Epizod IV - Rozdział 39: Mała (Lily Eucliffe & Sandra Evans)
Rozdział 39, w którym poznacie kulisy zbrodni. Dużo się zadziało, była szansa na zbrodnię doskonałą, ale jednak obie panie pokrzyżowały sobie nawzajem plany. Może to jednak była miłość? Ciężko określić. Z oczywistych powodów zaznaczam Wam, że ten rozdział jeszcze NIE KOŃCZY epizodu i dostaniecie jeszcze jeden za cztery dni, gdzie zamkniemy proces. Dowiecie się też wtedy jaka była treść listu Lily, co stanie się z Mycroftem, oraz paru innych rzeczy. Zapraszamy Was do czytania i prosimy o pozostawienie po sobie komentarza oraz rozsyłanie historii dalej, żeby docierała do jeszcze większego grona odbiorców :D
Rozdział 39: Mała (Lily Eucliffe
& Sandra Evans)
Sandra Evans:
Spojrzałam na twarz
Alana, który przyglądał mi się zaniepokojony. Nie ufał mi, ale wiedziałam, że
go zaciekawiłam.
- Nie jestem
przekonany Sandra – powiedział – Elizabeth
zarządza tym wszystkim. Nie powinienem niczego zmieniać.
- Nie bądź taki uległy
stary – klepnęłam go w ramię – Zresztą
nie pytam cię po to, żeby sobie zażartować. Młoda naprawdę może sobie coś
zrobić. Martwię się o nią…
Nie umiałam płakać na zawołanie, ale przywołałam na twarz
najsmutniejszą maskę, jaką miałam w zanadrzu. Podziałało. Alan westchnął i
kiwnął głową.
- Zapytam Elizabeth,
co o tym sądzi i jak coś, to przypilnuję gabloty – nie wyglądał na
zachwyconego. Uśmiechnęłam się i podziękowałam mu – Myślisz, że jest w stanie coś sobie zrobić?
- Nie wiem, boję się.
Jest delikatna i jakby miała coś kombinować, to pewnie zdecydowałaby się na coś
takiego – stwierdziłam.
- Masz rację. Dobra.
Obiecuję, że się tym zajmę – powiedział.
- Dziękuję Alan, nawet
nie wiesz jak bardzo ułatwisz mi życie – powiedziałam z uśmiechem.
Pożegnałam się i ruszyłam w stronę wyjścia, rzucając okiem na Elizabeth, która
stała niedaleko. Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale ja się jedynie
uśmiechnęłam. Przychodnia dopiero co się otworzyła, ale w mojej głowie pojawił
się plan. Nie chciałam się oszukiwać – był on w mojej głowie już od dawna.
Romans z Lily był wygodny, bo miałam się do kogo przytulić i przy kim poczuć
się pewnie, ale nadszedł czas na wydostanie się z hotelu. Nie cierpiałam tej dziury.
Chciałam wrócić do domu, a biedna, mała Lily była moją drabiną do celu. Była
tak wystawiona i bezbronna, że nie miała najmniejszych szans na osłonięcie się
przed tym, co jej szykowałam.
- Nie zapomnij o
szczepieniu! – krzyknęła na odchodne Elizabeth.
- Dobrze mamo – odkrzyknęłam
i wyszłam.
Musiałam
to wszystko dobrze rozplanować. Postawienie Alana jako tego pilnującego
znacznie ułatwiało zadanie. Zastanawiałam się, czy nie pójść na seans filmowy,
na który zaprosiła mnie Cecily, ale miałam zbyt dużo do ustalenia. Chciałam
uderzyć w najbliższych dniach, ale zachowanie Lily nie pomagało. Była
odizolowana. Po egzekucji Audrey kompletnie odcięła się od rzeczywistości i
dopiero rozmowa z Alice postawiła ją na nogi. Nie miałam pojęcia, o czym
Przyjaciółka z nią gadała, ale byłam pewna, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Alice była zdradziecką żmiją. Nie miała szczerych intencji i dlatego większość
osób trzymało ją na odległość. Tylko Rew był na tyle głupi żeby się z nią
przyjaźnić, ale jego już tutaj nie było. Ciebie
też niedługo nie będzie Sandra, pomyślałam i uśmiechnęłam się szeroko
podchodząc do windy. Musiałam przyznać, że słowa Ethana też odegrały swoją rolę
i chciałam oszukać przeznaczenie i nie pozwolić na to, żeby spotkało mnie coś
złego. Nikt nie spodziewał się ataku w takim momencie, kiedy zginął ktoś taki
jak Jacob. Każdy spodziewał się spokoju, a ja miałam ochotę to wszystko zniszczyć…
Winda
przyjechała i wysiadła z niej Alice. Spojrzała na mnie w bardzo dziwny sposób i
uśmiechnęła się:
- Hej Sandra – przywitała
mnie.
- Hej Alice – odpowiedziałam,
uśmiechając się nieszczerze.
- W sumie dobrze, że
cię spotkałam, miałam pogadać z tobą i Alanem. Jakie to szczęście, że spotkałam
was na jednym piętrze – powiedziała obejmując mnie ręką – Przechodząc do rzeczy…
*
Lily Eucliffe:
Spojrzałam
na twarz Alana, który wyglądał na zmartwionego. Nie obchodziło mnie to zbytnio.
Wszyscy byli tacy sami. Nie miałam już siły na bawienie się z nimi w
przetrwanie. Robiłam teraz dobrą minę do złej gry, ale w mojej głowie był już
plan. W przychodni było wyjątkowo tłoczno, bo nieduża grupa z Mycroftem i Wendy
na czele przyprowadziła akurat Carmen, która wyglądała naprawdę blado.
Rozmawiali o czymś dwa łóżka dalej, nie zwracając żadnej uwagi na mnie i Alana.
Nie miałam już motywacji do życia. Na początku byłam gotowa uciec z tego
miejsca razem z resztą, ale zdałam sobie sprawę, z jednej rzeczy, która
wykluczała taką opcję – wszyscy tutaj byli mordercami. Audrey zabiła
przypadkiem, ale zrobiła to. Każdy z ludzi, którzy mnie otaczali byłby gotowy
na to samo. Musiałam zatopić ten statek pełen morderców. Jeszcze dokładnie nie
wiedziałam, jak to zrobię, ale wiedziałam, że jestem zdolna się poświęcić.
Chciałam użyć leku, który pozwolił mi się zabić. Czułam się źle z wszystkim, co
miałam w głowie, ale byłam pewna, że zdołam w jakiś sposób się ukarać. Ukarać
siebie i ich wszystkich, za to jacy byli. Mogłam oczyścić to miejsce i zepsuć
plan Porywaczy, bo wbrew pozorom, oni nie chcieli nas zabijać, tylko chcieli
zrobić coś więcej. To były dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Jaka to prośba,
Lily? – zapytał ostrożnie Alan. Przez to jak głęboko zakopałam się w
myślach, na moment zapomniałam o tym, co się działo.
- Mógłbyś dać mi
trochę tych tabletek na sen? Tych, których dostałam ostatnio? – popatrzyłam
na niego. Zobaczyłam w jego oczach coś dziwnego. Patrzył na mnie podejrzliwie.
- Nie wiem czy mogę
Lily… Przepraszam, po prostu Elizabeth pilnuje wszystkich leków. Jak się dowie
to rozdmucha sprawę na cały hotel. Wszystko przychodzi przez nią – wytłumaczył.
- Chociaż parę
tabletek… - poprosiłam.
- Przykro mi – odpowiedział
po chwili – Mam związane ręce. Elizabeth
na pewno ci pomoże.
Elizabeth nie może się o tym dowiedzieć, pomyślałam. Podziękowałam
mu za dobre chęci. Musiałam wymyślić coś innego. Alan skończył badanie i pomógł
mi wstać. Nie miałam nic do stracenia. Wieczorem i tak planowałam odwiedzić
magazyn, więc mogłam równie dobrze spróbować zakraść się do przychodni i wziąć
coś lepszego niż zwykłe leki nasenne. Najlepiej coś, co odsunęłoby podejrzenia
od mojego samobójstwa. Poczułam ukłucie w głowie. Sama myśl była nienaturalna,
kłóciła się wewnętrznie z tym w co wierzyłam. Czy był jednak lepszy sposób na
zabicie się i pociągnięcie wszystkich na dno? Miałam plan, co wziąć z magazynu,
wszystko wpadło mi do głowy podczas rozmowy z Alice. Naiwna Przyjaciółka nie
miała pojęcia, że próbują mnie wyciągnąć z dołu dała mi motywacje do tego, żeby
pociągnąć na dno wszystkich. Planowałam nawet rozszerzyć swój plan. To nie
miało być zwykłe samobójstwo. Chciałam kogoś zabić żeby morderstwo odwróciło
uwagę od tego, że sama się zabiję. Wiedziałam jak grupa myślała i jak mogę ich
oszukać. Nikt się nie spodziewał, że stworzyli potwora. Jako ich dzieło, byłam
gotowa zniszczyć zarówno ich, jak i pracodawców. Zrobiło mi się trochę smutno
na myśl o rodzinie, której już nigdy nie zobaczę, ale mój czyn mógł uratować
świat.
Podeszliśmy
do reszty grupy.
- Lily trzyma się
nieźle – powiedział Alan podając notatnik, w którym zapisywał Elizabeth
związane ze mną rzeczy. Ta spojrzała na linijki tekstu i kiwnęła głową. Nie
chciało mi się ich słuchać. Przestałam darzyć ich jakimkolwiek szacunkiem.
Kiwałam głową i przytakiwałam, grzecznie odmawiając prób zaszczepienia mnie.
Mogłam przyjąć karę za nie podejście do szczepienia, a następnie, odejść w
spokoju. Zabicie się po wymierzeniu kary mogło namieszać im w głowach tak
bardzo, że nie byłoby już od tego odwrotu. Moja uwaga wróciła do rozmowy, do
której dołączyli Julia i Maks. Elizabeth zaczęła opowiadać o działaniu leku,
który Sandra miała przynieść z gablot. Dokładnie tego samego, który chciałam
dostać od Alana. Elizabeth opowiedziała o jego działaniu i Sandra wyruszyła w
stronę zakątka, który był na boku.
Udałam
oburzenie, kiedy Farmaceutka zachowała się podejrzliwie wobec Sandry. Nie
mogłam pokazać, że mam coś w planach .To musiało być całkowicie naturalne.
Poprzednie morderstwa były przypadkowe, więc teraz wszystko musiało być dopięte
na ostatni guzik. Na procesach byłam prawie zawsze cicho. Ludzie nie doceniali
tego jak wiele faktów łączę i jak dobrze radzę sobie w sztuce dedukcji. Nikt
nie mógł się spodziewać takiego uderzenia. Zanim wróciła Sandra, Elizabeth
wytłumaczyła jak działa trucizna, która wyglądem bardzo przypominała lek, ale
miała paskudne działanie. Ofiara kończyła w kałuży krwi. Nagle mnie olśniło…
*
Sandra Evans:
Wyszłam
z pokoju. Lily miała być ofiarą kary, a ja wciąż nie miałam pomysłu jak mogę ją
dorwać. Wiedziałam, że po karze będzie pod stałą opieką medyczną i wtedy nie
będę miała tyle czasu, a patrząc na jej stan, nie zdziwiłabym się, gdyby
okazało się, że ktoś inny wpadł na podobny do mojego plan. Wtedy szczęście
uśmiechnęło się do mnie po raz pierwszy. Tuż przed moim drzwiami coś leżało.
Poznałam to od razu. Podniosłam zwój kluczy i spojrzałam na niego, podejrzliwie
rozglądając się po korytarzu. Czy był to jakiś test? Schowałam go do kieszeni,
czując, że to jest ten moment. Dzisiejszy dzień był furtką i szansą. Elizabeth
mówiła, że wieczorem przenosi prace do laboratorium. Nie mogłam sobie wyobrazić
bardziej doskonałej okazji do tego, żeby zdobyć truciznę. Z jednej strony
żałowałam, że wyznaczyłam Alana do pilnowania gablot, ale z drugiej tylko on
był w stanie zgubić klucz. Świat mówił mi, że dam rade, więc musiałam tylko
przygotować wszystko i w jakiś sposób zbliżyć się do Lily. Od procesu trzymała
mnie na odległość, ale miałam nadzieję, że będę w stanie to naprawić.
Jeżeli
nie zdążyłabym to wolałabym póki co nie próbować. Przynajmniej aż do czasu, gdy
nadejdzie dobry moment. Wróciłam do swojego pokoju. Dzisiaj w jadalni Lily
zachowywała się dziwnie. Przez moment myślałam, że coś wyczuła, ale było to
niemożliwe. Nie naciskałam. Wolałam spróbować potem, po drodze musiałam tylko
odegrać odpowiednią scenkę. Ludzie muszą widzieć jak bardzo mi na niej zależy.
Spojrzałam w lustro wiszące w moim pokoju. Nie czułam się źle, z tym co
planowałam. Chciałam stąd wyjść i zasługiwałam na to jak mało kto. Byłam
grzeczna. Mój zakaz, który nie pozwalał mi flirtować z chłopakami sprawiał, że
nie mogłam się nawet oddać uwodzeniu. Musiałam po prostu żyć, znosić Wendy i
znaleźć sobie przytulankę. Zaśmiałam się w duchu, poprawiając opaskę na głowię.
Musiałam poczekać do wieczora.
Gdy
nastał wieczór poczekałam na korytarzu aż usłyszę nadchodzące kroki. Zaczynałam
się niecierpliwić, ale liczyłam, że ktoś zacznie w końcu wracać z wieczoru
filmowego. Po raz pierwszy ucieszyłam się z głosów Wendy i Mycrofta, które
usłyszałam na korytarzu. Zaczęłam swoje przedstawienie. Przez najbliższe
piętnaście minut trwała kłótnia, która zakończyła się interwencją Cecily i
Ethana. Ciśnienie podskoczyło mi na widok tego drugiego, jednak udało mi się
namieszać i to bardziej niż się spodziewałam. Martwiło mnie tylko to, że Lily
ostatecznie nie otworzyła mi. Wykorzystując zamieszanie wymknęłam się
korytarzem w stronę recepcji. Dotarłam do windy i wybrałam piętro przychodni. Co powinnam zrobić, to pytanie odbijało
się echem po mojej głowie. Musiałam w jakiś sposób pozbyć się Alana. To była
ostatnia przeszkoda, która stała mi na drodze i w ostateczności mogła mnie
połączyć ze sprawą. Sam fakt, jakby mnie zobaczył, mógłby mnie pogrążyć.
Stanęłam przed blaszanymi drzwiami z sercem bijącym jak oszalałe…
*
Lily Eucliffe:
Widziałam
całą kłótnie i nie wiedziałam czemu Sandra tak naciskała. Czy naprawdę się tak
o mnie martwiła? Westchnęłam. Parę dni temu zatrzymałoby mnie to. Parę dni temu
nawet bym nie pomyślała o tym, co przeżywałam teraz, ale to było parę dni temu.
Teraz wiele się zmieniło. Sytuacja się uspokoiła, Sandra gdzieś poszła, Wendy i
Mycroft wrócili do swojego pokoju, a Ethan i Cecily poszli w swoim kierunku.
Wycieczkę planowałam zacząć do magazynu, a po tym, od razu pójść do przychodni.
Robiło się coraz później, więc okazja na pomyślne zrealizowanie planu rosła.
Pukanie
wybiło mnie z myśli. Zdezorientowana spojrzałam w stronę drzwi i podeszłam do
nich. Mycroft. Czego chciał? Otworzyłam.
- Hej Lily, wpuścisz
mnie na moment? – zapytał.
- Nie mam czasu
Mycroft – stwierdziłam twardo.
- Zajmę ci chwilę – odpowiedział
i zanim się obejrzałam, wszedł do środka – Widziałem,
że obserwujesz sytuacje na korytarzu.
- Patrzyłam. Trochę
się bałam, więc wolałam nie otwierać drzwi.
- Jakoś się trzymasz
Lily?
- Jakoś tak – odpowiedziałam
– Czego chcesz?
- Pogadałem z Wendy – nic
mnie to nie obchodziło. Wiedziałam, że muszę go szybko spławić, bo w innym
wypadku, nie zdążę z realizacją swojego planu – Poprosiła mnie żebym z tobą porozmawiał, bo wie, że macie kiepskie
relacje.
Przytaknęłam.
- I… cholera, nie
jestem w tym dobry. Chciałem ci prawić morały i mówić jakie życie jest
kolorowe, ale wiesz co? Nie jest – zaciekawiona podniosłam głowę. Jego
wizyta nabrała znacznie ciekawszych barw – Musisz
uważać na to żeby nikt nie wykorzystał tego, że jesteś teraz w kiepskim
położeniu. Mamy przeczucie, że ktoś, może Sandra, chce ci zrobić krzywdę.
- Sandra? – odebrał
to pytanie jako szok, ale ja byłam niesamowicie rozbawiona. Mówił o
dziewczynie, którą planowałam zamordować.
- Wiem, że to spory
szok, ale podejrzewamy, że ona coś planuje. Może ktoś inny. Tak czy siak
powinnaś uważać – powiedział z powagą.
- Dziękuję za
ostrzeżenie. Staram się teraz trzymać na uboczu, więc myślę, że nikt do mnie
nie podejdzie. Dobranoc…
- Czekaj, to nie
wszystko – powiedział, chociaż dał się przepchnąć bliżej drzwi – Mam jeszcze jedną radę.
- Ja to mam szczęście
Mycroft – rzadko korzystałam z sarkazmu, ale on nie zwrócił na to
specjalnej uwagi.
- Walcz o swoje. Nie
daj się stłamsić innym. Jesteś dużo warta i cokolwiek planujesz, jestem z tobą.
Właściwie jesteśmy razem z Wendy, ale to moje przesłanie. Nie poddawaj się i
pokaż z jakiej gliny jesteś ulepiona! Pół życia rywalizuję z Aaronem i wygram.
Wiesz dlaczego? Używam każdego środka, a nie tylko tych, które są poprawne.
Droga do sukcesu bywa czasami wyboista, ale trzeba decydować się na rzeczy,
które choć same w sobie są złe, prowadzą do czegoś dobrego. Pamiętasz jak wtedy
popłynąłem na deptaku? To było głupie i z jednej strony robiłem to dla Wendy,
ale z drugiej dla was. Chciałem żebyście przeżyli i stąd uciekli. Miałem
nadzieję, że wam pomogę. Niestety nie wyszło mi, ale kto wie, może innym razem?
Zrobiłbym wszystko dla Wendy…
Zaciekawił mnie. Kiwnęłam
delikatnie głową. Opowiadał dalej, o kolejnych historiach, ale morał był podobny.
Zgadzałam się z nim. Nadszedł czas żeby pokazać im kim byłam. Chciałam
pociągnąć to bagno razem ze sobą na dno.
- Dziękuję Mycroft – powiedziałam
– Otworzyłeś mi oczy.
- Oj daj spokój – przełożył
dłonie za głowę w luzackim geście. Efekt był odwrotny.
- Pomyślę o tym
wszystkim. Może będę mogła ci pomóc w twoim konflikcie z Aaronem – odpowiedziałam
tajemniczo.
- Ten konflikt
rozwiążę kiedyś tylko śmierć – mruknął ponuro. Uśmiechnęłam się na myśl, że
właśnie to szykowałam. Mycroft wyszedł z pokoju, a ja wróciłam do przygotowań.
*
Sandra Evans:
Przez
moment zastanawiałam się czy nie zajść do magazynu i nie poszukać tam
inspiracji. Problemem był dokładny spis treści i Agatha, która tam teraz
siedziała. Postanowiłam, że pójdę prosto do przychodni. Obawiałam się tego, co
zrobić z Alanem. Mogłam spróbować się zakraść i spróbować go ogłuszyć.
Przecierając spocone dłonie, chwyciłam za klamkę. Pociągnęłam ją i weszłam do środka.
Serce podskoczyło mi prawie do gardła, gdy zauważyłam, że ktoś leżał na
kafelkach. Był to Alan. Nie wiedziałam, czy wejść, czy nie, ale ciekawość
przezwyciężyła. Podbiegłam do niego. W zamieszaniu wciąż mogłam skorzystać i
spróbować wykraść potrzebne mi rzeczy, a jako bohaterka miałam domyślne alibi.
Podobne myśli zajęły moją głowę, gdy uklęknęłam i sprawdziłam czy Pechowiec
żyje. Poczułam ulgę. Alan był osobą, której nie życzyłam nic złego, w końcu i
tak miał umrzeć na dniach, razem z całą resztą, więc mógł pogłówkować z innymi.
Uśmiechnęłam się na myśl tego, jak zabawnie będzie wyglądał proces, kiedy będę
znała jego rozwiązanie.
Nie
zmieniało to faktu, że szczęście uśmiechnęło się do mnie po raz drugi. Zupełnie
jakby ktoś nade mną czuwał. Przypomniałam sobie głos, którym przemówił Ethan i
zrobiło mi się chłodno. Rozejrzałam się po przychodni. Na początku myślałam, że
poza Alanem nie ma tu nikogo, ale zobaczyłam Carmen, która drzemała na jednym z
łóżek. Wyglądała słabo, ale była również całkowicie odsłonięta. Wtedy w mojej
głowie pojawił się pomysł. Podeszłam do Carmen i spojrzałam na nią. Blada cera,
podkrążone oczy i patyczkowate ramiona. Nie miałaby ze mną najmniejszych szans.
Mogłam ją udusić, a całą winę zwalić na Alana. Serce zabiło mi szybciej i
czułam jak przyspiesza mój puls. Spojrzałam na łóżko obok i sięgnęłam po
poduszkę. Chociaż łózka oddzielały dwa metry przestrzeni to wydawało mi się
jakbym ten dystans pokonała w dwie godziny. Wróciłam i stanęłam nad Florystką,
zaciskając pięści na poduszce. Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
Usłyszałam gardłowy odgłos dochodzący prosto z jej gardła. Jej przełyk zaczął
poruszać się w spazmach, a ona sama zaczęła lekko drgać. Zwymiotowała, ale
przez to, że leżała na plecach rzygowiny nie wyleciały z jej gardła, tylko
zostały w ustach.
Widok
mnie nie brzydził, ale przeraziłam się, kiedy zauważyłam, że ona się dusi.
Zareagowałam. Odrzuciłam poduszkę, którą miałam w rękach i przechyliłam Carmen
na bok. Rzygowiny swobodnie wyleciały na poduszkę. Miały brązowo-białą barwę,
ale nie śmierdziały mocno. Mimo odporności na takie rzeczy, przeszedł mnie
dreszcz. Upewniłam się, że wszystko z nią w porządku i chwyciłam chusteczki,
żeby obmyć jej twarz. Mam plan na zabicie
Lily, więc zabiję Lily, powtórzyłam sobie w głowie. Nie wiedziałam, co
zrobić z poduszką. Po wytarciu twarzy Carmen musiałam posprzątać resztę, żeby
nic nie wyglądało podejrzanie. To mogło zminimalizować szanse na wykrycie mnie.
Zamieniłam poduszki, obmywając tą obrzyganą i kładąc ją do sąsiedniego łóżka.
Carmen pod głowę podłożyłam tą, którą chciałam ją udusić. Życie jest przewrotne, pomyślałam.
Nie
miałam czasu się dłużej nad tym zastanawiać, bo i tak byłam w tym pomieszczeniu
zbyt długo. Podbiegłam do bramki i przekręciłam pierwszym z kluczy. Nie
pasował, więc spróbowałam kolejnym. Z tym miałam więcej szczęścia. Przebiegłam
przez rząd gablot i dotarłam do ostatniej. Wtedy zauważyłam coś, co od razu
zwróciło moją uwagę. Brakowało leku, który wcześniej brałam. Ktoś go zabrał?
Czy ktoś był tu przede mną? Może Elizabeth lub ktoś z jej grupy go wziął? Tylko
jak? Gablota była zamknięta, a jedyny egzemplarz kluczy miałam ja. Nie mogłam
się nad tym dłużej zastanawiać. Zabrałam butelkę trucizny, o której wcześniej
opowiadała Elizabeth. Schowałam fiolkę do kieszeni spodni. Zamknęłam gablotkę i
zabrałam się w stronę wyjścia ze strefy, gdy nagle usłyszałam głos.
Podskoczyłam, prawie rozbijając jedną z szyb. Obawiając się, że ktoś mnie
nakryje wybiegłam z alejki z lekami, przechodząc przez bramkę i przymykając drzwi.
Rozejrzałam się, ale zauważyłam, że w przychodni nikogo nie ma. Alan dalej
leżał na podłodze, a Carmen…
- Alan… Podasz mi
wodę? – zapytała słabym, zachrypłym głosem.
Zaklęłam
pod nosem. Carmen patrzyła na mnie mglistym wzrokiem. Cały plan się rozpadł.
Westchnęłam. Będę musiała coś zmienić. Podeszłam po szklankę i pomogłam jej napić
się, nie mówiąc przy tym nic.
- Dzięki Alan… - wyszeptała,
cmokając przy tym jak dziecko. Nie
rozpoznała mnie, pomyślałam – Jesteś
strasznie dobrym człowiekiem. Gdyby nie mój zakaz, zdradziłabym ci ważną
tajemnicę… Niestety nie mogę… Mam nadzieję, że nikt przez to nie ucierpi… Ona
wciąż to robi…
Ugryzłam się w porę w język. Carmen mnie nie rozpoznała. Nie
mogłam się odezwać, chociaż pytania same cisnęły mi się na język. Nie potrzebne mi wasze sekrety, stwierdziłam,
kiwając samej sobie głową. Złapałam Carmen za rękę i uścisnęłam ją, na znak, że
rozumiem.
- Cieszę się, że się
mną zajmujesz Alan… Szkoda, że nie ma tu Aarona… Chciałabym… - wymamrotała
i zamlaskała parokrotnie, po czym przekręciła się na plecy i zasnęła. Nie
czekając na kolejną okazję uciekłam, zamykając za sobą drzwi. Po tej scenie
uspokoiłam się dopiero w windzie…
*
Lily Eucliffe:
Szperałam
przez rzeczy Rewa - największego zbrodniarza w tym miejscu. Cuchnęły paskudnie,
ale nie przejmowałam się tym. Szukałam paska. Musiał gdzieś tu być.
- Jest! – wyszeptałam
z ekscytacją. Schowałam go od razu do kieszeni, żeby nie rzucać się w oczy
jakbym kogoś spotkała. Nie zależało mi aż tak bardzo na zacieraniu faktów, bo
wiedziałam, że pojedyncze, niedbale zostawione dowody potrafiły namieszać w
głowie bardziej niż te ukryte. Alan nie dał się przekonać więc musiałam
spróbować wykraść coś sama. Zabrałam swoje znalezisko i rozejrzałam dokładnie.
Agathy już tu nie było, bo trwała cisza nocna, a Carmen odpoczywała w przychodni.
Nikt nie pilnował magazynu.
Wróciłam
na korytarz, po czym wezwałam windę. Przyjechała po chwili. Musiała być gdzieś
na poziomie recepcji. Wcisnęłam przycisk wysyłający mnie do przychodni. Wyszłam
i od razu skierowałam się w stronę blaszanych drzwi. Wiedziałam, że dzisiaj nie
było tutaj Elizabeth, Maksa oraz Julii. Mógł być tylko Alan, z którym z
pewnością mogłam się dogadać. Czułam motywację. Weszłam do środka przez
blaszane drzwi i na chwilę się zatrzymałam. Ktoś mnie uprzedził. Alan leżał na
podłodze. Przeszedł mnie dreszcz, ale powstrzymałam się od ucieczki. Zaszłam za
daleko. Na białej podłodze nie było krwi. Podeszłam niepewnie, rozglądając się,
czy sprawca jest jeszcze w środku. Poza Alanem w przychodni była tylko Carmen,
która wygodnie drzemała na jednym z łóżek. Nie musiałam się nią przejmować.
Podeszłam do Pechowca i potrząsnęłam nim delikatnie. Zachrapał. Spał. Nie
miałam pojęcia, dlaczego zasnął na podłodze, ale postanowiłam, że nie będę dwa
razy się zastanawiała. Pomacałam delikatnie jego kieszenie w poszukiwaniu
klucza. Nie chciałam go obudzić, jeżeli los się tak do mnie uśmiechnął. Jedyna
przeszkoda na mojej drodze spała twardo. Jak to się mogło stać? Nie widziałam,
żeby przy miejscu, w którym leżał był jakikolwiek ślad. Znajdował się niedaleko
stolika, ale niczego na nim nie było.
Nie
udało mi się znaleźć klucza. Przeklinając Alana i miejsce, w którym je schował
podeszłam do bramki i zauważyłam, że nie jest zamknięta. Rozejrzałam się,
zastanawiając czy to nie jest pułapka, ale nikogo nie widziałam. Weszłam w
alejkę, czując narastający stres. Szłam po substancję, która mnie zabije.
Podeszłam do najdalszej gabloty, gdzie znajdowały się najmocniejsze trucizny.
Zaklęłam ponownie, gdy zauważyłam, że jest zamknięta. Jakim cudem tylko bramka
była otwarta? Rozejrzałam się. Nie miałam nic do stracenia, musiałam rozbić
gablotę. Pożądałam pogrążenia ich wszystkich. Chciałam pociągnąć Sandrę za
sobą, ale czułam największą ekscytację na myśl o zabiciu ich wszystkich i
zniszczeniu planu. To było podniecające. Działało na mnie jak czar. Tak jak
Sandra pożądała mnie, ja pożądałam jej śmierci. Nie mogłam się doczekać żeby
zobaczyć jej martwe oblicze. Żałowałam, że nie będę mogła zobaczyć ich twarzy
na procesie.
Wróciłam
do głównej części i przez moment rozglądałam się za czymś ciężkim. W oko wpadł
mi jeden ze stojących niedaleko mikroskopów. Huk rozbijanego szkła mógł obudzić
Alana. Żałowałam, że nie pomyślałam o przecinaczu do szkła, który na pewno
znalazłabym w magazynie. To znacznie ułatwiłoby mi zadanie, ale teraz było już
za późno. Sięgnęłam po leżącą na boku szmatę i zawinęłam w nią mikroskop.
Ruszyłam z powrotem do celu mojej podróży i nie zastanawiając się uderzyłam w
szybę. Pękła, robiąc przy tym sporo hałasu. Uniknęłam zranienia się odłamkiem.
Odrzuciłam mikroskop na bok i chwyciłam butelkę trucizny. Wydawało mi się, że
czegoś tutaj brakowało, ale nie miałam pojęcia jak były ułożone wcześniej.
Wiedziałam tylko czego szukałam. Elizabeth w swoim spisie, na który zdążyłam
ukradkiem zerknąć, zapisała większość trucizn. Jedna z nich wpadła mi w oko,
więc właśnie jej postanowiłam użyć do zabicia się. Miała wywołać rozległy zawał
serca. Nieduża ilość krwi, powolny zapłon. Mogłam zażyć ją nawet jutro, parę
godzin przed karą, tak żeby mieć jak największą szansę na zobaczenie śmierci
Sandry. Po karze mogłam być w kiepskim stanie, więc zginięcie na szpitalnym
łożu było w stanie jeszcze bardziej namieszać im w głowach. Zadowolona z siebie
ruszyłam w stronę drzwi. Alan i Carmen dalej leżeli na swoich miejscach…
Odłożyłam
truciznę do swojej szafki i postanowiłam, że wykorzystując moment i osłonę
nocy, przejdę się do Sandry. Wyszłam z pokoju i zapukałam do jej drzwi. Gdy
otiwerała zobaczyłam dziwny błysk w jej oczach, jednak szybko udało się jej
przywołać uśmiech.
- Lily! Myślałam, że
jesteś na mnie śmiertelnie zła… - westchnęła z ulgą i przytuliła się do
mnie. Nie wyrwałam się, a nawet wysiliłam na uśmiech. Wpuściła mnie do środka.
- Przepraszam, że tak
się zachowywałam. Mam ostatnio sporo na głowie i trochę mi… odbija. Słyszałam
jak do mnie pukałaś, ale nie miałam siły wyjść. Teraz się trochę pozbierałam,
zrobiło mi się głupio, no i jestem – powiedziałam z uśmiechem.
- Nie martw się – pocieszyła
mnie – Nie chciałam się narzucać. Po
prostu zajebiście się o ciebie martwiłam.
- Nie musisz – zapewniłam
ją – Wszystko ze mną w porządku.
- Ale szczepienie…
Mogłabyś się temu poddać. My to zrobiliśmy i nic się nie stało - zaczynała mnie denerwować. Nie miałam
pojęcia jak mogłam tak długo wytrzymać w jej obecności. Jak wytrzymałam w takim
miejscu jak to?
- Rozmawiałam z
Lokajem – skłamałam – Nie mów nikomu,
ale jak odbędę karę, która nie ma być poważna, to mają dać mi spokój. To ich
próba siły…
*
Sandra Evans:
W głębi
ducha westchnęłam. Biedna, mała Lily nie wiedziała, że nie dożyje do swojej
kary. Teraz, kiedy ponownie otworzyła się przede mną, nie było szansy żeby
uniknęła otrucia. Musiałam odwiedzić ją jutro, przed egzekucją. Nie wiedziałam,
jak działa trucizna i jak długie ma działanie, ale trucizny zazwyczaj działały
od razu, więc musiałam przyjść do jej pokoju przed 21:00, dosypać jej to do
dzbanka i uciec.
- Mam do ciebie prośbę
Sandra – powiedziała nagle Lily. Wyciągnęła coś z kieszeni. Był to pasek z
dziwną, gwiazdą – Mogłabyś to dla mnie
jutro założyć? Na moją karę? Możesz się śmiać, ale to przynosi mi szczęście i
będę czuła się raźniej.
- Wygrzebałaś to z
rzeczy Rewa, czy co? – zażartowałam. Pasek wyglądał na stary, ale nie
mogłam teraz odmówić. Musiałam uśpić jej czujność tak bardzo jak tylko się dało
– Oczywiście, że go dla ciebie nałożę
moja gwiazdko.
Będzie ładnie na mnie
wyglądał, kiedy będziesz konała u moich stóp, pomyślałam. Lily przysunęła
się bliżej i przytuliła mnie, kładąc pasek na stół. Na szczęście mogłam
perfekcyjnie kontrolować swoje sumienie, bo poczucie winy mogłoby mnie
całkowicie zniszczyć psychicznie. Dom
Sandra. Skup się na tym, powtarzałam sobie w głowie.
- Będę już szła.
Przepraszam jeszcze raz, że cię nie wpuszczałam. Miałam ciężkie chwilę, ale to
chyba jest za mną. Pójdę już, bo jestem strasznie zmęczona…
Wstała. Odprowadziłam ją do drzwi.
- Dobranoc skarbie – powiedziałam.
- Kocham cię – odpowiedziała
i zniknęła na korytarzu. Poczułam ukłucie w sercu. Łza poleciała mi mimowolnie.
Zacisnęłam
pięści. Co się z tobą dzieje dziewczyno,
weź się w garść, skarciłam się. Nie mogłam teraz pozwalać sobie na emocje.
Musiałam wziąć się do pracy. Nie czułam się ani trochę senna, co było dla mnie
czymś nowym. Przebrałam się, ubierając się już na jutro. Nie będzie mi się tego
chciało robić z rana, a była duża szansa, że zapomnę. Wybrałam z szafy spodnie
i bluzę. Przebrałam się i nałożyłam pasek. Gdy tylko go zapięłam poczułam
specyficzne ukłucie. Mocno oplatał moje biodra. Wzruszając ramionami, ruszyłam
w stronę stołu, gdzie przygotowałam już kartki papieru i długopisy. Musiałam
teraz przygotować coś, bez czego nie obejdzie się żadne samobójstwo.
Szczególnie to ustawione. Wzięłam długopis w ręce i naskrobałam słowa: „Moi drodzy przyjaciele…”. To był dobry
start. Planowałam przygotować dwa listy – jeden do grupy, a drugi do mnie.
Godziny
mijały, a ja dalej męczyłam się z pierwszym. Wszystko, co pisałam wydawało się
być bez sensu. Dopiero nad ranem dotarłam do momentu, z którego byłam zadowolona.
Listu do siebie nie wypisywałam, po prostu zalepiłam pustką kartkę.
- Lily zostawiła mi tą
wiadomość, nie pozwolę wam jej przeczytać! Spieprzajcie! – przećwiczyłam
oburzenie, przed odkryciem tego faktu. Poczułam zmęczenie, ale zbliżała się
ósma, więc pójście spać nie miało żadnego sensu. Czas zaplanować resztę…
*
Lily Eucliffe:
Grupa
była bardzo bliska tego, żeby za szybko zauważyć mój list pożegnalny. Skarciłam
się w głowie za głupotę, ale usprawiedliwiałam się tym, że wizja śmierci powoli
przyćmiewała mój umysł. To musiało pójść w tą stronę. Widocznie moim
przeznaczeniem była śmierć dla większej sprawy. Wypuściłam powietrze, które
usilnie przetrzymywałam w sobie. Spojrzałam na kartkę. List pożegnalny był
gotowy. Typowe pożegnalne słowa, które mogły tylko jeszcze bardziej namieszać.
W głowie widziałam fragment procesu, gdzie będą głowili się kto zabił kogo. Czy
było to samobójstwo, czy zabójstwo? Jeżeli stwierdzą, że sama odebrałam sobie
życie to nie będą w stanie połączyć tego, z tym, że zabiłam Sandrę. Przecież ją
kochałam. Z drugiej strony przewidziałam też opcję, w której doszukają się w
mojej śmierci zabójstwa. Wtedy od razu przegrają. Nie widziałam szansy, żeby
ktokolwiek odgadł bieg wydarzeń. Byłam pewna, że nic nie jest w stanie mi przeszkodzić.
Teraz wystarczyło przeczekać ostatnie godziny i przed wyjściem, zażyć truciznę.
Dasz sobie radę, powtarzałam te słowa
niczym mantrę, która pomogła mi przejść przez ciężkie chwile. Nie mogłam
niczego zepsuć. Wszystko było dopięte na ostatni guzik…
*
Sandra Evans:
Zapukałam
do jej drzwi. Oba listy miałam schowane w kieszeni spodni, ale ampułkę z
trucizną trzymałam w zaciśniętej z nerwów pięści. Otworzyła drzwi. Wyglądała na
spokojną. Dlaczego była taka spokojna? Wysiliłam się na wykrzesanie energii,
chociaż nie czułam się na siłach. Nie rozumiałam, czemu tak mocno przeżywałam
tą akcję. Sandra, będziesz wolna. Wrócisz
do domu, powtarzałam sobie w myślach, bez
durnych zakazów i wiecznego strachu. Bez Ethana i całej reszty.
- Sandra? – zapytała
mnie Lily – Wejdź, proszę.
- Jak się trzymasz mała?
– zapytałam, wchodząc i siadając niedaleko stolika przy łóżku. Musiałam
odwrócić jej uwagę.
- Dobrze. Mówiłam ci
już, że jak uda mi się przetrwać tą karę to będę miała święty spokój – powiedziała
bez emocji. Nie wiedziała, że tuż po napiciu się z filiżanki upadnie martwa.
Upewniłam się dziesięć razy, że nikt nie widział mnie na korytarzu. Musiałam
tylko liczyć na to, że wyjdę również niezauważona.
- Martwię się. Nie
wspominam za dobrze ostatniej wizyty na tamtym piętrze – powiedziałam.
- Nie musisz, naprawdę
– patrzyła na mnie dziwnie – Widzę,
że założyłaś pasek.
- Tak – powiedziałam
klepiąc się po klamrze – Jest zajebisty.
Uśmiechnęła
się delikatnie i odwróciła na chwilę, podchodząc do szafy. To był mój moment.
Wyciągnęłam oba listy i niedbale wrzuciłam je pod łóżko. Wiedziałam, że będą
przeszukiwali jej pokój, szczególnie jak Elizabeth połączy fakty i zauważy, że musi
to być trucizna. Następnie odkorkowałam buteleczkę i drżącą dłonią wlałam jej
zawartość do dzbanka z herbatą. Lily nie miała jak tego zauważyć. Fiolkę
schowałam do rękawa. Serce biło mi jak szalone, a ręce drżały. Poczułam suchość
w ustach i zrobiło mi się zimno. Zmęczenie zostało zastąpione przez adrenalinę.
Jeżeli Lily napije się tej herbaty to umrze, a ja będę sprawczynią. Ja ją
zabiję...
- To ta herbatka od
Elizabeth? – zapytałam wskazując na dzbanek. DURNA, wrzasnęłam w myślach. Po co ja to powiedziałam?
- To? Och, tak – odpowiedziała
odwracając się na chwilę – Jak chcesz to
spróbuj, ale będziesz się po niej dziwnie czuła.
Zginę, dopowiedziałam
sobie w głowie.
- Nie, dzięki, to nie
moje klimaty, sama wiesz – powiedziałam szczerząc zęby – Nie chcę już ci za długo przeszkadzać. Mam
nadzieję, że zobaczymy się cali i zdrowi po twojej karze… Zaopiekuję się tobą –
obiecałam, wstając.
Ruszyłam
w jej stronę. Odwróciła się i przytuliła do mnie.
- Nie zdążyłam zrobić
ci fryzury – powiedziała po cichu.
- Spokojnie, mamy
jeszcze całą wieczność – odpowiedziałam.
- Żegnaj Sandra – jej
głos brzmiał przerażająco. Czy były to ostatnie słowa, które do mnie skieruje?
- Mała – powiedziałam,
a głos mi zadrżał. Delikatnie pocałowałam ją w usta, lekko muskając wargi.
Stało się. Nie było potrzeby już tego przedłużać. Nie obracając się ruszyłam w
stronę wyjścia. Wystarczyło poczekać aż się napije. Nie byłam pewna jak
dokładnie działa trucizna, ale musiała zginąć, Elizabeth sama tak mówiła…
*
Lily Eucliffe:
Pozostała
niecała godzina do kary. Schowałam list do kieszeni, żeby mogli go znaleźć przy
moim ciele. Nie myślałam o tym, co mnie czeka. Podeszłam do dzbanka i wlałam
tam truciznę. Zamieszałam. Wiedziałam, że jakbym wlała ją wcześniej to mogłabym
kogoś przez przypadek zabić. Miałam przeczucie, że Sandra może mnie odwiedzić.
Nosiła pasek, więc już była martwa. Nie chciałam na nią naciskać żeby zdjęła
przy mnie spodnie, ale miałam nadzieję, że dożyję momentu, w którym ona umrze.
Nalałam herbaty do filiżanki. Trucizna była bezbarwna, bo herbata ani trochę
nie zmieniła koloru. Pachniała nieco inaczej, bardziej świeżo. Przyłożyłam
filiżankę do ust i wypiłam do dna. To musiał być efekt placebo, ale czułam
jakby ciecz miała problemy z przepłynięciem przez mój przełyk. Mój organizm
wewnętrznie wyczuwał, że coś jest nie tak…
--------------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie projektu Naszym Patronom:
- Raika
Ach ta Alice… Wynika na to, że tym razem troszkę namieszała ta nasza Przyjaciółka :D Nadal nie poznaliśmy co konkretnie powiedziała Lily, ale muszę przyznać, że razem z Ethanem jest ona w tym momencie jedną z najciekawszych żyjących postaci. Cokolwiek skrywa tam z swoim kuferku na pewno nie jest czymś miłym ;) Przez chwilę miałem myśl, że zbiera ona języki zmarłych, które dostaje od porywaczy, ale nie dość, że poniekąd podobny motyw pojawił się już przy Olivierze, to pamiętam, że mówiła kiedyś, że pomogła już Julii i dlatego wnioskuję, że coś związanego z brzuchomówczynią tam się już znajduje razem z innymi rzeczami od osób, którym ‘pomogła’. No cóż, pozostaje czekać, bo jeszcze trochę pewnie będzie to skrywane.
OdpowiedzUsuńW samym rozdziale zabrakło mi paru rzeczy. Trochę szkoda, że nie wyjaśniono lub chociaż dano wskazówki o co mogło chodzić z tamtym wywaleniem prądu z początku tego epizodu oraz sekretu Ethana. Moim zdaniem ta jego przepowiednia była dosyć istotna w tej sprawie, więc mógł zostać przyciśnięty przy procesie. W końcu ten jego wątek przewija się już całkiem długo. Wręcz można powiedzieć, że za długo. W sumie, jest jeszcze jeden rozdział z tego co zrozumiałem i dlatego mam nadal trochę nadziei :D. Jeśli nie w następnym rozdziale, to sądzę, że następny epizod jest już tym ostatecznym terminem zanim z tajemniczości stanie się irytacja, bo ‘ile jeszcze będzie on niewiadomą’? :/
Z racji, że dzisiaj dostaliśmy głównie uporządkowanie i uzupełnienie faktów, nasunęła mi się taka rozkmina dotycząca postaci. A zwłaszcza Mycrofta, który wykazał się w tym rozdziale idealnym wyczuciem xD. Otóż, ten nasz wesoły pan Haker z takiego typowego denerwującego dzbana stał się kimś, kto za każdym razem jak otworzy usta wywołuje (co najmniej u mnie) ciągłe reakcje gatunku „xDDD”. To duży postęp i z tego co widziałem na discordzie, inni także zaczynają go lubić w tym jego amebiarstwie. Jak jego przykład ilustruje, pierwsze wrażenia bywają złudne (przypominam historię moich reakcji na detektywa xD) nie tylko w rzeczywistości, lecz także w fikcji. Nawet z czymś pozornie prostym można zrobić wiele fajnych rzeczy. Wystarczy mieć pomysł :D
Wydaje mi się, że to wszystko co chciałbym dodać tym razem. Jakoś wyjątkowo pozytywnie tym razem, co nie? xD No w każdym razie, nie będę przedłużał. Czekam na następny rozdział, bo coś czuję, że ‘the game has just begun’ jeśli wyłapiesz nawiązenie ;) A więc do usłyszenia niedługo!
Alice z pewnością odegrała jakąś rolę w tym wszystkim, tylko pytanie brzmi, co mogła zrobić, żeby komuś (kto notabene jej nie lubił) tak namieszać w głowie? Może to manipulacja, może coś innego. Wątek Alice jest trochę rozciągnięty, ponieważ ona powoli buduje sobie zaplecze, starając się mieć po prostu swoją bezpieczną strefę, w której może działać. Spokojnie - to na pewno nie są języki :D Chociaż motyw rodem z Corpse Party byłyby ciekawy xD Wywalenie prądu jest stricte związane z kolejnym epizodem, w sumie Mycroft też odegra rolę w tym motywie (pamiętajmy, że epizod IV trwał w sumie 3 dni), a co do Ethana... Zależy, co rozumiesz przez rozwinięcie motywu :D Powiem tak - Ethan i jego przypadłość odegrają sporą rolę w kolejnym epizodzie, ale czy to będzie koniec? Co oznacza koniec w tym przypadku? Zdjęcie "klątwy"? Zabicie go, albo moment, gdy on zabije? Na pewno sporo się dowiecie o jego przeszłości i genezie, szczególnie w pewnym rozdziale, który powinniście dostać stosunkowo w połowie epizodu. Więcej nie zdradzę, ale myślę, że mimo wszystko cały wątek (chociaż może się trochę ciągnąć) odgrywa sporą rolę w całości historii i jego rozciągnięcie w taki sposób wyjdzie na dobre :D
UsuńMycroft jest "Ultimate Ofiarą Projektu Peccatorum" (w sumie jak Sandra Evans), ponieważ obie to postacie, gdyby kadra trochę bardziej pasowała (a staraliśmy się wybrać najciekawsze i najbardziej różnorodne zgłoszenia), zostałyby poprowadzone inaczej. Niestety wyszło jednak tak, że postacie Samfu, Alice oraz Julii wchłonęły Sandrę, a Mycroft przyjął funkcję nawet nie tyle, co ziemniaka, a kogoś, kto jest uparty jak osioł i trzyma się teorii (tutaj zabawny FAKT - Mycroft mimo wszystko jako jeden z niewielu przejrzał Jacoba i miał absolutną rację, co do samobójstwa Lily), które czasami są dobre, a czasami nie.
Oj tak, tym razem udało się pozytywnie xD Och, I didn't "saw" this coming ;) Dzięki za komentarz i całe wsparcie techniczne!
Ciekawe się patrzy na słowa Alice "Czy to była akcja, która komuś pomogła?" i jej rozmyślaniu o tym z jej rozdziału, kiedy rozmawiała z Sandrą o Lili na korytarzu, a teraz obecnymi wydarzeniami...
OdpowiedzUsuńWow. Czytałem wiele romp, ale takiej akcji że dwie osoby zabiły się nawzajem jeszcze nie widziałem. Rzeczywiście poetycko to trochę wyszło - obie sprawczynie nie dostały tego czego chciały. Może to tylko ja tak mam, ale bardziej sympatyzuje tutaj z fryzjerką, której szkoda mi było z tym jak przeżywa kolejne śmierci. Nie usprawiedliwiam jej czynów, ale nie była ona złą osobą, robiła to co uważała za słuszne i co może pomoże światu. Sandry natomiat nie cierpię. Każdy wiedział, że jest samolubna i jej próba ucieknięcia z hotelu nie dziwi, ale i tak smutno mi się zrobiło na myśl, że chciała wykorzystać niestabilno emocjonalną osobę, która jej ufała prawdopodobnie jako jedynej ze wszystkich osób. Nie cieszyłem się do tej pory ze żadnej śmierci, ale koniec uwodzicielki spowodował uśmiech na mojej twarzy.
OdpowiedzUsuńW ogóle perspektywy obu dziewczyn wyszły super. Teraz gdy już wszystko wiadomo inaczej patrzy się na 4 epizod...
OdpowiedzUsuńTylko jedna rzecz pozostaje zagadką w tej sprawie i jest to trochę creepy. Kto odużył Alana? Nie była to Sandra ani Lily. Czy ktoś planował zabić pechowca albo Carmen ale zmienił zdanie? I jak już jestem przy pechowcu to dam swoją teorię związaną z nim. Mianowicie myślę, że Alice jest ocalałym członkiem jego rodziny. Było już kilka akcji z pechem Alana i zawsze była przy tym przyjaciołka. To nie może być przypadek.