Epizod III - Rozdział 27: Cienka linia (Lily Eucliffe)
Witamy w kolejnym rozdziale Peccatorum. Przed wami kolejny rozbity czasowo rozdział, który jest związany z motywem tego epizodu. Dochodzimy jednak do decydującego momentu. Czy grupa rozwiążę zagadkę? A może coś im stanie na przeszkodzie? Zapraszamy do lektury. Prosimy o zostawienie komentarza z opinią oraz podesłanie bloga znajomym, żeby Peccatorum dotarło dalej!
Rozdział 27: Cienka linia (Lily Eucliffe)
Druga część zagadki brzmiała dla mnie równie
niedorzecznie jak pierwsza. Nie czułam się na siłach żeby odgadywać takie
rzeczy. W tym hotelu od dawna przebywałam poza swoją strefą komfortu i było mi
źle. Nie potrafiłabym skupić się na prostym równaniu, a co dopiero na czymś
takim. Czułam głęboki stres, którego nie potrafiłam kontrolować. Drżałam jak
osika za każdym razem jak coś się działo. Jedyne, co mnie pocieszało to powrót
Jacoba. Było sporo osób, które mogły odkryć odpowiedź, a ja nawet nie
próbowałam być jedną z nich. Po spotkaniu w pubie, które odbyło się parę dni
wcześniej, czułam jeszcze większy mętlik w głowie. Osoby, które miały
jakikolwiek pomysł na rozwiązanie nie umiały go odpowiednio przekazać. Była też
grupa, do której się zaliczałam, która wzmagała tylko uczucie bezsilności, wiszące
w powietrzu i demotywowało jeszcze bardziej.
- Rozumiem, że
trzeciej części nie będzie i to jest całość? – zapytał Maks.
- Więcej do
szczęścia nie potrzebujemy – uspokoił go Jacob, który
pomimo tego, co go spotkało, dalej emanował pewnością siebie. Chciałam tylko,
żeby rozwiązał zagadkę i żebyśmy mogli wrócić do normalnego życia. Myślałam, że
pierwsze dwa tygodnie były paskudne, ale ten tydzień już je przebił, a czekało
nas kolejne siedem dni. Czas, który z pewnością zmarnuje popadając w większą
rozpacz. Każdy kolejny ranek był coraz gorszy. Poranne myśli przyprawiały o
mdłości i myśli samobójcze. Naprawdę nie dawałam sobie rady, czułam jak
sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Sandra była moją jedyną ostoją. Osoba,
która mnie zrozumiała, zaakceptowała, zaopiekowała się mną i mnie pokochała.
Dziękowałam siłom wyższym za to, że na nią trafiłam. Mogłam za nią pójść nawet
do piekła. Była moim powodem do życia.
- Sporo
wygłówkowaliśmy, ale dalej nie wiemy, co jest odpowiedzią – wytłumaczyła mu Cecily.
- Mając to wszystko
odpowiedź zawęża się do bardzo niewielkiego kręgu. Obiecuję wam, że znajdę
rozwiązanie zagadki przed upływem czasu, a teraz zrelaksujcie się. Chyba
możecie mi zaufać?
- Ufanie
komukolwiek w takiej sytuacji jest głupie – furknął Aaron.
- Zaufanie to
jedno, ale jego słowa naprawdę mnie uspokoiły – zauważyła zdziwionym głosem Audrey. Miała rację. Detektyw,
który rozwiązał już niejedną zagadkę i zapewniał nas, że pozna rozwiązanie tej,
był pocieszającym dodatkiem. Miałam nadzieję, że mówi prawdę, a nie, że chce
nas uspokoić. Oprócz podania rozwiązania, był inny sposób na zatrzymanie
licznika czasowego. Zabicie innej osoby. Sama myśl przyprawiała mnie o drgawki.
Chęć wyjścia z tego piekła przezwyciężała ludzką moralność, co dla mnie było
sporym upadkiem.
- Nie martwcie się
– powtórzył jednooki – Ktoś idzie coś przekąsić? Padam z głodu, a
Elizabeth strasznie żałowała mi kroplówek.
Parę osób mimowolnie się
uśmiechnęło. Czuć było, że do grupy wrócił duch, którego tu brakowało.
Pomimo kuszącej propozycji, razem z Sandrą poszłyśmy
do pracowni malarskiej. Było to miejsce, gdzie wyznałyśmy sobie uczucie i
lubiłyśmy tam przesiadywać, ukryte w jednym z wielu zakamarków. Potrafiłyśmy
tam godzinami cieszyć się sobą – rozmawiałyśmy o przeszłości, opowiadałyśmy o
planach i marzeniach. Do pracowni praktycznie nikt nie przychodził, a my
miałyśmy sentyment do tego miejsca. Znowu wciągnęłyśmy się w rozmowę. Godziny
mijały i nic nie zapowiadało, żeby cokolwiek miało się zepsuć. Sandra podkradła
z jadalni trochę jedzenia, więc cały wypad przypominał trochę piknik, tylko w
środku budynku.
- Nie masz mi tego
za złe? – zapytała nagle Sandra, gdy
leżałam głową na jej kolanach.
- Czego Słońce? – zdziwiłam się, gdy na jej twarzy zauważyłam poważną minę. Od
kiedy zaatakował ją Ethan to dużo rzadziej gościł u niej uśmiech.
- Tego, że wolę
posiedzieć tu z tobą, zamiast uganiać się za rozwiązaniem zagadki…
- Daj spokój – podniosłam się – Przecież obie postanowiłyśmy, że nie będziemy się w to mieszać. Zresztą
to nie jest tak, że nikt nie myśli nad rozwiązaniem. Szczególnie, że Jacob
wrócił do grupy.
Zamilkła. Podniosłam się i
spojrzałam na nią zmartwiona.
- Sandra, co się z
tobą dzieje?
Nagle z jej oczu poleciały
łzy. Zaczęła płakać. Była roztrzęsiona. Przytuliłam ją mocno, chociaż sama
czułam strach.
- On wtedy mi coś
powiedział – wyłkała. Przez chwilę nie
rozumiałam o czym do mnie mówi, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że chodzi
jej o sytuację z pracowni malarskiej. Obraz, przedstawiający dziwne monstrum
przestawiliśmy do innej części piętra, żeby nie rzucał się w oczy. Mimo to
wiedziałam, że schowanie go niczego już nie zmieni, bo tamta sytuacja odcisnęła
na Sandrze ogromne piętno.
- Co powiedział? – zapytałam, chwytając ją za ramiona i patrząc na jej
zeszklone oczy – Co się wtedy stało?
- Powiedział, że
zginę w kałuży własnej krwi – ciężko mi było ją zrozumieć,
ale gdy usłyszałam te słowa to poczułam, jak ciarki przechodzą mnie po plecach.
- Daj spokój,
przecież to Ethan. Chyba w to nie wierzysz?
- Sama nie wiem… - przetarła nos rękawem – Tamten głos… On nie brzmiał jak Ethan, tylko jak
coś strasznego. Tak bym sobie wyobraziła głos namalowanego demona z obrazu, na
który patrzył… Od wtedy czuję się bardzo dziwnie.
- Nic ci się nie
stanie. Reszta rozwiążę zagadkę, a my będziemy się trzymać od tego z dala. Jak
chcesz to możemy siedzieć przez ten tydzień w pokoju. Będziemy tylko wychodziły
na śniadanie i obiad, a nawet mogę robić to sama… - to było spore wyrzeczenie, nie byłam zbyt odważna i wizja
wychodzenia z pokoju bez niej była straszna. Gdziekolwiek miałam iść, chciałam
żeby ona poszła ze mną. Rozumiałam jej lęk. Ciężko było sobie wyobrazić ten
głos, który sprawiał, że włos jeżył się na głowie. Przez niego Sandra była taka
wystraszona. To wydawało mi się trochę nienaturalne, zupełnie jakby coś w niej
było.
- Dziękuję – wyszeptała. Pocałowałem ją w czoło i pomogłam wstać.
- Wolisz iść do
mojego pokoju, czy zostać w swoim? – zapytałam.
- Możemy pójść do
ciebie – objęła mnie w talii. Ożyła.
Cieszyło mnie to, bo pokochałam ją wesołą i zadowoloną, a nie smutną i
zmartwioną. Gdy na jej twarzy nie gościł uśmiech - moim zadaniem było to, żeby
jak najszybciej go przywrócić.
Wyszłyśmy z pracowni i wezwałyśmy windę. Przyjechała
po chwili. W takie dni jak ten, dużo osób przemieszczało się po hotelu bez
większego celu. Wsiadłyśmy do środka i wybrałyśmy recepcje. Przy niej zauważyłyśmy
Carmen i Samfu. Ostatnio Król Dram zachowywał się bardzo specyficznie. Spędzał
czas z Carmen i Agathą czego wcześniej nie robił. Wyglądał jakby naprawdę
chciał się z nimi zaprzyjaźnić. Dla mnie każda jego akcja była podejrzana i
średnio za nim przepadałam. Był złośliwy i chciał dużo namotać.
- O hej dziewczyny!
– przywitał nas – Nie chcecie może przejść się z nami na deptak?
Chcemy trochę pooddychać świeżym powietrzem.
- Jesteśmy umówione
– odpowiedziała Sandra – Ale może potem dołączymy.
- Jasne, miejsca
znajdzie się dla każdego. Carmen, Kwiatku, chodź, póki mamy windę – zaświergotał chłopak. Carmen nie wyglądała na zachwyconą,
miała raczej neutralny wyraz twarzy, tak jak zawsze. Wskoczyli do windy i
zniknęli po chwili.
- Nie sądzisz, że
to dziwne? – zapytałam jej – Samfu coś kombinuje.
- Ten skurwiel cały
czas coś kombinuje, ale myślę, że Carmen nic się nie stanie. Jeżeli jednak, to
wiemy, że to jego sprawka.
Zeszłyśmy po schodach i
spotkałyśmy Alana. Szedł zamyślony i o mało na nas nie wpadł. Odruchowo
przeprosił, ale Sandra mu przerwała:
- Przestań stary,
przecież nic się nie stało. Lepiej powiedz o czym tak intensywnie myślisz.
- Chciałbym pomóc w
rozwiązaniu zagadki, ale mam sporo roboty. Pomagam Elizabeth w laboratorium, bo
odkąd Julia i Jacob się obudzili to chce nadrobić cały tydzień… Chyba
niepotrzebnie się przejmuję.
- Myślisz, że Samfu
zna odpowiedź? – zapytałam.
- Na zagadkę? Nie
mam pojęcia, ale nie zdziwiłbym się. Wydaje mi się, że ta zagadka jest niczym
dla bardziej ogarniętych i tak naprawdę główna akcja dzieje się gdzieś indziej,
a my jesteśmy w niej tylko pionkami.
- Och nie bądź już
taki negatywny – zaśmiała się Sandra – Dobra, nie przeszkadzamy ci, pracuj.
Alan spojrzał na nas nieco
zmieszany i poszedł dalej, wspinając się po schodach.
Dotarłyśmy do mojego pokoju nie spotykając już nikogo
po drodze. Po zamknięciu drzwi rozsiadłyśmy się wygodnie na moim łóżku. Po
godzinie, gdy dochodziła już szesnasta, postanowiłyśmy wyruszyć jeszcze na
obiad, żeby wziąć coś do jedzenia. Ustaliłyśmy, że jedna z nas będzie chodziła
po jedzenie na zmianę – raz ja, a raz ona. Zastanawiałyśmy się czy przekazać
grupie, że planujemy przeczekać najbliższy tydzień w moim pokoju nie wychodząc
z niego za bardzo, żeby się nie martwili. Wymyśliłyśmy nawet ciekawą historię,
że będziemy wspólnie pracować nad zagadką, ale gdy tylko weszłyśmy do jadalni
to zdałyśmy sobie sprawę, że nie ma sensu. W kuchni siedziała Audrey, a przy
stołach znajdowali się: Yama, Cecily, Ethan, Agatha, Wendy oraz Mycroft. Reszta
się nie pojawiła.
- Cieszę się, że
wpadłyście – przywitała nas Audrey – Przez powrót Jacoba wszyscy wzięli się do pracy i
nie mają nawet czasu wpaść na obiad… A tyle dobrego rosołu nagotowałam…
- Kochana, ja zjem
ich porcje. Jesteś zbawieniem! – Sandra chwyciła za miskę i
nałożyła sobie ogromną porcję. Zupa aż wylewała się na tacę.
- Macie jakieś
plany? – zapytała Cecily, gdy
usiadłyśmy obok całej grupy.
- Chcemy trochę
odpocząć, pomyśleć spokojnie o zagadce i dać z siebie wszystko – nie chciałam powiedzieć prawdy, bo nawet jak nie
zmieniłybyśmy za dużo w sprawie zagadki, to odpoczywanie i czekanie na rezultat
było bezczelne.
- Myślałam, że
dacie się namówić i pójdziecie z nami na basen – powiedziała z zawodem w głosie.
- Swoją drogą to co
kombinuje Jacob? – zapytała Wendy, która też
była poza tematem.
- Jacob zaczyna mnie denerwować. Wrócił i robi z
siebie jakiegoś zbawcę, a tak naprawdę nie mamy gwarancji, że mu się uda – Mycroft brzmiał na zdenerwowanego.
- Coś tak się na
niego uwziął? – zapytał Yama.
- Wydaje mi się, że
wcale nie chce dla nas tak dobrze. Dlatego sam wziąłem się za rozwiązanie
zagadki i rozpisałem sobie na komputerze wszystkie opcje, które wykluczam. Nie
chcę żeby osoby, na których mi zależy, polegały tylko na nim.
- Jacob nie raz
udowodnił, że wie jak rozwiązać problem, dlatego ludzie w niego wierzą – wtrąciła Audrey, która wycierała ręce w ścierkę – Teraz jest z grupą w biurze i zastanawiają się nad
kolejnym ruchem.
- Ja poszukam w
swoim zakresie, oni w swoim, przecież nic złego z tego nie wyjdzie. Każdy z nas
powinien dodać coś od siebie – odpowiedział Mycroft
wstając. Ruszył do wyjścia. Gdy drzwi się za nim zamknęły, odezwała się Wendy:
- Szczerze, to nie
wiem dlaczego tak dziwnie się zachowuje. Mam wrażenie jakby dalej chciał
wszystkim udowodnić, że nie jest bezużyteczny bez swojego talentu.
- Ważne, że robi
coś dla grupy, zamiast próbować zabić – odpowiedział
Ethan – Jestem… ekhm… - jego głos się załamał i ostatnie słowo zabrzmiało jakby
dostał chrypy. Sandra w tym samym momencie wypuściła z rąk widelec, który
uderzył w talerz, robiąc jeszcze więcej hałasu. Spojrzałam na nią i zobaczyłam,
że jest przerażona. Grupa jednak bardziej skupiła się na Ethanie, który
najwidoczniej zakrztusił się jedzeniem.
- Chodźmy – pociągnęłam ją za rękę. Pomachałam do reszty grupy i
ewakuowałam się wraz z Sandrą. Całe szczęście zdążyłyśmy już zjeść. Zamknęłam
za nami drzwi.
- To ten głos? – zgadłam.
- Tak… - powiedziała – Przepraszam,
naprawdę nie wiem dlaczego tak mnie przeraża…
- Nie martw się – uspokoiłam ją – Każdy może mieć swoją słabość. Mam wrażenie, że w tym hotelu jest
naprawdę cienka linia pomiędzy normalnością, a szaleństwem.
Naprawdę łatwo było stracić człowieczeństwo w tym
miejscu. Gdy zamykałam oczy to widziałam twarz Dismasa, siną i wykręconą w
grymasie. Ten widok prawdopodobnie został ze mną na zawsze. Cieszyłam się, że
nie wpadłam na ciało Oliviera, bo z tego, co słyszałem to wyglądało znacznie
gorzej niż Bandyta. Ilość krwi była zaskakująca, a dodatkowo dowiedziałam się,
że Olivier lubił nią malować. Brzmiało to po prostu koszmarnie. Nie byłam za
Julią na procesie i dalej nie rozumiałam jej motywu, ale nie dziwiłam się, że
chciała go zabić. Czułam się pokrzywdzona, ponieważ byłam bardzo wystawiona na
to, co się działo w hotelu, a sama nie mogłam na to zareagować. Nie chodziło
nawet o to, że byłam słaba, ale widok krwi mnie wewnętrznie zabijał. Nie mogłam
go znieść, wpadałam w panikę i byłam bezsilna. Jeżeli miałabym kiedykolwiek
zginąć lub zabić to nie chciałabym widzieć nawet kropelki krwi, a mało metod to
zapewniało. Nie chciałam w ogóle o tym myśleć. Ostatnio znalazłam trochę
szczęścia i tego się trzymałam.
Sandra ochłonęła i ruszyłyśmy razem w stronę
sypialni. Doszłyśmy tam bez problemu. Poczułam się tam bardzo bezpiecznie, a
widok Sandry, która nie patrząc na porządek, weszła z butami na moje łóżko, był
pokrzepiający. Byłyśmy zmęczone po obiedzie i po chwili rozmowy poszłyśmy spać.
*
Obudziłyśmy się tego samego
dnia, po dwóch godzinach. Kochałam drzemki tak samo jak Sandra. W takim
momencie, kiedy i tak musiałyśmy siedzieć w pokoju, chciałam wykorzystać to i
pospać jak najwięcej się dało.
- Wszystko gra? – zapytałam. Jeszcze parę dni temu to ona zadawał mi to
pytanie. Jak wiele mogło się zmienić przez kilka wydarzeń.
- Tak, jest dużo
lepiej Mała – odpowiedziała Sandra – Myślisz, że nie warto byłoby przynieść tutaj jakiegoś
telewizora i urządzić sobie maraton filmowy? Wydaję mi się, że widziałam jeden
w pomieszczeniu gospodarczym.
- To świetny
pomysł! – powiedziałam – Nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałam jakikolwiek
film!
Nie było na to czasu. Telewizor
udało się nam donieść wspólnymi siłami przy pomocą wózka. W pomieszczeniu
gospodarczym były w sumie dwa, ale nam wystarczał jeden. Z pomieszczenia
podkradłyśmy jeszcze cały zestaw przeróżnych filmów. Skupiłyśmy się głównie na
komediach romantycznych – ja lubiłam je oglądać, a Sandra uwielbiała się z nich
śmiać. Ułożyłyśmy się wygodnie na moim łóżku i oddałyśmy się relaksowi, bardzo
szybko zapominając o świecie.
*
Chociaż chciałabym móc pochwalić się czymś konkretnym
to nie mogłam. Do 29 dnia naszego pobytu w tym miejscu, czyli ostatniego dnia
przed podaniem rozwiązania zagadki, nie zrobiłyśmy z Sandrą kompletnie nic.
Wychodziłyśmy z pokoju na zmianę, zauważając, że hotel umierał śmiercią
naturalną. Na śniadania i obiady przychodziło coraz mniej osób. Nie spotykałam
prawie nikogo i w ostatnich dniach nikt nie miał ochoty organizować niczego.
Zastanawiałam się nawet czy przypadkiem ludzie nie spędzali czasu podobnie do
mnie i Sandry. Jacob pojawiał się na śniadaniach i zapewniał, że jest już o
krok od rozwiązania. Samfu dalej trzymał się Agathy i Carmen na zmianę,
próbując się z nimi zaprzyjaźnić. Odgrywał tą szopkę tak długo, że zaczęłam się
zastanawiać, czy naprawdę się nie zmienił. Nie wykonywał jednak żadnych kroków.
Maks również wspominał o rozwiązaniu,
ale mówił, że chce być bardziej pewny zanim przekaże informacje grupie. Nie
chciał żeby jego słowa namotały w głowach, szczególnie w tych ostatnich dniach.
Mycroft zaczął zachowywać się bardzo dziwnie, ale po ostatnim razie Wendy na
niego nie naciskała i zajęła się sobą. Wolała uniknąć sytuacji, jaka miała
miejsca ostatnim razem. Carmen wydawała się zachowywać spokój pomimo kończącego
się terminu i nachodzącego ją Samfu. Wciąż miała pytanie, które planowała zadać
jutro z rana, jeżeli nikt w międzyczasie nie był w stanie podać rozwiązania. To
mnie odrobinę uspokajało.
Tym razem planowałyśmy pójść na śniadanie razem.
Zmotywował nas do tego dodatkowo komunikat poranny Lokaja, który oprócz
wezwania na śniadanie, zapowiadał również, że jutro, zamiast śniadania, wszyscy
mają pojawić się w czytelni, bo właśnie tam trzeba będzie podać rozwiązanie
zagadki. To wydłużało nam nieznacznie czas na odpowiedź, ale nie poprawiało
nastroju. Miałam nadzieję, że będzie to mogło zmotywować odpowiednie osoby do
działania. Jeżeli nie to mogło oznaczać nasz koniec. Pytanie jakie pozostawało
to, czy Duchy były w stanie nas wszystkich zabić. Wyszłyśmy z pokoju, nie
widząc nikogo na korytarzu. Godzina ósma zazwyczaj cechowała się tym, że
korytarz zamieniał się w trasę pomiędzy pokojami, a jadalnią, która o tej porze
tętniła życiem. Teraz nie było widać nikogo. Dopiero jak minęłyśmy recepcję to
zauważyłyśmy przechodzącego przez drzwi Alana. Przyspieszyłyśmy kroku.
Wpadłyśmy do środka.
Pierwsze, co rzucało się w oczy to brak Kucharki. Nie
było jej też wczoraj na obiedzie. Wydawało mi się, że musiała się naprawdę
mocno załamać skoro nie miała siły ani ochoty gotować. Zawsze stała na straży i
gotowała nam żeby utrzymać nas w dobrych nastrojach. Jak źle musiało być, skoro
nie przyszła na kolejny posiłek? W kuchni zamiast niej stał Lokaj. Krzątał się
pomiędzy garami i patelniami, wykonując pewne i szybkie ruchy, a przy okazji
podchodząc do gablot i dorzucając kolejne porcje jedzenia. Zastanawiałam się,
co działo się z tym, którego nie wykorzystywaliśmy. Grupa nie była w stanie
zjadać aż tak dużo, czy to było wyrzucane? Duchy na pewno nie potrzebowały
pokarmu, a Lokaj był wielką niewiadomą. W sali, oprócz nas, był również Samfu,
Alan, Yama, Agatha, Alice oraz Cecily.
- Już myślałam, że
nikt więcej nie przyjdzie – takimi słowami przywitała
nas Alice – Fajnie, że
przyszłyście dziewczyny.
- Audrey dalej nie
ma? – zapytała Sandra.
- Mało kogo udało
się wyciągnąć z pokoju – westchnął Alan – Albo z laboratorium, jak w przypadku Elizabeth.
- Czy ona cokolwiek
tam odkryła? – pytanie zadała Agatha, która
nakładała sobie serek na kanapkę.
- Zapytałem ją o to
samo, ale odpowiedziała, żebym jej nie przeszkadzał, gdy pracuje i zajął się
sobą…
- Strasznie trzyma
cię pod pantoflem, a nie jesteście nawet parą – powiedziała Sandra, rozsiadając się wygodnie przy stole,
przy którym siedzieli wszyscy – Chyba, że wy coś…
- Nie – odpowiedział wyjątkowo poważnie – Pomagam jej jak tylko mogę.
- Jak myślicie, co
będzie jutro? - gdy Alice otworzył usta,
temat od razu zrobił się poważniejszy.
- Myślę, że nic nie
będzie. Duchy narobiły wokół tej zagadki tyle hałasu, a jak ktoś z naszych jej
nie rozwiążę to oni wymyślą coś innego. Są groźni i trzymają się zasad, ale nie
uwierzę, że zabiją nas wszystkich, prędzej ukarzą w inny sposób.
- Gadałam z Jacobem
i wydawał się jakby znał rozwiązanie. Zresztą to samo mówiła mi Audrey, kiedy
rozmawiałam z nią wczoraj wieczorem o tym, dlaczego nie przyszła na obiad.
- Czyli może
rzeczywiście nie powinniśmy się martwić? – Agatha powiedziała to głosem dalekim od pewności siebie.
- A może czas kogoś
zabić? – zaproponował Samfu.
Dziewczyny przeszyły go spojrzeniem. Zadrżałam na samą myśl. Nie chciałam żeby
ktokolwiek się już zabijał. Nie znałam tych ludzi, a przeżywałam ich śmierć jak
nikt inny. Cieszyłam się, że Sandra nie odstępowała mnie prawie na krok, bo
jakby coś jej się stało to na pewno bym pękła. To byłaby śmierć, po której też
bym umarła.
- Obawiam się, że
jak nie wyjdzie to i tak musimy pogodzić się z naszym losem. Jak jakiś czas
temu wspomniał Yama, lepiej być zaskoczonym zwycięstwem, niż rozczarowanym
porażką – stwierdziła Alice.
- Przecież wam
mówiłem, że jak coś to podam jutro odpowiedź – Samfu spojrzał na nią oburzony – Nie dam wam zginać, zresztą na szali jest też moje
życie!
- Dlatego mnie
zastanawia twoja pasywność – Sandra spojrzała na niego
zza okularków – Przecież ty od
tygodnia nic nie zrobiłeś.
- Co oznacza, że
jestem konsekwentny w tym, co mówię, bo dokładnie zaznaczyłem, jeszcze przed
powrotem Jacoba, że znam rozwiązanie zagadki. Po co mam nad nią myśleć dłużej,
skoro już wszystko wiem? – zdziwił się, uśmiechając.
- To czemu nam tego
nie powiesz? – zbulwersowała się Agatha – Mówisz, że jesteś moim przyjacielem, a nie chcesz
pomóc mi i reszcie grupy.
- Obiecałem, że nikt
jutro nie zginie i tego się będę trzymał, zaufaj mi – uśmiechnął się do niej tak uroczo, że prawie nie poznałam
jego twarzy. Co on kombinował?
Drzwi do jadalni otworzyły się, a do środka wpadała
Wendy. Widziałam za nią wózek, który nieco niedbale wprowadziła do środka
pomieszczenia. Była widocznie zmęczona, ale na jej twarzy widziałam też
determinację. Zatrzymała się kawałek po wejściu. Wyglądała jakby aż czekała, aż
ktoś ją zapyta o to, co się dzieje, ale gdy to się nie stało, to przemówiła:
- Mam plan jak
możemy przetrwać jutrzejszy dzień!
- Poczekać do
południa i odpowiedzieć na zagadkę? – zapytała
nieco sarkastycznie Cecily.
- Zabić kogoś? – powtórzył się Samfu.
- Zabarykadujemy
się i brońmy aż do jutrzejszego południa!
W jadalni zapadła cisza.
Trwała ona znacznie krócej niż myślałem, bo po chwili odpowiedziała Alice:
- Myślę, że to
niezły plan. Przez to, że spędzimy ten czas razem to będziemy bezpieczniejsi,
może się jakoś nawet obronimy.
- Nie wiem czy
będziemy w stanie się obronić przed Lokajem, który może pojawić się w każdym
pomieszczeniu – stwierdziła Agatha – Poza tym znowu będą mogli nas zagazować, będąc w
jednym miejscu tylko im to ułatwimy.
- Agatha ma trochę
racji, ale myślę, że wspólna noc, może pomóc nam przygotować się na jutro – stwierdził Alan.
- Tylko musimy
wyznaczyć dwie osoby, które będą nas pilnowały w nocy. Tak żeby nikogo nie
skusiło do zabicia innej osoby – zaznaczyła Alice.
- Myślę, że to
będzie się dało zrobić. Trzeba tylko ogarnąć całą resztę – Wendy wskazała wózek – Zwieźmy tam dużo jedzenia, coś do ewentualnej
obrony, inne potrzebne rzeczy, poduszki i coś do spania. To może być fajna
przygoda.
- Czekaj… „tam”,
znaczy się gdzie? – zapytał Samfu.
- W pracowni
malarskiej! Na zapleczu, to idealne pomieszczenie, w którym zmieściłaby się
cała nasza grupa, a co dopiero jej część. Obstawimy jedyne wejście, rozłożymy
się i przynajmniej spędzimy wieczór razem. Nie czujecie jakbyście powoli
umierali w tym miejscu?
- To smutne, że jak
mamy w końcu spokój to nie umiemy się nim nacieszyć – stwierdziła Alice.
- To co? Pasuje wam
ta opcja? Wszyscy stąd się piszą? – zagadała
Wendy. Trochę zastanawiało skąd u niej nagle tyle inicjatywy, ale może
postanowiła wziąć się w garść, po tym jak Mycroft odgrodził się od niej i zajął
się rozwiązywaniem zagadki.
- Ja tak – powiedziała Alice.
- Zapisz też mnie –
poprosiła Cecily. Zgłosili się też Samfu oraz Alan.
- Mała chcesz się
tam przejść? – zapytała mnie Sandra.
- Nie wiem czy to
dobry pomysł, takie zbiorowiska, gdy coś wisi w powietrzu, nigdy nie wróżą
niczego dobrego. Może zostaniemy po prostu w pokoju?
- Mam przeczucie,
że powinnyśmy tam być, ale zrobisz jak będziesz chciała.
- To na pewno nie
zaszkodzi. Będziemy mogły chociaż pomóc, ale zdecydujemy pod wieczór – stwierdziłam po chwili namysłu. Zawsze to był sposób, żeby
trochę oderwać się od pustki, która pochłaniała coraz większą część hotelu.
- My na pewno
pomożemy w przygotowaniach, ale nie wiemy czy coś więcej – powiedziała Sandra w naszym imieniu.
- Ja też wam tylko
pomogę. Chciałabym zostać, ale mój zakaz mi nie pozwala – westchnęła Agatha.
Samfu wstał i mijając
Pokerzystę postawił solniczkę na jego talerzu. Ten spojrzał na niego jakby
pierwszy raz widział taki przyrząd.
- Chciałeś soli do
jajeczka Yamuś – powiedział uroczo.
- Dzięki… - wciąż spoglądał na niego podejrzanie – Co do mnie, mam inne plany. Na cały dzień. Nie będę
wam przeszkadzał.
- No to
postanowione! Dobra, teraz co do podziału obowiązków…
Yama opuścił jadalnię, a Wendy zaczęła przydzielać
osoby do poszczególnych zadań. Samfu i Alan mieli przejść się po hotelu i
znaleźć pozostałych żeby zapytać ich czy nie chcą dołączyć do grupy. Alice,
Wendy i Cecily miały przygotować miejsca do spania, a także zająć się
ogarnięciem zaplecza, tak żeby dało się na nim spać. Na mnie i na Sandrę spadło
zadanie żeby zebrać z hotelu wszystko, co mogło nam się tam przydać. Agatha z
kolei zajęła się przygotowaniem czegoś, co miało imitować barykadę. Znała się
na tworzeniu mniejszych modeli, ale teraz musiało to przenieść na coś nieco
większego. Grupa się rozproszyła w różne strony, a my zaczęłyśmy od
przygotowania prowiantu w kuchni. Zapakowałyśmy to, co zostało po śniadaniu,
było tego na tyle dużo, że miałyśmy roboty na prawie dwie godziny, ale jedzenia
nie brakowało. Lokaj narobił go tyle, jakby spodziewał się, że będziemy
potrzebowali większych zapasów na wieczór. Nie zdziwiłabym się jakby tak było,
Lokaj chociaż pracował dla Duchów starał się nam pomagać. Grał w dwóch
zespołach naraz, tylko pytanie brzmi czy Duchy o tym wiedziały, czy to również
była prowokacja.
Zapakowane jedzenie zebrałyśmy do kilku reklamówek.
Zebrałyśmy również napoje, plastikowe sztućce, a przy okazji przejrzałyśmy
szafki w kuchni.
- Myślisz, że
powinnyśmy zabrać te noże? – zapytała mnie Sandra
chwytając jeden z większych.
- Może lepiej
wybierzmy coś innego do obrony. Nie wiem czy chcę żeby takie narzędzia były w
pomieszczeniu, gdzie będzie spało wspólnie tyle osób. W pomieszczeniu
gospodarczym widziałam takie długie kije. Myślę, że będą dużo lepsze.
Wyładowane po brzegi, z
perfekcyjnie zapakowanym jedzeniem, ruszyłyśmy w stronę windy. Wendy zostawiła
nam swój wózek, a sama poszła po kolejny. Bez niego noszenie byłoby mordęgą,
ale z nim było całkiem przyjemne i łatwe. Przeniosłyśmy wszystko w umówione
miejsce, do pracowni malarskiej. Nie wchodziłyśmy nawet na zaplecze, bo było
tam teraz tłoczno. Zostawiłyśmy paczki u Alice i zabrałyśmy się z powrotem do
hotelu. Kolejnym przystankiem było pomieszczenie gospodarcze, gdzie oprócz
kijów spakowałyśmy również lampki i przedłużacze. Dodatkowo przygotowałyśmy
opaski na oczy i stopery, jakby ktoś chciał się wyspać i ufał pozostałym na
tyle, żeby położyć się przy reszcie. Następnie ruszyłyśmy na umówione piętro,
nie wiedząc, czy ktoś będzie jeszcze potrzebował. Na miejscu byli wszyscy,
którzy mieli tam być, ale nikt więcej.
- Naprawdę nikt? – zdziwiła się Sandra.
- Niestety, ale
przynajmniej upewniliśmy się, że wszyscy żyją – pocieszył Alan.
- Mamy jeszcze
sporo czasu do wieczora, musimy tutaj siedzieć? – zapytała Alice.
- Właściwie to nie.
Ja wszystkiego przypilnuje, po prostu przyjdźcie do ciszy nocnej, bo potem
pewnie zamkniemy się w środku – powiedziała Cecily.
- To będzie ciekawa
noc… - uśmiechnął się Samfu – Poopowiadamy sobie straszne historie i będziemy
opiekać pianki nad grzejnikiem…
- Cieszę się, że
mnie nie będzie – stwierdziła Agatha patrząc
na Króla Dram, który jak zwykle uśmiechał się szeroko.
- My jednak
zostaniemy, ale nie przez słowa Samfu – zaznaczyła
moja towarzyszka – Póki co idziemy się
zrelaksować.
Opuściłyśmy grupę, która rozgościła się w pracowni
malarskiej i ruszyłyśmy wspólnie na basen. Chociaż kąpałyśmy się codziennie w
pokoju to relaks w wannie z hydromasażem był czymś wyjątkowym, szczególnie w
tak stresujących czasach. Zdziwiłam się, kiedy zauważyłam, że na basenie ktoś
był. Jacob siedział przy barierce i oddychał ciężko. Musiał przed chwilą
pływać. Podeszłyśmy do niego. Opaska na oku przyprawiała o dreszcze.
- Jacob, co
słychać? – zagadała Sandra.
- Relaksuje się
przed jutrem. Właściwie to dzisiaj też mam sporo planów. Jestem blisko
niesamowitego przełomu – powiedział ucieszonym
głosem.
- Zagadki? – zaciekawił mnie, a aura tajemniczości, którą rozwijał nie
pomagała.
- Zagadkę już
rozwiązałem, tak mi się przynajmniej wydaje, ale odpowiedź podam jutro. Badam
na boku coś jeszcze, ale sam do końca w to nie wierzę. Rozumiecie jak to
czasami jest…
Wiedziałam, co miał na
myśli, sama często walczyłam ze swoimi myślami, tylko z rozmyślań Jacoba mogło
coś wynikać, a ja coraz mocniej się pogrążałam.
- Słyszałem o
waszym planie. Wiecie, że w taki wieczór ryzykujecie bardzo dużo? Alice to
zaplanowała? Nie ufałbym jej. Co do niej też mam sporo podejrzeń, ale moja
teoria nie trzyma się kupy.
- Wendy to
zaplanowała, więc raczej nie powinno być problemów. Powinnyśmy uważać na Alice?
– zapytałam.
- Alice jest
bezwzględna i ma swój cel. Gdyby kiedyś udało mi się wejść do jej pokoju to
myślę, że bym ją przejrzał – westchnął – No, ale mam jeszcze dużo do zrobienia. Pracowity
dzień jak mówiłem wcześniej.
- Poczekaj! – Sandra zatrzymała go, zanim zdążył wskoczyć do basenu – Tyle nagadałeś to teraz coś doradź. Chcemy tam być,
kogo mamy się trzymać?
- Alana… albo
Samfu. Myślę, że im można w miarę ufać, chociaż… Zróbcie jak uważacie – powiedział i wskoczył do wody. Zaczął płynąć, zostawiając
nas w niepewności. Nie pomyślałabym, że z całej grupy Jacob poleci Samfu jako
ostoję grupy. Szybko o tym zapomniałyśmy po wejściu do wody. Ciepło i masaż
były na tyle kojące, że łatwo było zapomnieć o całym świecie. Posiedziałyśmy i
pogadałyśmy o nadchodzącym wieczorze. W międzyczasie Jacob wyszedł, żegnając
nas machaniem. Wyszłyśmy niedługo po nim.
W pracowni malarskiej były wszystkie zapowiedziane
osoby, ale wciąż nie dołączył nikt nowy. Krótko przed komunikatem
zapowiadającym nadejście ciszy nocnej, opuściła nas Agatha, która musiała
wrócić do swojego pokoju. Zostaliśmy w siódemkę – ja, Alan, Samfu, Sandra,
Alice, Wendy oraz Cecily. Po wejściu na zaplecze znalazłam się w naprawdę
ładnie przygotowanym do spania pomieszczeniu. Dziewczyny przygotowały siedem
posłań, Sandra zmniejszyła tą liczbę do szczęściu, mówiąc, że nie ma szans,
żeby spała beze mnie. Ludzie nie robili o to problemów, chociaż widziałam, że
Alice spoglądała na nas zniesmaczona. Nie dałam jej jednak sposobności, żeby
zepsuła mi tym humor. Lampki oświetlały pomieszczenie w bardzo nastrojowy
sposób. Barykada zbudowana przez Agathę uniemożliwiała komukolwiek wejście
tutaj bez otwarcia drzwi z wewnątrz. Trzy podpory, trzymały drzwi prostym, ale
skutecznym mechanizmem blokującym przejście w okolicach zawiasów. Nie sądziłam
żeby dało się je otworzyć bez rozbicia ich siekierą lub czymś podobnego
kalibru. Jedzenie było rozłożone na niedużym stoliku, tak że każdy mógł się
poczęstować.
- Nie ma nic
lepszego niż naleśniki na zimno… mój boże… - westchnęła Sandra, napychając całe usta.
- Ciekawe, czy ktoś
był dzisiaj na obiedzie – zastanowiła się Cecily.
Wszyscy byli przebrani w ubrania do spania. Aktorka miała na sobie ładną, różową
piżamę. Chłopacy siedzieli w bokserkach i koszulkach, Sandra i Alice były w
samych majtkach i podkoszulkach, a Wendy spała w koszuli i spodenkach.
- Nie było – odpowiedziała Alice – Jak byłam na chwilę w jadalni w porze obiadowej to
nie widziałam tam nawet Lokaja.
- Nie wiem czy
wieczorem nie powinniśmy przejść się jeszcze po pokojach i zobaczyć, czy każdy
się trzyma. Nie jestem dzisiaj sama, a i tak czuję się zdołowana… - Wendy powiedziała to dosyć smutnym i poważnym głosem.
- Teraz jest już na
to za późno – powiedział Samfu – Nie ma sensu wychodzić, jest niebezpiecznie.
- Nie, nie… Wiem,
że teraz jest za późno. Po prostu żałuję, że tego nie zrobiliśmy.
- Nie ma co
rozpaczać, lepiej módlmy się żeby nic się nie stało i jutrzejszy dzień nie był
ostatnim.
Jak na zawołanie
usłyszeliśmy dźwięk komunikatu. Serce mi zamarło. Dreszcz przerażenie przeszedł
przez ciało:
- Witajcie – powiedział głos, ale wiedziałam już wtedy, że coś jest nie
tak – W jadalni właśnie
odkryto ciało. W tym momencie mają
Państwo dwie godziny na przeprowadzenie śledztwa i zebranie dowodów. Gdy czas
się skończy…
- SAMFU! – wrzasnęła Alice i
zdzieliła go kijem po głowie.
- Hej, spokojnie...
– powiedział
odchodząc poza jej zasięg i pękając ze śmiechu. Nie do końca wiedziałam, co się
stało, ale gdy tylko zauważyłam nieduży głośnik w jego ręce zdałam sobie
sprawę, że komunikat nie był słyszalny z każdej strony, jak to miało miejsce
przy morderstwach. Głos również nie należał do Lokaja, ale sam element
zaskoczenia sprawił, że prawie uwierzyłam. Jacob kazał nam polegać na kimś
takim?
- Jesteś chujem
stary – powiedziała
Sandra przytulając się do mnie. Ja dalej nie wiedziałam do końca, co się
działo.
- Dobra, chciałem
tylko zażartować…
Nie mogłam się
uspokoić jeszcze przez spory czas i chociaż atmosfera się rozluźniła, to nie potrafiłam
się skupić. Miałam bardzo złe przeczucia. Noc nastała szybko, bez większych
problemów. Nadszedł czas, żeby wybrać osoby, które obejmą pierwszą wartę.
- Na pewno
potrzebujmy aż dwóch osób w tak małej grupie? – zapytała Wendy.
- Nie wiem czy
zaufam tutaj komukolwiek na tyle, żeby przy nim zasnąć. Co innego, gdyby to
były dwie osoby – stwierdziła Sandra.
- Oj – jęknął Alan, kiedy
na jego głowę spadła lampka. Noga zaplątała mu się w kabel, zupełnie jak ponad
dwa tygodnie temu w pubie. Alice, która siedziała najbliżej niego, pomogła mu
się uwolnić – Przep…
- Cicho, nie
przepraszaj! – krzyknęła na niego Alice – Wystarczy.
Nikomu się nic nie stało.
Alan nie
wyglądał na przekonanego, ale już nic nie powiedział na temat swojego pecha.
Skomentował z kolei wcześniejszy temat:
- Ja mogę siedzieć
nawet całą noc. Przy Elizabeth tak się zdarzało, więc jestem przyzwyczajony – odpowiedział.
- Ja posiedzę z
Alanem – powiedziała
Wendy – Siedzenie po nocach, nie jest dla
mnie niczym nowym.
- Dobra. Jakby się coś działo to budźcie nas.
Możemy się w nocy zamienić. Ktoś jest chętny na to żeby wstać około trzeciej
czy czwartej? – zapytała Cecily.
- My możemy – Sandra zgłosiła się
w naszym imieniu.
- Okej, brzmi
spoko. Chociaż i tak pewnie nie zasnę – stwierdziła Alice.
Wbrew słowom, gdy zgaszono
większość świateł, a rozmowy ucichły, osoby zaczęły zasypiać. Samfu rozmawiał
jeszcze o czymś z Agathą, a Alan wraz z Wendy stanęli przy
barykadzie. Trzymali obok kije, widać było, że czuli się z nimi bardziej
pewnie. Przytuliłam się do Sandry, która bardzo szybko zasnęła. Niedługo
dołączyłam do niej. Spałam niespokojnym, płytkim snem. Przebudzałam się co
chwilę, w głowie słysząc dźwięk komunikatu. Za każdym razem gdy się podrywałam
Alan zerkał w moją stronę i uśmiechał się szeroko. Wendy trzymała się z nim
solidnie. Nie wiedziałam, która była godzina, ale nie zastanawiałam się nad
tym.
*
Obudziła
mnie Sandra. Nadszedł czas na naszą zmianę. Z tego, co zdążyłam zrozumieć, Alan
i Wendy wytrzymali do piątej rano, co znacznie ułatwiło nasze zadanie. Zawsze
wstawałam wcześniej, żeby ogarnąć swoje włosy, nawet podczas ostatniego
tygodnia znajdowałam na to czas. Dzisiaj był wyjątkowy dzień, ponieważ nie
miałam jak tego zrobić. Minusem spania w tym miejscu było to, że nasza toaleta
składała się ze zlewu wbudowanego w ścianę i niedużej toalety, którą odgrodzono
kotarą. Lepsze to niż nic. Noc przebiegła bez problemów, przynajmniej nie na
tyle, żeby ktoś odnalazł ciało, bo nie słyszeliśmy żadnego komunikatu. Miałam
nadzieję, że sytuacja będzie w stanie się utrzymać.
Czas do ósmej minął powoli, ale
spokojnie. Sandra przysypiała oparta o barykadę, więc to na mnie spłynął
obowiązek pilnowania grupy. Wszyscy spali jak zabici. Jak łatwo byłoby teraz popełnić zbrodnię, pomyślałam. Oczywiście w
życiu bym tego nie zrobiła, ale bardzo mnie to zaskakiwało. Czy ufali aż tak
bardzo? To mogło ich zgubić. Spojrzałam na zegarek i w tym samym momencie
usłyszałam komunikat. Tym razem to był ten wzywający na śniadanie, więc serce
bardzo szybko mi się uspokoiło.
- Drodzy Państwo – powiedział
spokojnym głosem – Z racji iż minęły dwa
tygodnie od ogłoszenia zagadki, czas żebyście podali nam rozwiązanie. Będziecie
mogli je podać w czytelni o godzinie dziewiątej. Jeżeli tego nie zrobicie,
zgodnie z umową wszyscy zginiecie. Inną opcją jest popełnienie zbrodni i
rozpoczęcie procesu. Dziękuje za uwagę i do usłyszenia w czytelni.
Ludzie
wybudzeni komunikatem zaczęli się zbierać. Zegarek pokazywał 8:07. Zostało nam
53 minuty do końca. Czułam się niespokojnie.
- Musimy znaleźć
Carmen – powiedziała
Cecily wstając po przebraniu się.
- I całą resztę.
Pewnie będą zbierali się w czytelni, więc pójdźmy tam wszyscy – zaproponowała
Alice.
- Dobra, zbierajcie
się i jak wszyscy będą gotowi to tam pójdziemy – powiedział Alan.
Grupa zbierała się jeszcze przez
kilka minut. Czułam ciągły niepokój, na który nie znajdowałam lekarstwa. Ci,
którzy spędzili noc w pracowni malarskiej, pomimo tego, że wczoraj wyglądali
dobrze, to dzisiaj mieli kiepskie humory. Tylko Samfu szedł uśmiechnięty
szeroko, tak jak zwykle. Zawołaliśmy windę na klatce schodowej i ruszyliśmy nią
do recepcji. Nie spotkaliśmy po drodze nikogo, ale gdy doszliśmy do czytelni to
mogliśmy poczuć falę ulgi – niektórzy już tam stali. Przy drzwiach stał Yama
wraz z Aaronem, którzy o czymś dyskutowali. Kawałek dalej siedziała Julia,
która z lekko przymkniętymi oczami obserwowała całą sytuację. Agatha stała
sama, nie zauważyliśmy przy niej Carmen. Brakowało też Audrey, Ethana oraz
Jacoba. Dopiero teraz zauważyłam, że stół zazwyczaj zawalony książkami teraz
był czysty, poza jednym szczegółem. Licznikiem. 15 minut do końca odliczania.
Przeszedł mnie dreszcz.
- Gdzie do cholery
jest Jacob? – zapytała
Alice zdenerwowanym głosem. Do czytelni w tym samym momencie weszła Elizabeth.
- To bardzo dobre
pytanie – stwierdziła
Cecily patrząc na licznik – Czas się nam
kończy. Jeżeli to jakiś żart, to nie jest zabawny.
- Spokojnie, jak
coś to ja was uratuję – zapewnił Samfu, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Wszyscy zginiemy…
- Agatha nie
krzyczała, a mówiła półszeptem, co było jeszcze gorsze.
- Czemu nie ma tu
Lokaja? – zastanowił
się Alan.
- Carmen też się
nie pojawiła, może pójdę po nią? – zaproponowała Agatha.
- Nie możemy się
teraz rozdzielić! – zawołała Alice – Za parę minut
będzie po wszystkim, jak teraz się rozdzielimy, to chaos nas pochłonie.
- Gdzie jest
Audrey? Od czterech posiłków nie pojawiła się w kuchni, to dopiero jest dziwne
– stwierdził
Samfu – Maks pewnie dalej tutaj kuśtyka.
Nie widzę też nigdzie naszego mięśniaka…
- Czy ktoś widział…
Mycrofta? – przerwała
mu Wendy. Jej głos drżał, widać, że była przejęta.
- Wczoraj
rozmawiałam z Audrey – powiedziała Alice – ale Mycrofta
to nie widziałam od paru dni.
- Dobra, czy możemy
ustalić jakie są odpowiedzi? To absurd, że nie ustaliliśmy tego, przez cholerne
dwa tygodnie - Cecily próbowała przekrzyczeć narastający hałas.
- A co jeżeli
odpowiedź zostanie od razu zaliczona? – Alan zasiał ziarno niepewności.
- Jak chcecie
usłyszeć prawidłowe, to lepiej pozwólcie mi mówić – odpowiedział Król
Dram.
- Sądzę, że to nie…
- zaczęła
mówić Elizabeth, ale szybko została przekrzyczana, przez Agathę powtarzającą w
kółku to samo oraz Aarona, który zaczął coś mówić, ale jego głos zlał się z
innymi. Spojrzałam na licznik. Cztery minut i sześć sekund. Pięć… cztery… Cholera, pomyślałam. Sama zastanawiałam
się pomiędzy paroma odpowiedziami. Zagadka nie była trudna, ale sama ilość
opcji i surowość porażki podnosiła poprzeczkę tak wysoko, że nie dało się jej
przeskoczyć. Yama podszedł do Samfu i o coś go zapytał. Alice i Wendy próbowały
uspokoić sytuację, jednocześnie dokładając najwięcej do hałasu.
Sytuacja uspokoiła się na
moment, kiedy do czytelni wszedł Mycroft. Zawsze ułożone na żel włosy, teraz
były oklapnięte w nieładzie. Wyglądał jakby ostatnie dni były dla niego bardzo
ciężkie. Wendy podbiegła do niego i go przytuliła.
- Martwiłam się – powiedziała,
całując go w policzek.
- Znam rozwiązanie
– stwierdził
– Jestem tego pewien!
- To znaczy?
- Jakie jest
rozwiązanie?
- Podaj je!
- Czas się kończy!
Głosy
zaczęły się tak nawzajem przekrzywiać, że ciężko mi było wyłapać jeden,
konkretny. Co za koszmar, moje myśli
nie mogły zebrać się w całość. Sandra złapała mnie za dłoń.
- LUDZIE! – Cecily próbowała
przekrzyczeć wszystkich.
Dziesięć…
- Musimy podać
rozwiązanie! – krzyknął Alan.
Dziewięć…
- Możecie się
zamknąć? Czas się nam kończy – krzyknęła Alice.
Osiem…
- Błagam… - szepnęła Sandra
ściskając mnie jeszcze mocniej za dłoń.
Siedem…
- Jak tak dalej
pójdzie to sami wprowadzimy się do grobów! – krzyknął Aaron.
Sześć…
Huknęło. Aaron
uderzył grubą księgą w stół. Huk był ogłuszający, ale efekt doskonały. W
czytelni zrobiło się cicho.
Pięć…
Cztery… Trzy…
- Siedem grzechów
głównych! – wykrzyczał
Mycroft.
- Dziesięć
przekazań bożych! – krzyknęła Elizabeth.
- Czterech jeźdźców
apokalipsy! – rzuciła
swoim typem Julia.
- Trzy osoby
Boskie! – krzyknęła
Agatha.
- Siedem grzechów głównych! – powiedział
Yama.
- Siedem grzechów
głównych – do
odpowiedzi Mycrofta i Yamy dołączył po chwili Samfu.
Dwa…
- Co jest, przecież
podaliśmy odpowiedź! – zdziwił się Yama.
Panika
rosła. Widziałam to na twarzach. Wszyscy stali przy liczniku, gdy…
Jeden…
- Siedem grzechów
głównych, do cholery jasnej! – powtórzył Mycroft.
Zero…
W tym
momencie zdarzyła się najbardziej nieoczekiwana rzecz jaka mogła. Na liczniku
pojawiły się same zera, a w czytelni nie stało się kompletnie nic.
------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
-Pozostali Patroni z niższych progów
Właśnie zdałem sobie sprawę, że zapomniałem napisać komentarz pod ostatnim rozdziałem :O. Trudno, zdarza się, więc sobie odpuszczę na drodze wyjątku i po prostu wykorzystując to nieszczęsne 4h okienko na uczelni zajmę się tym. :D Zaznaczam tylko dlatego, że z racji, że piszę na telefonie logika treści może trochę ucierpieć :/
OdpowiedzUsuńZaczynając od samego rozdziału. Będę szczery, nie uważam, że nie był on konieczny, można było go spokojnie zespoić z poprzednim. Jedyne co wniósł to oprócz oczywiście dodatkowych stron, szczegóły dotyczące relacji pomiędzy Lily i Sandrą, a reszta jak już wyżej wspomniałem mogła równie dobrze zostać wepchnięta gdzie indziej. Osobiście zrobiłbym np., że cały ten okres zagadki zostałby ujęty jako rozdział Lily z dodatkami kluczowych sytuacji z perspektywy Yamaraji, coś w stylu, że podsłuchały przypadkiem fragment jego rozmowy z Samfu i zaczynają podejrzewać, że planują oni morderstwo. Ale zobaczymy. Może okaże się, że takie przeciągnięcie faktycznie było konieczne, choć jak na razie uważam, że pokazanie aż tak dużo z tych 2 tygodni było po prostu stratą Twojej energii na pisanie, bo jestem pewien, że można byłoby to krócej rozwiązać.
I Panie Bobru mam ważny apel. Niech Cię nawet nie kusi o ewentualne rozwinięcie tego typu romansu jaki przedstawił ten rozdział. Chodzi mi bardziej o te „następne kroki” bo to się nie skończy dobrze. Nie mówię tego jedynie z perspektywy własnych preferencji czytelniczych, ale także z obserwacji. Takie homo-niespodzianki w środku pracy która nie zapowiadała się na taką może bardzo zaszkodzić w odbiorze. Może i jesteś tolerancyjny, tak samo jak część Twoich odbiorców, ale nie zapominaj o tym, że pisząc o takich tematach łatwo jest samemu wtrącić się w pułapkę, która sprawi, że będzie to wyglądało jak tania próba pokazania na siłę jak fajni są tacy osobnicy i jak mocna i prawdziwa jest i ich miłość. Nie każdemu coś co wygląda na propagandę może się spodobać, dlatego najdalej jak moim zdaniem bezpiecznie można się zapuścić jest pocałunek, choć i ten trzeba pokazać z głową. W każdym razie, mogę trochę histeryzować, bo w rozdziale pojawiły się tylko takie zberezeństwa jak spędzanie razem czasu czy oparcie głowy na kolanach, ale stwierdziłem, że warto będzie i tak ostrzec. A najlepiej to w ogóle unikać takich rejonów. Niezależnie czy homo, czy normalnych. Po prostu sugeruję unikać erotyzmu jeśli nie pisze się czegoś specjalnie w 100% z myślą o nim. Nawet jeśli chodzi tylko o wspomnienie. Aaaah, sam już nie wiem co próbowałem przekazać, więc mam nadzieję, że jakimś cudem wyłapiesz to xD.
Jeszcze zanim skończę, przyznam, że czekanie na posypanie się krwi coraz bardziej się dłuży xD. Możliwe, że trochę przekalkulowałem trochę, bo wydawało mi się, że już w poprzednim rozdziale to się stanie, więc teraz byłem już pewny. A tu jednak klops xD Chociaż następny już teraz musi mieć trupy, więc czekam :D
Już po napisaniu tych dwóch rozdziałów (Yamy oraz tego) wiedziałem, że minęło się to trochę z moją wizją, ale terminy goniły, więc doszlifowałem jak się dało i powiem tak - rozdział Yamy był potrzebny dla tego epizodu, a rozdział Lily (i Sandry) przyda się w przyszłości. Ich relacja jest rozwijana (jak prawie wszystko) przez plan jaki mam :D
UsuńCo do wątku homo i ogólnie scen erotycznych czy tego typu - wątpię żeby coś poważniejszego niż pocałunek się pojawiło w jakiejkolwiek relacji. Wiem, że to jest grząski grunt, ale nawet nie o to chodzi - to po prostu nie jest opowieść o miłości i pożądaniu tylko zabójcza gra. Chcę zaznaczyć, że Sandra i Lily mają się ku sobie, ale na pewno nie planuje wchodzić im do łóżka, a najbardziej "erotycznym" motywem będzie prawdopodobnie (a właściwie był) komentarz Samfu, że jego zakazem jest "zakaz masturbacji" albo jakaś uwaga Sandry ^^ Od robienia shipów i scen erotycznych raczej jest fandom, z tego co widziałem nawet stworzyli coś na walentynki na Discordzie, jeszcze nie miałem czasu się zaznajomić, ale mnie do pisania takich scen nie ciągnie. Nawet jakbym się zdecydował to uważam, że to bardzo ciężkie do opisania (kiedyś próbowałem przy trochę innej okazji niż Pecca) ^^
Rozlew krwi już za rogiem ;)
Dzięki za komentarz!
Ciekawe, że nie było takich ostrzeżeń przed nadmiernym erotyzmem, gdy pojawił się wątek Mycrofta i Wendy. Były za to komentarze, że to ciekawe rozwinięcie ich postaci, a taki poboczny wątek romantyczny ogólnie chyba nikomu nie przeszkadzał.
UsuńW ogóle mnie bawi, że to pod ludzi hetero jest tworzona ogromna większość książek/filmów i uważane jest za całkowicie naturalne, żeby wepchnąć gdzieś wątek romantyczny z kobietą i mężczyzną nawet gdy nie wprowadza on zupełnie nic do fabuły - ale gdy gdzieś pojawi się niewymuszona i pasująca do postaci relacja homo, to ludzie hetero się zachowują, jakby to oni byli tą dyskryminowaną grupą seksualną uciskaną przez "homo propagandę".
Tak, wiem, jest niestety dużo przypadków, gdy takie związki są tworzone żeby twórcy wyszli na poprawnych politycznie i bywa to aż boleśnie oczywiste, ale akurat w Pecca (jak dla mnie przynajmniej) to wyszło całkiem naturalnie i nazywanie tego propagandą jest po prostu śmieszne.
Obie relacje były z góry zaplanowane i nie mam zamiaru robić z nich homo/hetero-propagandy. To zwyczajne relacje pokazujące, że w ciężkich czasach jest miejsce na miłość. Zarówno związek Mycrofta z Wendy (którzy po prostu bardzo do siebie pasowali charakterami) jak i Sandry oraz Lily (Sandra ma pewien dodatkowy motyw, a Lily po prostu została opisana przez twórcę jako postać homoseksualna) były ustalone przy planowaniu, na pewno nic w nich zmieniać nie będę, ale też od razu ogłaszam, że raczej czegoś odważniejszego niż pocałunek/przytulenie lub opis "to była dla nich wyjątkowa noc" nie będzie, gdyż powód podany wyżej.
UsuńDzięki za komentarz!
I takie podejście się właśnie chwali :D Oba związki mi się podobają i mam nadzieję, że je ciekawie wykorzystacie dla fabuły ^^
UsuńNila, niby rozumiesz o co mi chodzi, ale czytasz kompletnie co innego. Jednak zwalę winę na siebie za to, że najwidoczniej nie wytłumaczyłem wystarczająco wyraźnie tego co miałem na myśli. Na tym blogu nie widziałem nic takiego jak rating ani bardziej szczegółowe tagi historii. Sam gatunek też jest dosyć luźno określony, bo pod hasłem ‘zabójcza gra’ może chować się naprawdę wiele rzeczy. Dlatego, mam prawo nie wiedzieć czego mam się spodziewać. Nie wiedziałem też jak daleko Bobru dotyka z taką tematyką, bo przyznam, przed Pecca czytałem tylko kawałek Apokalipsy, ale z racji, że takie klimaty mi średnio podchodzą, nie za bardzo zgłębiłem się w temat. Ale mniejsza z tym. Chciałem jedynie zaznaczyć moją obawę, że łatwo jest takie wątki po prostu spieprzyć i sprawić, że będą one wyglądały jak wciskanie czytelnikowi na siłę motta ‘it’s okay to be gay’. Moim celem nie było zasugerowanie, że tak jest aktualnie w Pecca, ani tym bardziej że życzę, żeby go usunąć xD. Mogłem przewidzieć, że wypowiedzenie się w choćby lekko sceptycznym tonie wobec czegoś co do jakiegoś stopnia dotyczy homoseksualistów wywoła przeogromne oburzenie wśród wielce tolerancyjnych, ale nie mam zamiaru się ograniczać tylko dlatego, że komuś to może się nie spodobać. Jeśli dobrze pamiętam, twórca The Walking Dead przyznał kiedyś, że orientacja Jezusa jest taka jaka jest, bo chciał pokazać, że geje też mogą być fajni. Fajny powód, co nie? Dlatego nie chciałbym, żeby nawet przypadkowo podobny efekt tu zaistniał. Nie mówiąc już o tym, że po prostu nie lubię takich rzeczy i raczej wolałbym wiedzieć o możliwości ich wystąpienia wcześniej niż dostawać od połowy coś, o czym nie chcę czytać. No ale cóż, tolerancja niektórych osób, do których wnioskuję, że się zaliczasz kończy się tam, gdzie zaczynają się przeciwne poglądy. Mam takie samo prawo do tego, żeby nie akceptować takich zboczeń i do tego, żeby wyrażać swoją opinię, jak ci ludzie do tego co sobie tam robią. A wiesz co z kolei ja uważam za śmieszne? Myślenie w stylu, że jeśli ktoś tam sobie istnieje „i nie robi krzywdy nikomu” jak to wielu mówi, to nie oznacza, że nie mam prawa do zdania na jego temat. No chyba, że wolność słowa nie dotyczy tych złych i niedobrych, zacofanych nacjonalisto-rasisto-seksisto-homofobów, za jednego z których prawdopodobnie mnie uważasz ;) Zwłaszcza, że nie rzucam hasłami, żeby palić gejów na stosie, tylko w miarę kulturalnie, choć lekko niezgrabnie wyraziłem swoją niechęć wobec takich ludzi i ich przedstawiania, głównie w literaturze.
UsuńI tym optymistycznym akcentem kończę. Choć nie mam zamiaru zaczynać tu żadnych awantur, po prostu musiałem opowiedzieć na Twój komentarz. Niezależnie czy odpowiesz na to, czy nie, ja nie zamierzam nawet sprawdzać, bo wystarczyło mi tyle aby stwierdzić, że oczywiście pomijając fakt, że nie jest to na to miejsce, dalsza dyskusja jest jedynie stratą czasu.
PS
Bombu nie banuj xD
Kurczę, naprawdę powinnam była dopisać, że nie chciałam zabrzmieć aż tak agresywnie. xD
UsuńJak się akurat zdarzy, że to jeszcze czytasz, to chciałam tylko dodać, że nie, nie uważam cię za jakiegoś szowinistę tylko za inne poglądy i szanuję za ich wyrażanie w kulturalny sposób. Też nie mam zamiaru zaczynać kłótni, szczególnie jak widzę że trochę źle zrozumiałam co miałeś na myśli. Pozdrawiam.
Ding, dong~.
OdpowiedzUsuńTia, nie wyrobiłem się z napisaniem komentarzu pod rozdziałem Yamy, co mnie trochę dobija, ale już jestem, więc wszystko powinno być w porządku XD. Well, a więc tak...
Rozdział 26 był moim zdaniem o wiele lepiej napisany niż ten z Lily oraz posiadał o wiele mniej literówek czy ogólnie błędów. Gdy mowa o rozdziale Dżamy to szczerze mówiąc jestem... bardzo zadowolony, bo po prostu bardzo dobrze oddawał charakter Yamy i dał mu całkiem sporo uwagi, chociaż miejscami przypominało mi o tym, iż w wielu rozdziałach - nie licząc tego, bo w nim ilość myśli była wręcz idealna - brakuje mi trochę rozwinięcia danych myśli narratora rozdziału, gdy okazji na trochę bardziej skomplikowane zaprezentowanie myśli postaci jest multum. Szczerze mówiąc to bardzo dziwiło mnie to, że Cecily nie chciała wiedzieć od Yamy tego, czego się dowiedział, bo jak na mój gust niesamowicie to do niej nie pasowało. Chociaż bym może chciała pokazać Dżamie tego, że mu bardzo ufa. Swoją drogą to bardzo podobało mi się ukazanie monotonności, w którą wpadł, chociaż brakowało mi trochę dłuższego opisu tego jak się podczas tego tygodnia czuł, bo te momenty wydawały mi się trochę za krótkie. Dziwi mnie jeszcze delikatnie to, iż Yama nie spróbował mimo wszystko wywołać w jakiś sposób sposobności do rozmowy z niektórymi postaciami, choćby poproszenie na przykład Alana do pomocy w czymś, co byłoby tylko przykrywką i pretekstem do pogadanki. Baaardzo ciekawi mnie to, co zrobisz z moją postacią i jaką widzisz dla niej rolę w przyszłości. I jak szczerze mówiąc myślę, że Yama zacznie gryźć w pewnym momencie piach, bo zwyczajnie by to do niego pasowało i mówię to nieironicznie, to mam nadzieję, że odejdzie w wielkim stylu i da przed śmiercią o sobie głośno znać.
Rozdział Lily jednocześnie bardzo mi się podobał i jednocześnie zasmucił, bo był jakoś tak drętwo napisany w porównaniu do ostatnich (głównie mowa tutaj o dialogach).
A i z tego, co widziałem to powyżej rozgrywała się malutka dyskusja. I powiem tyle - związek Sandry i Lily jest totalnie nieinwazyjny. W sensie, to po prostu związek dwóch kobiet, i to wszystko. Nie jest jakoś skrajnie przerysowany (czy coś w tym guście) ani nie gloryfikuje związków homo czy coś - to po prostu dwie postacie, które się kochają (Sandra i tak jest bi i ma wywalone na płeć, więc no). Smuci mnie tylko to, że prawdopodobnie długo ich związek nie pociągnie w ten czy inny sposób, bo Lily jest w sumie o krok od szaleństwa, a Sandra sama nie jest w najlepszym stanie. Jedyne, co mi przeszkadza z rzeczy związanych z tą dwójką to strach przed Ethanem, wydaje mi się Uwodzicielki delikatnie przesadzony, i guess. Po prostu mam wrażenie, że jakoś ta trauma jest zbyt nasilona...? Nie wiem jak to wyrazić w słowach, ale mam wrażenie, że trochę osłabiono psychikę Sandry, która raczej powinna być w lepszym stanie. Odnośnie obydwu rozdziałów to kocham to jak zostało w nich przedstawione "opustoszanie się" hotelu i to, co się dzieje z psychiką postaci gości - bardzo fajnie zostało to wymyślone.
No dobra, to już raczej koniec. Dziękuję za rozdział i nie mogę się doczekać kolejnych~.
A i psst, miejscami razi mnie używanie takich słów jak "przymulony", bo nie pasuje to do narratora, a bardziej do użycia w dialogu.
Literówki i błędy staramy się usuwać, ale czasami coś podczas korekty zostanie przeoczone, szczególnie w tych dłuższych rozdziałach, których samo przeczytanie zajmuje dobrą godzinę.
UsuńMoże Cecily już to wie? Może Cecily nie wie, ale postanawia, że opłaca się zaryzykować? Istnieje opcja, że ta informacja tak naprawdę nie jest dla niej istotna, bo ma w głowie inny plan i uważa zagadkę za tło całej sytuacji? Ciężko powiedzieć, ale tak postanowiła zrobić.
Kolokwializmy postaram się ograniczyć do minimum, czasami pojawia się jakiś pojedynczy, ten z poprzedniego rozdziału już poprawiam.
Dzięki za komentarz
Samfu, kochany trollu, żyj jak najdłużej ♥ xD
OdpowiedzUsuńNawet jeśli rozpacz się rozprzestrzenia i Goście są przygaszeni to relacja Sandry i Lily rozświetliła ten rozdział. Podoba mi się, jakie są dla siebie nawzajem kochane i jak bardzo sobie ufają ♥ I fajnie, że znalazły dla siebie specjalne miejsce w hotelu c:
Pomysł ze wspólnym nocowaniem był trochę lekkomyślny, ale też bardzo fajny, szczególnie, że nikt nie zginął xD No i Alan, kochana łajza ♥ Uwielbiam go tak bardzo ♥ A Samfu swoimi akcjami wygrywa wszystko. Jest boski ♥ I jest też strasznym chamem i na miejscu innych sama bym pewnie go stłukła. Albo trollowała razem z nim, cóż xD
Przechodząc do sytuacji w czytelni.. Obawiam się, że skoro nic się nie stało to ktoś leży gdzieś martwy. Chyba, że na początku następnego rozdziału jednak wszyscy zginą xD
Pozostaje mi tylko czekać na kolejny świetny rozdział ♥
Cieszę się, że rozdział się spodobał. Niestety te opierające się na budowaniu relacji są dla mnie nie lada wyzwaniem, ale dobrze, że spełniają swoje zadanie.
UsuńPomysł był ryzykowny, ale patrząc na ponurą atmosferę w hotelu i to jak działa na gości samotność to warto było zaryzykować.
Teoretycznie dolecenie do "zera" licznika mogłoby wskazywać na jakiegoś trupa, ale czy to nie za wcześniej?
Dzięki za komentarz