Epizod III - Rozdział 28: Pobudka (Alice Clarisse)


Witajcie w kolejnym rozdziale Peccatorum. Ponownie posiłkujemy się perspektywą Alice, którą uznałem za potrzebną do tego, co się stanie w tym rozdziale. W sumie jej rozdziały mają drugie dno, które zrozumiecie dopiero za jakiś czas, ale póki co zapraszamy Was do lektury! Po przeczytaniu wpadnijcie do sekcji komentarzy i prześlijcie bloga dalej, żeby mógł docierać do nowych czytelników!




Rozdział 28: Pobudka (Alice Clarisse)


                Po paru kolejnych próbach wykrzyczenia rozwiązania, w czytelni zapadła cisza. Wydawało mi się, że ludzie po prostu bali się odezwać, ale nie byłam do końca pewna. Licznik zatrzymał się na zerze i nie ruszał się. Czerwone podświetlenie raziło w oczy jak bransoletka ze złamanym zakazem. Spojrzałam na Alana, który stał najbliżej stołu i chwycił licznik w długie palce. Drzwi do czytelni otworzyły się, a cała grupa spojrzała na zziajaną Audrey oraz Ethana, którzy wbiegli do środka. Policzki Kucharki płonęły czerwienią. Z trudem łapała oddech. Iluzjonista był wystraszony, obserwował pomieszczenie jakby szukał wzrokiem pułapki lub zasadzki. Nie doczekał się. Nic się nie stało. Jeżeli podaliśmy dobrą odpowiedź, to licznik powinien się był zatrzymać lub powinni pojawić się Porywacze, a jeżeli złą to powinniśmy nie żyć. Coś poszło nie tak, a mogło to oznaczać, że ktoś zginął. Z grupy wciąż brakowało do kompletu trzech osób – Jacoba, Maksa oraz Carmen. Na razie wolałam nie zgadywać, tylko skupić się na tym, żeby ogarnąć sytuację.
- Co się stało? – zapytała ze zdziwieniem Audrey – Dlaczego wciąż żyjemy? Podaliście dobrą odpowiedź?
- Licznik pokazuje zero – stwierdził Alan pokazując wszystkim urządzenie, które trzymał w dłoniach. Spoglądał na nie niedowierzając, ale nie było w tym nic dziwnego. Nikt nie rozumiał tego, co się stało.
- Wychodzi na to, że spełniliśmy, któryś z warunków – powiedziała Julia.
- Jeżeli byśmy odpowiedzieli, to Duchy by się pojawiły i coś powiedziały. Chyba, że to jakiś durny żart – Wendy rozejrzała się zdenerwowana.
- Nie musicie mi dziękować za ratunek – stwierdził Samfu z charakterystycznym dla siebie uśmiechem.
- Samfu to ja podałem odpowiedź i jestem pewien, że była dobra. Jedyne, co mnie zastanawia to dlaczego ten cholerny licznik pokazuje zero? Moja odpowiedź padła pierwsza – zdziwił się Haker.
                Drzwi ponownie się otworzyły, kiedy do środka wpadł Maks. Szedł spokojnie, nie widziałam go jeszcze biegającego, zawsze docierał na miejsce ostatni.
- Nie ma Jacoba i Carmen – zauważył po wejściu do pomieszczenia – Czy ktokolwiek ich widział? Patrząc na licznik widzę, że opcja z odpowiedzią nie wyszła, więc ktoś może nie żyć.
- My widziałyśmy go wczoraj na basenie – wtrąciła Sandra.
- Carmen nie było w pracowni, więc może spędziła noc w pokoju? – zastanowiła się Agatha – Na pewno nic jej się nie stało, chociaż przyznaje, że przez te przygotowania nie widziałam jej nigdzie.
- Chwila, moment… Naprawdę spędziliście noc w pracowni malarskiej? – zapytała Elizabeth – Myślałam, że sobie żartujecie.
- Spędziliśmy i było tam znacznie bezpieczniej niż w pozostałej części hotelu – oburzyła się Wendy.
- Samfu ty ostatnio się do niej przylepiłeś, może coś wiesz? – zapytała Sandra.
- Akurat wczoraj też byłem w bunkrze, więc nie tym razem.
- Musimy znaleźć ją i Jacoba i to jak najszybciej. Być może coś się stało. Każda minuta się liczy! – powiedziała Audrey.
- Yama czy taki był twój plan? – zapytał przez zęby Aaron. Spojrzałam na niego. Wyglądał na kogoś, kto naprawdę potrzebował pomocy – Dlatego wczoraj zawracałeś mi głowę cały dzień?
- Nie rozumiem? – Pokerzysta spojrzał na niego zdziwiony – Przecież byłem z tobą, więc co niby miałem zrobić?
- Trzymasz się z Samfu, a…
- A ja też byłem zajęty z innymi ludźmi, więc ogarnij się ze swoimi podejrzeniami – obronił się ponownie Król Dram.
- Może Julia postanowiła wykorzystać chaos tak jak ostatnio? – Agatha miała głos bliski płaczu i wskazała drżącym palcem w kierunku Brzuchomówczyni.
- Mam problemy ze wstaniem z łóżka i chodzeniem, jak niby…
- Dobra, oszczędź nam tego pieprzenia. Weźmy się lepiej do roboty – to było zabawne jak Mycroft wczuwał się w moment, w którym według siebie miał racje.
- Powinniśmy poszukać Jacoba, Carmen i zwrócić uwagę Porywaczy – podsumował Maks – Możemy się rozdzielić. Jedna grupa będzie starała się wezwać naszych oprawców i sprawdzi sypialnie, żeby upewnić się, że nie ma tam zaginionej dwójki. Być może mocno śpią, albo zajmują się czymś innym. Pozostali podzielą się i dzięki temu przeszukamy szybko cały hotel. Spotkajmy się tutaj po tym o 12, chyba że ktoś coś znajdzie, wtedy możemy wrócić wcześniej i zobaczyć, co się tutaj dzieje.
- My możemy przejść się do recepcji i pokojów – zaproponowała Lily, wskazując też na Sandrę.
- Jeżeli to kolejny plan Jacoba… - zdenerwowała się Sandra, która wraz ze swoją towarzyszką przesunęły się na bok. Do ich grupy dołączyło trio – Yama, Ethan oraz Cecily.
- Poprowadzę jedną grupę – postanowił Aaron. Byłam ciekawa czy chciał tak bardzo znaleźć Florystkę, czy kierował się swoim wrodzonym dobrem. Tak czy siak, to mogło być ciekawe.
- Pójdę z tobą.
Po chwili, do naszej grupy dołączył Samfu, Elizabeth oraz Julia. Ta ostatnia była mało lubianą osobą, po tym, co stało się z Olivierem. Co zabawne, nie wiedziałam, czy mogę jej jeszcze pomóc, przez to, że już raz udzieliłam jej pomocy. Nie chciałam być nachalna, albo żeby odebrała mnie w nieprawidłowy sposób.
- Ci, którzy zostali uformują w takim razie trzecią grupę – stwierdził Mycroft, który ruszył na poszukiwania wraz z Wendy, Alanem, Agathą oraz Audrey. Maks wolał zostać w czytelni.
- Nie przejmujcie się mną, będę was tylko spowalniał. Idźcie, a jak Jacob albo Carmen tu przyjdą to po prostu damy wam w jakiś sposób znać.
                Wypadliśmy z czytelni całą grupą, rozchodząc się po hotelu. Spojrzałam na Aarona, na którego twarzy widać było coś ciężkiego do określenia. Wyglądał wyjątkowo ponuro, nawet jak na siebie. Byłam tak bardzo ciekawa tego, co działo się teraz w jego głowie. To był strach o bliską osobę czy determinacja? Aaron był postacią, która miała bardzo dziwny cel. Celnie uderzał w kolejne rzeczy, które chciał osiągnąć. Zmusił Elizabeth do otwarcia kliniki i dowiedział się całkiem sporo z pracowni informatycznej. Byłam ciekawa, jak bardzo będzie w stanie zmienić przebieg wydarzeń w przyszłości. Przy recepcji, przy której nie spotkaliśmy Lokaja, a dzwonek nie przynosił efektu, rozdzieliliśmy się. Jedna z grup zbiegła na dół, a pozostałe dwie ruszyły do wind. My zdecydowaliśmy się na zbadanie w pierwszej kolejności Deptaka. Dotarliśmy tam po chwili. Przejściu przez blaszane drzwi towarzyszyła zmiana klimatu, bo było pochmurnie. Pogoda zmieniała się cały czas.
- Myślicie, że warto sprawdzać tutaj wszystko? – zapytała Julia.
- Sprawdźmy, mamy sporo czasu, na pewno nie zaszkodzi. Jeżeli komuś coś się stało, to deptak jest idealnym miejscem na schowanie ciała z tymi wszystkimi zaroślami i filtrem percepcji, który sprawia, że łatwo się zgubić – odpowiedziałam.
- Jacob na pewno się gdzieś ukrywa, bo trafił na coś ważniejszego niż ta dziecinna zagadka. Poznałem rozwiązanie wcześniej, więc jako mój partner wiedział, że na pewno to rozwiążę, a sam siedzi nad czymś dużo większym. Typowo do bólu – Samfu brzmiał całkiem przekonująco, chociaż byłam pewna, że się martwił, na swój dziwny i pokręcony sposób.
- Możemy delikatnie się rozdzielić. Terenu jest sporo, więc do dzieła – powiedział Aaron krótko i ruszył do przodu biegiem, a kamyki zgrzytały pod podeszwami jego butów.
                Szukanie czegoś na deptaku pasowało do powiedzenia „szukaj igły w stogu siana”. Nie wiem czy w hotelu było większe piętro. Czytelnia również była ogromna, ale chyba nawet ulegała wielkości miejscu, w którym się znajdowaliśmy. Mimo to grupa rozeszła się bez słowa narzekania pomiędzy drzewami. Sama ruszyłam w stronę centrum, gdzie znajdowała się fontanna oraz ławki. Niedaleko mnie szedł Samfu. Przez ostatnie dwa tygodnie był chyba jedynym, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Coś się zmieniło, bo nie widziałam u niego zbytniej pewności siebie. Czyżby coś w jego wielkim planie się popsuło? Nie miałam najmniejszych wątpliwości, ze Samfu coś kombinował, nie wiedziałam tylko czy sam, czy z kimś. Ciężko było komukolwiek zaufać.
- Kiedy gadałaś ostatnio z Jacobem? – zapytał mnie nagle. Nie wiedziałam, że mnie zauważył.
- Wczoraj, jakoś po południu. A ty?
- Wcześniej… Jestem ciekaw, co wykombinował – brzmiał dziwnie.
- Nie wtajemniczył swojego partnera?
- Nie mam humoru na te przepychanki Alice – spojrzał mi w oczy – Idź się bawić swoją zabawką, aż dziwne, że poluzowałaś mu smycz.
Poczułam nieprzyjemne ukłucie. Wielu rzeczy się domyślał jak na pasożyta jakim był.
- To co robię to moja sprawa. Też nie mam humoru na przepychanki, mam rzeczy do robienia – zbyłam go i przyspieszyłam kroku. Jego szyderczy uśmiech nie był niczym miłym. Rozejrzałam się w okolicach fontanny, a potem przeszłam się na plażę, ale nie wiedziałam czego tak naprawdę miałam szukać. Schowanego ciała? Przeszukiwanie deptaka było konieczne, ale liczyłam, że jak najszybciej zaliczymy to miejsce i ruszymy dalej. Krążyliśmy pomiędzy drzewami tyle, aż Aaron powiedział, że czas przeszukać kolejne miejsce, bo tutaj nic nie mogliśmy znaleźć.
                Kolejnym piętrem, które wybraliśmy była siłownia. Tam poszukiwania nie trwały długo, bo piętro nie miało żadnych specjalnych skrytek i chwila wystarczyła żeby stwierdzić, że nikogo tutaj nie ma. Gdy doszliśmy do pracowni malarskiej, to zauważyliśmy, że na miejscu była już druga grupa. Wymieniliśmy się tylko krótko informacjami:
- Nie znaleźliście ich? – zapytał Aaron.
- Niestety – odpowiedział Alan, który przemawiał w imieniu drugiej grupy – A wy?
- Też nie. Byliśmy już na deptaku i w siłowni, ale bez powodzenia.
- My sprawdziliśmy pralnię, lodowisko, pub i pracownię informatyczną – powiedziała Audrey.
- Dobra, pójdziemy gdzieś indziej – odpowiedział Informatyk i nie czekając na odpowiedź zawrócił nas w stronę windy. Miał coraz mroczniejszy wyraz twarzy, wyglądał naprawdę strasznie. Atmosfera rozluźniła się nieco po tym jak cała sytuacja z zagadką się zakończyła. Ostatnie dwa tygodnie przypominały upadanie coraz głębiej w czarną otchłań. Świat wydawał się być szary, zlepiony, spowalniający każdy, nawet najmniejszy ruch. Poranne przeżycie było niczym wybudzenie ze snu, ale teraz znowu dochodził element stresu. Gdzie była ta dwójka? Co robili i jak mogliśmy im pomóc? Czy to było możliwe, żeby nikt nie mógł ich znaleźć? Nie było żadnego komunikatu, co mogło oznaczać, że nie było jeszcze za późno. Albo sprawca dobrze schował ciało, pomyślałam. Zastanawiało mnie jak mogła wyglądać sytuacja, gdyby ktoś schował ciało w swoim pokoju. Pewnie grupa w końcu by zmusiła do otwarcia drzwi siłą, a wtedy sprawca byłby oczywisty, ale ciało mogłoby się tak rozłożyć, że mało co by z niego zostało. To byłoby bardzo podejrzane jakby ktoś zniknął na parę dni i na pewno odbiłoby się echem.  Z drugiej strony schowanie ciała gdzieś w hotelu, a miejsc było sporo, też było opcją. Gnijące mięso wydzielało specyficzny i intensywny zapach. Czy dało się schować kogoś tak żeby nie wydzielał się ten smród?
                Z rozmyślań wyrwała mnie winda, która właśnie zatrzymała się na piętrze. Spojrzałam na przycisk. Byliśmy na basenie. Wysiadłam za resztą, która ruszyła w stronę blaszanych drzwi.
- Pamiętajcie żeby się przebrać – przypomniał Samfu.
Przebrałam się w strój jak najszybciej umiałam. Weszłam do głównej części pomieszczenia, rozglądając się wzrokiem. Grupa pojawiła się chwilę po mnie.
- Sprawdźcie sauny, a ja zobaczę zjeżdżalnię – powiedział Informatyk.
- Kurwa! – krzyknął Samfu łapiąc się za stopę. Usiadł na kafelkach i sycząc z bólu, próbował tak wygiąć nogę, żeby przyjrzeć się, co się stało. Zauważyłam krew, która zbierała się powoli na jego ręce, ewidentnie wyciekając ze stopy. Poczułam niepokój, jak każdy człowiek, gdy tylko coś takiego się działo. Elizabeth podbiegła do niego pierwsza, sięgając odruchowo do kieszeni fartucha. Na basenie nie mogła nosić maski, ani innych elementów swojego stroju, więc jej dłoń przeniknęła przez powietrze. Zaklęła pod nosem.
- Co się stało? – zdziwiłam się.
- Coś mi się wbiło w stopę! – wskazał piętę, z której coraz obficiej leciała krew. To, że nie przytrafiło się to Alanowi prawie mnie zdziwiło. Czy aura wokół mnie poszerzyła się jeszcze bardziej?
- Widzę – Elizabeth przybliżyła się i nie patrząc na jęki i stękanie Samfu, odwróciła jego nogę do światła – Kawałek szkła. Nie wbiło się głęboko i jest spore, mogę to bez problemu wyciągnąć.
- NIE! – krzyknął – Zróbmy to w normalnych warunkach.
- Nie będzie bolało, obiecuje – uspokoiła go, łapiąc kawałek szkła pomiędzy paznokcie – Jak doliczę do trzech. Raz... – i pociągnęła. Samfu jęknął z bólu i położył się na plecach, uderzając pięścią w podłogę.
- Miało być na trzy… - wysyczał.
- Nie musisz dziękować – odpowiedziała i podniosła się – Dosyć grube szkło. Wygląda jak denko butelki. Ciekawe, co tutaj robiło?
- Pewnie któraś z dziewczyn, które często tu przyłażą zbiła butelkę i nie potrafiła po sobie posprzątać – zawyrokował Aaron patrząc w moją stronę.
- Ja tutaj dawno nie byłam, a z tego co wiem Sandra i Lily odwiedzały to miejsce wczoraj – fuknęłam obrażona.
- Dasz radę iść? – zapytał Aaron, całkowicie ignorując to, co przed chwilą do mnie powiedział. Denerwował mnie tym.
- Ta, dam sobie radę – stwierdził Samfu, wstając i przenosząc ciężar lewej nogi na palce.
- Chyba oszalałeś. Trzeba to odkazić i opatrzeć, chyba, że nie przepadasz za tą nogą, w takim wypadku możesz z niej zrezygnować.
Na twarzy Samfu pojawił się strach. Spojrzał na Elizabeth zdziwiony.
- N-nie chcę…
- To zabiorę cię do swojego pokoju i ogarniemy to, zanim wda się zakażenie. Nie ma sensu żebyśmy was szukali więc spotkamy się w czytelni – druga część tego, co mówiła tyczyła się bardziej nas. Po tych słowach, pomagając kulejącemu Królowi Dram, Elizabeth opuściła wraz z nim piętro.
                Ja, Aaron oraz Julia zostaliśmy w bardzo dziwnym trio w środku. Nie wiedziałam za bardzo co powinnam była teraz zrobić. Nie miałam z nimi zbyt dobrego kontaktu, Julia była teraz wyjątkowo odseparowana od grupy, a Aaron jak zwykle żył w swoim świecie. Sprawdziliśmy to, co planowaliśmy przed wypadkiem Samfu, ale nigdzie nie znaleźliśmy ani Jacoba, ani Carmen. Momentami wydawało mi się to głupie – szukaliśmy ich jak jakiegoś przedmiotu ukrytego przed grupą, a to byli ludzie. Nadzieja była kusząca, ale przecież wiadomo było, że coś się dzieje. Z każdą minutą, ta wiadomość coraz bardziej do mnie dochodziła. Spędziliśmy tam około dziesięciu minut, po czym przebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę laboratorium. Nie musieliśmy poświęcać na to za dużo czasu, bo pomieszczenie nie miało zbyt wielu kryjówek, podobnie jak siłownia. Sprawdziliśmy tylko szafki, ale bez większego szczęścia. Zniknięcie Porywaczy i dwójki uczestników było bardzo podejrzane. Nie zostawili po sobie najmniejszego śladu.
- To co? Wracamy? – zaproponowałam.
- Powinniśmy przeszukać czytelnię, ale nie mamy już za dużo czasu do 12, więc po prostu pójdźmy na spotkanie i zobaczymy, czy inni się czegoś dowiedzieli – powiedział Aaron i nie czekając na nasze słowa, ruszył przed siebie w stronę windy. Pogoniłyśmy za nim, ledwo dotrzymując mu kroku. Po chwili wspinałyśmy się schodami na piętro z czytelnią i salą zabaw. Aaron otworzył drzwi, a w środku czekali na nas już wszyscy. Rozejrzałam się po twarzach, ale nigdzie nie zauważyłam jakiejkolwiek radości. Nikt nikogo nie znalazł. Samfu siedział na jednym z krzeseł z zabandażowaną stopą i wyrazem męczeństwa na twarzy.
- Wszystko gra? – zapytałam z grzeczności.
- Rana wygląda na groźną, ale raczej obędzie się bez amputacji – odpowiedział.
- Nikt niczego nie znalazł? – Aaron miał najwięcej do powiedzenia.
- Najgorsze jest to, że nie ma nigdzie Lokaja, żebyśmy mogli wejść do konkretnych pokojów – stwierdził Maks.
- To, że nie ma Lokaja oznacza, że te osoby da się gdzieś znaleźć – wtrąciła Julia.
- Nie możemy przestawać przeszukiwać! Na pewno coś pominęliśmy. Ethan mógłby spróbować wyważyć drzwi! – rzucił propozycjami Mycroft, całkowicie ignorując Julię.
- Drzwi nie damy rady wyważyć – zaczęła tłumaczyć Agatha – Są zbyt dobrze skonstruowane. Wątpię, żeby dało się z nimi cokolwiek zrobić.
- Czy ktoś przeszukał czytelnię? – zapytał Aaron.
- Ja się rozglądałem. Czytelnia jest naprawdę duża, więc wszystkiego nie sprawdziłem, ale wiedziałbym jakby coś się stało w tym labiryncie. Znam te korytarze lepiej niż ktokolwiek inny – pochwalił się kapelusznik.
- To gdzie oni są? – zapytała Lily – Przecież muszą gdzieś być.
- Myślę, że Duchy mogły ich gdzieś zabrać – powiedziała nagle Wendy.
- Może też przez przypadek podali im coś złego? Podobnie jak Olivierowi – zaproponował Yama.
- Myślicie, że jakby ktoś złamał zakaz to Porywacze by się pojawili? – zapytała Audrey.
- To nie tak działa – wytłumaczył Samfu – Zakaz może zostać złamany w dowolnym momencie, a Duchy i tak wykonają karę kiedy tylko będą chciały.
- Czyli nie mamy jak ich wezwać? – zdziwiła się Agatha.
- Ale w czym widzicie problem? Nie ma Duchów, to nie ma niebezpieczeństwa. Nie możemy po prostu cieszyć się życiem? Jeść dobre śniadania, spędzać miło czas? – Samfu aż wstał gdy to mówił.
- I zostawić dwie osoby, cholera wie gdzie? Myślałem, że zależy Ci i na Jacobie i na Carmen – zdenerwował się Aaron.
- Musimy ich znaleźć! – oburzyła się Agatha.
- Też nie wyobrażam sobie zostawienia ich na pastwę losu – odpowiedziała Cecily.
- Sprawdziliśmy wszystko? – upewnił się Alan.
- Na to wygląda – potwierdziła Audrey.
- A czy ktoś sprawdził biuro? – zapytał Maks.
- My nie sprawdzaliśmy – odpowiedział Aaron zgodnie z prawdą.
- My też nie – dodał po chwili Mycroft.
- Bingo – stwierdził Maks – Chodźmy to sprawdzić.
                Nie mogłam uwierzyć, że niedogadanie się znowu doprowadziło do pominięcia tak ważnego elementu. Grupa razem ruszyła w stronę niedawno odkrytego piętra. Czy to możliwe, że właśnie tam się coś stało? Wszyscy byli ciekawi, nawet Maks zebrał się na pokuśtykanie z nami w stronę windy. Wsiedliśmy razem, a atmosfera zagęszczała się. Czy to możliwe, że znajdziemy tam ciało? Może sprawca zdecydował się zabić i schować? Istniała też opcja, że sprawca zabił i Jacoba i Carmen. Zasady przewidywały taki scenariusz i to było nieco przerażające. Miałam dalej nadzieję, że to, co wisiało w powietrzu to nic groźnego. Wysiedliśmy i podbiegliśmy do blaszanych drzwi po lewej.
- Ja sprawdzę prawą – powiedział Mycroft, a Wendy pobiegła za nim. Przeszliśmy do jednego z korytarzy, ale nic nadzwyczajnego nie rzuciło mi się w oczy. Skręciliśmy przez kolejne przejście i trafiliśmy do głównej części biura. Po drugiej stronie pojawił się Mycroft i Wendy.
- Nic – zgłosił.
- U nas też nie. Sprawdźmy dokładnie biuro – zaproponowała Cecily. To piętro nie było aż takie duże, ale miało wiele zwalisk akt, biurek oraz szaf, w których ktoś mógłby się ukryć. Maks bardzo się tu rozgościł, ale nie był wielkim czyściochem, raczej rozkładał wszystko tak, aby było mu jak najbardziej wygodnie. Nie trwało to długo. Po chwili usłyszeliśmy krzyk i cała grupa podeszła do dziwnie obdrapanej ściany, przy której stała ogromna, metalowa szafa. Alan stał na przedzie i wskazywał podłogę. Spojrzałam tam i zobaczyłam nieudolnie przykrytą plamę krwi, znajdującą się tuż pod wykładziną.
- O cholera – wyszeptał Mycroft.
- Co się tutaj stało? – zapytała Sandra – Nie patrz Mała.
- Nie zamierzam – Lily jak zwykle uciekła wzorkiem od widoku krwi. Relacja jej i Sandry wewnętrznie mnie bawiła. Były takie zapatrzone w siebie, że chciało mi się momentami zaśmiać na głos. Widać było, że potrzebowały mojej pomocy.
- Jak ty to znalazłeś? – zapytała zdziwiona Audrey.
- Wczoraj się skaleczyłem o ten sam gwóźdź, kiedy pomagałem z rana Maksowi z przesunięciem tej szafy – stwierdził Alan – Dlatego teraz na niego spojrzałem i zauważyłem, że przy listwie podłogowej jest coś czerwonego.
- Spostrzegawczy jesteś – stwierdził Mycroft uśmiechając się – Dobra, Elizabeth sprawdzisz czyja to krew?
- Pobiorę próbkę i sprawdzę w laboratorium – uklęknęła obok i zgarnęła patyczkiem trochę krwi do próbówki.
- Dobra, ale co to właściwie oznacza? – zapytała Audrey – Może to krew Alana?
- Nie, ja się nie skaleczyłem aż tak głęboko – zaprzeczył chłopak – Tutaj ktoś został poważnie raniony.
- A co z tą szafą? – zapytał Aaron potrząsając za drzwi – Są zamknięte.
- To niemożliwe – powiedział Maks – Tą szafę można zaryglować tylko od środka.
- Co? – zaśmiał się Samfu – Przecież to bez sensu.
- To nie jest funkcja szafy. Po prostu ma ona dwa zatrzaski, żeby unieruchomić jedne skrzydło, albo drugie. Jeżeli ktoś tam by wszedł to mógłby zamknąć tak oba i całą szafę – wytłumaczył.
- Czyli ktoś tam jest? – Ethan odsunął się o krok od szafy, jakby bał się, że coś z niej wyskoczy. Od początku przejrzałam go i wiedziałam, że nie było w nim za grosz odwagi.
- Musimy to otworzyć! – krzyknął Aaron i zaczął szarpać za klamkę.
- Spokojnie, tak nic nie wskórasz – Elizabeth chwyciła go za ramię, ale ten odtrącił je i uderzył dłonią w szafę – Niech ktoś pójdzie po łom.
Mycroft pobiegł do pomieszczenia gospodarczego, żeby znaleźć coś, do podważenia drzwi i ich otwarcia. Wrócił po chwili z metalowym prętem z łapką.
- Dajcie mi to – powiedział Aaron wyrywając narzędzie z rąk Mycrofta. Haker mruknął coś pod nosem, ale odszedł na bok. Byłam tak bardzo ciekawa, co jest w środku. Aaron włożył prowizoryczny łom w szparę pomiędzy drzwiami i szarpnął dwa razy. Metal wygiął się delikatnie, ale dopiero po chwili puścił na tyle, żeby stworzona dziura pomieściła dłoń. Informatyk włożył ją do środka i macał przez moment, szukając zasuwy. Usłyszeliśmy dźwięk przesuwanej zasuwy i po chwili drzwi stanęły otworem.
                W środku leżała Carmen. Z kącika jej czoła ściekała stróżka krwi. Usłyszałam głośno wciągane powietrze i krzyki. Aaron ukucnął i przyłożył dłoń do jej ust. Elizabeth wcisnęła się obok i przyłożyła dwa palce do jej szyi.
- Żyje – wyszeptała. Informatyk podniósł ją i wziął na ramiona – Zanieś ją do mnie.
Aaron ruszył bez słowa, jak maszyna. Elizabeth i Alan byli tuż za nim. Spojrzeliśmy do wnętrza szafy, ale poza nieduża strużką zaschniętej krwi, nie było tam nic nadzwyczajnego.
- Czemu ona była w szafie? – nie potrafiła zrozumieć Audrey.
- Może chciała się zabić? – zapytała Lily.
- Nie! – krzyknęła Agatha – Ona by tego nie zrobiła, ktoś ją tam wrzucił. To pewnie Jacob!
- Nie mógł jej tam wrzucić, bo ona sama się zamknęła od wewnątrz – przypomniał Pisarz.
- Możemy o tym pogadać za chwilę? – poprosiła Cecily.
- Chodźmy do jadalni – zaproponowałam.
- Zapomniałam o obiedzie – Audrey złapała się za głowę – Nie zdążę wam niczego zrobić.
- To naprawdę nie jest teraz problem – stwierdził Yama.
                Przeszliśmy przez blaszane drzwi i weszliśmy do windy, która wciąż na nas czekała. To mógł być znak, że Jacob jej nie używał. Chociaż sprawdziliśmy wszystko to znaleźliśmy tylko ledwo żywą Carmen. Aaron niósł ją z grobową miną. Jego oczy były nieco zaszklone. Czy on był bliski płaczu? Otworzyłam oczy ze zdziwienia.
- Idźcie do jadalni, sprawdzę jaki jest stan Carmen i do was przyjdę – stwierdziła Farmaceutka. Aaron i Alan poszli za nią, a reszta udała się do jadalni. Byłam bardzo ciekawa tego, co się stało i co to mogło oznaczać. Carmen wyglądała na ledwo żywą. Czy to oznaczało, że siedziała tam od rana? Może jeszcze dłużej. Szafa wyglądała na bardzo szczelną, ale musiała mieć jakiś dostęp do świeżego powietrza, w innym wypadku Carmen nie byłaby w stanie tam tyle wytrzymać. Otworzyliśmy drzwi do jadalni i weszliśmy do środka. Ku naszemu zdziwieniu jedzenie było gotowe.
- Lokaj musiał to przygotować jak nas nie było – stwierdziła Audrey podchodząc do jeszcze parujących garnków.
- Czyli coś jest na rzeczy – powiedziała Sandra – O co w tym wszystkim chodzi?
- Myślę, że musimy zrobić coś konkretnego, żeby wszystko wróciło do normy – stwierdził Yama.
- Ja bym powiedziała, że już wiele wróciło do normy – wtrąciła Lily – Przez te dwa tygodnie, z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Wy mieliście na pewno tak samo, przecież nawet mało kto przychodził na śniadanie czy obiad.
- W hotelu zrobiło się szaro i nie miałem na nic siły. Zaklęcie osłabiające albo inny czort – zawyrokował Ethan, siadając z talerzem pełnym jedzenia. Julia usiadła przy oddzielnym stole z niedużą porcją.
- Może ktoś znowu coś rozpylił? – zapytała Wendy.
- To nie mogło być to. Może tak działa ten wirus? – Cecily aż zatrzymała się w miejscu, jakby nagle ją olśniło – Nie sądzicie, że to może być to? Elizabeth od dawna bada nasze próbki i dalej nie znalazła nic konkretnego. Ten dziwny stan to może być jakiś trop.
- Teraz powinniśmy się skupić na znalezieniu Jacoba. Dopiero z nim, możemy myśleć o takich rzeczach – dodał Maks.
- Nie sądzę, żeby dużo dodał. Tutaj powinniśmy raczej liczyć na Elizabeth – zdziwiła się Wendy.
- Nie chodzi o to co by dodał – powiedziała Maks – Chodzi o sam fakt, że dalej go tu nie ma. Naprawdę nikt z was nie rozumie jak poważna jest sytuacja?
- Maks, uwielbiam twoje wyczucie – zaśmiał się Samfu. Mojej uwadze nie uszła mina Agathy i Lily, które jak zwykle, najbardziej przeżywały sytuacje.
- Ma racje – skwitowała Cecily – Musimy go znaleźć za wszelką cenę, ale być może Carmen nam powie gdzie on jest. Mam przeczucie, że te dwa zniknięcia są ze sobą powiązane.
- Bardzo możliwe – Mycroft kiwnął głową – Jacob jak zwykle wymyślił coś niebezpiecznego, przez co teraz wszyscy jesteśmy po uszy w gównie. Mówiłam wam, że on w coś nas wciąga.
- Czemu się na niego tak uwziąłeś? – zdziwiła się Audrey – Od ostatniego procesu cały czas się go czepiasz.
- Nie widzicie jak się wami bawi? – zaśmiał się w głos – Przecież ten człowiek leci z wami w kulki od dawna, może od początku.
- Jesteś ograniczony – stwierdziła Agatha.
- W przeciwieństwie do ciebie, on przynajmniej coś zmienia – odgryzła się Cecily.
- To nie on rozwiązał zagadkę! – krzyknął Mycroft – To przez niego nie byliśmy pewni. Jestem pewien, że to on kazał się tam ukryć Carmen, bo wiedział, że pytaniem może sprawić, że nie będziemy już go potrzebowali. Jest beznadziejnym śmieciem!
- Mycroft, opanuj się – poprosiła go Wendy. Mycroft wyglądał strasznie. Gdzie podział się ten wesoły chłopak, który zapraszał mnie na lodowisko? Wszystko zaczęło się, gdy próbował przepłynąć sztuczne morze na deptaku.
                Drzwi się otworzyły i do środka wpadł Alan wraz z Elizabeth. Mycroft chciał coś dodać, ale tylko usiadł, uderzając pięścią w stół. Wendy zaczęła mu coś tłumaczyć.
- Carmen póki co jest nieprzytomna – powiedziała Elizabeth na głos, tak żeby każdy to usłyszał – Jak tylko wstanie dam wam znać, ale póki co dochodzi do siebie.
- Co się z nią stało? – zapytał Samfu.
- To raczej nie był atak, chociaż ma rozciętą skórę na głowie. Później sprawdzę, czy krew, którą znaleźliśmy w biurze pod ścianą należała do niej, ale wątpię. Taka rana nie pozostawia tyle krwi. Co do przyczyn… Była mocno niedotleniona, jeszcze z godzina czy dwie i mogłaby się już nie obudzić. Nie wiem czy już teraz nie pojawią się jakieś zmiany w jej ciele. Musi się obudzić, żebym to stwierdziła. Póki co, jej stan jest stabilny.
- To najważniejsze – odetchnęła z ulgą Agatha.
- Może jeszcze poszukajmy? – zaproponowała Audrey.
- Gdzie chcesz go szukać? – zapytał Samfu – Sprawdzaliśmy wszędzie. Jacob się gdzieś schował, albo ktoś go zabił. Nie ma innej opcji.
Król Dram nie wyglądał na specjalnie uradowanego. Na jego twarzy nie gościł charakterystyczny uśmiech, raczej grymas.
- W takim razie nic tu po nas – powiedziała Sandra wstając – Dajcie znać jak czegoś się dowiecie. Chodź Mała.
                Po chwili opuściły jadalnię.
- Racja. Nie ma sensu siać paniki. Zajmijmy się sobą, kto ma ochotę szukać niech to robi. Nic na to nie poradzimy – stwierdziła Cecily – Ważne, że przeżyliśmy tą cholerną zagadkę.
- Wciąż jestem ciekaw jaka była odpowiedź – powiedział Ethan.
- Póki Duchy się nie pojawią, to się nie dowiemy – westchnął Alan.
- Chwila – odezwała się nagle Agatha – A gdzie jest Aaron?
- Został z Carmen – odpowiedział Alan. To urocze, że taki burak i cham jak on okazywał Florystce jakąś troskę.
- Ja też do nich dołączę – powiedziała Elizabeth. Grupa po tych słowach rozeszła się w swoje strony. To ile czasu spędziliśmy razem przez ostatnie godziny i tak przeważało znacząco to, co działo się przez ostatnie dwa tygodnie. Ludzie naprawdę ożyli. Przez resztę dnia siedziałam prawie cały czas w swoim pokoju robiąc poprawki do stroju Rewa. Nie musiałam już póki co nikomu pomagać, a sama musiałam się trochę pozbierać psychicznie po tym, co się stało. Skoczyłam tylko po obiad, ale nawet nie skupiałam się kto tam był, a ludzi znowu brakowało. Wzięłam niedużą porcję spaghetti i zapakowałam ją do pudełka i zabrałam ze sobą. Carmen dalej się nie przebudziła, a po Jacobie nie widać było śladu, chociaż niektórzy wciąż szukali. Zastanawiałam się czy czegoś nie zorganizować, żeby ich nieco rozluźnić, ale wiedziałam, że moje pomysły wielu osobom przestawały się podobać, bo często przy ich okazji działo się coś złego. To nie była moja wina, ale rozumiałam ich obawy, dlatego nie chciałam niczego wymuszać. Przed pójściem spać zapisałam jeszcze stronę w pamiętniku, na której opisałam wszystkie wydarzenia, a także położyłam parę nożyczek, którą przygotowałam sobie na najbliższe dni. Jeżeli nie myliło mnie przeczucie, to mogły mi się przydać już niedługo. W mojej głowie układały się wizje. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Z takimi kolorowymi obrazami, położyłam się spać.
*
                Spałam dobrze, pierwszy raz od bardzo dawna. Mimo to, gdy tylko otworzyłam oczy, poczułam niepokój, który ścisnął mnie za gardło i nie chciał puścić. Zegarek pokazywał 7:30, wiec obudziłam się przed czasem. Podniosłam się powoli i poszłam ogarnąć, żeby uczesać się, umyć i nałożyć na twarz delikatny makijaż. Wszystko zajęło mi w sumie 40 minut, ale poczucie czasu było bardzo łatwo stracić, bo nie pojawił się poranny komunikat. Byłam ciekawa, czy inni w ogóle będą w stanie wstać. Mimo to, gdy wyszłam na korytarz, zobaczyłam tam osoby idące do jadalni. Przywitałam każdego, kto zawiesił na mnie wzrok. Nigdzie nie widziałam Alana, Elizabeth, Aarona ani Carmen, więc nie mogłam się dowiedzieć w jakiej byliśmy sytuacji. Ludzie nie przedstawiali zbyt interesujących informacji.
- Wiadomo coś nowego o Jacobie? – zapytałam idącą obok Cecily.
- Nie. Dalej kompletnie nic – odpowiedziała – Wczoraj spędziłam wieczór z Yamą oraz Ethanem i trochę odżyłam, ale czuję się wykończona. Jeżeli ktoś go zabił to musimy odkryć to cholerne ciało, bo życie w niepewności nas zabije, ale jak to jakaś jego gra… To ja go zabiję. – powiedziała. Wspięliśmy się po schodach i minęliśmy zamkniętą recepcję. Najbardziej dziwił brak Porywaczy. Pobyt tutaj bez nich wydawał się być bezcelowy. W głowie pojawiały się pytania, czy nie zabraknie nam jedzenia, picia, czy innych potrzebnych rzeczy. Jedzenie, które ktoś wczoraj ugotował utwierdzało jednak, że ktoś nad nami czuwał. To musiał być Lokaj.
                Weszliśmy do jadalni, w której już pracowała Audrey. Samfu siedział jako jedyny przy stole.
- Audrey, od wczoraj z twojej kuchni dobiega niespotykany zapach… Szykujesz nam jakąś specjalną zupkę? – zapytał uroczym głosem.
- Nie twoja sprawa – odburknęła.
- Widziałem garnuszek, no nie bądź taka.
- Samfu, czy możesz się uspokoić? Martwię się, a twoje czepianie się nie pomaga.
Król Dram posmutniał, ale kiwnął głową i spojrzał w naszą stronę:
- Och w końcu! Myślałem, że nikt dzisiaj nie przyjdzie na śniadanie!
- Nie wiecie nic o Jacobie? – zapytała wchodząca obok mnie Cecily.
- Nic, a nic. Jak kamień w wodę – westchnął Samfu. Jadalnia zapełniła się po paru minutach. Chociaż brakowało komunikatu, to wszyscy wstali na czas. Bali się, że coś ich ominie. Wciąż brakowało osób związanych z Carmen. Dopiero, gdy zaczęliśmy jeść, w drzwiach stanął Alan:
- Kochani – przerwał dźwięki rozmów. Wyglądał na niewyspanego, ale z jego twarzy biła specyficzna energia – Carmen się obudziła i ma coś do powiedzenia.
- Wie, co jest z Jacobem? – zapytał Samfu.
- Kto ją tam zamknął? – w tym samym momencie zapytała Agatha.
- Spokojnie, jeszcze nic nie powiedziała, Elizabeth ją ogarnia i kazała mi żebym po was przyszedł.
- Chodźmy – powiedział Mycroft wstając.
                Grupa bez ociągania się ruszyła za Pechowcem. Każdy wewnętrznie był ciekawy tego, czego się mogliśmy dowiedzieć. Zeszliśmy po schodach i weszliśmy do pokoju Farmaceutki, który już od ponad dwóch tygodni, pełnił funkcję przychodni. Carmen leżała na dużym łóżku, na którym po karze kurował się Jacob. Miała opatrunek na głowie, a była tak blada, że jej skóra wyglądem przypominała kolor biały. Przy niej siedziała Elizabeth, a kawałek dalej, w kącie, Aaron. Spojrzała na nas. Jej wzrok był przygaszony. Wyglądała na słabą i ledwo żywą.
- Dobrze, że już jesteście – stwierdziła Elizabeth.
- Carmen – Agatha podeszła do niej i złapała ją za rękę – Cieszę się, że jesteś cała.
- Hej Lilio – jej głos był znacznie cichszy od tego normalnego, ale słychać w nim było standardowe dla niej ciepło.
- Co się stało? – zapytał Mycroft, który prawie wskoczył na łóżko. Aaron już się podrywał, ale Haker usiadł spokojnie – Opowiedz nam.
- Zauważyliście ile osób w tym hotelu otrzymuje jakieś ciągłe urazy? – pytanie Samfu należało do kategorii tych mocno losowych.
- W sumie sama nie jestem do końca pewna – zaczęła Carmen, ignorując Samfu i jego pytanie – Mam mętlik w głowie. Nawet nie wiem, gdzie mnie znaleźliście… Pamiętam, że szłam i przed kimś się chowałam, ale nie jestem pewna przed kim.
- Przed Jacobem? – zapytała Julia.
- Ktoś chciał cię skrzywdzić? – w tym samym momencie pytanie zadała Agatha.
- Nie jestem pewna… Naprawdę nie jestem w stanie wam pomóc.
- A nie wiesz gdzie jest Jacob? – zapytała Cecily.
- Och? – zdziwiła się – A nie ma go? Miałam się z nim spotkać w czytelni… Ojej… Co z zagadką? Rozwiązaliście ją, czy jeszcze termin nie upłynął?
- W czytelni? – zaciekawił się Maks.
- Upłynął, ale dalej żyjemy. Być może rozwiązali… - zaczęła mówić Lily, ale Mycroft się wtrącił:
- Rozwiązałem zagadkę, ale stało się coś jeszcze. Po co miałaś się spotkać z Jacobem? – zapytał.
- Chciał mnie o coś zapytać… Nie wiedziałam o co, bo nie dotarłam na miejsce. Strasznie boli mnie głowa – obróciła głowę w stronę Elizabeth – Co mi się stało?
- Jesteś niedotleniona i być może masz lekki wstrząs mózgu. Stąd luki w pamięci – wytłumaczyła.
- Musimy sprawdzić czytelnię – powiedział Mycroft, jakby dopiero teraz dotarła do niego ta wiadomość.
- Dwa dni temu sprawdziłem czytelnię i nigdzie go nie widziałem, a właśnie wtedy wieczorem zniknął. Wczoraj też tam byłem z rana i niczego nie zauważyłem, więc wątpię, ale możemy to sprawdzić na wszelki wypadek.
- To idźcie. Ja zostanę z Carmen – powiedziała Elizabeth.
- Jest jeszcze parę pytań… - zaczęła mówić Cecily.
- Nie teraz. Dajcie jej trochę odpocząć, ona naprawdę jest osłabiona – ucięła Farmaceutka.
                Nie chcieliśmy z nią dłużej dyskutować, Carmen rzeczywiście wyglądała kiepsko. Reszta była jednak bardzo ciekawa tego, co działo się w czytelni. To był jakiś trop, a pośród książek mogło się ukryć naprawdę sporo. Wyszliśmy z pokoju Elizabeth wszyscy, poza samą właścicielką oraz Carmen. Prowadził nas Aaron, który wyglądał jakby chciał jak najszybciej załatwić tą sprawę. Szliśmy po schodach w milczeniu, ale trasę pokonaliśmy wyjątkowo szybko, nawet Maks. Otworzyliśmy duże, drewniane drzwi i weszliśmy do środka. Czytelnia wyglądała dokładnie tak jak zawsze, jak wczoraj.
- Przeszukanie tego piętra zajmie cały dzień – westchnęła Audrey.
- Niekoniecznie – stwierdziła Cecily – Maks zna czytelnie lepiej niż ktokolwiek z nas. Może coś zauważył?
Maks rozejrzał się. Kuśtykał pomiędzy wejściami między półki, jakby czegoś szukał. Czekaliśmy w napięciu, aż coś zauważy, ale nie byłam pewna, co by to mogło być?
- Nie widzę nic nadzwyczajnego, ale jeżeli coś stało się w czytelni to musiała być sekcja wschodnia. Zachodnia na sto procent jest czysta. Jeżeli wejdziemy tutaj – pokazał długim palcem rząd półek po prawej – mamy do przeszukania sześć sekcji. Jak się trochę rozdzielimy, to powinniśmy to bez problemu przeszukać.
Każdy rozszedł się w swoją stronę. Pomiędzy półkami było czuć bardzo specyficzną aurę. Przypomniała mi się chwila obudzenia tutaj. Nie wiedziałam gdzie jestem i czy spotkam w tym miejscu kogoś przyjaznego. Wtedy zauważyłam Alana. On nie zdawał sobie sprawy, że go obserwowałam, ale ja mogłam mu się przyjrzeć. Dopiero gdy natknął się na Elizabeth odeszłam w swoją stronę i trafiłam do powoli zbierającej się grupy ludzi, którzy teraz byli moimi przyjaciółmi.
                Przeszłam przez parę rzędów półek, mając wrażenie, że się zgubiłam. Chociaż książki ewidentnie się różniły, to wydawało mi się, że krążę w kółko. Labirynt bez końca. Jak takie miejsce mogło istnieć? Bardzo chciałam zrozumieć tą grę i zasady, które się nią rządzą. Może to oznaczało, że czas zbliżyć się do Samfu? Jemu nie zdołałam jeszcze pomóc, chociaż wydawał się człowiekiem, który jej nie potrzebuje. Hotel był pogmatwanym miejscem, ale to co działo się tutaj, wśród opasłych tomów, był czymś zupełnie innym. Miałam wrażenie, że mogliśmy mieszkać właśnie w takim labiryncie, a gra i tak byłaby dynamiczna. Gra, pomyślałam. Znowu użyłam tego słowa, żeby opisać to, co się działo. Dlaczego? Przeszedł mnie dreszcz. Odwróciłam się gwałtownie, jakbym spodziewała się, że kogoś zobaczę, ale korytarz był pusty. Spojrzałam w lewo i prawo, ale między książkami nie widziałam nikogo. Czy ja byłam tutaj sama?
                Do moich uszu doszedł dźwięk, który był bardzo dziwny. Brzmiał jak coś niesamowicie napiętego. Rozejrzałam się i zlokalizowałam go dwa rzędy dalej. Spojrzałam zaciekawiona i zobaczyłam, że na środku korytarza z półek, leżało nieduże krzesło. Pochodziło z głównej części czytelni, rozpoznałam je od razu. Czemu leżało? Maks je tu przyniósł? Nad nim wisiała dziwna zasłona. Czy to było oddzielenie innej strefy? Podeszłam bliżej i zamarłam. To nie była zasłona. Przypomniała mi się gra w pytania na basenie. Jacob wspominał w niej, że jedyne czego się boi to wisielcy.
                Jakże smutny był widok jego, dyndającego pół metra nad ziemią, ciała z pętlą owiniętą ciasno wokół szyi…


--------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
- Pozostali Patroni z niższych progów

Komentarze

  1. Jak rozwiązać postać z dosyć problematycznym dla fabuły zakazem? Zabić takiego delikwenta epizod po tym jak go otrzymał :D No, jakieś wyjście, a jak dalej zostanie poprowadzone to zobaczy się ;) Zwłaszcza, że końcówka tego rozdziału napawa mnie nadzieją, że nie wszystkie trupy wyszły jeszcze z szafy ;) (tak, mówię to już po raz 3 xD). Dlatego też pozwolę sobie przeanalizować i zinterpretować dotychczasowe dowody i wskazówki, bo sprawa wygląda znacznie ciekawiej niż dwie poprzednie.
    To, że dwójka Jacobów coś kombinowała jest dosyć oczywiste. Możliwe, że planowali nawet coś, co stanowiłoby wyzwanie dla porywaczy i do tego planu potrzebowali Carmen i pytania jakim ona dysponowała. Ciężko jest jeszcze powiedzieć do czego chcieli je użyć, ale bardzo prawdopodobnym jest, że miało to mieć związek z przyjaciółką i jej tajemnicami. Jacob-Detektyw prawdopodobnie podejrzewał ją o bycie tym prawdziwym zdrajcą i chciał zastawić pułapkę, dzięki której dowiedziałby się więcej na temat całej gry. Jeśli czegoś nie przeoczyłem, nadal nie znamy zakazu przyjaciółki, więc obserwując ją przez jakiś czas, Jacob założył czym on może być i przystąpił do realizacji swojego pomysłu. Porozumiał się z Samfu, któremu zlecił zdobycie zaufania Carmen i by uniknąć problemów ze strony Aarona, który mógłby zacząć coś podejrzewać, poprosili Yamaraję o przysługę. Jednak był to ich błąd, gdyż pokerzysta powiedział Cecily o tym, że coś się dzieje. Ta, podejrzewając do czego dąży detektyw postanowiła przeciwdziałać jego planom. (zakładając, że to ona jest zdrajcą). Zanim mogło dojść do spotkania w czytelni pomiędzy Jacobem i Carmen zakradła się do detektywa i udusiła go, prawdopodobnie wspomagając się jakimś narzędziem. To w połączeniu z faktem, że był on nadal w gruncie rzeczy osłabiony utratą oka zdecydowało o jego losie. Po śmierci jego ciało zostało powieszone, by upozorować samobójstwo, a następnie, Cecily udała się szukać Carmen. Znalazła ją na basenie i zaatakowała rozbijając szklaną butelkę na jej głowie. Florystka wpadła w panikę i próbowała uciekać, ewentualnie trafiając do biura, gdzie albo upadła samemu, uderzając się jeszcze raz lub została dogoniona przez Cecily, która zrobiła to za nią choć to mniej prawdopodobne. Po tym zdarzeniu Carmen wpełzła do szafy i zamknęła się w niej, a zabójca zakładając, że druga ofiara niedługo umrze ucieszył się na myśl z idealnej zamkniętej przestrzeni i zrobił lekkie porządki, ukrywając ślady udziału osoby trzeciej (jeśli dobrze zrozumiałem, że ktoś robił coś z plamą krwi koło szafy). Po tym pozostało już tylko wtopić się w tłum szukających zaginionych i udać niewiedzę na temat tej dwójki, co nie powinno być problem dla kogoś, kto jest Ostateczną Aktorką…
    No, to by było, jak ja to widzę w skrócie. Sądząc po reakcjach Samfu musiała to być czyjaś ingerencja w ich plany, bo nie wydaje mi się, żeby aż tak dobrze potrafił udawać, zwłaszcza to, że ranił się w nogę. Nie uważam, że wdepnąłby w coś takiego celowo, bo nie pasuje mi to do jego charakteru. Oczywiście, jest jeszcze Carmen, która równie dobrze mogła zaryzykować swoim życiem i po byciu zaatakowaną przez Jacoba, jakoś go zabiła i upozorowała samobójstwo, ale średnio tłumaczyłoby to szkło na basenie, a ciało w czytelni. Chyba, że była to po prostu dywersja dla zmyłki i nie ma nic wspólnego ze sprawą. Sam detektyw też mógł się zabić, ale wydaje mi się, że gdyby miał to zrobić, starałby się ułożyć coś, czego nawet porywacze nie byliby w stanie rozwiązać.
    Myślę, że to wszystko co miałbym do dodania. W którymś momencie Audrey stała się rodzajem nijakim i jest ‘pracowało Audrey’, ale z tego co zauważyłem to tylko jedna literówka jaka się wkradła, więc pozostaje już tylko się pożegnać. A więc, do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze nie czas na dwa trupy :D Tym razem ja nadrabiam komentarze, a nie na odwrót. To zupełnie nowe doświadczenie ^^ Na pewno celnie wypunktowałeś, że dwóch Jacobow współpracowało w jakimś stopniu i mieli interes do Carmen. Powiem Ci tak - Twoje teorie są tak legitne, że nie powstydzilbym się oddawania Ci zarysu śledztwa, żebyś fakty, których używam przerabiał na własne procesy i dalej wszystko by miało ręce i nogi :D Oczywiście po przeczytaniu śledztwa wiesz jak wiele się z tego sprawdziło, ale szacunek za kombinowanie się należy ^^ Literówkę poprawię jak tylko podejdę do komputera, a za komentarz, jak zwykle, bardzo dziękuję

      Usuń
  2. Już to powtarzałam kilka razy, ale Bobru, Neri, jesteście genialni ♥ Wpędzacie mnie w rozpacz xD
    Detektyw, tajemniczy, oszalały detektyw- jedna z postaci w moim TOP5 - dynda sobie pół metra na ziemią. Jest mi przykro, bardzo, ale jednocześnie jestem tak bardzo zadowolona ♥ Wiedziałam, że zginie, byłam na to przygotowana, ale odszedł tak wcześnie </3
    Szkoda mi Samfu. Nie wiem, jakie miał plany wobec Jacoba, ale w tym rozdziale wydawał się taki smutny i biedny. Jeszcze potraktowaliście go szkłem, brutale xD
    Chciałabym napisać coś bardziej konstruktywnego, spróbować ocenić sytuacje, ale raczej dam ponieść się historii i poczekam na kolejny rozdział, żeby zrozumieć ♥ Rozdział mi świetny, cała historia jest genialna i omg, kocham Was bardzo ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jacob musiał zginąć. Był znacznie bardziej "kolorowy" niż Shuichi czy Kirigiri, za dużo mieszał i nie mógł dotrwać do końca ^^ Ale cieszę się, że jego odejście się podobało. Samfu pokaże w nadchodzącym czasie trochę więcej ludzkiej twarzy, w końcu ktoś zabił jedyną osobę, która mógł nazwać przyjacielem. My też bardzo kochamy <3

      Dzięki za komentarz

      Usuń

Prześlij komentarz