Epizod III - Rozdział 26: Własne doświadczenia (Yamaraja Ellis)


Witamy Was w kolejnym rozdziale Peccatorum. Wszystkie perspektywy za nami, więc teraz będziecie dostawać już właściwie same powtórzenia ;) W tym rozdziale spojrzycie na świat znowu oczami sceptycznego Yamy, który przeprowadzi Was przez pierwszy z dwóch rozłożonych czasowo rozdziałów. Zapraszamy do lektury i po przeczytaniu prosimy o komentarz oraz podesłanie bloga znajomym!


Rozdział 26: Własne doświadczenia (Yamaraja Ellis)


                Zagadka, zagadką, pomyślałem i podbiegłem do Julii, która zachwiała się i przechyliła na bok. Szturchnąłem łokciem Samfu, który podbiegł i mi z nią pomógł. Dziewczyna ciężko zawiesiła się na nas.
- Ostrożnie, ma to urządzenie w brzuchu – przypomniałem.
- Spokojnie Romeo, przecież nie kopnę ją w pępol – Samfu sapnął, gdy przemierzyliśmy próg prowadzący na widownię.
- Co oznacza… - pytanie zaczęła zadawać Wendy, ale Maks ją uciszył.
- Nie teraz. Musimy ich zabrać jak najszybciej do Elizabeth, potem możemy pójść to przedyskutować.
- Dzisiaj jest na to za późno. Zanieście ich do mojego pokoju, a resztę obgadamy na śniadaniu – wręcz rozkazała Elizabeth.
- Co ma wisieć nie utonie. Źródło: Yama Ellis – szepnąłem pod nosem, patrząc na Jacoba, którego właśnie podnosili tuż obok Elizabeth.
- Możecie spokojnie wyjść – zezwolił jeden z Porywaczy, chociaż wszyscy podążaliśmy już w stronę wyjścia. Cała kara była odrażająca i niepotrzebna. To był pokaz siły, a nie nauka dla nas. Każdy doskonale wiedział, że łamanie zasad się nie będzie opłacało. Zazwyczaj to działało w ten sposób. Mało kto chciał sprzeciwiać się systemowi, szczególnie w budynku prowadzonym przez przezroczystych Porywaczy, którzy wielbili brutalne i pokazowe egzekucje. Julia złamała zakaz żeby dowieść racji w procesie, a Jacob zrobił to przez przypadek. Nie było konieczności ich karać, ale oni chcieli. Nie podobała mi się ta postawa i wcale nie pokazywała ich siły tylko ślepą brutalność. Westchnąłem.
                Wypadliśmy z głównej sali żeby ponownie trafić do zakrętu i nieskończonego korytarza. Wydawało mi się, że szliśmy wieczność. Ciche rozmowy odbijały się delikatnym echem.
- Czy ten cholerny korytarz ma jakiś koniec? – zapytała Audrey.
- Już niedaleko – uspokoił resztę Alan. Dotarliśmy do windy. Carmen wcisnęła guzik i pojechaliśmy z powrotem do kwadratu mieszkalnego. Cała grupa ruszyła na dół do sypialni. Nikt nie miał ochoty iść do jadalni, nawet Audrey, która zawsze, bez względu na porę, przygotowywała nam posiłki. Zeszliśmy po schodach i większość ruszyła do swoich pokojów. Przydałaby się nam pomoc, ale nie miałem im za złe tego, że chcieli się wyspać. Zaburzenia snu bywały niebezpieczne. Raphael przez zbyt małą ilość odpoczynku zabił Dismasa, a Olivier przez lunatykowanie trafił do miejsca, w którym zginął. To było ironiczne do bólu. Do pokoju Elizabeth ostatecznie wyruszyłem ja, Samfu, Alan, Aaron, Elizabeth oraz obie ofiary wieczornego pokazu. Pokój Farmaceutki był już na tyle eksploatowany, że dziwiło mnie, że miała zamontowane drzwi. Ostatnio przebywał tam Mycroft, który chciał udowodnić Wendy jaki przydatny jest, następnie trafił tam ledwo żywy Alan, a ostatnio także Ethan. Zamiast takich pięter jak siłownia w hotelu potrzebowaliśmy bardziej przychodni. Czy tak ciężko było to zrozumieć?
- Wchodzisz? – zapytał Samfu, który jedną nogą przekroczył już próg pokoju.
- Ta – wybiłem się z myśli. Ułożyliśmy Jacoba na łóżku, a Julię na kanapie nieco niżej. Chociaż Brzuchomówczyni wstała w sali tortur o własnych siłach, to chwilę potem zemdlała i do tego momentu nie odzyskała świadomości.
- Jestem wykończony – powiedział Samfu przeciągając się.
- Wracajcie do swoich pokojów. Ja zajmę się nimi. Będę musiała póki co odpuścić sobie pracę w laboratorium, przynajmniej tak długo, aż nie wyzdrowieją – powiedziała Elizabeth podchodząc do swojej kolekcji ziół. Nie trzeba było mi powtarzać dwa razy. Od razu ruszyłem w stronę wyjścia. Samfu wybiegł za mną. Nie miałem pojęcia, czego ode mnie chciał, ale byłem zmęczony.
- Ale to był posrany wieczór – skwitował w swoim stylu. Mruknąłem do niego potwierdzająco i ruszyłem do przodu – Hej Yama! Mam do ciebie pytanie.
- Ta? – zapytałem zastanawiając się czego jeszcze ode mnie może chcieć.
- Czy te kary coś w tobie zmieniły?
                To było ciekawe pytanie. Na pewno nie chciałem łamać zasad, ale już od dawna wychodziłem z podobnego założenia. Spodziewałem się surowej kary, ale to, co zobaczyłem było po prostu brutalnym pokazem siły. Szkoda mi było Jacoba i Julii, ale tak naprawdę to wszystko we mnie siedziało. Kara po prostu to uaktywniła niczym po machnięciu magiczną różdżką. Byłem pewien, że większość osób miało podobne myśli w głowie.
- Nie za wiele. Doceniam swoją neutralność.
- Och tajemniczy jak zwykle. No, ale widzę, że oczka ci się zamykają, więc nie będę cię już męczyć. Śpij dobrze, słodki książę.
- Dobranoc Samfu – uciąłem i ruszyłem w stronę swojego pokoju. Zamknąłem drzwi od razu po wejściu, wzdychając ciężko. Co za koszmar, zerknąłem w lusterko nie wiedząc, czy myśl bardziej pasowała do mojej zmarnowanej twarzy, czy do tego, co się właśnie stało w innej części hotelu. Jeszcze ta zagadka… Nie! – moje myśli wariowały. Wiedziałem, że jak zacznę teraz analizować te słowa to nie zasnę dzisiejszej nocy. Łamigłówki były zawsze sporym treningiem dla umysłu, a chociaż nie uważałem się za mędrca pokoleń, to byłem całkiem inteligentnym gościem. Starałem się nim być. Och jak skromnie, skarciłem się w myślach. Ruszyłem w stronę łazienki, ale po wejściu do środka, pomyślałem, że nie ma sensu się kąpać. Na zegarku wybiła godzina piąta osiem. Musiałem się położyć, póki jeszcze trzymałem się na nogach. Upadłem na łóżko, zdejmując niedbale buty. Bardzo chciałem, żeby sytuacja przestała zmierzać, w tak nieprzyjemnym kierunku. Nie wiedziałem jak mam to zrobić, ale miałem jakiś cel, a…
- Cel to połowa sukcesu – dokończyłem na głos. Zasnąłem po chwili.
*
                Obudził mnie poranny komunikat. Byłem tak zaspany, że nie do końca zrozumiałem jego treść. Wstałem i starłem strużkę śliny z kącika ust. Podniosłem się i przeczesałem włosy. Wydawało mi się, że ledwo przyłożyłem głowę do poduszki. Takie noce zapadały w pamięć. Ranek oznaczał, że musiałem brać się do pracy. Zagadka z wczoraj pojawiła mi się w głowie.
- Jest ich nie dziesięć, nie jeden, nazywane tak samo, ale inaczej. Każdy inny, ale potępiany jest raczej… - przypomniałem sobie treść, wkładając do ust szczoteczkę. Czy to miała być cała zagadka? Mieliśmy dwa tygodnie na jej rozwiązanie, ale wydawało mi się, że ten termin nie był przypadkowy. Porywacze specjalnie podali taki, a nie inny, żeby wykorzystać okres ochronny, o którym nam wspominali wcześniej. Zrobili dokładnie to samo, co przy sprawie Rewa. Wtedy za tym wszystkim stał Lokaj, który obiecał nam ważną informację. Istnienie zdrajcy w grupie na pewno było istotne, ale to właśnie przez tą informację zginął Olivier. Lokaj obiecał, że poda nam coś, co ułatwi nam ucieczkę z tego miejsca i to zrobił, tylko, że w taki sposób, który sprawił nam całą masę problemów i doprowadził do śmierci kolejnych dwóch osób. Bobru i Neri używali podobnej sztuczki, gdzie coś nam obiecali i teraz wykorzystywali tą obietnicę żeby nas zmusić do zabijania. W ten sposób trzymali nas w garści. Nie ważne jak bardzo staraliśmy się ich oszukać, oni zawsze byli o krok do przodu. Wszędobylskie kamery i podsłuchy na pewno w tym pomagały, ale dało się ich oszukać. O ile to nie była celowa prowokacja to dzięki temu Julia dorwała Oliviera. Wykorzystanie momentu.
                Skończyłem poranną toaletę i wyszedłem z pokoju. Zamykając drzwi zaczepił mnie Alan. Był widocznie zamyślony, ale to on do mnie podszedł.
- Hej Yama.
- Alan – odpowiedziałem kiwnięciem głowy.
- Mogę ci towarzyszyć w drodze na śniadanie? – zapytał oficjalnie i okrasił to wszystko szerokim uśmiechem. Był całkiem radosny jak na to, co działo się w nocy.
- Wiesz w jakim stanie jest Jacob i Julia? – wiedziałem, że Alan masę czasu spędzał z Elizabeth, więc liczyłem, że przekaże mi jakąś ciekawszą informację.
- W stabilnym. Eliza się nimi zajmuje – odpowiedział – Myślę, że są w dobrych rękach. Po śniadaniu zaniosę jedzenie całe trójce, bo ktoś musi ich pilnować przez cały czas. Podobno Jacob dzisiaj nad ranem miał przez parę minut problemy z oddychaniem. Cholera wie czy by przeżył, gdyby nikogo przy nim nie było.
- Pilnuj jej – powiedziałem nagle poważnie. Spojrzał na mnie nieco zaskoczony, ale kiwnął głową. Farmaceutka była najcenniejszą osobą w grupie. Bez niej, kilka osób mogłoby zginąć tak po prostu, bez ingerencji pozostałych gości. Przez chwilę szliśmy w ciszy, mijając innych. Rzucaliśmy w nich krótkimi przywitaniami i szliśmy dalej.
- Jestem ciekaw jak rozwiążemy tą zagadkę bez pomocy Jacoba – powiedział nagle Pechowiec.
- Bez pomocy Jacoba? Myślę, że jak mu się nie pogorszy to wydobrzeje na dniach – zdziwiłem się skąd w ogóle miał taki pomysł.
- A co jakby go nie było? – kolejne dziwne pytanie wyleciało z jego ust.
- Wtedy musielibyśmy sobie dawać rade sami – wytłumaczyłem, zgodnie z tym jak myślałem.
- Lepiej żeby szybko się pozbierał…
Rozumiałem obawy Alana, ale wydawało mi się, że trochę przesadzał. Jacob był ważnym ogniwem w grupie, szczególnie w momentach, w których trzeba było pogłówkować, ale były tu też inne osoby, które potrafiły myśleć składnie i logicznie. Trochę wiary w siebie, pomyślałem, śmiejąc się w głowie z tego jak ironicznie brzmiało to w moich ustach.
                Weszliśmy do jadalni, gdzie byli wszyscy oprócz Elizabeth, Jacoba oraz Julii. Brakowało jeszcze Agathy, Carmen i Aarona, ale widziałem ich po drodze, na korytarzu, więc doliczyłem ich odruchowo. Przez chwilę złapałem się na tym, że szukałem wzorkiem Detektywa, który klaśnie w dłonie i zacznie jeden ze swoich monologów, ale przeżyłem przewidywalne zaskoczenie. Nie było go tu. Chociaż to było jasne jak słońce, to zakorzeniona wizja jego marynarki pośród pozostałych gości była we mnie. Podeszliśmy do Audrey żeby nałożyć sobie jedzenie i usiedliśmy przy stole. Wybrałem miejsce niedaleko Ethana i Cecily. Samfu siedział kawałek dalej. Moja wewnętrzna dusza kazała mi trzymać się tego, co było jakkolwiek pewne. Cecily wydawała się być dobrą towarzyszką do rozmów, która sporo wnosiła do śledztw i procesów, a jej talent po prostu mnie interesował. Ethan trzymał się jej, więc ja odruchowo trzymałem się jego. Samfu był ścieżką alternatywną, na którą, nie miałem pojęcia,  dlaczego lubiłem zbaczać.
- Gdzie jest Elizabeth? – zapytał Aaron.
- Jest w pokoju i opiekuje się Julią i Jacobem – odpowiedział mój towarzysz. Towarzysz, pomyślałem, Rew byłby dumny. Bycie komunistą nie było dla mnie, ale musiałem przyznać, że zaciekawił mnie tą całą gadką. W jakiś sposób zainspirował.
- W jakim są stanie? Wszystko w porządku? – Carmen wyglądała na zmartwioną. Alan opowiedział im to samo, co mi. To doprowadziło grupę do tego samego wniosku, co mnie.
- Zagadka – zamyśliła się Cecily – Czy ktoś ma jakiś pomysł?
- Czy powinniśmy mówić na głos? Odpowiedź może być zaliczona i wszyscy przegramy – przestraszył się Ethan.
- Duchy wyraźnie powiedziały, że odpowiedź mamy podać za dwa tygodnie, więc wątpię – stwierdził Maks.
- Ale czy ktoś ma jakikolwiek pomysł? Jakiś trop? Dwa tygodnie to niby dużo czasu, praktycznie drugie tyle, ile tu jesteśmy, ale przy czymś takim czas upłynie bardzo szybko. Goniący termin przyspiesza bieg czasu – brnęła dalej w swoje.
- Musimy wszyscy się nad tym porządnie zastanowić, na pewno uda nam się poznać odpowiedź – pocieszyła grupę Wendy – Jest nas osiemnastu, nie ma wśród nas Oliviera, który mógł sabotować pracę, nic nas nie zatrzymuje.
- No trzy osoby, póki co nam za bardzo nie pomogą – zauważyła Sandra.
- Myślisz, że leżą tam patrząc w sufit? – zapytał ostro Samfu – Nasz dzielny Jacob z pewnością po otwarciu oczu zaczął analizować. Nie zdziwiłbym się jakby już miał gotową odpowiedź. Na waszym miejscu bym się tak nie zamartwiał.
- Szkoda, że nie mam tak beztroskiego podejścia do życia jak ty – westchnęła Agatha.
- Ależ to bardzo proste… wystarczy… - Samfu zaczął tłumaczyć, ale Audrey mu przerwała.
- Samfu błagam cię. Czas nas goni musimy współpracować.
- Audrey naprawdę mamy dużo czasu. Nagotuj dobrego rosołu dla Jacoba i musimy go jak najszybciej postawić na nogi, a wszystko się rozwiążę – uspokoił ją Mycroft. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Przede wszystkim musicie przestać panikować – stwierdziła Cecily.
- Maks, nie mówi ci to nic? Nie jest to oklepana zagadka, którą odkopali z jakiejś zapomnianej historii? – wtrąciłem.
- Nigdy specjalnie nie przepadałem za zagadkami. Sporo z nich pamiętam z różnych tekstów, ale ta nic mi nie mówi – odpowiedział kapelusznik.
- To nie mogło być takie proste – westchnąłem.
- Nie ma co się załamywać. Zagadka mocno zahacza o pole językowe, więc możemy ją dokładniej przeanalizować. Patrząc na rozbicie… - Maks widocznie się wczuł, ale Sandra mu przerwała. Chociaż atak Ethana nieco ją przytemperował to wracała do dawnej formy, która mi się średnio podobała. Była zbyt głośna i momentami zbyt niesmaczna. Z drugiej strony dało się z nią miło spędzić czas, więc miałem mieszane odczucia.
- Możesz poprowadzić ją w jakimś zrozumiałym, ludzkim języku?
                Maks delikatnie westchnął. Jego zakaz nie pozwalał na narzekanie, a byłem pewien, że rzuciłby teraz uszczypliwym tekstem.
- Okej. Początek zagadki wymienia dwie liczby – jeden oraz dziesięć. Powiedziałbym… Myślę, że jeżeli zagadka jest dobrze przemyślana, a możemy założyć, że tak jest, to na pewno nie są przypadkowe. Osobiście myślę, że mogą oznaczać albo zakres liczbowy będący podpowiedzią, albo sama odpowiedź jest związana z liczbą jeden lub dziesięć.
- Coś w stylu czterech stron świata? – zapytała Alice.
- Tak, myślę, że odpowiedź może dotyczyć właśnie tego – odpowiedział.
- Czy są jakieś charakterystyczne rzeczy związane z tymi liczbami? – zapytał Ethan.
- Siedem cudów świata – odpowiedział Maks.
- Piąte koło u wozu – dodała Lily.
- Dobra, chyba wszyscy zrozumieli, ale takich rzeczy jest tysiące, może skupimy się na kolejnej części? – zaproponowała Wendy.
- Nazywane tak samo, ale inaczej… – wyrecytował dalej kapelusznik – Myślę, że odnosi się to do grupy paru wyrazów, które można podpiąć pod jedną kategorię.
- Czyli? – zapytała Carmen.
- Cztery strony świata to grupa wyrazów – północ, południe, wschód i zachód.
- Och – westchnął Samfu – To w sumie pasowałoby do tego, co ustaliliśmy wcześniej. Czyli mówimy o jakimś zbiorze.
- To wciąż pozostawia nam szeroką grupę opcji – zauważyła Cecily.
- Dlatego przejdźmy od razu do trzeciej części – inicjatywę przejął Maks – Każdy inny, ale potępiany jest raczej. Mówimy o czymś negatywnym.
- Raczej negatywnym – poprawił go Samfu.
- Może to kwestia przekonań? – rzuciłem pomysłem wiedząc, jak wiele przekonania mogą zmienić w światopoglądzie.
- Rozwiniesz myśl? – Maks spojrzał na mnie ostrym i przenikliwym spojrzeniem. Nie lubiłem zbytnio być wyciągany przed szereg w ten sposób. Przełamałem się jednak i pociągając łyk mrożonej herbaty. Zapatrzyłem się w twarz Pisarza. Stary nawyk. Musiałem przejść do konkretów:
- Czy naprawdę muszę to tłumaczyć? No dobra… Chodzi o to, że każdy patrzy na daną rzecz przez pryzmat swoich doświadczeń i moralności. Dla mnie te całe duchy to bujda i nie są złe, ale ktoś, kto wierzy w Boga może poczuć się urażony i uważać je za złe istoty. Stąd słowo raczej. Chodzi o coś, co dla niektórych jest złe, a dla niektórych dobre. Przynajmniej ja tak to rozumiem.
                Tak wiele wypowiedzianych słów naraz poza procesem nieco mnie speszyło. Dłoń odruchowo powędrowała do kosmyka włosów, który musiał znosić moje tortury, za każdym razem jak się nad czymś zastanawiałem, czy też czegoś wstydziłem. Częstowanie innych moją personą w centrum uwagi należało do tej drugiej kategorii. Po moich słowach grupa zamilkła. Było słychać tylko Samfu, który głośno przeżuwał kanapkę.
- Kontrowersyjnych tematów jest sporo. Wciąż to za duże pole do popisu, żeby coś odgadnąć. No, ale mamy dwa tygodnie, kto wie, może dowiemy się jeszcze czegoś – stwierdził Pisarz i wstał – Ja nie zamierzam marnować czasu. Mam sporo roboty w biurze, a jak mam na boku analizować zagadkę, to tym bardziej będę już szedł. Myślę, że wszyscy powinniśmy pojawiać się na śniadaniach, żeby zbierać razem myśli.
- Chwila… - Alan, który stał przy ladzie przez swój zakaz, poderwał się – Carmen, skoro wygrałaś zadanie komuś pytania, to czemu nie zadasz go któremukolwiek z Porywaczy?
- Cóż, tak się składa, że sami nie znamy jeszcze odpowiedzi na to pytanie – Neri pojawiła się w jadalni znikąd – Odpowiedź czeka w zalakowanej kopercie. Mamy specjalnych ludzi od wymyślania takich rzeczy, ale jeżeli Pani Alvare chce spróbować to proszę bardzo. Przypominam, że jak zada pytanie i odpowiem na nie, to straci je bezpowrotnie. Podpowiadam – odpowiedź będzie brzmiała „nie wiem”.
- Ludzi z tego hotelu? – zdziwił się Aaron.
- Na to nie mogę odpowiedzieć, ale myślę, że po tym jak zabiliście współpracownika mojego i mojego Ukochanego, nie musicie się już o to martwić. Przynajmniej z naszej strony – zdziwiło mnie to jak mocno zaakcentowała całość.
- Wolę nie próbować… To pytanie może się jeszcze przydać – Carmen wyglądała na niezdecydowaną. Według mnie Porywacze blefowali. Ja bym zadał to pytanie, ale nie chciałem nikogo zmuszać.
- Carmen zrobi jak chce. Mamy teraz dwa tygodnie i chociaż to nie jest dużo czasu, to możecie poważnie się zastanowić nad treścią zagadki. Nie przepracowujcie się. Odpocznijcie. Relaks da wam znacznie więcej niż ślęczenie nad kartką papieru i zgadywanie, co i jak. Po prostu miejcie w głowie fakt, że zagadka jest i że trzeba myśleć nad jej rozwiązaniem. Wierzę, że wspólnymi siłami nam się uda, a jeżeli nie, to zawsze mamy Carmen, która może nas uratować.
- Nie musicie nam wierzyć, sami zobaczycie za dwa tygodnie. Powoli zaczynam żałować, że daliśmy wam tyle czasu, ale za błędy się płaci – stwierdziła Neri wzdychając i znikając.
                Cecily miała bardzo dobre podejście do sprawy. Rzeczywiście nie opłacało się siedzieć nad zagadką bez przerwy. Relaks często przynosił znacznie lepsze efekty niż ciągłe działanie. Wypoczęty umysł człowieka był w stanie przynieść rozwiązania, których przepracowany nie był w stanie dostarczyć. Działało to w obie strony. Znałem jednak siebie i wiedziałem, ze nawet nie z własnej woli będę to analizował. Moich starań dotyczących tej zagadki nie dało się po prostu zignorować. Tak właśnie pracował mój umysł. Chociażbym chciał siedzieć na tyłku i nic nie robić przez te parę dni, to i tak w końcu zaczynałem manipulować innymi tak, żeby sytuacja była jak najbardziej korzystna. Wewnętrzna, niekontrolowana potrzeba naprawienia wszystkiego, co powinno być naprawione, tak to nazywałem. Nie lubiłem manipulować ludźmi, ale czasami byłem do tego zmuszany.
- To do później – rzucił Maks i po tym jak wyszedł, wkrótce cała jadalnia opustoszała. Alice zdążyła wspomnieć coś o basenie, a Cecily o siłowni i po chwili zostałem w jadalni sam z Audrey, która sprzątała po śniadaniu. Patrzyła na mnie groźnie, jak nie chciałem jej oddać kubka z napojem, ale nigdzie mi się nie śpieszyło. Musiałem ułożyć sobie w głowie, jak wyglądał cały plan. Pogrupowałem ludzi na tych, których warto motywować do działania i tych, którzy będą ciężcy do przekonania lub nie wniosą za dużo do całego przedsięwzięcia. Do drugiej grupy zaliczyłem Mycrofta, Aarona, Samfu, Ethana, Audrey, Sandrę, Agathę, Wendy oraz Alice. Do pierwszej z kolei Alana, Maksa, Jacoba, Carmen, Lily, Cecily, Elizabeth oraz Julię. Oczywiście Jacob, Elizabeth i Julia byli póki co mało dostępni, ale liczyłem, że wszyscy będą w stanie się ruszać i normalnie funkcjonować w przeciągu paru dni. Istniała opcja, że zarówno Detektyw jak i Brzuchomówczyni się nie obudzą i nie będą mieli szansy rozwiązać zagadki. To byłoby niesprawiedliwe, ale co było sprawiedliwe w tym miejscu?
                Po dopiciu herbaty postanowiłem, że dzisiaj się zrelaksuję, ale będę też sam zastanawiał się nad rozwiązaniem zagadki. Musiałem znaleźć miejsce, w którym były urządzenia do relaksu, ale też nie będzie tam zbyt dużo ludzi. To był okres, w którym musiałem się trochę odłączyć od grupy, żeby wszystko przemyśleć i zbalansować to z trzymaniem się poszczególnych osób i wspólnym dążeniu do celu. Nie wiedziałem jak to zrobić na tyle delikatnie, żeby nikt nie przejrzał moich zamiarów. Chciałem być subtelny. Ostatecznie wybór padł na salę zabaw. Odkąd otwarto pub, siłownię i basen to mało kto tam chodził. Wspiąłem się po schodach prowadzących na górę i zobaczyłem jak ktoś akurat wchodził do czytelni. Po posturze podejrzewałem, że był to Maks, ale nie chciałem go zatrzymywać, bo akurat on był najbardziej zalataną osobą ze wszystkich. Cały czas pracował, a podobno nie spał nawet w swoim pokoju. Był idealnym przykładem tego, że nie trzeba spać w swoim łóżku żeby przeżyć. Podobnie było z Wendy, która od pierwszych dni pobytu pomieszkiwała z Mycroftem. Pogrążony w myślach wszedłem do pomieszczenia na prawo od schodów. W sali zabaw rzeczywiście nikogo nie było. Ucieszyłem się, że będę mógł trochę odpocząć. Wiedziałem, że ta chwila relaksu mogła mi pomóc, ale planowałem też niedługą drzemkę. Nocny wypad do sali tortur był wykańczający psychicznie, więc i sen nie działał aż tak przyjemnie.
                Podszedłem do lady, przy której odbyła się ostatnia impreza Dismasa. Ja też wtedy mocno zawojowałem. Wyjąłem ręce z kieszeni i sięgnąłem po jedną ze szklanek. Nalałem sobie trochę ładnie pachnącego napoju i dolałem trochę soku. Pociągnąłem łyk. Drink nie był zbyt dobry, ale dało się go pić. Uważając żeby niczego nie rozlać ruszyłem prosto na fotel z masażem. Usiadłem i rozłożyłem wygodnie nogi. Siedzenie zaczęło delikatnie masować moje pośladki, nogi oraz plecy. Musiałem przyznać, że było to przyjemne. Napiłem się ponownie i poczułem błogość. Zagadka znowu pojawiła się w moich myślach. To będą ciężkie dwa tygodnie, westchnąłem. Parę rzeczy nie dawało mi jednak spokoju. Czy Porywacze naprawdę byli w stanie nas zabić? Czy to mogła być prawda? Widocznie czegoś od nas chcieli, więc nie wydawało mi się, żeby mogli nas wszystkich zabić. To było po prostu nielogiczne. Inną kwestią było to, czego mogli od nas chcieć. To dalej była największa tajemnica, szczególnie, że Elizabeth wciąż nie znalazła niczego w naszej krwi czy innych próbkach, które jej daliśmy. Cała sytuacja zaczynała po prostu mieć coraz mniej sensu. Zawsze istniała opcja, że Porywacze porwali nas dla swojej rozrywki, ale to kim byli i jak wielką otoczką to wszystko otoczyli sprawiało, że nie potrafiłem uwierzyć w tą opcję.
                Kolejnym problemem, szczególnie pod kątem mojej ostatniej myśli, była krótkość i rozległość zagadki. Było tyle odpowiedzi, które spełniało warunki, że nie dało się odgadnąć odpowiedzi. To mnie utwierdzało w przekonaniu, że to nie może być całość i nie dostaliśmy wszystkich wskazówek. Byłem tego prawie pewien. Pytanie brzmiało czy Porywacze sami nam je dostarczą, czy będziemy musieli szukać ich w hotelu na własną rękę. Może one gdzieś tu były? Nic mi nie wpadało do głowy. Czułem pewną pustkę, której nie lubiłem. Pociągnąłem mocniej za kosmyk włosów, obkręcając go trzeci raz wokół palca. Byłem zmęczony. Wydawało mi się momentami, że myśli były w jakiś sposób powiązane z obszarem mózgu odpowiedzialnym za spanie. Im głębiej wchodziłem do swoich myśli, tym bardziej senny się robiłem. Szczególnie w takich momentach. Nie dałem rady tak funkcjonować. Zresztą, co złego było w zaśnięciu na moment? Pociągnąłem kolejnego łyka, oparłem się wygodnie i po chwili zasnąłem.
                Obudziło mnie szturchnięcie w ramię. Zdezorientowany rozejrzałem się i zdałem sobie sprawę, że stoi obok mnie Samfu. Poderwałem się jak oparzony i ziewnąłem.
- Widzę, że idziesz w ślady Maksa i zamieniasz się w ludzką przynętę dla kolejnego zabójcy - przywitał mnie w swoim stylu.
- Która godzina? - zapytałem zachrypniętym głosem. Odchrząknąłem.
- Piętnasta. Nie gadaj, że zamiast rozwiązywać arcytrudną zagadkę to siedzisz tutaj i zbijasz bąki popijając drinka - skarcił mnie, chociaż wiedziałem, że w jego słowach było tyle powagi, co nic.
- Co tutaj robisz? - zmieniłem temat.
- Akurat przechodziłem, a robię postępy, więc pomyślałem, że pochwalę się mojemu przyjacielowi - wyszczerzył zęby.
- Postępy w czym?
- W zagadce głuptasie - usiadł na fotelu obok - To wszystko jest w miarę logiczne.
- Możesz mówić jaśniej Samfu?
- Ależ spokojnie Yamarajo - zgrzytnąłem zębami, gdy wymówił moje imię - Nie chcę siać zamętu zanim nie upewnię się, że mój trop rzeczywiście jest dobry. Mogę ci jednak dać pewną podpowiedź... tematyczną. Jeżeli szukasz inspiracji do rozwiązania zagadki to przejdź się na deptak. Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
- Deptak? – powtórzyłem jak głupi.
- Ładnie zapamiętałeś. Zobaczysz, możesz tam doznać olśnienia, ja póki co lecę. Muszę sprawdzić swoją teorię – powiedział, podniósł się i zniknął równie szybko, co się pojawił. Nie miałem pojęcia jak wizyta na Deptaku mogła mi pomóc, ale teraz wolałem ruszyć na obiad, bo nadchodziła ta pora. Samo posiedzenie w jadalni i rozejrzenie się w tym, co się działo, było kuszące. Podniosłem się i jednym haustem opróżniłem zawartość szklanki. Nie był to najlepszy pomysł, ale w miarę pewnym krokiem skierowałem się do drzwi. Pokonałem je i zszedłem po schodach, udając się prosto do jadalni. W środku zauważyłem Audrey i Alice. Pierwsza krzątała się po kuchni, a druga zagadywała ją. Przeniosła wzrok, gdy tylko przeszedłem przez drzwi.
- Jak tam Yama, rozwiązałeś zagadkę? – zagadała mnie.
- Nie, przyszedłem coś zjeść – odpowiedziałem sucho. Czego ona się do cholery spodziewała? Niedługo potem do jadalni przyszła większość grupy, ludzie nie wyglądali na zachwyconych, ale nie widać było paniki. Zawsze tak było – tak długo jak termin wciąż wynosił dwa tygodnie, nikt się nie przejmował, ale wraz z upływem czasu, każdy dzień będzie coraz trudniejszy. Podczas obiadu, gdzie Audrey zrobiła moje ulubione burgery, pogadaliśmy trochę o niczym. Wszyscy usilnie unikali tematu zagadki, co oznaczało, że nikt nie wpadł na nic przełomowego. Na obiedzie brakowało też Samfu, który mówił, że coś odkrył, ale wątpiłem, żeby jego słowa były prawdziwe.
- Nikt niczego się nie dowiedział? – zapytał w końcu Mycroft.
- Minął niecały dzień, spokojnie kowboju – odpowiedziała Sandra.
- Po prostu chciałem się upewnić, przecież wiem, że mamy dużo czasu.
- Nie powinniśmy się przejmować na zapas. Odpocznijmy – zaczęła Cecily – Będziemy dalej analizować sytuację. Maks cały czas pracuje, Jacob pewnie na dniach stanie na nogi, a zresztą poradzimy sobie bez nich. Nie jesteśmy przecież dziećmi, a Jacob to nie jest jedyna myśląca osoba w grupie.
Zgadzałem się z jej słowami, ale należałem do mniejszości, bo ludzie wyglądali na średnio przekonanych. Po zjedzeniu grupa się rozeszła. Ja przeszedłem się na trochę do pralni, żeby odebrać swoje pranie i odniosłem je do pokoju. Wieczór spędziłem na basenie, gdzie posiedziałem w saunie. Nie pomogło to mojemu procesowi myślowemu, ale pozwoliło się zrelaksować. Następnie przepłynąłem dwa baseny, sam nie wiem dlaczego, chyba pomagało to skupić się na bólu mięśni zamiast na procesie myślowym.
                Pod koniec dnia, wróciłem do swojego pokoju. Skupiłem się na zbudowaniu domku z kart, który pozwolił mi się oderwać od rzeczywistości. Chciałem kolejnego dnia odwiedzić z rana Elizabeth, żeby zobaczyć jak czuję się Jacob. Liczyłem na to, że szybko stanie na nogi, bo akurat był postacią, która bardzo mogła się przydać w takich czasach. Wtedy do głowy wpadło mi coś innego. Porywacze mogli zrobić to specjalnie. Obie kary były wymierzone za dosyć bezsensowne złamanie zasad. Julia zrobiła to żeby uratować sobie życie, ale to, że Jacob został ukarany i sytuacja, za którą dostał karę były wręcz komiczne, a wyłączyły go skutecznie z gry. Teraz, biorąc pod uwagę te dwa fakty,  to wszystko składało się w całość. Porywacze zachowywali się jakby celowo chcieli wyłączyć go z gry i zmusić nas do myślenia. Z tą myślą położyłem się spać, niepewny tego, co będzie jutro.
*
                Kolejnego dnia, po porannym komunikacie i przemyciu się, ruszyłem na śniadanie. Brakowało na nich kilku osób, ale z tych ciekawszych, pojawił się Maks. Ludzie rzucili się na niego równie mocno jak na Alana. Przodowały dwa pytania:
- Jak się czuję Jacob? – zapytała Audrey.
- Wciąż nie odzyskał przytomności, ale według Elizabeth, czuje się całkiem nieźle – odpowiedział Alan.
- A ty się czegoś dowiedziałeś Maks? – pytanie zadała Cecily.
- Jestem na tropie czegoś ciekawego, zarówno jeżeli chodzi o zagadkę, jak i o przeszukiwanie dokumentacji z biura – przyznał kapelusznik.
- To dobrze! – ucieszył się Mycroft, który był tak wesoły, jakby sam wpadł na ten trop.
- Na pewno uda nam się to zrobić, mamy dwa tygodnie! – Ethan podłapał radość i aż wstał – Mam wrażenie, że pomieszczenie wypełnia się pozytywną energią.
Gdy to powiedział uderzył dłonią w stół i sprawił, że jego talerz zniknął. Zawsze mnie zastanawiało jak to robił. Nawet jak miałem okazję zobaczyć jego pokaz zza kulis i widziałem, że pomaga sobie różnymi gadżetami to połowy sztuczek nie rozumiałem. Po śniadaniu każdy ruszył w swoją stronę. Ja wyszedłem wraz z Alanem, który chciał zanieść śniadanie Elizabeth oraz dwójce jej pacjentów.
- Mogę o coś zapytać?
- Tak? – spojrzał na mnie, gdy mijaliśmy recepcje.
- Jak to jest, że trzymasz się tak bardzo Elizabeth? Rozumiem jak wiele robi, ale wydaje się być… ciężką osobą – miała też niesamowity talent, ogólnie ciekawiła mnie na tyle, że postanowiłem zapytać.
- Spotkałem ją jako drugą w tym miejscu i jakoś tak się zżyliśmy. W sumie jako pierwszą, bo osoba, którą zobaczyłem na początku po prostu mignęła mi po drugiej stronie półki. Głupio ją oskarżyłem i od tamtej chwili w pełni jej ufam i w nią wierzę. Chciałbym, żeby przetrwała to piekło.
                To było w jakiś sposób inspirujące. Alan był osobą, która zawsze była gdzieś, gdzie coś się działo i starał się pomóc, co sobie w nim ceniłem. Poza tym miał interesujący talent, który mocno mnie ciekawił. Wydawało mi się, że jakby wszyscy ludzie mieli podobną do niego mentalność to świat byłby znacznie spokojniejszym miejscem. Preferowałem raczej towarzystwo kobiet, ale Alan był na tyle przyjemną osobą, że nie przeszkadzał mi kompletnie, a nawet całkiem lubiłem gdy był w pobliżu, wprowadzał nieco normalności do naszego życia. Dotarliśmy do pokoju Elizabeth. Pechowiec nawet nie zapukał, po prostu wszedł do środka, jakby wchodził do siebie. Farmaceutka akurat robiła coś przy biurku, rozgniatając zioła moździerzem. W nos uderzył mnie mocny, duszący wręcz zapach. Pachniał dziesięć razy bardziej intensywnie niż las nad ranem. Takie przynajmniej miałem skojarzenie. Kiedyś rozgrywałem turniej pokera w chatce w środku lasu i to była rzecz, która najbardziej mi zapadła w pamięć. Zdziwił mnie fakt, że Elizabeth nawet się nie odwróciła. Miała otwarty pokój i nie zastanawiała się kto wchodził? Mogła umówić się z Alanem, ale wciąż było to nieodpowiedzialne. Mając dwójkę rannych pacjentów, dawała potencjalnemu mordercy szansę, na wyjątkowo łatwe podwójne morderstwo.
- Hej Yama – przywitała mnie, odwracając się z moździerzem w ręce – Czego chcesz?
Jak zwykle przyjazna, pomyślałem. Całe szczęście przy niej nie musiałem się silić na uśmiech.
- Chcę dopytać, co z Jacobem, ale pewnie często to słyszysz – dodałem po chwili, widząc w jej oczach znużenie.
- Gdy pojawiła się zagadka to chyba wszyscy odwiedzili to pomieszczenie z podobnym pytaniem, więc pozwól, że nie zmienię odpowiedzi – robię wszystko, żeby postawić go na nogi, ale rana bardzo powoli się goi. Nie wiem, dlaczego starta oka może i wygląda poważnie i paskudnie, ale nie jest aż taka ciężka do wyleczenia. Dam z siebie wszystko.
- I on się nie budził? – upewniłem się.
- Nie. Jest stabilny, ale niestety nie odzyskał przytomności.
- Mi się wydaję, że odzyskał – wtrącił Alan.
- Nie zaczynaj znowu z tą głupotą – skarciła go.
- O co chodzi? – zapytałem.
- Według Alana, wczoraj gdy Jacoba odwiedził Samfu, to rozmawiali ze sobą, ale to niemożliwe.
- Przysięgam! Jak wróciłem do pokoju to widziałem jak Jacob się kładł, a Samfu pokazał mi palcem, żebym był cicho – bronił swojej racji.
- To dziwne… Samfu wczoraj mi mówił, że znalazł jakieś rozwiązanie zagadki, tylko musi się upewnić – zastanowiłem się na głos, chwytając za kosmyk włosów.
- Ty też Yama? Jacob się nie przebudzał. Nawet Julia obudziła się tylko raz i to na chwilę, a jej jedyna rana to zaszyte usta. Korek w brzuchu w sumie nie powinien jej sprawiać bólu. Duchy kiepsko to obliczyły, bo jeżeli za sześć dni zostanie wyciągnięty, a póki co jeden dzień cały przespała to małe zagrożenie.
- A nie przekręci się przez sen, czy coś? – zapytałem.
- Unieruchomiłam ją trochę, żeby nic jej się nie stało – uspokoiła mnie.
                Czego Samfu mógł chcieć od Jacoba? Czy to, co powiedział Alan to była prawda? Jeżeli tak to dlaczego Detektyw się nie budził? Nie wydawało mi się żeby był w stanie oszukiwać nawet Elizabeth. Ona znała się na rzeczy, szczególnie, że była Farmaceutką, więc żaden lek nie był jej obcy. To było bardzo dziwne. Samfu i Jacob stali się naprawdę niebezpiecznym duetem, nie wiedziałem czy współpracowali, czy byli rywalami, ale od ostatniego procesu zaczęli jakąś chorą rywalizację. Nie było mnie na basenie, ale słyszałem o grze w pytania, podczas której Jacob po raz drugi wygrał z Samfu. Możliwe, że Król Dram chciał się w jakiś sposób zemścić. Może to była tylko kwestia upokorzenia Detektywa, a może coś więcej.
- Dzięki za informacje – powiedziałem wychodząc. Zastanowiłem się przez chwilę czy nie poszukać Jacoba albo nie ruszyć, zgodnie z jego pomysłem na deptak, ale to nie był ten moment. Nie czułem żeby wchodzenie w paszczę lwa było wymagane. Miałem jeszcze całą masę czasu. Współpraca z Samfu była ostatnią deską ratunku, albo ostatnim gwoździem do trumny, a najgorsze było to, że nie byłem do końca pewien, co z tych dwóch mnie czekało. Mogłem być na tropie czegoś większego i nie zdawać sobie z tego sprawy. Powoli zacząłem rozumieć, że tak naprawdę aktualna rozgrywka trwała pomiędzy Samfu, a Jacobem. Nie byłem pewien czy grają o dobro grupy czy o to żeby spełniać swoje samolubne zachcianki. Resztę dnia spędziłem podobnie do ostatniego. Odwiedziłem salę zabaw, wpadłem do jadalni na obiad, zajrzałem na basen, ale wciąż nie przełamałem się żeby sprawdzić deptak. Coś mi mówiło, że nie jest to dobra decyzja i lepiej było trzymać się z daleka. Atmosfera gęstniała, a ludzie poruszali się bez celu, jakby nie wiedzieli sami, co ze sobą zrobić. Próbowali myśleć nad rozwiązaniem, ale nie było to łatwe, gdy miało się tylko jedną szansę na odpowiedź i to dopiero za trzynaście dni. Przez cały dzień nie znalazłem chwili na porozmawianie z kimś z mojej listy. Widziałem ich tylko na obiedzie, a rozmawianie na tle całej grupy, pełnej przerażonych osób nie było dobrym pomysłem. Gdy pod wieczór wróciłem do pokoju, mogłem pozwolić sobie jedynie na głębokie westchnięcie. Nic innego mi nie pozostawało. Położyłem się spać, a w głowie, oprócz treści zagadki, krążyły mi myśli związane z tym, co usłyszałem u Elizabeth.
*
                Kolejny dzień był jeszcze gorszy. Po wstaniu, zjedzeniu śniadania i spojrzeniu na zdemotywowane twarze zrozumiałem, że dwa tygodnie spokoju, były najgorszym, co mogło nas spotkać. Miałem wrażenie jakby w hotelu pojawiła się mgła, która nas ogłupiała i sprawiała, że traciliśmy czas i zmysły. Czułem jakby rzeczywistość mieszała się z fikcją.
- Naprawdę nikt nie wpadł na żaden konkretny pomysł? – zbulwersowała się Wendy. Nikt jej nie odpowiedział. Nawet Sandra siedziała cicho, chociaż w normalnych okolicznościach by jej dogryzła. Przy stole brakowało tylko Elizabeth oraz jej pacjentów, a jadalnia mimo wszystko wydawała się pusta.
- Maks, mówiłeś, że wpadłeś na coś przełomowego – zaczął z nadzieją Mycroft.
- Nie miałem jeszcze czasu tego sprawdzić…
- Co jest ważniejsze od naszych żyć? – zapytała Agatha.
- Nie wpadajcie w panikę, to dopiero drugi dzień odkąd usłyszeliśmy treść zagadki – przypomniała Cecily.
- Jak dużo bylibyście w stanie zrobić żeby poznać rozwiązanie? – zapytał Samfu.
- Znasz rozwiązanie? – Ethan spojrzał na niego z nadzieją.
- Tego nie powiedziałem. Po prostu jestem ciekaw, czy warto w to głębiej wchodzić – odpowiedział tajemniczo.
- Żartujesz sobie? Przecież jak nie podamy rozwiązania to wszyscy zginiemy! – oburzyła się Lily.
- Samfu, jeżeli coś wiesz, to powiedz nam, proszę – poprosiła Kucharka.
- Niczego jeszcze nie wiem, nawet nad tym nie pracowałem. Posłuchałem się rady Cecily – skłamał. Mówił mi coś zupełnie innego. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że intryga już ruszyła. Samfu pociągał za sznurki. Jaki był jego cel? Bardzo chciałem się dowiedzieć, ale nie wiedziałem jak. Najłatwiejsze byłoby pogadanie z Jacobem.
- Może usiądziemy i chociaż jeden dzień poświęcimy na przegadanie tej zagadki razem? – zaproponował Aaron.
- Pomysł jest dobry, ale trzeba się do tego dobrze nastawić – Alice wstała i oparła się o stół – Nie idźmy na to spotkanie w poważnej formie, tylko w luźnej. Niech to będzie swobodna dyskusja. Jak nastawimy się na zwycięstwo i nam się nie uda to wszyscy przegramy.
- Masz rację – powiedział Alan – Nie możemy dać się zniszczyć psychicznie. Mamy mnóstwo czasu, więc zróbmy to spokojnie i powoli.
- Nie rozumiem dlaczego, przecież musimy dać z siebie wszystko! – Agatha spojrzała na grupę jak na szaleńców.
- Musisz zrozumieć psychikę człowieka – wtrąciłem – Pomyśl sobie, że chcesz coś osiągnąć i przegrywasz. Jak się czujesz?
- Zawiedziona?
- Dokładnie. Teraz wyobraź sobie, że nie nastawiasz się na sukces, a jednak go osiągasz. Jak się czujesz?
- Jestem pozytywnie zaskoczona… Rozumiem – odpowiedziała.
- Mądre słowa i też myślę, że to dobry pomysł – przerwał Alan – To na kiedy umówimy się na wstępne spotkanie i gdzie?
- Może w pubie? Bez alkoholu, ale przy jakichś kolorowych i pobudzających napojach – zaproponowała Alice.
- Nie wiem czy chcę iść gdzieś, gdzie Alice będzie polewała. Dismas kiepsko skończył po takiej atrakcji – rzucił Samfu.
- Nie jest to obowiązkowe… - zaczęła mówić Cecily.
- Nie? To narka – Samfu wstał i wyszedł. Niektórzy wzięliby to za chamstwo, ale ja rozumiałem, że w ten sposób nie przykuwał uwagi na swoje zachowanie, a przynajmniej te charakterystyczne aspekty.
- Ciężki z niego człowiek – westchnęła Audrey.
- Mniejsza o to, spotkanie rzeczywiście może być lepsze bez jego wiecznego mieszania – stwierdziła Wendy.
- Co do terminu, to może pojutrze? Skorzystajmy z tego, że nie łapie nas większy stres i po prostu się zrelaksujmy, może do tego czasu wstanie Laur? – z propozycją wyszła Carmen.
- Brzmi rozsądnie – potwierdził Aaron.
                Nie miałem w planach tam iść. Już postanowiłem. Przez najbliższe dni wolałem przyglądać się Samfu. Wewnętrzne przeczucie mówiło mi, że wyjdę na tym lepiej niż na czymkolwiek innym. Grupa jednak chciała się spotkać i mi to nie przeszkadzało. Bez Samfu na pewno przeanalizują sytuację i nikt im w tym nie przeszkodzi, co wpłynie dobrze na morale. Takie rozpoznanie terenu miało raczej same plusy, więc cieszyłem się, że bez mojej większej ingerencji mogłem nakierować ich na dobry tor. To było jedyne, co zrobiłem pożytecznego tego dnia. Resztę spędziłem podobnie jak poprzednie, z tym że teraz moje myśli krążyły głównie wokół Samfu i Jacoba. Chciałem wiedzieć, co planują. Obserwowałem nawet trochę Samfu, ale zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Odwiedził czytelnię, z której bardzo szybko wyszedł, posiedział trochę w pracowni malarskiej, zamówił masaż u Lokaja na basenie i popołudnie oraz wieczór spędził w pokoju. Nie mogłam za bardzo kontrolować, czy dalej tam siedział, ale wydawało mi się, że tak. Coraz bardziej zmęczony całością, poszedłem spać.
*
                Obudziłem się z rana, jeszcze przed komunikatem. Byłem zaspany i nie za bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Dzień rozpocząłem od prysznica, który przyjemnie mnie rozbudził. Ruszyłem na śniadanie, mijając ludzi, którzy wyglądali jakby nie mogli znaleźć celu podobnie jak ja. Pobyt tutaj zwolnił, tak niewyobrażalnie, że ostatnie trzy dni zdawały się trwać trzy tygodnie. Gdyby to było możliwe to stwierdziłbym, że Porywacze znowu coś rozpylili, przez co mamy inne poczucie czasu, ale nie wiem co by to mogło być. Tak naprawdę zdawałem sobie sprawę, że zmieniła się dynamika, a po dwóch intensywnych tygodniach, podczas których poznawaliśmy kolejne fakty, odkrywaliśmy nowe piętra, a także traciliśmy kolejne osoby. Cztery z nich już nie żyły. Dwóch morderców i dwie ofiary. Czy to wszystko miało drugie dno? Wyszedłem ze swojego pokoju i na korytarzu wpadłem na Cecily.
- Dzień dobry – przywitała mnie.
- Hej – odpowiedziałem zamykając drzwi.
- Możemy pogadać?
- Jasne, coś się stało? – zapytałem.
- Zauważyłam coś i nie wiem, co o tym sądzić. Możesz mi na coś szczerze odpowiedzieć?
- Postaram się – nie chciałem nic obiecywać.
- Jesteś na jakimś tropie i czegoś nam nie mówisz, prawda? Widzę to, a znamy się nie od dziś.
                W mojej głowie pojawiła się plansza przedstawiająca wybór. Jeden napis, po lewej stronie głosił „Powiedz jej prawdę.”, a drugi „Skłam.”. Co mogłem zrobić? Cecily była na mojej liście. Jeżeli bym jej wszystko wyjawił to mogłaby pomóc mi przez kontrolę grupy, która przyjdzie do pubu. Może taka współpraca była teraz opłacalna?
- Wpadłem na trop czegoś większego, ale żeby to zrozumieć muszę oddzielić się trochę od grupy i zaryzykować. Chodzi o Samfu. Myślę, że wie coś więcej i dzięki niemu rozwiążemy tą zagadkę – opcja „Powiedz jej prawdę.” podświetliła się na zielono. Chciałem jej zaufać.
- Samfu? Co masz na myśli?
- Jeżeli się nie mylę to on wie jak rozwiązać tą zagadkę, a przynajmniej jest tego najbliżej. Nie do końca jeszcze to wszystko rozumiem… Myślisz, że jesteś w stanie ogarnąć wszystkich, żeby jak najdłużej nie wpadli w panikę?
- Pojutrze jest to spotkanie. Poprowadzę ich tak, żeby trzymali się jak najlepiej, ale chyba sam widzisz, że panika narasta – przystanęliśmy naprzeciwko recepcji, za którą stał Lokaj – Poproszę Ethana żeby wymyślił coś dodatkowego.
- Możesz zawsze powiedzieć, że ty jesteś na dobrym tropie – podrzuciłem. Spojrzała na mnie przenikliwie, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Dobrze kombinujesz. Będziesz mi mówił na bieżąco czego się dowiesz o Samfu.
- Obiecuję – powiedziałem. Nie wiedziałem, czy rzeczywiście tak będzie, ale skąd mogłem mieć pewność, że ona mówi prawdę? Wolałem nie obiecywać niczego do końca, skoro sam nie byłem pewien czy mi się uda tego dotrzymać. Cecily dawała mi możliwość, która pozwoliła mi się skupić na rozwiązaniu zagadki i poznaniu planów Samfu, zanim te wejdą w ostateczny moment. Mogłem dzisiaj wybrać się na deptak.
                Cecily idealnie odegrała swoją rolę na śniadaniu, gdzie podrzuciła grupie przynętę. Ilość osób zainteresowana spotkaniem wzrosła. Samfu dalej nie dał się przekonać, ale wiedziałem, że robi to nie bez przyczyny. Nie wiedziałem jaką grę prowadził z Jacobem, ale byłem gotów podjąć rękawicę. Dla własnego dobra i nie tylko. Po śniadaniu ruszyłem na deptak. Wysiadając z windy rozejrzałem się, spoglądając na schody, jakbym bał się, że zobaczę tam Króla Dram. Wchodziłem w jego pułapkę, mogło to oznaczać, że stawałem się pionkiem w jego grze. Wiedziałem jednak, że do pokera potrzebne są też niższe karty. Byłem gotów być jakąkolwiek, byleby tylko się czegoś dowiedzieć. Otworzyłem blaszane drzwi. Nie wiedziałem czego się właściwie mam spodziewać. Deptak wyglądał tak jak wtedy, kiedy byłem tu ostatnim razem. Nie należałem do grup przeszukujących akurat to piętro, ale zaszedłem tutaj raz z ciekawości. Pogoda była słoneczna, wiało delikatnie, ale było przyjemnie. Świeże powietrze prawie rozsadziło płuca. Dopiero teraz mogłem poczuć jak ciężko było żyć w hotelu i jak bardzo brakowało mi świeżego powietrza, chociaż klimatyzacja i system wentylacji nie miały sobie równych.
                Kamyki zgrzytały mi pod podeszwami butów. Szedłem naprzód ścieżką, nie wiedząc, czego dokładnie szukam. Rozglądałem się myśląc, co jest tak wyjątkowego na tym piętrze. Dlaczego Samfu nakierował mnie właśnie tutaj? Zbliżyłem się do środka, gdzie ławki otaczały sporą fontannę. Zauważyłem, że na tyłach, po drugiej stronie konstrukcji, siedział Maks. Machnąłem do niego ręką.
- Widzę, że nie tylko ja lubię sobie tutaj pooddychać – Pisarz podniósł głowę. Wyrwałem go z rozmyślań.
- Powiedzmy, że szukam tutaj inspiracji – rozejrzałem się i stanąłem niedaleko – A ty co tutaj robisz? Myślałem, że siedzisz w biurze albo w czytelni.
- Muszę trochę zebrać myśli… Zresztą jestem na tropie. Samfu mi trochę podpowiedział – przyznał.
- Powiedział ci, że świeże powietrze pomaga w myśleniu? – zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.
- Ach, czyli nie byłem jedyny. Szczerze, to chyba wiem, o co mu chodziło – wskazał ręką fontannę – To jedyna rzecz, która rzuca się tu w oczy. Wątpię żeby chodziło mu o drzewa czy trawę.
Spojrzałem na posąg przedstawiający czterech jeźdźców apokalipsy. Czy to miała być podpowiedź? Wtedy mnie olśniło.
- To jest odpowiedź! – powiedziałem prawie podekscytowany.
- Chciałbym, żeby tak było, ale raczej to jedynie wskazówka. Rzeczywiście jest cyfra w przedziale od jednego do dziesięciu, oraz grupa wyrazów skrywająca się pod nazwą „jeźdźcy apokalipsy”, ale oni na pewno nie są pozytywni. Jeźdźcy nie są motywem czysto religijnym, a mitem… opowieścią. Wiemy jednak w jakich kategoriach powinniśmy myśleć. Chyba nie sądzisz, że to odpowiedź? – zapytał, spoglądając na moją minę. Mówił z sensem, a ja zacząłem myśleć. Tematyka religijna, albo coś równie kontrowersyjnego. Wciąż zbiór był duży, ale zmniejszył się wyraźnie. To dawało nadzieję. Czy Samfu chciał podsunąć mi właśnie to?
- Nie. Muszę to przemyśleć… Dzięki za pomysł Maks – powiedziałem i odszedłem zastanawiając się nad tym wszystkim. Chciałem dowiedzieć się więcej. Znaleźć sens, w tym, co robił Samfu. Intrygowało to mnie. Wróciłem na klatkę schodową i wezwałem windę. Byłem pogrążony głęboko w myślach. Po pięciu minutach byłem w swoim pokoju. Musiałem się nad wszystkim zastanowić, a czułem, że monotonia coraz bardziej we mnie wchodzi.
                Parę godzin spędziłem u siebie, a następnie poszedłem na obiad. Brakowało tam paru osób, w tym Samfu. Zastanawiałem się jeszcze bardziej. Wpadłem w trans. Krążyłem po hotelu, rozmyślałem, odpoczywałem, a także szukałem odpowiedzi. Nie tylko na zagadkę. Zauważyłem w pewnym momencie Samfu, który stał przy windzie. Zanim go dogoniłem to zniknął, jadąc na inne piętro. Wróciłem do swojego pokoju i zamknąłem się tam. Przestałem odczuwać stres, chociaż czasu było coraz mniej. Czułem coś w stylu ogłupienia.
- Co ja robię? – zapytałem leżąc na łóżku.
 Poszedłem do łazienki i przemyłem twarz. Średnio pomagało. Otrząsnąłem się. Potrzebowałem snu i odpoczynku. Zegarek pokazywał 21:16. Nawet nie zauważyłem, kiedy minął cały dzień. Przebrałem się, umyłem i położyłem. Zasnąłem dosyć szybko, chociaż sny kręciły się wokół dziwnych wzorów, słyszałem w nich śmiechy i widziałem postacie na koniach. Towarzyszyły mi aż do rana…
*
                Kolejny dwa dni były bardzo podobne i nie wniosły całkowicie nic. Wstałem, zjadłem śniadanie, kręciłem się po hotelu, obserwowałem, schodziłem na obiad, wracałem do obserwacji i ruszyłem na wieczór do pokoju. Grupa zebrała się w pubie, ale nie dowiedzieli się niczego konkretnego.
- Ludzie zaczynają powoli panikować, ale starałam się lać wodę – wytłumaczyła Cecily, kiedy pod wieczór staliśmy przy moim pokoju – Błagam, powiedz, że jesteś na tropie.
- Jestem. Samfu mi podpowiedział i rzeczywiście znalazłem wskazówkę. Maks też jest na tropie. Mam się w to zagłębiać? Nie wiem niczego konkretnego, ale mogę ci przedstawić wszystko – powiedziałem.
- Nie. Po prostu rób swoje. Wszystko gra? Wyglądasz kiepsko… - spojrzała na mnie z troską. To było dziwne spojrzenie.
- Wpadłem w wir przemyśleń, ale wszystko jest okej – uspokoiłem ją – Nie martw się. Działo się jeszcze coś ciekawego? Dużo osób przyszło?
- Brakowało ciebie, Samfu, trójki z pokoju Elizabeth, Alice i Audrey.
- Audrey? – brak Kucharki zdziwił mnie najbardziej. Kiwnęła głową potwierdzająco.
- Powinieneś się porządnie wyspać Yama. Podobno Jacob i Julia czują się coraz lepiej. Myślę, że wkrótce do nas dołączą – zmieniła temat.
- Oby – powiedziałem, nie wiedząc, czy powrót Jacoba dużo zmienił – Widziałaś dzisiaj gdzieś Samfu?
- Tak. Kręcił się gdzieś z Agathą.
- Z Agathą? – zdziwiłem się po raz drugi.
- Nie pytaj, to Samfu. Na pewno ma jakiś swój cel. Nie dowiemy się, co siedzi w jego głowie.
Pogadaliśmy jeszcze trochę, a potem poszliśmy w swoje strony. Brak Kucharki, która zawsze była w centrum uwagi, szczególnie gdy trzeba było pomóc grupie, dziwił. Miałem przykre wrażenie, że ktoś pociągał za sznurki i celował swoje działania w coś konkretnego. Czy to Samfu na kogoś polował? Może był to ktoś jeszcze? Po rozmowie z Aktorką zamknąłem drzwi do swojej twierdzy i po kąpieli zasnąłem.
*
                Do rozwiązania zagadki pozostało osiem dni. Odczuwalny stres zdawał się pobudzać na tyle, że nie chciało mi się myśleć o zagadce. Liczyłem na dzień przerwy. Miałem w planach przejść się znowu do Elizabeth. Moje plany zmieniły się na śniadaniu, na którym pojawiła się Elizabeth oraz Julia. Brakowało Alana, który musiał pilnować Jacoba. Grupa ożyła na widok Brzuchomówczyni. Chociaż przed karą była dla nich morderczynią, to każdy zmiękł, kiedy zobaczył jak zszywają jej usta. Dziewczyny usiadły przy grupie.
- Julia jak się czujesz? – zapytał Aaron.
- Jest osłabiona, więc dajcie jej trochę przestrzeni, boże ludzie – Elizabeth rozepchnęła tłum – Chcecie ją zabić?
Julia złapała ją za rękę, jakby chciała ją uspokoić. Wyciągnęła notes. Dokładnie taki sami jaki miał Olivier. O ironio, pomyślałem. Nabazgrała coś szybko i podsunęła Maksowi, który przeczytał na głos:
- Jestem stabilna, jak stoimy z zagadką?
- Już nie chcesz nas zabić? – zapytał Samfu – Świetnie, a tą zagadkę już rozwiązałem. Była mało wymagająca.
- Nie zaczynaj znowu… - poprosiła Audrey – Jutro mamy tydzień za nami. Nie drocz się.
- Ale się nie droczę. Udowodnię wam to już niedługo. Yamaraja, pójdziesz na chwilę ze mną? – zapytał. Spojrzałem na niego zaskoczony. Wymieniłem się spojrzeniami z Maksem, który delikatnie kiwnął głową.
- Pójdę.
- My wprowadzimy Julię w to, co wiemy – Cecily mrugnęła do mnie okiem. To była okazja, żeby grupa złapała trochę wiatru w żagle, kiedy ja mogłem dowiedzieć się, co kombinował Samfu. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Wyszliśmy z jadalni.
- Czego chcesz Samfu? – rzuciłem prosto z mostu.
- Widzę, że aż cię świerzbi, żeby się czegoś dowiedzieć przyjacielu, więc mogę zaspokoić twoją ciekawość. Jak mi trochę pomożesz – szyderczy uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- To znaczy?
- Powiem ci o jednej rzeczy i obiecam drugą, ale w zamian musisz na moje zawołanie zająć czymś Aarona. Najlepiej na większość dnia. Na pytanie odpowiem teraz, a resztę przekażę Ci dzień przed rozwiązaniem zagadki.
- Na nic nie pójdę, póki nie powiesz mi o co gramy – formułka, rodem z gier pokerowych, wyleciała z moich ust prawie automatycznie.
- Jesteś zbyt ciekawy – stwierdził z przekonaniem.
- Do później Samfu – odwróciłem się pewnie. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Cholera, czy on… myśl wkradła się do mojej głowy. Przez chwilę myślałem, że mnie nie zawoła, ale przy szóstym kroku, jak byłem niedaleko drzwi od jadalni, usłyszałem jego głos.
- Czekaj! Powiem Ci.
                Odwróciłem się powoli. Zaczął mówić.
- Wiem jakie jest rozwiązanie zagadki. To przekażę Ci godzinę przed końcem czasu na jej rozwiązanie
- Nie wierzę ci, a wcześniej mówiłeś o dniu.
- Zmieniłem zdanie, a rozwiązanie znam. Dałem ci podpowiedź prawie tydzień temu. Jak ty jesteś na dobrym tropie, to myślisz, że ja w tym czasie nie rozwiązałbym tej śmiesznej zagadki?
W jego oczach widać było błysk. Coś czego nie widziałem jeszcze u nikogo na świecie. Wystraszyłem się. Wyglądał jakby oszalał. Musiałem odpowiedzieć, ale jego spojrzenie hipnotyzowało.
- Dobra, powiedzmy, że ci uwierzę. Powiedz mi co dostanę teraz.
- Nie było cię na basenie, więc będziesz mógł mi zadać jedno pytanie. Odpowiem ci na nie szczerze. Ale musisz mi obiecać, że zatrzymasz Aarona, kiedy dam ci znać. Podejrzewam, że to będzie któregoś dnia przed końcem limitu czasowego. Postawię wtedy solniczkę na twoim talerzu podczas śniadania i wiedz, że to będzie ten dzień.
- Musisz robić wokół tego taką scenkę?
- Uwierz mi, że to wszystko część mojego planu. O cały plan też nie możesz zapytać, to byłoby nudne. Zdradziłbym wszystkie nadchodzące zwroty fabularne…
- O czym ty gadasz Samfu… - westchnąłem – Dobra, zgadzam się.
- Świetnie. Nie pożałujesz, a teraz powiedz, o co chcesz mnie zapytać.
O co mogłem go zapytać? Opcji było sporo, ale jakiej informacji potrzebowałem najbardziej? Mogłem dowiedzieć się  czegoś o Jacobie, zapytać o to czego chciał od Carmen, gdzie znika na całe dni, jaka jest jego relacja z Detektywem… Chciałem myśleć o grupie, ale samolubne i ciekawskie myśli wygrywały.
- Dowiedziałem się, że Jacob się budził w trakcie ostatnich dni i byłeś przy tym. Czy to prawda?
                Król Dram uśmiechnął się i zaśmiał.
- Prawda. Jacob się przebudzał i porozmawiał ze mną. Musieliśmy po prostu po przyjacielsku coś ustalić.
- Dlaczego znowu zasnął?
- A to już drugie pytanie i na to nie mogę odpowiedzieć. Zdradziłem ci i tak za dużo.
Alan miał rację. Samfu w jakiś sposób trafił na moment przebudzenia Detektywa i ponownie wprowadził go w sen… O co w tym wszystkim chodziło?
- Pamiętaj o naszym planie.
Nim zdążyłem się obejrzeć Samfu zniknął w korytarzu, skręcając przy recepcji na klatkę schodową. Nie dowiedziałem się niczego przełomowego, jedynie potwierdziłem teorię, którą planowałem, póki co, zachować dla siebie. Czułem, że sprzedałem dusze diabłu i przysługa związana z Aaronem mogła doprowadzić, do czegoś naprawdę nieprzyjemnego.
                Wróciłem do jadalni, ale grupa cały czas powtarzała te same schematy. Patrzyłem z dziwną satysfakcją i poczuciem spełnienia na Julię, która usilnie skrobała w notatniku, za każdym razem jak chciała coś dodać. Widziałem, że starała się odzyskać zaufanie grupy i puścić akcję z Olivierem w niepamięć i osobiście nie chowałem do niej urazy, po prostu uważałem, że postąpiła samolubnie, a kara się jej należała. Rew postąpił niesamowicie dobrze zmuszając ją do złamania zakazu przed śmiercią. Po ustaleniach spędziłem cały dzień kręcąc się z Cecily, Ethanem, Wendy, Mycroftem, Sandrą, Lily oraz Alice. Obecność kobiet mnie uspokajała, a luźne rozmowy podczas pływania na basenie działały jak lekarstwo na moje chaotyczne myśli. Do pokoju wróciłem pod wieczór. Jutro był ważny dzień, w którym Julia miała mieć zdjęte szwy. Mijał też tydzień od ogłoszenia zagadki, więc połowa czasu była za nami. Nie wiedziałem, co nas czeka. Może Porywacze przygotowali coś jeszcze? Nie wierzyłem, żeby nie ogłosili czegoś dodatkowego, kiedy mieli ku temu okazję. Po siedmiu dniach czułem też pewien niedosyt. Dalej nie do końca znałem rozwiązanie. Do głowy przychodziło mi jedno rozwiązanie, ale czy musiałem się tym martwić? Samfu obiecał mi, że poda mi rozwiązanie, ale nie mogłem mu do końca ufać. Dawno nie miałem tak potężnego mętliku w głowie. Wypuszczając głośno powietrze z płuc, ruszyłem do łóżka, przygotować się na to, co szykował mi kolejny dzień.
*
                Obudził mnie poranny komunikat:
- Dzień dobry. Właśnie wybiła godzina ósma, co oznacza koniec ciszy nocnej. Przypominam, że za piętnaście minut w jadalni podane zostanie śniadanie. Chciałbym dodatkowo ogłosić dwie rzeczy. Cisza nocna, od teraz będzie kończyła się o godzinie szóstej, chociaż komunikat będzie pojawiał się o tej samej porze. Zapraszam również Państwa do czytelni od razu po śniadaniu. Mam bardzo ważne ogłoszenie.
Porywacze zdecydowali się coś dodać do zagadki. Byłem tego absolutnie pewien. Oni chcieli żebyśmy ją rozwiązali, ale z jakiegoś powodu dali nam tyle czasu i wprowadzili w taki dziwny stan monotonii. Ludzie, których mijałem w drodze na śniadanie wyglądali, na naprawdę mocno przybitych, jakby wyssanych. Nie wiedziałem jak dokładnie opisać tą emocję, chociaż widziałem tysiące twarzy, które wykonywały setki tysięcy min. Tutaj widziałem mieszankę strachu, rozpaczy, znudzenia, obojętności i paru innych. Morale były na naprawdę niskim poziomie, aż strach było pomyśleć, jak to będzie wyglądało za tydzień.
                Na śniadaniu pojawili się wszyscy oprócz Elizabeth, Julii oraz Jacoba. Alan na wejściu przywitał nas wytłumaczeniami:
- Elizabeth rozbraja Julię. Wyjmuje jej korek i zdejmuje szwy.
- Duchy pozwoliły? – zapytała Lily.
- Na to wygląda.
- Ciekawe czego się dowiemy. Może znowu to będzie informacja, która nas podzieli? – zastanowiła się na głos Alice.
- Myślę, że zagadka już wystarczająco nas wyniszcza. Nie potrzebujemy niczego więcej – zauważył Mycroft. Nawet on zdawał się być mniej żywy niż zazwyczaj.
- Jak dla mnie cała sytuacja jest jedną wielką porażką – żachnął się Aaron.
- Pobyt tutaj? – zapytała ostrożnie Carmen. Wiedziała jak podejść tego nerwusa.
- To też, ale bardziej to, że mamy czas wolny, nikt się od tygodnia nie zabił, a wyglądam jak wraki ludzi. Coś tu nie gra do kurwy nędzy…
- Tak po prostu działa rutyna i monotonia – odpowiedział Maks.
- Ja też myślę, że szykuję się coś większego – Cecily działała na wysokich obrotach pomimo smętnej aury.
- Możemy już pójść do tej czytelni? Jestem bardzo ciekaw, czego się dowiemy – poprosił Samfu.
- Czy ktoś nie powinien pójść po Elizabeth? – zapytała Audrey patrząc w kierunku Alana.
- Ma przyjść od razu jak skończy, wolę jej nie pospieszać – odpowiedział.
                Wszyscy razem ruszyliśmy na piętro. Czułem delikatną ciekawość i ekscytację, która usilnie starała się zwalczyć niemoc. Wspólny cel i determinacja mogły być inspiracją całej grupy. Wspięliśmy się po schodach i zobaczyliśmy stojące przed drzwiami trzy postacie. Ciarki przeszły mnie mimowolnie po plecach. Elizabeth wyglądała na lekko znudzoną i podirytowaną, tak jak zwykle, ale pozostała dwójka wyglądała jak trupa z spektaklu teatralnego poświęconego tematyce horroru. Julia miała wyraźne, czerwone kropki, które ozdabiały okolice jej ust w miejscach, w których Lokaj je zaszył. W brzuchu była obwinięta bandażami, a jej ruchy były powolne, jakby bała się, że coś się stanie. Jacob obserwował grupę patrząc jednym, przekrwawionym okiem. W miejscu, w którym było drugie, nosił teraz opaskę koloru czarnego. Jego niegdyś gładka twarz, teraz wyglądała upiornie.
- W końcu jesteście – ucieszył się na nasz widok.
- Jacob! Jak się trzymasz? – zapytała ucieszona Audrey.
- Wyglądacie jakbyście wrócili z nieudanego odwyku – podsumował sytuację Samfu. Grupa jednak ożyła na tyle, że jego słowa zginęły w morzu innych, skierowanych do Detektywa. Nie przeszkadzało mu to jednak.
- Wszystko gra, a z tego co wiem mamy zagadkę do rozwiązania. Później będzie czas na pierdoły, teraz zajmijmy się robotą.
                Wkroczyliśmy do Czytelni całą grupą. Nie było śladu po niepewnych i wystraszonych ludziach. Jacob był chodzącą inspiracją i sam jego widok napawał nadzieją. Nikt nie wiedział, że tak naprawdę wraz z Samfu rozdawał karty. Nie było sensu siać paniki, ale musiałem przełamać koło, w którym się znalazłem. Lokaj czekał na nas tam gdzie zawsze, stojąc plecami do labiryntu książek.
- Bardzo mnie cieszy Państwa widok. Mam nadzieję, że rany zagoją się do końca.
- Przestań, bo przyprawiasz mnie o syndrom Sztokholmski – rzucił do niego Jacob.
- Czy dowiemy się czegoś o zagadce? – zapytała Wendy.
- Proszę się nie martwić. Minęła dopiero połowa czasu, zapewniam, że dacie sobie Państwo rade. Zresztą w tym celu się spotykamy – powiedział i odchrząknął – „Filarami zła oraz zepsucia się wydają. W wielu miejscach tak powiadają.”
Druga część zagadki wyrecytowana przez Lokaja rozbrzmiała po sali. Teraz wiedzieliśmy wszystko.

-----------------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
- Pozostali Patroni z niższych progów

Komentarze

  1. Ahh... Rozdział Yamy niby monotonny, a jak wiele nam mówiący. Odpowiedź na zagadkę wydaję się być na tym etapie prawie oczywista ale jeśli ktoś jeszcze o tym nie pomyślał to nie będę wprowadzał lub wyprowadzał w błąd/z błędu. Co do postaci Yamy, tak jak od samego początku mam strasznie mieszane uczucia. Z jednej strony strasznie mi imponuje jego takie specyficzne i bardzo dosadne podejście do wielu spraw jak np. do tej zagadki, czy do generalnego wyrażenia własnego zdania, z drugie wydaję się być to teraz dość naturalne. Z drugiej strony jednak boli mnie takie jakby trzymanie go trochę na smyczy i wpuszczanie go tylko wtedy kiedy jest niezbędny lub by rzucić jakąś myśl życiową w stylu "lasek z Instagrama" co wrzucają randomowy podpis do swojego zdjęcia nawet go nie rozumiejąc lub nie mający żadnego pokrycia w rzeczywistości. Przynajmniej ja tak to odczuwam. Jeszcze jest ta sprawa nieufności jego wobec dużej ilości osób, to raczej dosyć naturalne ciężko winić kogoś za to, że nie ufa grupie, która zaraz może go zabić. Samfu jezuuuu ale go strasznie eksploatujesz, przez co wydaje się takim "Bogiem Bogów" co dla mnie jest zdecydowanie ciekawe w porównaniu do Samfu z pierwszego epizodu gdzie w sumie nie widać po co on tam wogóle był, ani dziwnie nie pokazywał tego geniuszu tak jak teraz. Nie czepiam się ale wiem, że wymyślone to było tak nagle. Samfu w pierwszym epizodzie zachowywał się jak "typowy gimbus" co trochę brzmi jak Historia Omy z DR V3 ale wydaje mi się, że każdy powinien się cieszyć że jednak znalazł się pomysł na naszego Króla Dram. Relacja Yamy i Cecily jest... nwm... w sumie całkiem naturalna, w sensie charakterem całkiem do siebie pasują, oboje "noszą maski" i mają orginalny pogląd na otaczający ich świat, przynajmniej na tle grupy. Samfu jeśli zrobisz coś Aaronowi, pożałujesz... mam przynajmniej taką nadzieję... Jacob jest strasznie ciekawy, jeśli chodzi o to w co pogrywa z resztą uczestników oraz scena z opaską spodziewana, powtarzana, oklepana, kochana przeze mnie strasznie. Tak samo jak scena z Olivierem gdy oddał mu krew "ten sam cudowny uczuć" Jacob to totalny Badass, nie boi się zaryzykować wszystkiego, dodaje otuchy reszcie, a poza tym ma w tym swoje niecne plany(Cudowna postać). Wypadało by także wspomnieć o Julii i "notatniku Oliviera"(Raczej to nie jego notatnik ale może ta sama firma czy model), co z automatu mnie nakręca uwielbiam takie skubanie tematu, takie podgryzanie tymbardziej po tych wszystkich ""shipach" na Oliviera i Julie". Jezu ten motyw korka, to jak dla mnie najgłupsze co może myć, ale w końcu to fikcja literacka więc co ja rozkminiam. W sensie chodzi mi o całe usztywnienie Julii, nie potrafię sobie poprostu tego wyobrazić i dlatego uważam to za "głupie", a raczej mało logiczne. Naszczęście przyśpieszyłeś ten czas bez Jacoba i Julii, bo brzmiało to trochę nużąco 2 tyg. opisu życia bez dedka brzmi jak nasze życia, dzięki Bobru.

    To chyba tyle z mojego komentarza, naprawdę miło się czytało i czekam na kolejne dawki. Jeśli chodzi o ofiary i morderców to mam taki mentlik w głowie, że tak naprawdę praktycznie każdy jest podejrzany ale bezpiecznie metodą eliminacji i jakiegoś dziwnego prawdopodobieństwa coś naskrobałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yama to chyba najbardziej specyficzna postać w całej serii, na pewno z mężczyzn. Nie wiem czy bardziej specyficzna od Carmen, dlatego w ten sposób zaznaczam. Twórca opisywał Yamę w ten sposób, że bezpośrednio nie ingeruje w bieg wydarzeń, ale stara się sprawić, żeby mimo to ten bieg wydarzeń był po jego myśli.
      Samfu po prostu rozwinął skrzydła, to zdecydowanie jego epizod.
      Jacob na przyjaźni z Samfu rozwinął skrzydła i odkrył trochę prawdziwego siebie. Poczuł się na pewno pewniej.
      Z tych dwóch tygodni przerwy można by było zrobić z dziesięć rozdziałów, ale pomyślałem, że mija się to z celem absolutnie, więc zrezygnowałem.

      Ofiara/y i morderca w tym rozdziale będą ciekawie dobrani. Zobaczycie już niedługo.

      Dzięki za komentarz

      Usuń
  2. Rozdział zdecydowanie spokojniejszy i może trochę się ciągnął, ale według mnie świetnie wprowadził w atmosferę, jaka otoczyła samych Gości ♥
    Coraz bardziej podoba mi się to, co dzieje się pomiędzy Jacobem i Samfu i w jaki sposób wciągnięci są w to inni. Ich gra jest bardzo ciekawa i liczę, że nie skończy się zbyt szybko ♥
    Podejście Yamy do sytuacji i podziału Gości na grupy jest bardzo podobne do mojego. Jego zabawa włosami jest ekhm, rozkoszna, ekhm i jak tylko rozkminię odpowiedni sposób to go narysuję ♥ Lubię go bardzo i mam ogromną nadzieję, że przetrwa ten proces i każdy kolejny ♥ ; w ;
    To, jak Yama ocenił Jacoba na koniec doprowadziło mnie do jednej myśli - im większa jest nadzieja, tym większa będzie rozpacz. Jacob nie ratuje grupy z dobroci serca i po prostu gra z Porywaczami w ich grę, dlatego jestem prawie pewna, że w końcu ujawni swoją prawdziwą naturę i tym samym rozczaruje większość (nie licząc oczywiście Samfu) Gości.
    I rety, Alan, w końcu więcej mojego kochanego słoneczka w rozdziale ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczyłem, że zmieszczę się w 10 stronach, ale niestety nawet dając wymagane fabularnie minimum, zamknęło się to na 20 stronach :/ Gra Jacoba i Jacoba to jedna z fajniejszych relacji jakie wymyśliłem w tej części. Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny.
      Ja postać Yamy też lubię, jest takim trochę Fuyuhiko po przemianie :)
      Jacob już i tak sporo pokazał, a jeszcze trochę w asortymencie ma.

      Dzięki za komentarz

      Usuń

Prześlij komentarz