Epizod V - Rozdział 41: Zamęt (Jacob Andrew Samfu)
Epizod V: Gdzie Diabeł mówi
dobranoc
Witamy Was serdecznie w piątym epizodzie Peccatorum pt. "Gdzie Diabeł mówi dobranoc". Prace nad rozdziałami tu zawartymi jeszcze trwają, ale mamy nadzieję, że nie będzie żadnych przerw, aż do kolejnego procesu/egzekucji (o ile do nich dojdzie). Będzie to epizod długi, przypominający trochę te pierwsze, gdzie będą zarysowywane kluczowe dla fabuły wątki związane z niektórymi postaciami oraz chorobą/wirusem, który zagraża całemu światu. Mamy nadzieję, że Wam się spodoba i wciągnięcie się w niego solidnie :)
Rozdział 41. Czas na początek V epizodu! Zaczynamy od perspektywy Samfu, który ma naprawdę dużo na głowie po ostatnich wydarzeniach. Zobaczycie jak jego kreacja znowu skręciła w bok, tworząc naprawdę rozbudowaną i wielowarstwową postać. Chociaż rozdział standardowo zapowiada "aftermath" po procesie, w którym pożegnaliśmy się z dwoma kolejnymi postaciami, to myślę, że będzie to wyjątkowo ciekawy rozdział otwierający epizod. Ocenicie to sami, zapraszamy Was do czytania oraz zostawienia komentarza pod rozdziałem oraz rozesłania bloga znajomym!
Rozdział 41: Zamęt (Jacob Andrew Samfu)
Lokaj
zabrał Mycrofta na podwyższenie. Po chwili zniknęli za drzwiami, prowadzącymi
do pomieszczenia, gdzie badaliśmy dowody. Westchnąłem. Z tego pomysłu pana
Goldenwire nie mogło wyjść nic dobrego. Nienawidziłem jego głupoty. Przygryzłem
wargi. Byłem niecierpliwy i rozkojarzony. Wszystko zaczęło się od śmierci
Jacoba. Nie byłem w stanie pojąć, jak ogromne piętno to na mnie wywarło.
Rozumiałem to, ale nie potrafiłem złożyć w całość. Rozwiązanie mojego problemu
leżało gdzieś obok. Spojrzałem odruchowo na Yamę. Nie odstępował mnie nawet o
krok. Widział moje wybuchy i moje doły. Wyciągał mnie z nich, chociaż nie
dostawał nic w zamian. Ciągle go odrzucałem. Był moim przyjacielem, tym
prawdziwym, nie takim jak Jacob. Zacisnąłem pięści. Życie w tym hotelu stało
się naprawdę ciężkie. Nie czerpałem już z tego aż takiej radości. Patrzenie na
mordujące się nawzajem Lily oraz Sandrę było kwintesencją tej dołującej
atmosfery.
- Mam dość tej
niesprawiedliwości. Cholerne Duchy naginają zasady do swoich potrzeb. Widać, że
nie byli gotowi na nas – warknęła Wendy. Pierwszy raz widziałem ją
zdenerwowaną. To była miła odmiana.
- Przez to zginęły
Irys i Dzwonek. Przez to zabrano Narycza… - westchnęła Carmen.
- Ktoś powinien coś
zrobić z tym, co się tutaj dzieje – warknęła Agatha.
- W tym momencie
powinniśmy stąd wyjść – Cecily chłodno sprowadziła nas na ziemię.
Miała
rację. Ruszyliśmy w górę i po chwili jechaliśmy windą. Zatrzymała się przy
recepcji, a przycisk odpowiedzialny za salę procesową wkrótce zgasł. Nie
mieliśmy dostępu na to piętro.
- Musimy sporo
ustalić. Czy wszyscy jutro pojawią się na śniadaniu? – zapytał Maks.
- Tak, tato – odpowiedziałem
z uśmiechem. Nikt mi nie zaprzeczał, więc Pisarz kiwnął głową i ruszył schodami
na górę. Wracał do swojej kryjówki. Musiałem go jednak pochwalić, odkąd
zawarliśmy umowę każdego dnia dostawałem skrót wydarzeń. Nie musiałem nawet
wychodzić z pokoju żeby być względnie na bieżąco. Bardzo mi to pomagało w
funkcjonowaniu, mogłem skupić się na relaksie. Ostatnimi czasy sporo się
działo, chociaż ogólny obraz przedstawiał się nieźle. Rzeczywistość wyglądała
zupełnie jakby goście ze sobą zaczęli współpracować, ale ja widziałem więcej. Jedyną
osobą, która miała w tej chwili czyste sumienie był Aaron. Każdy, oprócz niego,
miał swój sekret. Nie znałem szczegółów, ale widziałem. Zbierałem informacje i
miałem coraz lepszy obraz sytuacji. Dochodziłem też do wniosku, że hotel i
Porywacze nie grali fair. Kiedy przegrywali zmieniali taktykę i zaczynali grać
wbrew zasadom. Zasadom, które szanowałem od pierwszego dnia tutaj. Rozumiałem
je i byłem pewien, że są wyznacznikiem. To była bujda.
Grupa
rozeszła się, a ja poczekałem jeszcze chwilę i podszedłem na korytarz, stając
przy recepcji. Nacisnąłem na dzwonek. Dźwięk rozbił się po korytarzu, który o
tej godzinie był mroczny, lampy dawały niedużo światła. Miało to imitować to,
że była cisza nocna. Zastanawiałem się czy Lokaj się pojawi. Nie zawiódł mnie.
Wyglądał na zalatanego, ale nie śpieszyłem się z rozpoczęciem rozmowy. Nie
wytrzymał:
- W czym mogę pomóc
Panie Samfu?
- Chciałem pogadać z
twoimi szefami… szefem i szefową. Wiesz o co chodzi – powiedziałem.
- Teraz to jest
niemożliwe. Moi Pracodawcy ciężką pracują, żeby naprawić swój błąd. Poza tym,
jest to dla nich pewien przełom. Być może sporo się zmieni za te cztery dni – odpowiedział.
- Czyli ty teraz rządzisz?
– upewniłem się.
- Nie nazwałbym tego…
ale tak. Teraz ja kontroluję to, co się dzieje.
- Mówiłeś, że chcesz
nam pomóc. Może coś z tym zrobisz? – zapytałem.
- Nie pomogę wam jak
mnie zniszczą – zabrzmiał mrocznie. Spojrzałem mu w oczy, ale nie widziałem
emocji innych niż zazwyczaj – Poza tym
mamy w planach przedstawić wam informacje dotyczące choroby. Potwierdzić je.
- Wiesz, że ktoś
sabotuje to wszystko? Naszą pracę i waszą pracę? – zapytałem w końcu.
Zdawałem sobie sprawę z obecności tej osoby, ale nie miałem pojęcia, kto to
jest. Przez moment zastanawiałem się czy to nie Lily, ale ona nie żyła, a
tajemnicza osoba ewidentnie odegrała swoją rolę w jej śmierci. Byłem pewien, że
ta sama osoba była brakującym elementem układanki w każdym procesie. Na pewno w
sprawie Dismasa. Nie byłem pewien czy mieszała przy śmierciach Jacoba i
Oliviera.
- Nie wchodzę w
relacje pomiędzy Państwem, tak długo aż nikt się nie zabija nie przestrzegając
zasad – powiedział powoli. Wiedział.
- A Ty i Agatha? – zapytałem.
Drgnął. To mnie zaskoczyło.
- Panna Liddell jest
twórcą tak samo jak ja. Rozmawiamy tylko o naszym wspólnym hobby.
- Ciekawe, co powiedzą
pozostali, kiedy się dowiedzą…
- Czego oczekujesz
Samfu? – porzucił formy grzecznościowe.
- W końcu Sora.
Czekałem na to, aż zaczniesz mnie normalnie traktować. Nic mi do waszej
relacji, ale chcę wiedzieć, czy jest tu ta osoba. Czy ona żyje i czy to
wszystko nie jest zwykłym urojeniem!
Zastanawiał
się przez chwilę. Nie wiedziałem, czy takie pogrywanie z nim miało sens, ale musiałem
spróbować. Jacob obserwował kilka osób. Któraś z nich pogrywała znacznie gorzej
niż Olivier, czy sam Jacob. Pierwszy przekazywał informacje, a drugi nimi
manipulował. Osoba, która uśpiła Alana była gorsza. Nie robiła tego dla Duchów
– ona robiła to żeby wprowadzić zamęt.
- Istnieje osoba,
która próbuje coś zmienić na własną rękę. Nie powiem więcej, bo nie mogę. To
nie byłoby sprawiedliwe…
- Sprawiedliwe?! – parsknąłem
śmiechem – Co wy wiecie o byciu
sprawiedliwym? Daleko wam do tego…
Nie zamierzałem dłużej ciągnąć tej rozmowy. Odszedłem od
recepcji, jeszcze bardziej zdenerwowany niż wcześniej. Musiałem dostać się do
swojego pokoju i tam odreagować. Cieszyłem się, że była już tak późna godzina,
bo wiedziałem, że raczej nie spotkam nikogo po drodze. Zbiegłem na dół,
pokonując po dwa, trzy schodki na raz. Przebiegłem dystans do drzwi swojego
pokoju. Zacząłem szukać klucza. Udało mi się i dosyć szybko otworzyłem zamek.
Usłyszałem trzask i przesunąłem zamek. Odetchnąłem.
Rzuciłem
buty na bok i usiadłem przed biurko. Położyłem się na krześle i wypuściłem
powietrze z płuc.
- Jak ja kurwa mam
dość tego wszystkiego – powiedziałem na głos. Przynajmniej w swoim pokoju
miałem spokój. Nie wyobrażałem sobie, żeby ktoś tutaj był, tak jak przez długi
czas w pokoju Elizabeth. Spojrzałem na stos notatek. Musiałem dopisać parę
rzeczy. Zacząłem od notatników osób żyjących. U Mycrofta musiałem postawić duży
znak zapytania. Nie sądziłem, żeby zrobili mu coś złego, ale jednak zabrali go
i nie zapowiadali jego powrotu. Miałem nadzieję, że wróci maksymalnie w te
cztery dni. Sandra i Lily dołączyły do szuflady na notatki o martwych osobach.
To, że osoba trafiała do tej szuflady wcale nie oznaczało jeszcze końca, a
raczej początek. Wiele można było się dowiedzieć o osobie po jej śmierci. Po
śmierci Jacoba nie mogłem się zebrać na przeszukanie pokojów zmarłych, a teraz
doszły kolejne dwie ofiary. Musiałem wziąć się w garść.
- Nie dzisiaj – powiedziałem
na głos. Dzisiaj naprawdę był zły dzień. Postanowiłem, że położę się spać. Rzuciłem
się na łóżko z takim impetem, że aż sprężyny zajęczały przeciągle. Nie
zamierzałem się przebierać. Czułem zmęczenie, więc byłem pewien, że szybko
zasnę.
Myliłem
się. Po pół godzinie przewalania się wstałem. Nie mogłem spać. Pewnie tak się czułeś, pomyślałem o
Raphaelu. Nie dziwiłem się, że bezsenność popchnęła go do zbrodni. To nie było
nawet tak, że lubiłem spać, a mimo to byłem zirytowany. Może problem leżał
właśnie w irytacji? Rozejrzałem się po pokoju. Notatki były uzupełnione, listy
Maksa przeczytałem już wcześniej, nie napisał w nim nic czego bym nie wiedział.
Czym mogłem się zająć? Prysznic, pojawiło
się w mojej głowie. Podszedłem do łazienki, starając się zrelaksować. Mogłem
też przyjąć metodę Alice i się upić, ale nie sądziłem żeby to wyszło mi na
dobre. Każdy, kto pił kończył w tym hotelu kiepsko. Musiałem się raczej
zastanowić. Rozebrałem się i całkowicie nagi wszedłem do kabiny. Ciepła woda
sprawiła, że podskoczyłem. Szyby zaparowały. Przetarłem włosy, które opadały mi
do oczu. Urosły odkąd się tu pojawiłem. Miesiąc,
to była rzeczywistość. Moja niedola rzeczywiście tyle już trwała. Sporo
mogło się zmienić, gdyby tylko ludzie współpracowali ze sobą… Gdyby porywacze byli uczciwi, pomyślałem
i oparłem się o mokre kafelki. Nie mogłem z nimi walczyć. To było bezcelowe,
więc musiałem pomyśleć o czymś innym. Osoba, która sabotowała. Zamęt, który
wprowadzała… Kto to mógł być? Mogłem spróbować przeanalizować wszystkie
dotychczasowe sprawy i przypomnieć sobie ich przebieg, ale to było dużo pracy,
a wciąż mogło mnie do niczego nie doprowadzić.
- Pomyśl! – krzyknąłem,
a głos odbił się echem od ścian łazienki.
W
procesie Dismasa była jedna niewiadoma. Ktoś, kto zaprowadził go do windy. W
ostatnim procesie podejrzana osoba stała się o tyle bezczelna, że uśpiła Alana.
Umożliwiła Sandrze i Lily łatwe wejście do przychodni i alei z lekami oraz
truciznami. To musiał być ktoś, kto był podejrzany, w każdym procesie. Ktoś,
kto odgrywał ważną rolę. To wciąż mógł być każdy. Atakował wieczorami. To była
kiepska podpowiedź, bo każda sprawa dotychczas rozgrywała się wieczorem, a
przynajmniej jej decydujący moment. Znaleźliśmy ciało Jacoba wcześniej, ale
zginął późnym wieczorem. To zupełnie jakby ta osoba chciała kogoś wskazać…
Nagle doznałem olśnienia. Agatha. Ona zawsze miała alibi na noc. Była blisko z
Lokajem, wiedziałem, że łączyła ich jakaś więź, ale jak rozmawiałem z nim przy
recepcji to blefowałem. Dobrze było wiedzieć, że mój blef trafił celnie. Tylko
nie mogłem uwierzyć, że mała, prawa Agatha stała za tym wszystkim, co się
stało. Po prostu coś mi w tym nie pasowało. Musiałem uważać. Byłem pewien, że
tajemnicza osoba znowu zaatakuje, gdy tylko wydarzenia przyspieszą. Musiałem
uważać na większe zbiorowiska. Unikać ich jak ognia, albo obserwować, kto jak
się wtedy zachowuje. Najgorsze było to, ze nie mogłem nikogo wtajemniczyć w ten
plan. Musiałem działać sam, bo nikomu nie mogłem w pełni zaufać. Na pewno nie w
tym temacie.
Po
skończonym prysznicu dalej nie czułem się senny. Zegarek pokazywał 2:03.
Wiedziałem, że to nie był najlepszy pomysł, ale postanowiłem, że przespaceruje
się. Nocne wycieczki nie należały do moich ulubionych, bo było to proszenie się
o kłopoty, ale z drugiej strony dawały ciekawy dreszczyk adrenaliny, którego
teraz potrzebowałem. Czułem to. Wyszedłem na korytarz, który był pogrążony w
delikatnym półmroku. Nie słychać było nikogo. Hotel wydawał się być pusty.
Poszedłem na klatkę schodową, którą dotarłem do recepcji. Nie widziałem tam
Lokaja, pewnie miał lepsze rzeczy do roboty o tej godzinie, gdzie prawie każdy
spał. Usłyszałem nagle głosy. Dochodziły ze schodów, tuż za mną. Wystraszyłem
się i przez moment, nie wiedziałem, co mam zrobić. W końcu postanowiłem się
zatrzymać. Ciekawość wygrała. Jak zawsze.
- … całkowicie
normalne. Zresztą kto będzie mnie oceniał – rozpoznałem głos Cecily.
- Hotel to nasz dom.
Nikt nie powinien się go bać, nawet po zmroku – dodał Ethan.
- Samfu? – zapytał
Yama.
- A wy co nocne marki?
– zagadnąłem, opierając się o barierkę schodów.
- Idziemy do pubu na
drinka. Nie czujemy zmęczenia – odpowiedziała Cecily w imieniu całej
trójki. Ethan ochoczo pokiwał głową. Spojrzałem na Yamę, ale nie potrafiłem nic
wyczytać z jego oblicza.
- Może pójdziesz z
nami Samfu? – zaproponował chłopak. Spojrzałem na całą trójkę. Nikt z nich
nie wyglądał na potencjalnego sprawcę zamętu, ale z drugiej strony każdy z nich
mógł nim być. Przetarłem oczy.
- Samfu? – zapytała
Cecily.
- Nie… Ja po prostu
szedłem do kuchni. Zachciało mi się pić – powiedział.
- Nie masz…
- Nie. Nie mam – uciąłem
temat i ruszyłem, zostawiając ich za sobą. Gdy tylko wyszedłem na korytarz to
stanąłem przy ścianie ich podsłuchując.
- Wszystko z nim w
porządku? – zapytał Ethan.
- Mam nadzieję – odpowiedziała
Cecily – Tylko tego nam brakuje, żeby on
oszalał.
- Zachowywał się
dziwnie – zmartwił się Ethan.
- To Samfu. On taki po
prostu jest. Nie martwcie się chłopcy, przecież wiecie, że złego licho nie
tyka.
Usłyszałem
dźwięk windy, a potem ich rozmowa nagle się ucięła, kiedy pojechali w stronę
pubu. Nie stanowili zagrożenia, chociaż dziwiło mnie, że zachciało im się
ruszać z pokoju o tej godzinie. Chociaż może to nie było aż takie dziwne? W
końcu robiłem coś podobnego. Ruszyłem w stronę kuchni. Otworzyłem drzwi. Było
tutaj pusto. Nie miało to jednak żadnego związku z tym, że było tak późno.
Wpłynęło na to coś zupełnie innego. Spojrzałem za ladę, gdzie niegdyś był
parkiet Audrey. Poruszała się pomiędzy pulpitami niczym wykwalifikowana
tancerka, delikatnie, pewnie, doskonale wiedząc, co robić. Tęskniłem za nią. I
za Jacobem. Strasznie mi ich brakowało w życiu. Wszedłem do kuchni. Poczułem
zapach. Obróciłem się i zobaczyłem gar, parujący, stojący na wysokim ogniu.
- Co jest? – zapytałem
sam siebie. Podbiegłem do niego i zgasiłem gaz. Co tu się działo? Spojrzałem do
środka. Zobaczyłem czerwień. Krzyknąłem. Odskoczyłem do tyłu, zrzucając garnki,
które stały z tyłu. Zacząłem je zbierać i po chwili zdałem sobie sprawy, że nie
stoi tu żaden garnek. To były zwidy. Nie wiedziałem, czym były wywołane, ale
zdarzyły mi się. Pozbierałem bałagan po sobie i podskoczyłem po raz kolejny,
kiedy zobaczyłem, że po drugiej stronie lady, w jadalni, ktoś stał.
- Nie chciałam cię
wystraszyć – powiedziała Julia, obserwując mnie.
- Jak długo tu stoisz?
- Wystarczająco żeby
zobaczyć, jak sprzątasz. Trenujesz coś? – zapytała z przekąsem.
- Po prostu zahaczyłem
o garnki. Pytanie, co ty tutaj robisz? Wszystkim zebrało się na nocne
wycieczki?
- Nie mogę spać – wskazała
brzuch – Mało sypiam przez to… coś. Jacob
szybko wstał na nogi, ja pewnie będę taką kaleką przez długi czas.
- Już nie przesadzaj –
pocieszyłem ją – Coś podać?
- Herbatę.
Usiadła
przy jednym ze stołów, a ja w tym czasie znalazłem saszetkę, włożyłem ją do
kubka i zagotowałem wodę. Nie odzywała się za dużo, a mi to było bardzo na
rękę. Przypomniał mi się wieczór, w którym znaleźliśmy Oliviera. Zanim to się
stało pomagaliśmy jej w gotowaniu. Pamiętałem radość, którą czułem, za każdym
razem, kiedy jej pomagałem. Lubiłem to robić. To mi sprawiało głębszą radość.
Mogłem dalej być sobą, a przy okazji robić coś pożytecznego. Traktowałem to
miejsce jako planszę do gry, ale może to było złe podejście. Byłem czymś
pomiędzy, gdzie skrajną opcją było bycie Jacobem. Ja jednak nie mogłem być
takim Jacobem jak Jacob. Zatrzymałem się i wyszło mi to na dobre, a on już nie
żył. Podjąłem dobrą decyzję. Woda się zagotowała. Zalałem herbatę i
przykrywając talerzem podałem Julii.
- Słodzisz? – zapytałem,
ale nie uzyskałem odpowiedzi – No cóż,
ciastek w takim razie też ci nie zaproponuję.
- Jak się trzymasz
Samfu?
- Troszczysz się o
mnie? To urocze – uśmiechnąłem się pod nosem.
- To nie troska o
ciebie tylko o dobro grupy. Lily i to co sama przeżyłam nauczyło mnie, że
osoby, które mają problem muszą się ogarnąć. Inaczej dostanie się całemu
hotelowi – powiedziała.
- Trzymam się – skłamałem,
przypominając sobie scenę, którą widziałem przed chwilą.
- Jakbyś chciał to
mogę ci załatwić coś z przychodni. Nie chcę się tym chwalić, ale mam dostęp do
strefy leków. Alan mnie tam wpuszcza, żebym brała leki przeciwbólowe jak jest
gorzej, ale wcale nie patrzy mi na ręce.
- Dobrze dla ciebie – kiwnąłem
głową i posprzątałem po sobie.
- Swoją drogą – zaczęła
– Zauważyłeś, że coś dziwnego się dzieje
w hotelu? Nie mówię tylko o sprawie Lily, ale o czymś… głębszym.
- Każdy coś kombinuję
na boku – powiedziałem zgodnie z prawdą, ale ucieszyłem się, że Julia ma
podobne spojrzenie na sprawę, co ja – Ja
coś kombinuję, ty coś kombinujesz… Bez tego, nikt by nie wytrzymał w tym
miejscu.
- Zastanawiam się czy
przydzielenie Carmen i Agathy do pilnowania magazynu – zamyśliła się na
głos.
- Nie ufasz tej
dwójce? – zaciekawiłem się.
- Jacob im nie ufał.
Ty też je badałeś. Nie zauważyłeś niczego dziwnego? – zapytała.
- Sam nie wiem. Carmen
jest dziwna, ale czy coś kombinuję? A Agatha… ciężko mi powiedzieć. Takie osoby
zazwyczaj mają swoją mroczną stronę. Lily pokazała to aż za dobrze – stwierdziłem.
- Nie wiem Samfu.
Przestaję ufać komukolwiek w tym miejscu – przyznała – Chciałbym żeby inni zaufali mi. Szczególnie po tym, co się stało…
Przez chwilę zapadła cisza, którą przerywało moje krzątanie
się po kuchni i dźwięki jej picia. Herbata pachniała na całą salę.
- Przed procesem Lily
stało się coś jeszcze, ale ostatecznie nie miało to żadnego związku ze sprawą.
Tak mi się przynajmniej wydaję – podjęła temat.
- Co takiego?
- Ktoś zabrał z
pracowni malarskiej jakiś obraz. Nie wiem czy był potrzebny duchom, czy ktoś
postanowił przyozdobić swój pokój, ale zniknął.
Ta wiadomość mnie zaskoczyła. Spojrzałem na nią, oczekując,
że zaśmieje się i powie, że żartuję, ale dalej miała taki sam, kamienny wyraz
twarzy.
- Obraz? Jakiś
konkretny?
- Jakiegoś potwora.
Nie mam pojęcia po co… Po prostu czasami się tam pojawiam, dlatego rzuciło mi
się to w oczy.
To było dziwne. Czy to mogła być
sprawka tej samej osoby, o której myślałem? Niektóre działania nie miały
kompletnie sensu. Wróciłem do pracy i spojrzałem w stronę Brzuchomówczyni. Julia
siedziała. Miałem wrażenie jakby czekała na mnie, ale nic nie mówiła. Może
lubiła po prostu wypić herbatę przed snem?
- Mayer –
powiedziałem po cichu, gdy coś przyszło mi do głowy.
- Hmm? – zapytała.
- Czy żałujesz tego,
co zrobiłaś Olivierowi? Tylko nie sprzedawaj mi jakiejś taniej bajki.
Julia spojrzała na mnie. Przez chwilę nic nie mówiła i byłem
pewien, że nie odpowie na to pytanie, ale w końcu się odezwała:
- Nie żałuję tego, co
zrobiłam, chociaż jest mi głupio. Nie zwykłam żałować czegokolwiek, taka już
jestem. Po prostu postąpiłam samolubnie i to mnie gryzie. Jakbym mogła go
przeprosić to bym to zrobiła, ale zamiast tego postanowiłam po prostu skupić
się na tym, żeby coś zrobić. Być filarem zamiast wrzodem.
- Dzięki – powiedziałem
– Potrzebowałem tego.
- Dobranoc Samfu – rzuciła,
gdy przekroczyłem próg kuchni i ruszyłem do wyjścia. Julia była inteligentną
osobą. Gdybym trzymał się jej od początku to pobyt tutaj mógł wyglądać zupełnie
inaczej.
Wyszedłem
na korytarz i spojrzałem na zamykające się drzwi jadalni. Rozruszam to miejsce, obiecałem sobie w myślach. Wróciłem do
swojego pokoju, ale serce podskoczyło mi, gdy kogoś zauważyłem. Po chwili
dopiero odetchnąłem z ulgą. Chociaż stał daleko i nie patrzył w moją stronę, a
na korytarzu było dosyć ciemno, musiał to być Lokaj. Biała czupryna była nie do
podrobienia. Co robił na tym piętrze o tej godzinie. Nawet nie spojrzał w moją
stronę, a dodatkowo był ubrany zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Mniej elegancko,
a bardziej wygodnie. Czyżby odwiedzał Agathę? Nie miałem siły obserwować
sytuacji. Zmęczony wszedłem do pokoju. Dopiero teraz poczułem wewnętrzny
spokój. Miałem cel. Mogłem położyć się spać. Zasnąłem po paru minutach.
*
Obudziłem
się na długo przed komunikatem, bo zegarek pokazywał 6:21. Przeciągnąłem się i
poszedłem umyć zęby. Dopisałem informacje, które uzyskałem od Julii i wyszedłem
z pokoju. Korytarz był równie pusty, co w nocy, z tą jednak różnicą, że oświetlenie
imitowało poranek. Wspiąłem się po schodach i mijając recepcję ruszyłem do
kuchni. Przekraczając jej próg poczułem przypływ sił. Stałem się lekki.
Strzelając palcami wziąłem się do pracy. Nie miałem takiego talentu jak Audrey,
ledwo co się na tym znałem, ale postanowiłem, że chcę spróbować. Chciałem
zacząć od czegoś prostego, więc biorąc parę kartonów jajek, mąkę i parę
dodatków zacząłem pracować jak szalony, tworząc ciasto i smażąc. Czas leciał w
zaskakującym tempie. Wpadłem w istny trans, biegając od palników, do stacji
służącej do ugniatania i wałkowania ciasta i po drodze zahaczając o miejsce, w
którym kroiłem warzywa i mięso na farsz. Szło mi zaskakująco dobrze, chociaż
praca w pojedynkę była trudna. Nie miałem pojęcia jak Audrey była w stanie znaleźć
się przy robieniu bardziej skomplikowanych dań. To wydawało się być naprawdę
ciężkie, ale wiedziałem, że ona miała na karku lata praktyki.
Pierwsze
naleśniki układały się na stos na talerzach, kiedy do kuchni wszedł Ethan, Yama
oraz Cecily.
- Samfu? – zdziwiła
się Cecily – Jesteś tu całą noc?
- Nie, no co wy – powiedziałem
na przywitanie – Przyszedłem z rana.
- Czy ty gotujesz? – zapytał
Ethan wąchając – Ładnie pachnie.
- Postanowiłem, że
czas ożywić to miejsce, a nie żreć cały czas żarcie z gastro – powiedziałem
– Dlatego wskrzeszam kuchnię! Od dzisiaj
postaram się tutaj przychodzić i gotować w każdej wolnej chwili!
- Wow – powiedział
Yama – Bardzo się cieszę, że działasz,
ale nie spodziewałem się tego.
Cała trójka usiadła. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że
była godzina 7:44.
- Chyba w takim
wypadku nie będziemy musieli iść do gastro – uśmiechnęła się Cecily – Może to i dobrze, po wczorajszej nocy nie
czuję się zbyt dobrze.
- Właśnie, jak było w
pubie? – zapytałem.
- Dobrze. Nie piliśmy
niczego poważnego, pogadaliśmy, trochę odpoczęliśmy. Ten proces to była
karuzela emocji – stwierdził Yama.
- Cecily ostatnio
coraz odważniej się zachowuje – powiedział Ethan.
- Nic na to nie
poradzę – westchnęła Aktorka – Po
prostu nie mam już siły tolerować tych wiecznych oskarżeń i dziecinnego zachowywania
się. Wykańcza mnie to. Szczególnie Agatha. Ile ona ma lat? 10?
- Jak dla mnie Agatha
właśnie zachowuje się najbardziej dorośle z całego towarzystwa – stwierdziłem
– Co nie zmienia faktu, że jest
wkurzająca.
Po chwili
do jadalni zaczęli schodzić się kolejni goście. Rozbrzmiał komunikat i krótko
po ósmej mieliśmy prawie cały komplet. Ludzie wzięli sobie do serca prośby o
to, żeby przyjść na śniadanie. Brakowało tylko Hakera, którego statusu nie
znaliśmy. Staraliśmy się nie martwić, skupiając myśli na innych tematach, ale
zauważyłem, że Wendy przeżywała jego brak. Pomimo uśmiechu na twarzy, wyglądała
jakby coś ja dręczyło.
- Cieszę się, że
wszyscy się pojawili – powiedział Maks.
- Ja to jestem
zaskoczona tym, co zrobił Samfu – stwierdziła Agatha – Te naleśniki są fantastyczne!
- To prawda, są bardzo
smaczne – potwierdził Aaron.
- Jesteś dobrze
zapowiadającym się zastępcą Audrey – uśmiechnęła się Cecily.
- Musimy sobie ustalić
parę rzeczy – Pisarz wstał – Zacznijmy
od tego, na jakim etapie stoimy z pracami.
- Jakimi pracami? – zdziwiła
się Carmen.
- Muszę poskładać w
całość, to czego się dowiedzieliśmy, ale mogę wam powiedzieć już teraz, że
wirus, czy czymkolwiek jest ta choroba, na pewno wpływa na wasze głowy, a nie ciała.
Sama byłam zdziwiona, ale to by wiele tłumaczyło. Przebadam te dane, które mam,
zestawię z tym, co dostarczył mi Aaron i powinnam być gotowa za trzy dni, na
spotkanie z Lokajem.
- Ja przeszukałem
wszystkie komputery. Nie widzę tam już nic ciekawego – powiedział Aaron.
Wyglądał na lekko zdenerwowanego, ale on zawsze taki był, więc nawet mnie to
nie zdziwiło.
- Ja cały czas
balansuje po biurze. Ostatnio zdałem sobie sprawę z małego przeoczenia z mojej
strony. Nie wspominałem wam, że udało mi się znaleźć nasze karty. Są tam
najważniejsze dane i informacje dotyczące nas…
- Chyba sobie
żartujesz – Alice aż wstała – Naprawdę
sprawdziłeś to bez nas?
- Tak – odpowiedział
Maks niewzruszony – Chciałem zobaczyć, co
tam jest, ale nie widziałem nic nadzwyczajnego. Dużo informacji było
niepełnych, jakby porywacze chronili niektóre osoby. Całość przypominała jednak
zgłoszenia lub karty informacyjne. Bez wątpienie zostały stworzone przed tym
jak tu przybyliśmy. Być może to była teczka ofiar, które tutaj trafiły. Z ciekawszych
rzeczy zauważyłem dwa fakty. Po pierwsze, akta Rewolwerowa i Jacoba, których
już z nami nie ma, były oznaczone symbolem oka. Nie mam pojęcia, co to oznacza,
ale coś musi.
- Jacob stracił oko – przypomniała
Wendy.
- A Rewolwerow? To
musi być coś innego – powiedział Alan, który stał niedaleko mnie, przy
ladzie.
- Druga ciekawostka
jest trochę nietypowa… Sam nie wiem, co do końca o niej myśleć. Och, właściwie
mam trzy ciekawostki – powiedział po chwili – Wiele akt było podniszczonych. W najgorszym stanie były te Alice, Rewa,
Alana, Dismasa, Julii oraz moje. Reszta była względnie czytelna.
- Ktoś je zniszczył
niedawno? – zapytał Aaron.
- Raczej nie.
Wyglądały na zalane jakiś czas temu, ale ciężko określić. Przechodząc do
trzeciej ciekawostki… Chodzi o coś, co znalazłem w twoich aktach Alan.
- Jeżeli chodzi o grę
w pytania to nie mam pojęcia jak to się stało – zaczął się tłumaczyć – Jestem pewien, że moja rodzina nie żyje.
Nikt z moich bliskich nie przeżył.
- Zawsze mogę zapytać
jeszcze raz, jak chcesz – zaproponowała Carmen.
- Lepiej tego nie
próbujcie – odradziła im to Cecily.
- Nie chodzi o twoich
rodziców, ale jeżeli nie masz ochoty, to nie powiem tego na głos – powiedział
Maks.
- Nie mam niczego do
ukrycia – Alan się spiął, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.
- Każdy z nas,
przynajmniej z kart, które potrafiłem odczytać, miał podany swój „talent”. Coś,
co wyróżniało nas w jakiś sposób. Sprawiało, że jesteśmy, tym kim jesteśmy. W
twoim przypadku rubryka talent oznaczona była trzema znakami zapytania.
Podniosłem
oczy ze zdziwienia. Co to mogło oznaczać? Spojrzałem na Alana, który wyglądał
na równie zaskoczonego, co reszta grupy.
- Jestem pechowcem.
Zawsze byłem, całe moje życie to pasmo nieszczęść. Staram się nie poddawać, ale
tego za grosz nie rozumiem. Może nie wiedzieli do czego jestem zdolny, zanim
nie sprowadzili nas tutaj? – zaproponował.
- Albo masz coś do
ukrycia – uśmiechnęła się Alice – W
końcu pechowiec nie brzmi jak coś, co mogłoby być czyimś talentem.
- Przyjaciółka tak
samo – zauważyłem. Rzuciła mi jadowite spojrzenie.
- Alan – odezwała
się Elizabeth – Nie sądzisz, że mogłeś
stracić część swojej pamięci? Zauważyłam, że coraz częściej zdarzają się
sytuację, gdzie zapominasz, o swojej przeszłości.
- Nie wydaje mi się – powiedział
skołowany – Sam już nie wiem, teraz,
kiedy to wszystko powiedzieliście.
- Być może duchy chcą
żebyśmy zaczęli obwiniać kogoś innego – rzucił teorią Maks – Tak czy siak, chciałem wam to przekazać,
żebyście nie pomyśleli, że jestem niesłowny. Mam jeszcze trochę do zrobienia,
ale cieszę się, że jesteśmy coraz bardziej na bieżąco, jeżeli chodzi o pracę.
Czy przydziały zostają tak jak przed procesem?
- Przydziały do pracy?
Ja sobie dam radę sama w pralni, bez problemu – stwierdziła z pewnością w
głosie Alice.
- My dalej możemy
zajmować się magazynem – powiedziała Agatha, a Carmen kiwnęła głową.
- Samfu, musisz nas
uprzedzać jak sobie będziesz radził w kuchni – zapowiedziała Cecily – Musimy wiedzieć, czy przynosić jedzenie z
Ethanem.
- Na pewno będę robił
śniadania – postanowiłem twardo. To, co dzisiaj się stało i jak ludzie
reagowali na moje gotowanie, było niesamowicie pozytywne. Brakowało mi właśnie
czegoś takiego w życiu – Ale nie sądzę
żebym ogarnął robienie obiadu. Za dużo roboty, muszę się trochę oswoić. Chyba,
że ktoś będzie chciał mi pomóc. Wtedy pomyślę o szybszej zmianie zdania.
- Dobra, to my
będziemy donosić obiady i ewentualne kolacje – powiedziała Cecily.
- Nikt inny nie chce
dorzucić sobie czegoś? Nie potrzebujemy niczego konkretnego, ale może ktoś ma
ochotę? – zapytał Maks.
Nikt
się nie zgłosił. Pisarz rozejrzał się jeszcze parę razy, po czym kiwnął głową.
- W porządku. Teraz
musimy się zastanowić, co zrobimy po przeszukaniu pięter. Z tego, co rozumiem,
to otworzą się przed nami kolejne cztery piętra – spojrzał na mnie jakby
czekał na potwierdzenie. Zdałem sobie sprawę po chwili.
- Wydaje mi się, że
tak – potwierdziłem – Tak bym
zrozumiał zasady. Dostajemy karty dostępu za śmierć, a nie zabójstwo.
- Czyli przeszukujemy
piętra i bierzemy się do pracy? – zapytała dziarsko Cecily – Taki plan mi się podoba. Wracamy na
odpowiednie tory. Przynajmniej przez cztery dni powinniśmy mieć spokój.
- Jak myślicie, co się
stanie za cztery dni? – zapytał Alan.
- Myślę, że Duchy
znowu spróbują nas poróżnić – stwierdziła Wendy – Ale się im nie damy.
- Zawsze tak mówimy,
oby teraz to miało więcej siły przebicia – stwierdziłem.
- Teraz mamy trzy dni,
gdzie Duchy są wciąż bardzo zajęte. Musimy je wykorzystać jak najlepiej,
chociaż się zastanawiam nad czym tak ciężko muszą pracować – Julia oparła
się na stole.
- Dowiecie się już
niedługo – stwierdził Bobru, który pojawił się w jadalni znikąd.
- Nie jesteś
przypadkiem zajęty? – zapytała Wendy.
- Docenicie jeszcze
nasz trud. Już niedługo. Wpadłem żeby wam przekazać jedną, krótką informację – powiedział
twardym głosem. Widać było, że nie przyszedł się tutaj wykłócać – Nie dostaniecie dzisiaj kart dostępu. Jedno
z pomieszczeń, które dla was przygotowaliśmy są w tym momencie zajęte, więc
dostaniecie do nich dostęp dopiero jutro. Przepraszamy, że tak wynikło, ale
wierzymy, że się sobą zajmiecie.
Nikt
nie zdążył zareagować. Zostawiając tą tajemniczą wiadomość za sobą, Bobru
zniknął.
----------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
- Raika
Okey mój rozdział, więc trzeba coś napisać :P
OdpowiedzUsuńTo jak przedstawiany jest teraz Samfu mi się podoba, dalej zachowuje poziom plus te urojenia :o Sam wątek z "nowym zdrajcą" albo osobą która wprowadza zamęt też jest ciekawy i zastanawiam mnie kto to może być, albo czy naprawdę taka osoba jest! Tego pewnie dowiemy się z kolejnymi rozdziałami :X
Jest opcja, że to kolejne urojenie, chociaż czy wtedy w taki sposób pogrywałby Lokaj? To będzie ciekawy epizod, również dla postaci Drama Kinga. Cieszę się, że mimo wszystko zamysł się podoba, bo jednak takie przeżywanie czegokolwiek nie jest do końca w charakterze postaci, ale pomyślałem, że to pokaże go z trochę innej, ciekawszej strony :D
UsuńDzięki za komentarz!
AAA, jak tylko zobaczyłam, że rozdział jest Samfu to wiedziałam, że nie będę zawiedziona ♥ I omg, jak ja się stęskniłam za klimatem Pecca ♥
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej podoba mi się rozwój sytuacji w hotelu. Jeszcze bardziej podobają mi się relacje między Gośćmi i czekam na te rozdziały, które przypominają tryb "czasu wolnego" ♥ I tak jak wspominałeś ostatnio na streamie, Bobru, pisanie dialogów rzeczywiście idzie Ci coraz lepiej, trzeba pochwalić c:
Nad zdarzeniami w hotelu zastanowię się jeszcze trochę sama i chyba wrócę do prowadzenia notatek jak typowa informatorka D: Czekam na dzień, kiedy Pecca się skończy, żebym mogła przeczytać wszystko jeszcze raz, znając wszystkie fakty i wiedząc, w których momentach miały one znaczenie D: AAAAAAA, chcę moje spoilery </3
Rozdział 10/10, tęskniłam tak bardzo ♥
Rozdziały Samfu, bez względu na etap historii, przynoszą Nam masę frajdy - jest to postać, która przechodzi niesamowitą drogę i w każdym rozdziale jego rola/spojrzenie wyglądają nieco inaczej - od miłości do zasad po nienawiść do systemu. Dialogi rzeczywiście piszę mi się coraz przyjemniej ^^ Przynajmniej takich niedużych, pomiędzy dwoma postaciami. Ten konkretny pisało mi się świetnie. Robienie notatek to naprawdę duża frajda - właściwie zawsze :D Myślę, że przeczytanie tej historii na pewno będzie wyglądało inaczej, jak się będzie znało całość. Cieszymy się, że się podobało C:
UsuńDzięki za komentarz!