie. Powąchałem i poczułem ostry, owocowy zapach. Wziąłem łyka
i przeżyłem niemały szok, czując naprawdę przyjemny smak. Sok był pyszny.
- Skąd to się tu
wzięło? – zapytałem.
- Znaleźliśmy to na
zapleczu. Widocznie nasi porywacze nie chcą już nas rozpijać. Może zaczęli o
nas w końcu dbać? – Samfu uśmiechnął się do siebie, po czym pokiwał
przecząco głową.
- Smakuje nieźle – stwierdziła
Wendy – Chociaż nigdy nie piłam soku o
takim smaku.
- Najwyżej zginiemy w
piątkę. Poetycko, jak w starych dramatach – zażartował Samfu.
- Oj zamknij się – Cecily
szturchnęła go – Możemy na chwilę
zostawić te złe rzeczy i pogadać o czymś… luźnym?
- Jakieś propozycje? –
zapytałem.
- Może jakieś historie?
Znamy się już od miesiąca, a pewnie każdy ma jeszcze sporo wstydliwych
historii. Może najbardziej wstydliwe?
- Małe kroczki – powiedziałem
– Zacznijmy od mniejszych historii.
- Ja mogę zacząć – Ethan
pociągnął z kubka i odchrząknął – Zanim
opanowałem całość działania mojej mocy, zdarzały mi się pewne wypadki…
- Traciłeś przytomność
i przepowiadałeś śmierć osobom, które ginęły w ten sam sposób trochę później? –
zapytał Samfu. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Jeszcze parę dni temu
zachowywał się jak wrak. Szybko wrócił do normy, był jak yoyo, które raz
znajdowało się na górze, a raz na dole.
- Nie… - Iluzjonista
posmutniał – Po prostu moja moc była dla
mnie niezrozumiała. Wiem, że ciężko sobie wyobrazić potężnego Ethana
Incredible, który nie potrafi porwać widowni, ale rzeczywiście tak na początku
było. Podczas jednego z pokazów przygotowywałem magię związaną z zamianą!
- Dalej nie rozumiem
jak wykonujesz te wszystkie sztuczki – włączyłem się do jego opowieści.
- Widziałeś magię zza
kulis. Czas w nią uwierzyć – odpowiedział to niesamowicie teatralnym tonem
– Tak czy siak, historia była nieco…
żenująca. Ja, jako poczatkujący mag, poznający swoje prawdziwe ja, poznałem jak
bardzo magia bywa przewrotna. Sztuka polegała na zamianie mnie i stojącego dziesięć
metrów dalej manekina. Widownia traciła mnie z oczu dosłownie na sekundę,
podczas której miała nastąpić cała zamiana. Przy testach nie miałem z tym
większego problemu, ale na scenie – katastrofa.
Historie opowiadał gestykulując i machając płaszczem, przy
okazji o mało, co nie wytrącając mi kubka z dłoni.
- Kurtyna opada, ja
wypuszczam przygotowane wcześniej zaklęcie i… jedyną rzeczą, która się
przetransportowała był mój strój.
- Stałeś nagi? – zapytała
Wendy wybuchając śmiechem.
- W pozycji przypominającej
to – Ethan zaprezentował pozycję, w której dumnie prężył muskuły, ani
trochę nie zasłaniając dolnych partii ciała – Sala wybuchnęła śmiechem, a ja nie mogłem nawet przywołać swoich bomb
dymnych, który przetransportowały się na drugi koniec wraz z resztą mojego
sprzętu.
- Co za historia – Cecily
z uśmiechem pokręciła głową – Dobra, moja
kolej. W moim przypadku wydarzyło się to niedawno przed porwaniem. Pracowałam z
wyjątkowo niekompetentnymi osobami. Jeździłam po świecie wystawiać krótkie
scenki połączone z prelekcjami. Miały posłużyć początkującym aktorom w
przedstawieniu tego, jak wygląda ten zawód. Chociaż siedzieli tam ludzie w moim
wieku i młodsi to czułam się przy nich niesamowicie poważnie, jakby mój staż
sprawiał, że byłam od nich dużo lepsza. Tamtego dnia przygotowywałam się do
odegrania dosyć uwłaczającej sceny – miałam zagrać kobietę, która całkowicie
traci swoje człowieczeństwo, jedząc jak prosie i wręcz kąpiąc się w tym całym
jedzeniu. Następnego dnia miałam spotkanie z bardzo elitarną sekcją,
niesamowicie obiecujących adeptów sztuki kinowej… Moja ekipa pomyliła jednak
dnie i to niestety w tej gorszej kombinacji…
- Poszłaś do
biznesmenów odegrać tą scenkę z jedzeniem? – Samfu zaśmiał się potężnie – Co za porażka!
- Niestety. W moim
zawodzie patrzymy na takie sceny z dystansem, ale było mi cholernie głupio…
Całe szczęście nie odcisnęło to piętna na moim ostatnim projekcie filmowym
przed przyjazdem tutaj. Wkręciłam się w nowoczesną interpretacje sztuki „Romeo
i Julia”.
Kiwnąłem z uznaniem głową, pociągając łyk soku.
- To ja tylko powiem –
wtrąciła Wendy – Że kiedyś miałam
chłopaka. Problem był taki, że on nie wiedział czym się zajmuję, a sam wydawał
się być niesamowicie zdystansowany do jakiegokolwiek tematu związanego chociaż
trochę z seksualnością. Nawet nie macie pojęcie jak się zdziwiłam, gdy w pokoju
vip, wykonując najdroższy i najbardziej erotyczny taniec, podczas rozkroku przy
twarzy klienta, zobaczyłam, że to był on… Rozstaliśmy się krótko po tym.
- Ubierałaś się tak na
co dzień i tego nie zauważył? – zdziwił się Ethan.
- Przecież nie
chodziłam tak po ulicach… Po prostu lubię ubierać się w strój, który nie
ogranicza mi swobody ruchów.
- Widać – uśmiechnął
się Samfu.
- Całe moje życie jest
jedną porażką, więc nie wiem, co dokładnie mógłbym opowiedzieć – powiedziałem
zgodnie z prawdą – Ale na myśl przychodzi
mi jedna historia.
- Dajesz Yamuś, jestem
pewien, że rozłożysz na łopatki konkurencje.
- Wszystko zaczęło się
od nałogu mojego ojca – zacząłem historie, przybierając minę zagorzałego
pokerzysty – Wciągnął mnie w hazard i
chociaż to ja musiałem go z niego wyciągać, to wczułem się w historie.
Wyobraźcie sobie jak ciężko było mi spłacać długi rodzinne, a potem jeszcze
walczyć o coś więcej. Byłem jednak cholernie dobry i potrafiłem ograć prawie
każdego, kto stawał na mojej drodze. Jedynym problemem, który przeszkadzał mi w
sukcesie byli… oszuści. Karciani oszuści, którzy mieli ręce sprawne jak Ethan,
a może i bardziej…
- Sprawdzałeś? – zapytała
Wendy, a przez pub przeszedł stłumiony chichot.
- Byłem młody, a poza
tym, zupełnie nie o to tutaj chodzi – oburzyłem się, chociaż nie mogłem
powstrzymać się przed delikatnym uśmiechem – Wracając jednak do historii – wydarzyło się to, kiedy spotkałem takich
oszustów po raz pierwszy. Wiedziałem, że w karty gra masa krętaczy, sam jestem
jednym z nich, ale nigdy nie spotkałem takiego zespołu jak wtedy. Składał się z
trzech osób, które niepozornie dosiadły się do mojego stolika. Kompletnie się
nie poznałem, że coś nie grało. Byłem młody i uderzyło mi do głowy to, że
jestem niepokonany.
- Wygrali z tobą? – zapytała
Cecily.
- Rozgromili mnie.
Najpierw straciłem wszystko, co wygrałem tamtego dnia i chociaż nie było tego
aż tak dużo, to zabolało mój portfel, a potem przegrałem… godność.
- Godność? – Samfu
z trudem powstrzymywał śmiech.
- Wygrali wszystkie
moje ubrania. Zostałem w skarpetce.
- Nie wierzę – Samfu
wybuchnął takim śmiechem, że nawet nie próbowałem go zatrzymywać. Bałem się
żeby przypadkiem nie udławił się sam z siebie.
- Chwila, czemu tylko
jedna skarpetka? Nie mogli ci zostawić już dwóch, żebyś miał zasłonięte obie
nogi? – zdziwiła się Cecily. Spłonąłem rumieńcem.
- Ta skarpetka nie
była na stopę…
- Och – Cecily
spojrzała na mnie z powagą, chociaż jej mimika zdradzała, że sytuacja rozbawiła
ją kompletnie.
Moja
sytuacja wywołała największą wrzawę, ale gdy ta w końcu ucichła głos zabrał
Samfu. Wykorzystałem zamieszanie, żeby w spokoju obserwować ruchy i gesty
Ethana oraz Cecily. Bardzo mnie interesowało to, co mieli mi do przedstawienia.
- Moja historia jest
właściwie trochę skomplikowana…
Wyłączyłem się. W mojej głowie odbywała się surowa analiza.
Wiedziałem, że przeczytanie Carmen było niemożliwe, ale Ethan był oczywisty.
Zachowywał się naturalnie, chociaż jego ruchy były nieco ospałe. Od jakiegoś
czasu miał mało do powiedzenia odnośnie siebie i tego, co robił. Nie mogłem nic
na to poradzić, sam zacząłem to częściowo wykorzystywać, bo wydawało mi się, że
Ethan jest osobą niesamowicie istotną. Był silny i w takich warunkach, gdzie
nie groziła nam interwencja policji, czy innych służb, mógł dyktować warunki.
Kontrolowanie go byłoby czymś ważnym, ale istniał jeden problem – Cecily.
Pilnowała go i sama wywierała na nim jakiś wpływ. Nie byłem do końca pewien, co
kombinuje, ale uważałem, że Aktorka jest osobą zdolną do wielu rzeczy. Lubiłem
z nią spędzać czas przede wszystkim, dlatego że sporo się od niej uczyłem. Była
niesamowitą manipulantką, która wbrew pozorom niesamowicie dbała o własne
dobro.
- Słonie zaczęły rozganiać
całe towarzystwo, a wtedy przez dach, do pokoju wpadł szeryf. Nie macie pojęcia
jak bardzo się zdziwiliśmy. Każdy jednak wiedział co robić i gdy on się
podnosił to pobiegliśmy w inne strony. Bangkok to szalone miasto… - usłyszałem
dalszy fragment historii Samfu, ale ten wybił mnie z rytmu tylko na chwilę.
Moje myśli bardzo szybko odgradzały się murem od reszty świata. Sanktuarium
Yamy. Yamraja. Moje wspomnienia wróciły do domu. Rodzice na pewno zastanawiali
się czemu się nie odzywam. Wyciągnąłem ich z długów, byli mi sporo winni, ale
to była rodzina, więc po prostu puściłem wszystko w niepamięć, szczególnie, że
sam nie narzekałem na braki w finansach. Czy jeszcze kiedyś będę mógł ich
zobaczyć i nasłuchać się o tym jaka karma na mnie czeka?
- Wtedy go pocałowałem.
No i właściwie to się nawet tego nie wstydziłem. W sumie to całkiem fajna
historia – na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
- Chwila, czy nie
mieliśmy opowiedzieć czegoś, czego się wstydzimy? – zastanowiła się na głos
Wendy.
- Moje życie jest świetne,
niczego się nie wstydzę – zaśmiał się perliście.
- Pewne rzeczy się nie
zmieniają – westchnąłem, pociągając kolejny łyk z kubka.
Posiedzieliśmy
w pubie przez najbliższe parę godzin. Zaskoczyło mnie to jak dobrze do
towarzystwa wpasowała się Wendy. Ona sama potrzebowała takiego wypadu, widać
było jak przeżywała brak Mycrofta i jak mocno odskoczyła myślami od tego, co
się działo. Zebrałem się w końcu do wyjścia i wpadłem do jadalni, w której
zastałem jedynie Julię. Przywitałem się z nią i nawet nie zaczynałem tematu, bo
widziałem po jej minie, że jest zmęczona. Zjadłem resztki, które zostały w
kuchni i zacząłem się coraz bardziej zastanawiać, czy nie poświęcić trochę
czasu i pomóc Samfu w prowadzeniu tego miejsca. Gotowanie było dobrym środkiem
do tego, żeby zdobywać informacje i wypaść z kręgu podejrzanych. Nawet Audrey
nie była specjalnie podejrzewana, kiedy zrobiła swoje. Ja nie chciałem
wykorzystać tej nietypowej super mocy do niecnych celów.
Przed
samym snem pokręciłem się jeszcze trochę po hotelu, kończąc wędrówkę na
piętrze, na którym znajdowała się siłownia. Gdy podchodziłem do szafki, w
której zostawiłem jabłko, poczułem ekscytacje. Zupełnie jak podczas gry o
wysoką stawkę, a ta tutaj, również taka była. Uchyliłem drzwi i zauważyłem od
razu, że jabłko było na swoim miejscu, co na chwilę zgasiło mój zapał. Wziąłem
je do ręki, zastanawiając się, co poszło nie tak, gdy zobaczyłem, że z drugiej
strony było nadgryzione, a w miejscu ugryzienia była wbita karta. As pik. Wyciągnąłem
ją, chociaż była wbita dosyć głęboko. Od razu zauważyłem literki, układające
się w krótkie, aczkolwiek treściwe zdanie.
- „Jutro 18. Twój
pokój. Przygotuj wszystko.” – nie wiedziałem czemu, ale przeczytałem to na
głos. Rozejrzałem się odruchowo, ale na siłowni nie było nikogo oprócz mnie.
Mimo tego poczułem się nieswojo. Zabrałem oba przedmioty i szybkim krokiem
opuściłem piętro. Winda zabrała mnie w okolice recepcji, żebym już po chwili
znalazł się w swoim pokoju. Dopiero tam odetchnąłem, zupełnie jakby wraz z
kartą przeszło na mnie coś więcej. Nie wierzyłem w takie bzdury. Otrząsnąłem
się i przygotowałem do snu. Po prysznicu zasnąłem jak dziecko…
*
Obudziłem
się nagle, jakby ktoś mnie potrząsnął. Zauważyłem jednak, że jestem sam. To
było dziwne odczucie. Poderwałem się i sięgnąłem po aparat. Wszystko było na
swoim miejscu. Musiałem go dzisiaj mieć przy sobie. Wczoraj wolałem nie
ryzykować, szczególnie po tym jak wiele osób zainteresowało się moim nowym
hobby. Ludzie tutaj byli strasznie spostrzegawczy. Nie doceniałem ich zmysłu
obserwacji, a oni doskonale wiedzieli, że coś się święci. Dopiero to
uświadomiło mnie jak naiwny byłem. Byłem na takim etapie, że już od dawna
powinienem był wiedzieć o tym, że nadejdzie taka chwila, w której każdy będzie
szukał asa w rękawie. Ja byłem prawie bezbronny. Z tą smutną myślą odłożyłem
aparat i podniosłem się, żeby przygotować się na kolejny dzień. Ogarnąłem się i
spojrzałem w lustro. Dzisiaj miałem własne sprawy do załatwienia, ale wielkimi
krokami nadchodziło spotkanie z Lokajem. Byłem ciekaw tego, co będę robił za 48
godzin, po obu spotkaniach. Jak będę się czuł i jak wiele zmieni się wśród
uczestników tego pokręconego eksperymentu.
Wybrałem
się na śniadanie, na którym nie pojawił się nikt z przychodni, ale za to cała
reszta. Nie wnikałem w to, po prostu zjadłem, nie za bardzo skupiając się na
rozmowach. Byłem pogrążony w myślach i na swoje nieszczęście tarmosiłem
nieszczęsny kosmyk moich włosów.
- O czym tak myślisz
Yama? – zapytał Aaron. Był bystry. Wszyscy byli, to mnie najbardziej
zaskakiwało. Chwila mojej nieuwagi nie przeszła bez echa.
- Po prostu jestem
zmęczony – skłamałem płynnie, bez mrugnięcia okiem – Wygodne łóżko nie oznacza dobrego snu – Źródło: Yamaraja Ellis.
- Chwila, nie znam
tego powiedzonka – zdziwiła się Alice.
- Bo jest moje? – uśmiechnąłem
się do niej.
- Zawsze… - zaczęła.
- Mam rację – wtrąciłem
– Przecież nie podawałbym wam fałszywych
informacji.
Temat perfekcyjnie odbiegł ode mnie, co bardzo mi
odpowiadało. Ludzie zjedli, porozmawiali, nawet nie przywołując zbytnio
nadchodzącego spotkania z Lokajem. Wtedy, jak na zawołanie, poruszyła go
Agatha:
- Powiedziałam wczoraj
Lokajowi, że przyjdziemy na spotkanie w komplecie.
- Oby oddał nam na nim
Mycrofta. Boję się pomyśleć, co z nim robili przez ten cały czas – Wendy
brzmiała stosunkowo poważnie jak na poziom zmartwienia. Pozytywnie mnie
zaskakiwała pod nieobecność Hakera.
- Myślę, że Mycroft
może być motywem – rzucił beztrosko Samfu. Ludzie spojrzeli na niego z
mieszanką zaciekawienia i obrzydzenia.
- Nie traktuj go tak
przedmiotowo – skarciła go Twórczyni Zabawek.
- Wątpię żeby zrobili
z kogoś swojego pionka. Nie powtórzą błędu, który popełnili z Naessem – zawyrokował
ponurym głosem Aaron.
- Może go zabiją? Albo
każą mu kogoś zabić? – Król Dram zdawał się nie usłyszeć naszych słów,
chociaż byłem pewien, że robił to celowo.
- Nie mam ochoty tego
słuchać – Wendy wstała. Nie widziałem w jej zachowaniu nerwów, raczej
zmęczenie. Samfu potrafił zajść za skórę.
- Ja przejdę się do
przychodni. Zobaczę jak sobie radzą – zakomunikował Alan. Parę osób
poinformowało grupę o swoich planach, ale ja wolałem się nie dzielić. Sam do
końca nie wiedziałem czym się zająć do godziny 18:00. Byłem gotowy na
spotkanie, ale wciąż miałem pewne obawy. Wewnętrznie czułem potrzebę, żeby się
w jakiś sposób zabezpieczyć. Nie wiedziałem jak potoczy się cała sytuacja i
chociaż jabłko było dobrym omenem, to wciąż czułem obawy. Nieduże, ale
istniejące.
Opuściłem
jadalnie i pokręciłem się po hotelu. Tym razem unikałem zarówno Ethana jak i
Cecily. Nie miałem ochoty ryzykować, że mnie rozkojarzą. Nie musiałem się dużo
trudzić, żeby ominąć większość mieszkańców Hotelu, zostało nas czternastu, a
właściwie trzynastu, odliczając Mycrofta. Uniknięcie pozostałej dwunastki, na
tylu piętrach, było proste. Niektórzy spędzali czas w jednym, konkretnym
obszarze, ale były też osoby, które znikały na cały dzień i dało się je spotkać
tylko podczas śniadania, obiadu lub kolacji. Do takiej grupy należał na pewno
Samfu. Miałem okazję spędzić parę dni w jego stylu i musiałem przyznać, że
poruszał się naprawdę nieszablonowo. Nie dało się go wyczuć. Dodatkowo znał
hotel jak mało kto inny. Na domiar wszystkiego zbierał dodatkowe informacje od
Maksa, a nie ulegało wątpliwości, że trzymał w garści również inne osoby. Nawet
nie chciałem wiedzieć jak zmusił ich do współpracy.
Odwiedziłem
po drodze kino, w którym akurat nikogo nie było, wpadłem na moment do
warsztatu, a nawet spędziłem trochę czasu w czytelni. Cieszyłem się, że mogłem
poruszać się po hotelu, nie przedstawiając zbyt wielu kluczowych informacji.
Gdyby ktoś mnie dobrze znał od razu przejrzałby, że moje wizyty na siłowni nie
trzymają się kupy, bo nie lubiłem zbytnio wysiłku fizycznego. Używki też mnie
nie kręciły, ale tworząc mylny lecz stały obraz siebie samego, mogłem wykreować
Yamę, który może w każdej chwili zaskoczyć wszystkich. Lubiłem zostawiać sobie
takie furtki. Nie odczuwałem nawet nudy, chociaż kręcenie się bez celu po
korytarzach na to nie wskazywało. Żyłem spotkaniem, które nadchodziło. Mogłem
poprowadzić wszystko w odpowiedni sposób. Sprawić żeby każdy uciekł. Miałem w
głowie plan na moment, gdy opuszczę ten hotel. Liczyłem w głębi, że wrócę do
siebie i zrelaksuję się tak, jak na to zasłużyłem. Mogłem nawet kupić wymarzone
świnki morskie. Odwiedzić ulubioną restaurację z chińskim jedzeniem. Małe
rzeczy potrafiły bardzo ucieszyć.
*
Godzina
18:00 wybiła nagle. Czekałem w pokoju. Usiadłem na fotelu i nerwowo stukałem
palcami o poręcz. Aparat leżał na stoliku obok drugiego z przygotowanych
siedzisk. Mój gość miał wejść, spojrzeć na urządzenie i wtedy mogła rozpocząć
się prawdziwa rozmowa. Wydarzenie, które przeczyło temu, w co wierzę, a raczej
temu, w co nie wierzyłem. Przetasowałem karty, które pomagały mi się nieco
odstresować. Ich szelest koił nerwy. Pukanie do drzwi z pewnością
przeszkodziłoby mi w kolejnej sztuczce, ale udało mi się ją w porę dokończyć.
Nie podnosiłem się, bo zostawiłem otwarte drzwi. Pukanie ustało. Już myślałem,
że osoba, na którą czekałem, zrezygnowała, ale po chwili ktoś pociągnął za
klamkę, nieśmiało, jakby bał się, że zrobi jej krzywdę. Gość wsunął głowę do
środka i rozejrzał się. Nasze spojrzenia się spotkały. Obserwowałem go ze
spokojem, a on ostrożnie wszedł do środka. Przesunął zamek.
- Yama? – zapytał
– Chciałeś się ze mną widzieć?
- Tak – odpowiedziałem
krótko – Siadaj.
- Coś się stało? – brzmiał
na przerażonego. Tak jak zawsze.
- Ethan, usiądź po
prostu i spójrz na aparat.
Był podejrzliwy, ale posłuchał mnie. Byłem jego
przyjacielem, dlaczego miałbym go oszukiwać?
Usiadł naprzeciwko
mnie. Półmrok, jaki stworzyłem w pokoju teraz działał na moja korzyść, ale
byłem pewien, że za chwilę poczuję się w nim nieswojo. Iluzjonista usiadł i
niepewny spojrzał na aparat. Na efekt nie musiałem czekać długo. Wygiął się
nagle, jakby rażony prądem, po czym osunął się na fotelu. To, co zobaczył tak
na niego działało, o czym przekonałem się przypadkiem. Zdjęcie zapisane na
pamięci urządzenia przedstawiało obraz, który jakiś czas temu wyniosłem z
pracowni malarskiej. Wtedy nie rozumiałem po co to robiłem, ale teraz zrobiło
się to jasne. Malunek był schowany, a ja miałem go pod ręką. Przeczucie mnie
nie myliło, wiedziałem, że sfotografowanie go będzie dobrym pomysłem.
Przedstawiał twarz, czegoś w stylu demona, powykrzywianą w złości. Zauważyłem
jak to działało na Ethana już wcześniej, gdy po raz pierwszy odwiedziliśmy
pracownie malarską. Wtedy upadł i przepowiedział śmierć Sandrze oraz Lily.
Teraz podniósł powoli głowę i spojrzał na mnie. Przeszedł mnie dreszcz, gdy
zobaczyłem jego zimne, czerwono-różowe oczy.
- As – zarechotał.
Jego głos nie przypominał ani trochę tego należącego do Ethana – Widzę, że udało ci się przyprowadzić tego
głupca. Bardzo mnie to cieszy.
- Jak mam się do
ciebie zwracać? – nie miałem żadnej wiedzy o istocie, która przede mną
siedziała. Samo jej istnienie nie mieściło mi się w głowie, już nie mówiąc o
tym, że odkryłem jak go obudzić przez przypadek. Przeczucie mnie nie myliło.
- Pytasz mnie o moje
prawdziwe imię?
- Wystarczy sposób, w
jaki mam cię tytułować – zapewniłem.
- Mówi mi Sam. Gdybym
zdradził ci swoje prawdziwe imię mógłbym przez przypadek doprowadzić do tego,
że pomieszałoby ci się w głowie. Chyba tego nie chcesz, co Asie? – miałem
wrażenie, że jego głos, a może sama obecność, wypompowywały powietrze z pokoju.
Oddychało mi się coraz ciężej. Nie byłem w stanie tego zaakceptować.
- Kim jesteś? Częścią
Ethana?
- Tego tchórza? – Sam
ponownie zarechotał, przy okazji opluwając się. Strużka śliny pociekła na
różową kamizelkę – Jestem jego źródłem
mocy i największym koszmarem.
- Nie jest to takie
istot… - zacząłem, ale demon mi przerwał.
- To jest bardzo
istotne. Dawno z nikim nie mogłem pogadać, czas to zmienić. Ostrzegałem tego
głąba przed tym, że ktoś w końcu przejmie nad nami kontrole, ale nie słuchał,
więc postanowiłem, że będę współpracował z kimś ciekawszym. Jesteś kimś takim
Asie. Jesteś nawet ciekawszy niż…
- Nie chcę przejąć nad
nim kontroli. Przynajmniej nie w taki sposób. To znaczy…
- Nie chcesz żeby to
tak brzmiało? Będzie. Taka natura manipulacji – Sam dopiero teraz odłożył
na bok aparat, który chwycił Ethan - Ładnie tu wyszedłem prawda? To mój portret.
Stąd przebudza mnie zawsze, gdy na niego spojrzę.
- Długo wytrzymujesz
po takim przebudzeniu? – zapytałem. Nie musiałem w niego wierzyć, ale
informacje i tak mogły mi się przydać.
- Parę godzin, po czym
oddaje władze Ethanowi. To głąb, ale dobrze mi się w nim żyje. Jakbym przejął
kontrolę na dłużej to mógłby tego nie przeżyć…
- Może w takim razie…
- zacząłem, ale ten znowu mi przerwał.
- Pospieszmy się żeby
nic mu się nie stało? O to bym się nie martwił, ale masz rację. Nie mamy czasu,
żeby nie wzbudzić zbędnych podejrzeń. Mój zwyczaj każe mi opowiedzieć genezę,
więc w skrócie ci ją przytoczę. Jestem demonem, który wpadł na Jaydena osiem
ludzkich lat temu. Młody Jayden szukał mocy, a ja szukałem domu. Pomogliśmy
sobie nawzajem. W taki sposób narodził się JEDYNY i NIEPOWTARZALNY, Ethan
Incredible! – ostatnie słowa wykrzyczał tak, że wątpiłem czy wyciszenie
pokoju to stłumi. Musiałem złapać się za uszy, żeby uchronić je przed hałasem.
Demon zaryczał ze śmiechu. Ewidentnie go to rozbawiło – Biedny Ethan miał ciężko w domu, ale przekląłem jego ojca. Starzec
średnio kontaktuje z rzeczywistością, a Ethan zupełnie przypadkowo o nim
zapomniał…
Słuchałem
słów Sama z przerażeniem. Zdałem sobie sprawę w jak niebezpieczną grę w tym
momencie grałem.
- Nie musisz się mnie
obawiać – uspokoił mnie, chociaż jego słowa, które ewidentnie nawiązywały
do moich myśli, wcale mnie nie pokrzepiały. Wręcz odwrotnie – Ethan też nigdy nie miał źle w mojej
obecności. Nie chcę jednak spędzić całej wieczności uwięziony w tym marnym
przybytku. Możemy sobie pomóc nawzajem.
- Co masz na myśli? – zapytałem,
nie wiedząc, czy to była propozycja, żebym pomógł Ethanowi uciec, czy żebym
doprowadził do większej ucieczki.
- Jestem cierpliwy.
Zacznij od swojej propozycji – zmienił nagle ton głosu. Wyszczerzył zęby – Swoją drogą dziękuje za oświetlenie. Czuję
się w nim dużo lepiej.
- Chcę żebyś na moje
zawołanie… znaczy się na moją prośbę słuchał mnie i pilnował, żeby w tym
miejscu nie doszło już do rozlewu krwi. Pracujemy nad sposobem wyjścia i im nas
jest mniej tym ciężej to osiągnąć – ciężko było mi złożyć jakiś racjonalny
i trzymający się kupy argument. Nie wiedziałem, co może zadowolić taką istotę.
- Mam być twoim… psem?
– zabrzmiał ostro. Poczułem, że przekroczyłem granicę. Wnętrzności ścisnęły
mi się w pięść. Bałem się, ale nie miałem nawet jak uciec. Zaprosiłem go do
swojego własnego pokoju.
- Nie, nie, po prostu…
- Mam pilnować, żeby
nikt nikogo nie skrzywdził, tak? – droczył się ze mną. Widać to było po
uśmiechu.
- Możesz to zrobić?
- To nie jest takie
proste. Musisz wypowiedzieć swoje żądanie, a ja muszę zawczasu przedstawić
swoje – ostatnie słowa zaakcentował.
- Twoje żądanie?
- Myślisz, że będę
pracował za darmo Asie? – demon się zaśmiał – Pomożemy sobie nawzajem. Chcę się stąd wydostać, a nie zrobię tego,
jeżeli Ethan lub mój wzór, tego nie zrobią.
Demon doskonale mnie przeczytał, bo ponownie nie zdążyłem
zadać pytania, kiedy się odezwał.
- Jeżeli zginę, mój
wzór zapiszę się na jednym z przedmiotów. Jestem istotą, która powstała przy
pomocy bardzo potężnego wybuchu, dawno temu. Właściwie to kiedyś byłem czymś w
stylu ludzia. Zginąłem jednak w ogromnej eksplozji skupionej wiązki, która
sprawiła, że rozpadłem się, ale mogłem się uratować, ponieważ podczas momentu…
„rozpadu”, zdołałem wyryć się na pewnym amulecie. Byłem w nim uwięziony setki
lat, aż w końcu ktoś go znalazł i założył. Wynudziłem się za wszystkie czasy.
Nie lubisz nudy, co Asie? – Demon spojrzał na mnie. Dopiero teraz zdałem
sobie sprawę jak bardzo spięty jestem. Pokiwałem jednak zesztywniałem karkiem –
Tak samo stanie się jakby Ethan zginął.
Chcę żebyś wtedy przejął coś, w czym zostanie zapisany mój wzór i przekazał
informacje o mnie komuś innemu. Muszę stąd wyjść, a wiem, że bez pomocy
któregoś z was mi się to nie uda.
- Po czym poznam… Ten
wzór? W sensie, co mi wskaże, że jesteś w danym przedmiocie? – zapytałem
powoli, nie wiedząc jak właściwie sformułować pytanie. Wtedy poczułem delikatne
uderzenie na karku. Odwróciłem się, ale nie zobaczyłem nikogo. Sam obserwował
mnie uważnie.
- Poznasz. Zapewniam
cię.
- I jak się zgodzę, to
wystarczy, że wypowiem swoje żądanie?
- Dokładnie. Pomyśl
tylko dobrze, lubię kreatywne osoby.
Musiałem
wyglądać specyficznie, bo spojrzał na mnie i się wyszczerzył jeszcze szerzej.
- Nazywam się Sam.
Wiesz dlaczego? Bo dzięki temu Ethan jest zawsze Sam! – dopiero po chwili
wsłuchiwania się w demoniczny rechot, zrozumiałem, że to musiał być żart.
Zaśmiałem się nerwowo – Dobra, gadaj
czego chcesz.
- Nie pozwól nikomu z
pozostałych gości umrzeć. Wtedy ci pomogę – nie wiedziałem skąd u mnie było
tyle odwagi, ale wypowiedziałem te słowa wyjątkowo pewnie.
- Jesteś pewny, że
dotrzymasz wtedy słowa? Jesteś pewien swoich słów? – zapytał. Spojrzałem na
niego, nie wiedząc, czy próbuje mnie oszukać, czy po prostu mnie sprawdzał.
Musiałem zaryzykować.
- Tak. Całkowicie
pewien – jego obecność mnie onieśmielała. Była nowym, nieznanym i dziwnym
zjawiskiem, którego mój umysł nie mógł pojąć. Starałem się to objąć myślami,
ale nie potrafiłem się zbytnio skupić.
- Widzę, że dobry z
ciebie towarzysz Asie – Sam wstał – Będę
ci musiał jeszcze sporo przekazać, ale na ten moment mamy umowę!
----------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
Komentarze
Prześlij komentarz