Epizod II - Rozdział 16: Szkarłatna czerwień (Olivier Naess)
Rozdział 16: Szkarłatna
czerwień (Olivier Naess)
Witajcie! Prezentujemy Wam chyba najbardziej problematyczny rozdział do napisania - rozdział Oliviera Naessa. Chcecie wiedzieć jak wygląda jego spojrzenie na grę? Co tak naprawdę siedzi w jego głowie i jakie ma spojrzenie na to wszystko? Zapraszamy do czytania, a także do dyskusji i opinii tutaj oraz na Discordzie!
--------------------------------------------------------------------------
Nie
wiedziałem, co się dzieje. Ciężko było nadążyć za pozostałymi, ale to, co
widziałem było… piękne. Alan zamienił się w całe mnóstwo zasobów. Zwracałem
uwagę na gęste pukle włosów, które połyskiwały i kusiły. Rosnąca kałuża
czerwieni zdawała się marnować na podłodze. Pojemnik na wodę przeciekał. Co się
stało? Odkąd byłem w tym miejscu i zostałem siłą zabrany do tego hotelu czułem
się dziwnie. Zupełnie jakby ktoś zmienił moja osobowość, przepisał to, kim
byłem. Pomyślałem, że to wena, która pozwoliła mi w końcu spojrzeć na coś
więcej niż sztukę. Uśmiechnąłem się i cieszyłem, ale to mijało. Znowu dni
wyglądały tak samo – byłem przewrażliwiony i nieco zdystansowany do życia.
Szansę dałem też Carmen oraz Agathcie, które okazały mi nieco serca. Niestety,
zawiodłem się na pierwszej z nich, która wybrała pomoc Aaronowi zamiast dalsze
towarzyszenie mi. To było zrozumiałe i miała do tego prawo, nie byłem nawet na
nią zły, ale wewnętrznie mnie to zabolało. Zostałem z Agathą, która jako jedyna
zwracała na mnie uwagę. Dla reszty gości praktycznie nie istniałem. Ostatnio
odwiedzili mnie w pokoju, ale nie zmieniało to sytuacji. Po prostu gasłem
wracając do starego, dawnego siebie. Od paru dni pojawił się też kolejny
problem. Nigdy nie patrzyłem na system dnia i nocy z przymrużeniem oka, ale
ostatnio potrafiłem całkowicie go zmienić. Raz całą noc pracowałem, innym razem
robiłem, co chwilę drzemki. Nie odczuwałem ani zmęczenia, ani uczucia
wypoczęcia.
Dlatego nie ekscytowałem się i znowu byłem sobą. Pokaz Ethana wydawał się bardzo ciekawy i początek był
niesamowity, niestety został przerwany. Gdy zrobiło się ciemno, zastygłem. Bez
światła byłem już zdany tylko na dotyk, co robiło ze mnie kalekę. Światło się
zapaliło i pokazało chaos. Alan leżał w kałuży własnej krwi. Ktoś go zabił?
Wykorzystał chwilowy mrok, żeby zaszczepić obawę i strach w naszych sercach.
Elizabeth podbiegła do niego i uklęknęła. Ruchy jej dłoni były szybkie i pewne.
Wiedziała, co robić. Pozostali stali w swoich miejscach, patrząc po siebie i
oskarżając spojrzeniami. Ktoś musiał to zrobić. Tak samo jak za pierwszym
razem. Agatha, która siedziała przy mnie, patrzyła na leżącego z przerażeniem.
Po śmierci Raphaela i Dismasa była w kiepskim stanie. To jak mocno reagowała na
to, co się stało, wiedziałem, że śmierć jest czymś, do czego nie była
przyzwyczajona. Jej reakcje były czymś pięknym. Na twarzy ogóle rozgrywała się
sztuka. Emocje, niczym aktorzy, grali i wystawiali najprawdziwsze i
najszczersze spektakle.
Elizabeth przez chwilę badała
ciało, po czym zamachnęła rękami i wskazała na leżącego chłopaka. Lubiłem
Alana. Był ciekawy i wydawał się rozumieć więcej. Przynajmniej patrząc na jego
mimikę, gestykulacje oraz opisy Agathy i Carmen. Zdziwiłem się, kiedy
zobaczyłem, że podbijają do niego Aaron oraz Jacob, którzy zaczęli go podnosić.
Elizabeth zdjęła fartuch i zwijając go w kulkę przyłożyła do rany na głowie. Po co, zastanowiłem się.
Spojrzałem zdezorientowany na Agathę i sięgnąłem po notes. Ona już wiedziała,
że chcę coś powiedzieć, więc napisała na kartce, żebym śmiało pytał. Tym samym
„oszukała” mój zakaz, który nie pozwalał mi na rozpoczęcie rozmowy. Wyjąłem
długopis i napisałem:
- Co się dzieje? Co
się z nim dzieje?
Podałem go Agathcie, która przeczytała i zaczęła odpisywać.
- Alanowi coś się
stało, ale żyje. Zabierają go do pokoju Elizabeth.
Przeżył. Cieszyłem się, chociaż jakąś część mnie pożałowała,
gęstych, szarych pędzli. Westchnąłem. Obojętnie patrzyłem jak go wynoszą.
Wyglądał blado. Farba z niego wypłynęła. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły
widziałem jak grupa zaczyna o czymś dyskutować. Cierpliwie czekałem, chociaż
dowiadywanie się o wszystkim na końcu było niesamowicie irytujące.
Dyskusja trwała i trwała. Audrey
sporo gestykulowała. Wendy i Yama widocznie mieli dużo do powiedzenia. Samfu
jak zwykle miał prześmiewczy uśmiech i sporo machał rękoma. Carmen coś
tłumaczyła, widziałem spokój na jej twarzy. Maks podszedł do miejsca, gdzie
była jeszcze nieduża kałuża krwi i chwycił za kabel, o który potknął się Alan.
Tłumaczył coś przy tym. Cecily zaczęła coś wyjaśniać, pokazując, co chwilę na
scenę. Agatha żywo pisała i w końcu podała mi notes:
- Kłócą się o to czyja
to wina. Ethana i reszta z pokazu mówią, że wszystko działało w porządku.
Mówią, że to musiała być próbą zabójstwa, ale Maks i Cecily myślą, że to może
być wypadek. W końcu Alan ma sporego pecha, więc mógł się po prostu potknąć.
Nie wydawało mi się żeby to było przypadkowe potknięcie.
Przy miejscu, gdzie się wywrócił siedziała Alice i Julia. Ta druga wyglądała na
taka, która mogła kogoś zabić z zimną krwią. Nie było ciężko zabić kogoś w
takim chaosie. Osoby słyszące miały podobne problemy z poruszaniem się w
ciemności, więc nie wydawało mi się żeby był to ktoś ze sceny. Zacząłem pisać
do Agathy, chociaż grupa wciąż rozmawiała i o czymś mówiła:
- Myślę, że to nie
było potknięcie. Co dalej?
Gdy przeczytała to zdanie, spojrzała na mnie wystraszona.
Rozmowa trwała, Agatha opisywała wszystko dokładnie, a ja czekałem na kolejny
tekst i wyjaśnienie sytuacji. Wyglądał to jakby sytuacja się powoli uspokajała,
ale nie mogłem wiedzieć na pewno. Ludzie wyglądali na spłoszonych. Agatha w
końcu podała mi notes, ale równocześnie wszyscy zaczęli kierować się do
wyjścia. Zauważyłem przy nich Lokaja, który czekał z wiadrem i szmatą. Na
rękach miał żółte, gumowe rękawice. Ostrożnie wymieniliśmy krzesełka, a
dodatkowo zetknąłem, co napisała mi Agatha:
- Ludzie są naprawdę podejżliwi
- błąd ortograficzny rzucił mi się w oczy. Kiwając delikatnie głową
poprawiłem go i wróciłem do czytania –
Chcą zapytać Alana jak się przebudzi. Ethan jest załamany i roztrzęsiony.
Przeprasza wszystkich za to, co się stało i mówi, że to naprawi – Ethan
rzeczywiście wyglądał jakby mocno przeżył całą sytuację. Nie gestykulował,
szedł ze spuszczoną głową i nic nie mówił- To
dziwne, ale Sandra i Wendy obie nawzajem się broniły. Nawet Samfu się zdziwił.
Ostatecznie Audrey uspokoiła to wszystko i wszyscy wracają albo do jadalni,
albo do pokojów. Co ty planujesz?
Przez
chwilę nie wiedziałem, co jej mogę odpisać. Wraz z grupą jechaliśmy windą i
wysiedliśmy wszyscy przy recepcji. Wtedy dopiero zebrałem myśli na tyle, żeby
odpisać Agathcie. Wpadł mi do głowy dodatkowy pomysł. Chciałem dać ostatnią
szansę ludziom, a w tym konkretnym przypadku jej.
- Wrócę do pokoju. Mam
dla ciebie małą propozycję. Chciałabyś przejść się tam ze mną? Mam Ci coś do
pokazania.
Podałem jej notes, a ta przez chwilę czytała, to, co napisałem.
Nie wyglądała na zadowoloną, wręcz wydawała się wystraszona jeszcze bardziej
niż po zobaczeniu Alana. W końcu niepewnym ruchem zaczęła mi odpisywać. Chwilę
jej to zajęło i dwa razy skreśliła to, co napisała, ale w końcu podała mi
notes.
- Mogę zajść, ale na
chwilkę. Co chcesz mi pokazać? – spytała. Uśmiechnąłem się ciepło i
wskazałem jej tajemniczo schody. Była Twórczynią Zabawek. Spędzała większość
swojego czasu na wolności na tworzeniu i chociaż nie były to obrazy, to jednak
musiała wiedzieć jak wielu twórców potrafiło specyficznie działać. Pytanie, czy
potrafiła zaakceptować mój styl bycia i moją osobę? Nadszedł czas, aby się
przekonać.
Zeszliśmy
schodkami i po chwili stanęliśmy przed drzwiami do mojego pokoju. Na korytarzu
nie było widać nikogo oprócz nas, co mnie w sumie cieszyło. Otworzyłem drzwi
kluczem i zaprosiłem ją do środka. Weszła niepewnym krokiem, a ja za nią,
zamykając. Odwróciła się, ale uspokoiłem ją machnięciem ręki. Podszedłem do
dzieła, nad którym ostatnio pracowałem. Po wizjach, których dostałem po
egzekucji Raphaela, natchnęło mnie znowu. Tym razem tworzyłem obraz
przedstawiający budynek. Był w kształcie litery „H” i piął się ku niebu.
Oczywiście wszystko było zrobione w barwach krwistej czerwieni. Ciężko było to
odróżnić na pierwszy rzut oka, ale budynek był zbudowany z ludzkich fragmentów.
Nie wiedziałem, skąd taka, a nie inna wizja w mojej głowie, ale jak zwykle
poddałem się, tworząc tą zlepioną abominację. Agatha przyglądała się pracy, ale
ciężko było wyczytać coś z jej twarzy. Sięgnąłem po notes i zacząłem pisać. Po
chwili jej to pokazałem:
- Chciałem cię nieco
wtajemniczyć w to jak tworzę. Oprócz mnie nie wie tego nikt na świecie.
Przeczytała
to i od razu zaczęła pisać.
- Tworzysz w jakiś
niestandardowy sposób? – podała mi notes i przeczytałem jasno skonstruowane
pytanie.
- Coś w tym stylu – odpisałem
szybko i pokazałem palcem, żeby patrzyła. Sięgnąłem po swój pojemnik na wodę,
zrobiony z czaszki, którą dostałem krótko po przybyciu do hotelu. Czekała na
mnie w pokoju i chociaż nie była to ta, z mojego domu to też się nadawała.
Zastanawiałem się czy Duchy zabrały ją z satanistycznego grobu jak ja, czy po
prostu kogoś zabiły, do czego były całkowicie zdolne. Następnie sięgnąłem po
zbiornik z „farbą”. Byłem światowej sławy artystą i malowałem obrazy dla
największych galerii na całym świecie, a nikt, nigdy nie zdał sobie sprawy, że
maluje krwią. Nie byłem oczywiście żadnym wariatem czy mordercą. Po prostu taki
był mój styl. Wszystko zamykałem w tej niezwykłej czerwieni, którą mieszałem
odpowiednio z żywicą i dawkowałem tak, żeby ostateczny efekt po zaschnięciu się
nie kruszył i zachował trochę bardziej czerwony kolor. Jako pędzli używałem
włosów ludzkich, które odpowiednio przygotowywałem, żeby za szybko się nie
zużywały. Oczywiście nie był to jedyny styl mojego działania, ale odkąd otrzymałem materiały to pracowałem w hotelu w ten sposób.
Zestaw
był przygotowany. Zaniosłem go na stolik i usiadłem obok Agathy, która patrzyła
na to, co niosłem z taką miną, że znowu ciężko było mi ją rozszyfrować. Nie
byłem pewien, co czuła, ale zaraz miałem się dowiedzieć. Czułem ekscytacje. Nie
taką samą jak podczas malowania, ale też przyjemną. Nie wiedziałem do końca, co
robię. Z jednej strony jak ją wystraszę to może nie dość, że odebrać mi
możliwość dowiadywania się o czymkolwiek, to jeszcze dodatkowo opowiedzieć, o
tym reszcie, ale poczułem dziwny zastrzyk pewności siebie, który był dla mnie
naprawdę niecodziennym uczuciem. Rozpisywałem się przez dobre pięć minut,
zastanawiając się jak ubrać to w słowa:
- Agatho, cieszę się
bardzo, że mi pomagasz i opisujesz wszystko, co się dzieje. Sprawiasz mi
niesamowitą przyjemność. Dlatego chcę ci przedstawić moje materiały. Czerwień
na pracach to krew. Nikogo nie zabijam, ale skupuje ją i używam, jako farby,
mieszając z innymi rzeczami. Maluję przeważnie pędzlami z ludzkich włosów,
ale również dostaje je dobrowolnie. Najdziwniejsza może wydawać się czaszka
człowieka, ale ją również odkupiłem z kostnicy i wyczyściłem. Dzięki temu mogę
być tym, kim jestem.
Podałem to jej i po raz pierwszy od dawna poczułem delikatny
wstyd pomieszany ze stresem. Oczywiście nie wstydziłem się tego, kim jestem,
ale raczej tego jak zareaguje ktoś, kto okazał mi chociaż trochę zrozumienia w
tym miejscu.
Agatha
czytała, a jej twarz przybierała kolor kredy. Nie podobało mi się. Chciałem w
jakiś sposób zareagować, ale ona wstała i po prostu wybiegła z mojego pokoju.
Byłem tak zdziwiony, że nie wiedziałem za bardzo, co powiedzieć. Pobiegłem za
nią. Wyleciałem przez drzwi na korytarz i zauważyłem ją, biegnącą w drugą
stronę. Schowała się za Samfu, który akurat szedł do swojego pokoju, a
przynajmniej w jego stronę. Zatrzymał się i obejrzał w moją stronę. Agatha coś
mu mówiła i wskazywała na mnie. Widziałem łzy płynące z jej oczu. Czy naprawdę
aż tak ją przeraziła ta wiadomość? Sięgnąłem odruchowo po notes, ale zdałem
sobie sprawę, że został na stoliku w moim pokoju. Teraz nie było sensu po niego
wracać, a bez niego nie mogłem się nawet wytłumaczyć. Westchnąłem tylko jak
Samfu podszedł do mnie i zaczął próbować mi coś tłumaczyć na migi. Nie znał
jednak kompletnie tego języka, albo chciał pokazać coś innego – tak czy siak
nie potrafiłem go zrozumieć. Chciałem podejść do Agathy, ale zatrzymał mnie i
odepchnął. Straciłem równowagę i poleciałem na pośladki.
Nie
zamierzałem się uganiać. Pomysł był głupi i dopiero teraz zdałem sobie z tego
sprawę. Wątpiłem, żeby przysporzył mi kolejnych problemów, ale właściwie nigdy
nic nie wiadomo. Samfu i Agatha odeszli razem w drugą stronę korytarza, a ja
dopiero po chwili wstałem. Nie miałem już na nic ochoty. Wróciłem do swojego
pokoju i zamknąłem drzwi. Serce mi podskoczyło, gdy zauważyłem, że ktoś stoi
przy moim obrazie. Uspokoiłem się trochę jak zobaczyłem jednego z duchów. Odkąd
tutaj byłem, a konkretnie do dnia po tym, jak rozpylono usypiający gaz, Duchy
mnie odwiedzały. Najczęściej była to Neri, która prawdopodobnie też była
artystką, bo rozumiała moją sztukę. Nie była jednak żywa, dlatego nie
traktowałem jej, jako kogoś, kto mnie rozumie. Byłem pewien, że znajdzie się
cała masa martwych osób, które zrozumiałby moją sztukę, ale to nie o szacunek i
podziw martwych mi chodziło. To żywi mieli mnie zauważać i zrozumieć. Podobała
im się moja sztuka, więc dlaczego nie mogli zrozumieć i zaakceptować tego,
jakich materiałów używałem.
Podszedłem
do stolika i chwyciłem notes. Odkąd mnie odwiedzali to zawsze przynosili mi coś
do jedzenia, ale od jakiegoś czasu przestali. Było to krótko po tym jak zabito
Dismasa i Raphaela. Od tamtego czasu wracałem do dawnego samopoczucia, a
dodatkowo miałem problemy ze snem. Zastanawiałem się czy to miało jakieś
powiązanie, ale nie mogłem zrozumieć jakby to mogło działać. Neri spojrzała na
mnie i uśmiechnęła się delikatnie. Nie był to ciepły uśmiech, raczej lekko szyderczy, pokazujący pewną wyższość. Spojrzała na mój najnowszy, jeszcze
niedokończony obraz.
- Świetna robota
Olivierze. Jesteśmy z ciebie dumni – powiedziała. Za każdym razem jak do
mnie mówiła to tekst wyświetlał mi się na zegarku. Ja odpisywałem w notesie,
ale wciąż komunikacja była całkiem wygodna.
- Dziękuje – odpisałem
i pokazałem jej.
- Wszystko w porządku
z Agathą? – zapytała.
Zastanowiłem się przez moment, co mogę jej odpisać.
- Chciałem jej
pokazać, kim naprawdę jestem – napisałem i zrobiło mi się trochę smutno.
- Mało kto rozumie
nas, artystów – odpowiedziała i zobaczyłem jak wzdycha, odchodząc na bok i
stając plecami do mnie – Tak czy siak,
chciałam po prostu zobaczyć jak się czujesz. Artyści muszą ze sobą
współpracować, a nie się nawzajem niszczyć. Szkoda, że żaden z tej bandy
konowałów nie zrozumiał tego wcześniej… Potrzebujesz jakichś materiałów?
Podobają się nowe pędzle?
Kiwnąłem głową. Po egzekucji w prezencie dostałem przepiękne
dwa pędzle – jeden z włosów Raphaela, a drugi z włosów Dismasa. Oba nazwałem na
ich cześć i trzymałem w gablocie. Spojrzałem na nią i sięgnąłem po notes:
- Nie przyniosłaś mi
tej… przekąski? – odkąd jej nie dostawałem czułem się zupełnie inaczej.
- Nie. Już wystarczy,
to że ją dostawałeś było jednak złe Olivierze. Nie czujesz się po nich dziwnie?
Pokręciłem głową, chociaż odpowiedź była twierdząca. Nie
chciałem jej martwić.
- Dobrze. Życzę ci
weny i mam nadzieję, że opowiesz mi znowu coś ciekawego przy najbliższym
spotkaniu – po
ostatnich słowach rozmyła się powoli. Westchnąłem. To był szalony wieczór, ale
wiedziałem przynajmniej, na czym stoję i co robić dalej. Czas skupić się na
sobie i na tym, żeby jakoś przetrwać w tym miejscu. Chciałem wrócić i tworzyć.
Miałem w głowie tyle pomysłów, że potrzebowałem zasobów sporej rodziny, żeby to
wszystko nadrobić.
Przebrałem się w strój, którego
używałem do malowania. Koszula, spodnie i fartuch. W nim czułem się najpewniej.
Podszedłem do stołu i zebrałem swoje przyrządy, które odstraszyły Agathę. Obraz
budynku był prawie skończony. Parę godzin i mógł dołączyć do całego
składowiska, które rosło z każdym dniem. Namalowałem ich już sześć. Musiałem
przyznać, że to miejsce działało na mnie bardzo dobrze. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio tak wiele namalowałem w tak krótkim czasie. Sytuacja, w której się
znaleźliśmy była kiepska, ale była prawdziwym natchnieniem. Dawno nie czułem
takiej weny do tworzenia. Rozłożyłem wszystko, dokładnie tak jak zawsze.
Wygodnie ustawiłem pojemnik na wodę, drugi na krwistą mieszankę oraz ustawiłem
pracę, tak żeby była na mojej wysokości. Zawsze wyobrażałem sobie, że słucham
muzyki klasycznej podczas malowania, chociaż ciężko było mi sobie to wyobrazić.
Po prostu wydawało mi się, że to pasowało do tego, kim jestem.
Zacząłem proces twórczy. Pędzel
latał jak szalony. Był zrobiony z kobiecych włosów, mogłem to stwierdzić bez
problemu. Zostawiał bardzo grube smugi, włosie było gęste i dobrze
zakonserwowane. Musiałem dokończyć rozkładanie ciemniejszych smug, żeby
wyodrębnić zarys budynku od reszty. Czułem dreszcz dodając kolejną kość, czy
fragment ciała. W mojej wizji budynek stał na pustkowiu, z niczym poza jałową
ziemią, sięgająca aż po horyzont. Przypominało mi to jedną z moich pierwszych
prac. Namalowałem na niej człowieka, który nie miał skóry, ani mięśni - składał
się z krwi i organów. Nie rozumiałem, dlaczego ludzie nie potrafili docenić
tego jak wartościowi byli w środku. Metaliczny zapach pobudzał i dawał siłę.
Przerwałem na chwilę malowanie przyglądając się temu co robię i zastanawiając
się, co dalej. W moich oczach czerwień przybierała tyle różnych, pięknych
odcieni, że praca nie wyglądała ani trochę na jednokolorową.
Malowałem dalej, tracąc poczucie
czasu, aż zobaczyłem błysk. Ktoś stał przed moimi drzwiami. Nie słyszałem
dzwonka, więc moje drzwi miały wbudowany system świateł, umożliwiający mi
zareagowanie. Hotel był przystosowany do takich osób jak ja. Odłożyłem pędzel i
wycierając ręce w ręcznik podszedłem do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem
Jacoba. Skinął głową. Podałem mu notes. Dziwnie układał rękę do pisania.
Czekałem cierpliwie, aż w końcu oddał mi go:
- Hej, możemy
chwilę pogadać? - zapytał.
Kiwnąłem i
otworzyłem szerzej drzwi żeby wszedł. Alarm zgasł, a ja przekręciłem zamek. Czego ode mnie chcesz, zastanowiłem się.
Pewnie przyszedł pogadać o Agathcie, pomyślałem,
szykując się na rozmowę. On jednak zachowywał się dziwnie. Rozglądał się po
pokoju, jakby czegoś szukał. Usiadłem przy stole, patrząc na niego i czekając
aż do mnie dołączy. Zatrzymał się na chwilę przy jednej ze ścian. Badał ją
wzrokiem. Poczułem niepokój. Nie mógł
zauważyć, miałem głęboką nadzieję. Jacob jednak nawet jej nie dotknął.
Usiadł na przeciwko mnie. Sięgnął po notes.
- Mam do ciebie
parę pytań. Od jakiegoś czasu przyglądam się nieco wszystkiemu, nie robiąc
wokół tego większego zamieszania. Po prostu mam wrażenie, że coś jest nie tak,
dlatego badam każdy trop. Wiesz może, czy w tym hotelu jest jakieś większe
pomieszczenie dla artystów? Jakaś pracownia, do której nie mamy dostępu? - napisał, a ja
poczułem falę niepokoju. Skąd takie pytania?
Podał mi notes, a ja pisałem
wolno, żeby zastanowić się nad odpowiedzią. W końcu odpisałem:
- Nie. Nie
słyszałem o niczym takim. Skąd pomysł, że ja miałbym coś takiego wiedzieć?
Uśmiechnął
się.
- Krew. Widzę
przecież, że to, czym malujesz to krew. Nie wiem, czy masz ją od początku, ale
skądś musisz ją brać. Tak samo nowe pędzle. Nie widziałem tego w pomieszczeniu
gospodarczym, więc zastanawiam się czy wiesz coś więcej?
Spojrzałem
na niego ze zgrozą. Jak mógł to zauważyć jak jest pierwszy raz w moim pokoju?
Powoli przestawałem kontrolować tą rozmowę. Musiałem skłamać.
- To wszystko było
w pokoju jak tu przyjechaliśmy. Na pewno każdy miał potrzebne dla siebie
rzeczy. To, że maluje krwią nie czyni ze mnie potwora.
Detektyw
przez chwilę przypatrywał się moim słowom. W końcu zaczął odpisywać.
- To akurat bardzo
interesujące, ale nie zamierzam się w to zagłębiać. Mam dla ciebie inną
propozycję - gdy
skończyłem to czytać zobaczyłem, że wyciąga nóż. Serce podskoczyło mi do gardła
odsunąłem się wystraszony. Potknąłem się o stojące na ziemi wiaderko i o mało
nie straciłem równowagi. On jednak uspokoił mnie dłonią i zaczął coś pisać. Czemu go tu wpuściłem, zadałem sobie
pytanie. Podał mi notes.
- Zapłacę ci krwią
za informacje skąd masz te rzeczy. Upuszczę jej sobie trochę i zrobisz, co
tylko będziesz chciał. Nawet nie muszę wiedzieć, kto ci to dał, chociaż się domyślam,
powiedz mi tylko, czy to jest krew osób, o których myślę. Pędzle na pewno
pochodzą od nich.
Przerażało mnie to jak wiele
wiedział. Widziałem jak chwyta za jeden ze słoików, których było pełno w pokoju
i delikatnie nacina koniuszkiem noża swoją dłoń. Szkarłatna, świeża farba
wypływała z jego ciała i skapywała do pojemnika. Zadrżałem z podniecenia.
Przygryzłem delikatnie wargę i chwyciłem za notes.
- Nie jestem
jedynym artystą w hotelu. Jest jeszcze jedna. Ona dała mi pędzle, bo rozumie i
szanuje mój styl. Krew nie jest z nich. Nie wiem skąd ją biorą.
Poczekałem,
aż mi odpiszę.
- Czemu nam tego
nie mówisz… nie chcesz stąd wyjść? Rozumiem, że chcesz tworzyć, ale przecież
pomagając im, przeciągasz naszą niedolę.
Tym razem
on poczekał.
- Mam trochę inne spojrzenie
na sprawę, a jeżeli nazywasz nie opowiadanie o wszystkim, co robię pomaganiem
Duchom, to grubo przesadzasz. Zresztą i tak mało, kto zwraca na mnie uwagę,
więc robię swoje – podsunąłem notes w jego stronę. Przeczytał i się uśmiechnął.
- Ja na twoim
miejscu bym się cieszył, że nikt nie zwraca na ciebie zbyt dużej uwagi.
Chciałbym być niewidzialny, ale wiem, że lada moment nadejdzie moment, w którym
ktoś mnie zaatakuje. Za dużo pokazuje, żeby było inaczej – napisał i ścisnął
dłoń, dzięki czemu krew zaczęła zbierać się szybciej. Słoik był już zapełniony
do połowy.
- Agatha ci o mnie
powiedziała? – zapytałem, gdy oddał mi notatnik.
- Tak. Spokojnie,
nikt nie będzie cię szkalował, dyskutowaliśmy o tym w małym gronie i jedyna
osoba, która może puścić farbę to Samfu – mimowolnie uśmiechnąłem się widząc grę słowną.
Informacja, że nie będą mnie męczyć była nieco pokrzepiająca, ale tak naprawdę
dużo nie zmieniała.
- Czy mogę dostawać
od was jakiś skrót tego, co się dzieje? Carmen przesiaduje z Aaronem, a Agatha
się mnie boi, więc nie mam, z kim pisać, a rozmowy sam nie zacznę – przypomniałem
wskazując na swoją bransoletkę, gdy tylko skończył czytać moje słowa.
- Nie ma problemu.
Poproszę Maksa, żeby się tym zajął. Mu nie będzie nic przeszkadzało, więc nie
będziesz musiał się o nic martwić. Nie przekreślaj grupy. Trzymaj się nas, bo
razem jesteśmy siłą i możemy stąd uciec.
Po przeczytaniu tych słów miałem
raczej mieszane uczucia, ale nie chciałem osłabiać jego wiary. Kiwnąłem głową i
wskazałem ręką, że nie musi już dłużej upuszczać krwi. Nie chciałem żeby mi tu
zemdlał. Zastanawiałem się przez moment skąd wziął nóż, ale wolałem się teraz
nad tym nie rozwodzić. Zabrałem słoik i podałem mu ręcznik, którym zatamował
krwawienie. Pożegnał się ze mną, a gdy tylko zamknąłem za nim drzwi wypuściłem
z siebie powietrze. Pytał o dużo rzeczy i był strasznie podejrzliwy. Nie miałem
sobie nic do zarzucenia, ale powiązywanie mnie z Duchami jeszcze bardziej
odrywało mnie od grupy, a mimo wszystko musiałem się z nimi, chociaż trochę
trzymać. Spojrzałem na swoją zapłatę i uśmiechnąłem się. Krew, którą dostawałem
od Neri była świeża, ale to co miałem przed sobą mogło przy odpowiednim
wymieszaniu starczyć na porządny obraz.
Od razu wziąłem się do roboty. W
międzyczasie na zegarku wyświetlił mi się komunikat, mówiący o tym, że nadeszła
cisza nocna. Nie czułem póki, co żadnego zmęczenia, więc zacząłem od wymieszania
krwi Jacoba i wziąłem nowe płótno. Po wizycie na deptaku wpadłem na pomysł
narysowania czterech jeźdźców apokalipsy. Żeby dzieło jednak było w moim stylu
postanowiłem trochę pozmieniać. Jeden z jeźdźców, miał być kobietą. Wena
uderzyła we mnie potężnie i dałem porwać się natchnieniu. Chciałem skończyć tą
pracę i wykorzystać świeżą mieszankę, którą miałem pod ręką. Używało mi się jej
najlepiej i pracowało znacznie przyjemniej. Pędzel zdawał się poruszać
samoczynnie, a kolejne smugi zamieniały się w kształty. Poddałem się temu, co
przejmowało nade mną kontrole i zacząłem pracę.
Nie wiem, kiedy minęła cała noc
i z transu tworzenia ocknął mnie dopiero poranny komunikat. Lokaj, jak zwykle,
ogłaszał koniec ciszy nocnej i zapraszał na śniadanie. Planowałem się na nie
przejść dosłownie na moment, żeby zabrać tackę i wrócić do tworzenia.
Rozprostowałem kości, które z pewnością strzeliły głośno. Odłożyłem zmarnowany
pędzel do pojemnika na wodę, który musiałem koniecznie wymienić. Czułem się
nieco obolały i uderzało we mnie zmęczenie, ale nie skupiałem się na tym. Obraz
wyglądał świetnie. Byłem z niego dumny. Czwórka jeźdźców stała obok siebie i
patrzyła w moją stronę. Brakowało jeszcze szczegółów, to był dopiero zarys,
który potrzebował sporo dopieszczenia. Byłem zadowolony, a to było
najważniejsze. Posprzątałem trochę wokół siebie, wymieniłem wodę w pojemniku i
przebrałem się. Wziąłem notes w kieszeń i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi.
Czułem się dokładnie tak samo
jak kiedyś, więc gdy ludzie szli i machali do mnie lub się uśmiechali to nie
siliłem się nawet na uśmiech. Po prostu szedłem przed siebie. Wspiąłem się po
schodach mijając Rewolwerowa, Alice i kolejne osoby. Nie mogłem zacząć rozmowy,
co było idealną wymówką. Przy recepcji zauważyłem Carmen. Nie wiem czy czekała
na mnie, ale gdy mnie zauważyła to podeszła. Wyciągnęła rękę, więc podałem jej
notes.
- Bez! Jak Ci się
spało? Przepraszam, że ostatnio za dużo ci nie pomagam, ale jestem bardzo
zajęta – napisała na
przywitanie. Przystanąłem i odpisałem jej:
- Nie ma problemu.
Nie spałem, bo całą noc pracowałem, a teraz idę zjeść. Nie przejmuj się mną.
Nie
wyglądała na przekonaną.
- Pamiętaj, że jak
coś to z chęcią ci pomogę. Jak nie ma mnie w pokoju to siedzę w jadalni, albo w
pracowni informatycznej, więc tam mnie zawsze znajdziesz – napisała i
uśmiechnęła się. Kiwnąłem głową. W tym momencie jej nie potrzebowałem.
Doszliśmy do jadalni i byli tu prawie wszyscy. Przyszedł nawet Mycroft, który
ostatnio próbował przepłynąć morze na deptaku i odkrył, że to jest tylko
pomieszczenie, co prawie przypłacił życiem. Szanowałem taki upór. Brakowało
oczywiście Alana, który wczorajszego wieczoru uległ wypadkowi. Byłem ciekaw, co
się z nim dzieje. Póki jedzenie przede mną nakładał Yama, postanowiłem zaspokoić
ciekawość:
- Co z Alanem? – napisałem i poczekałem, a gdy ta zauważyła, podsunąłem notes Carmen. Florystka przez chwilę coś pisała, po czym mi go
oddała.
- Przeżyje, ale
stracił sporo krwi. Elizabeth pilnuje go na zmianę z innymi osobami, jakby coś
się z nim działo. Obudził się dzisiaj z rana i mówi, że to musiało być
potknięcie, ale ludzie zastanawiają się czy to przypadkiem nie była próba
zabicia.
- Kogoś konkretnego
podejrzewają? – odpisałem.
- Mówią o Julii,
ale to może dlatego, że jej nie ma śniadaniu, chociaż czasami się odcina od
grupy i bym się nie zdziwiła. Siedziała nawet niedaleko miejsca wypadku, więc
to by pasowało.
To było zastanawiające. Julia
była osobą podobną do mnie, z tą różnicą, że nie dość, że słyszała to jeszcze
mówiła tysiącem głosów. Żałowałem, że nie mogłem usłyszeć jak działa jej
talent, bo byłem pewien, że to coś niesamowitego. Gdybym tylko mógł to
poprosiłbym, żeby naśladowała mój głos. Pogodziłem się ze swoim losem i nie
rozpaczałem nad sobą, chociaż moje dysfunkcje potrafiły mnie zirytować. Nadeszła
moja kolej. Audrey stała za gablotami i uśmiechnęła na mój widok. Była naprawdę
miłą kobietą. Gdy nakładałem sobie jajecznicę i kawałki świeżego chleba
pogłaskała mnie po włosach. Trochę mnie to zaskoczyło, ale poczułem ciepło i
uśmiechnąłem się automatycznie.
Skierowałem się do wyjścia, ale
nagle ktoś mnie dotknął w ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem Maksa. Miał w kartkę
w ręce, którą mi wręczył. Na pierwszy rzut oka widziałem, że tekstu jest dużo.
Po chwili pokazał mi drugą, wskazując na nią długim palcem. Przeczytałem ją,
podejrzewając, że o to mu chodzi:
- Witaj Olivierze.
Jacob poprosił mnie żebym spisywał ci wszystko, co się dzieje i dostarczał
przez kogoś lub własnoręcznie za każdym razem, gdy coś się będzie działo, albo
raz dziennie, dlatego przygotowałem ci pierwszą kartkę, dotyczącą wczorajszego
wieczoru i dzisiejszego ranka. Postaram się trzymać cię na bieżąco. Jak coś,
zawsze będę w czytelni, albo na deptaku, więc jak coś chcesz to służę pomocą.
Nawet, jeśli chcesz po prostu pogawędzić – to była druga miła rzecz, jaka dzisiaj mnie
spotkała. Właśnie takie momenty pozwalały mi utrzymywać się w grupie i nie
żałować wychodzenia z pokoju. Nie miałem jak mu odpisać, ale uśmiechnąłem się
szeroko i skłoniłem delikatnie, na znak podziękowania. Maks kiwnął głową i
wrócił do grupy, a ja wyszedłem z jadalni i wróciłem do swojego pokoju. Tam
spokojnie zjadłem i dopiero teraz poczułem prawdziwe zmęczenie.
Ledwo podniosłem się z krzesła,
więc odłożyłem tackę na bok i poszedłem do łózka, trzymając w rękach kartkę od
Pisarza. Rozwinąłem ją i przeczytałem:
- Wczorajszego
wieczoru podczas pokazu magicznego Ethana Incredible zdarzyła się rzecz
niesłychana, Alan został ciężko raniony w czymś, co na pierwszy rzut oka
wyglądało na wypadek. Grupa przeanalizowała sytuacje od deski do deski i doszła
do wniosku, że jeżeli to był zamach to mogła to zrobić tylko osoba, która mogła
kontrolować przepływ kabla, czyli Julia bądź też Alice lub Samfu. Alan ma dosyć
głęboką ranę, która powstała po tym jak uderzył głową o stolik, ale jego stan
jest stabilny, chociaż będzie musiał trochę poleżeć. Ostatecznie uznaliśmy, że
próba zabójstwa nie wchodzi w grę i uznaliśmy to za wypadek. Po występie
poszliśmy do jadalni, gdzie doszliśmy do wyżej opisanych wniosków. Następnie
odłączyłem się od grupy i zacząłem dalej studiować książki w poszukiwaniu
informacji o profesorze Sora i jego instytucie. Nie znalazłem jeszcze nic
przełomowego, raczej pojedyncze wpisy do różnych ksiąg. Z rana byłem jednym z
ludzi, którzy rozmawiali o Tobie. Nie musisz się niczego obawiać. Ja akceptuje
każdą formę sztuki i podziwiam twój zapał, szczególnie, że z tego, co
zrozumiałem nikogo nie krzywdzisz. To się ceni. To tyle, jeżeli chodzi o
pierwszy raport, mam nadzieję, że wyczerpałem wystarczająco temat. Z chęcią
pomagałbym Ci z wypisywaniem wszystkiego na bieżąco, ale rzadko, kiedy jestem z
całą grupą - Maks
naprawdę dał z siebie wszystko. Chociaż dużo wiedziałem, to tutaj wszystko
miałem na kartce. Musiałem odwiedzić go któregoś razu na deptaku. Przez to, że
nie miałem się, nad czym zastanawiać, odłożyłem list na bok i zamknąłem oczy.
Zamknąłem prawie natychmiast.
*
Obudziłem się w ciemnym miejscu,
które z pewnością nie było moim pokojem. Rozejrzałem się i zdałem sobie sprawę,
że jestem na deptaku. Jak ja się tu
znalazłem, czy przyszedłem do Maksa, zastanowiłem się patrząc na to, że
stała przede mną sztaluga z obrazem, nad którym pracowałem, a tuż obok
fontanna, przedstawiająca czterech jeźdźców apokalipsy. W ręce trzymałem jeden
z pędzli, a obok zauważyłem pojemnik z wodą oraz ten z farbą. Dlaczego nie
pamiętałem jak się tu znalazłem? Było ciemno, więc musiał być wieczór, bo
pogoda na deptaku dostosowywała się do pory dnia. Takie utraty świadomości
zdarzały mi się od jakiegoś czasu, a motyw był zawsze podobny. Kładłem się
spać, a budziłem się z wszystkimi przyrządami w zupełnie innym miejscu. Jakbym
podczas snu był prowadzony przez wenę. Nie mogłem sprawdzić, która dokładnie
jest godzina, ale wiedziałem, że wolę wrócić do pokoju. Najgorsze w tym
wszystkim było to, że nie czułem się ani trochę wypoczęty. Coraz mniej dziwiłem
się Raphaelowi, który zabił, żeby w końcu odpocząć. Ja też ostatnio czułem się
ogromnie zmęczony i marzyłem o śnie.
Zebrałem wszystkie rzeczy i
zapakowałem je, spoglądając jeszcze na chwilę w stronę posągu jeźdźców. Moja
malowana opcja bardziej mi się podobała. Ruszyłem po ścieżce w stronę drzwi.
Dotarłem tam po chwili, na deptaku nie było absolutnie nikogo. Przez chwilę
zdawało mi się, że widziałem jakiś ruch pomiędzy drzewami, ale uznałem to za
zwykły zwid. Lubiłem nocną atmosferę. Oczywiście z oświetleniem, bo bez tego
byłem całkowicie zdany na dotyk. Powietrze było zimne i drapiące płuca. Czułem
jednak, że deptak idealnie oddaje moje wnętrze – eleganckie i w większości
pokryte w mroku. Przeszedłem przez drzwi i zdałem sobie sprawę, że na tym piętrze rzeczywiście było chłodniej. Chociaż było to pomieszczenie przygotowane
mechanicznie to jednak zadbali nawet o taki szczegół.
Podszedłem do windy i
przywołałem ją przyciskiem, klikając guzik wysyłający mnie z powrotem do
recepcji. Dopiero tam zauważyłem, że jest już godzina dwudziesta trzecia.
Przespałem w dziwnym, lunatykującym stanie prawie cały dzień. Byłem ciekaw jak
dużo mnie ominęło, ale poważnie zacząłem się zastanawiać czy nie odwiedzić
Elizabeth i nie opowiedzieć jej o moim problemie. Postanowiłem, że zrobię to
jutro po śniadaniu, bo takie eskapady mogły się dla mnie źle skończyć, nie
miałem kompletnie pojęcia, co się ze mną podczas nich działo. Wróciłem do
swojego pokoju i nie zauważyłem tam nic nadzwyczajnego, poza listem, który
leżał na ziemi. Na początku myślałem, że to kolejna wiadomość od Duchów, ale
rozpoznałem pismo Maksa. Podniosłem kartkę i zobaczyłem, że nie było na niej
napisane zbyt dużo. Odłożyłem ją na stół i spokojnie rozłożyłem przyrządy,
które przyniosłem z deptaka. Obraz wyglądał coraz lepiej.
Jeżeli moja sztuka miała tak
dobrze się rozwijać to byłem w stanie nawet przeżyć te utraty świadomości. W końcu,
czego się nie robiło w imię wyższej racji. Widziałem, że rysując w tym dziwnym
stanie moje dzieła wyglądały nawet trochę inaczej, według mnie lepiej.
Skupiałem się bardziej na przesłaniu, moje obrazy przypominały wręcz jedne,
wielkie odniesienia do innych sytuacji. Po wszystkim usiadłem na łóżku i
ponownie walcząc ze zmęczeniem zabrałem się za lekturę:
- Od ranka nie
działo się nic specjalnie ciekawego. Na śniadaniu rozmawialiśmy trochę o
rozkładzie pomieszczeń w hotelu. Było to raczej powtarzanie tego samego,
chociaż Agatha wydaje się mieć jakiś plan, jak to wszystko lepiej zrozumieć. Przyznam,
że niedużo zrozumiałem, a słowami operuje nieźle. Poza tym Lokaj zapowiadał
parokrotnie, że jutro zdradzi nam coś ważnego. Nie wiem, co to będzie, ale to
chyba ta zapłata za to co zrobili Julia oraz Alan – przez chwilę
próbowałem sobie przypomnieć, o co chodzi. Pamiętałem, że ta dwójka zdobyła
jakiś rachunek czy fakturę, na których były informacje, ale Carmen, która
opisywała mi sytuacje zrobiła to w strasznie chaotyczny sposób – Dlatego jutro tuż po śniadaniu idziemy
wszyscy do czytelni zobaczyć, czego się uda nam dowiedzieć. Stan Alana jest
stabilny, chociaż większość dnia spędza w objęciach Morfeusza. Poza tym, dodam
od siebie, że śledziłem trochę w ramach relaksu podręczniki od historii sztuki
i chociaż nikt, nigdy oficjalnie nie malował krwią to są informacje o
malunkach, które były właśnie nią wykonywane. Jak chcesz to mogę ci podrzucić
książkę z zaznaczonymi fragmentami. To tyle, jak coś – pamiętaj, gdzie mnie
możesz znaleźć.
Docieraliśmy powoli do momentu,
gdzie nie mogliśmy za dużo zrobić, jako grupa, bo przeszukaliśmy wszystko i
jedyne, co pozostawało to szukanie informacji. Nie było sensu marnować energii
na próby szukania wyjścia, bo one ewidentnie nie było dla nas w tym momencie
dostępne. Podziwiałem Aarona i Maksa, którzy próbowali utrzymać nadzieję i
zdobyć cenne informacje. Nie wiedziałem, czy Duchy robią to celowo czy nie, ale
jednak utrzymywali nas w dziwnej nadziei, że znajdziemy coś, co będziemy mogli
wykorzystać przeciwko nim. Wciąż wierzyliśmy i wciąż szukaliśmy. Odłożyłem
kartkę i podszedłem do swojego notesu. Zanotowałem parę rzeczy i zauważyłem
równocześnie, ze kończy mi się miejsce. Miałem całą szafkę z zapasowymi, w
końcu były mi potrzebne do komunikowania się ze światem. Przygotowałem zupełnie
nową sztukę i wyrwałem ostatnią stronę ze starego, którą schowałem do kieszeni
spodni. Zadowolony z siebie poszedłem pod prysznic, żeby się przemyć, bo czułem
się brudny, a następnie wróciłem do łóżka. Postanowiłem, że tym razem
przechytrzę sam siebie. Wziąłem sznurek, którego używałem do zawieszania
obrazów i przywiązałem swoją dłoń i nogę do łóżka. Nie zrobiłem tego mocno i
już wiedziałem, że pozycja będzie średnio wygodna do spania, ale poczułem, że
jest to konieczne. Przynajmniej na dzisiaj, jutro mogłem dalej pracować w
letargu.
Gdy się obudziłem, byłem dalej w
swoim pokoju. Sznurek dalej trzymał moje kończyny. Wyspałem się, chociaż trochę
bolał mnie bark i udo. Odwiązałem się i przebrałem. Tyle snu wystarczyło mi na
kolejne bezsenne noce, podczas których mogłem popracować. Na zegarku wyświetlił
mi się poranny komunikat, ale nie zwróciłem na niego zbytnio uwagi, skupiając
się bardziej na ubraniu się i przygotowaniu do wyjścia. Nałożyłem strój i
spoglądając w nieco jaśniejszym, porannym oświetleniu lamp, na pracę, którą
wykonałem, byłem zachwycony. Obraz miał szansę być jednym z lepszych, które
stworzyłem. Z tego prostu faktu, postanowiłem, że jeden z jeźdźców, ten stojący
najbardziej po prawej stronie, będzie miał moją twarz, oczywiście odpowiednio
dopasowaną do realiów pracy. Hotel mógł być miejscem, w którym osiągnę szczyt
swoich możliwości. Czy ja na pewno chciałem stąd wychodzić? Czy śpieszyłem się
do tych wszystkich ludzi, którzy chcieli wiedzieć wszystko? Mogłem tworzyć i
nie musiałem nawet martwić się o wykradanie worków z krwią ze szpitala. Byłem
bezkarny i miałem wszystko. Nie wychodząc z pokoju nie musiałem nawet się
martwić o swoje życie. Wirus, który w tej chwili powoli zabijał świat nie był
dla mnie problemem. Mogłem tutaj żyć i tworzyć, a moje prace z czasem i tak
dotrą do ludzi, w końcu to miejsce nie zostanie tutaj na wieki.
Ucieszony swoimi myślami
wyszedłem z pokoju i zamknąłem go za sobą. Ruszyłem w stronę jadalni na
śniadanie i później zapowiedziany apel w czytelni. Lokaj dzisiaj miał ogłosić
coś ważnego. Nie zależało mi na tym aż tak bardzo, przynajmniej w obecnym
momencie. Mijając recepcję zostawiłem przy niej zgięta w pół kartkę. Lokaj,
który akurat rozmawiał z Agathą zerknął tylko na nią, ale nie zareagował.
Widziałem na jego twarzy uśmiech. Twórczyni nawet tego nie zauważyła, była
zbytnio skupiona na Lokaju. Przeszedłem dalej i dotarłem do jadalni, w której
byli już wszyscy oprócz Alana, który wciąż musiał być w pokoju Elizabeth.
Nałożyłem sobie porcję pysznej kaszki z jabłkami zrobionej przez Audrey i
usiadłem obok Carmen, która przywitała mnie machając. Zabraliśmy się za
jedzenie. Grupa o czymś rozmawiała, przewodził standardowo Jacob, a parę osób,
co chwilę coś dopowiadało. Poczekałem aż Carmen opisze mi sytuacje. Nie mogłem
się zbytnio skupić, bo w głowie miałem dalsze plany. Chciałem zaplanować sobie
wszystko.
Florystka podała mi notes.
Wziąłem go do rąk i przeczytałem:
- Jacob mówi o tym,
że chociaż Julia i Alan załatwili nam jakieś informacje, to możemy dzisiaj
spodziewać się czegoś, co może nas bardzo skłócić i żebyśmy uważali na to, co
mówią Porywacze, bo to, co mówią to zazwyczaj są kłamstwa. Nie chce żeby
powtórzyła się sytuacja z poprzedniego razu, gdzie po usłyszeniu zakazów
zapanował chaos i ktoś go wykorzystał.
Nie
powiedziałbym żeby poprzednia sytuacja to była kwestia chaosu. Raczej nazwałbym
to przypadkiem, bo Raphael nie planował zabójstwa. Po prostu nadarzyła się
sytuacja, którą on wykorzystał. Odpisałem jej, że będę uważał, chociaż tak
naprawdę nie przeszkadzał mi mały zamęt. Po prostu nie chciałem żeby grupa za
szybko znalazła wyjście, ale też nie chciałem żeby się zabijali. Obie opcje
były po prostu niepotrzebne, chociaż podejrzewałem, że jak będą chcieli wyjść
to siłą rzeczy się narażą na pewne niebezpieczeństwa. Z myśli wyrwało mnie
szturchnięcie. Carmen trzymała w dłoniach kartkę, którą mi podała:
- Hej Olivier…
Chciałam cię przeprosić za moją reakcję. Jestem wrażliwą osobą i po prostu
pokazałeś mi coś, co dla mnie wydawało się straszne. Wiem, że to część tego,
kim jesteś, dlatego nie chcę, żebyś patrzył na mnie jak na wroga, przez moją
reakcję. Przyzwyczaję się do tego i zaakceptuję to kim jesteś, jeżeli tylko
dasz mi jeszcze jedną szansę. Agatha Liddell – podniosłem wzrok i
spojrzałem na zakłopotaną Twórczynię Zabawek, która ukryła twarz w dłoniach ze
wstydu. Dlaczego nagle wszyscy byli tacy mili. Nie potrzebowałem ich, a oni nie
rozumieli do końca tego, kim byłem. Ludzie byli jednak przydatni. Kręcąc się z
nimi byłem bezpieczniejszy niż poruszając się samotnie. Obdarowałem Agathę
szerokim uśmiechem, który jeszcze parę dni temu byłby szczery, choć teraz był
wymuszony. Zmieniałem się i miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważy. To, czym
pracowałem było wystarczającym czynnikiem, dla którego ludzie mnie mogli nie
lubić. Tolerowali mnie jednak, a to było minimum, którego potrzebowałem do
szczęścia. Wiele mogłoby się zmienić jakbym nie był dla nich, choć trochę
uprzejmy. Byłem artystą, ale musiałem nakładać maskę, niczym aktor. Cecily też
ją nosiła, może niektórzy tego nie widzieli, ale dla mnie to było oczywiste.
Po zjedzeniu grupa zebrała się i
ruszyła w stronę czytelni. Czułem się zaciekawiony, bo nie wiedziałem, co
zostanie ogłoszone. Nic większego się nie szykowało, więc to musiał być kolejny
motyw. Duchy bardzo chciały żebyśmy działali na podwyższonym poziomie
adrenaliny i cały czas mieli uczucie, że coś się dzieje. To było dla nich
ważne, wręcz kluczowe i zrozumiałem to już od samego początku, kiedy tylko
opowiadali o wirusie w czytelni. Rozumiałem tą grę i wcale nie chciałem jej
wygrać. Nie musiałem. Ethan, który szedł na przedzie, otworzył drzwi i wpuścił
nas do środka. Dalej wyglądał na nieco przygaszonego. Nie miałem jednak zamiaru
z nim gadać, miał od tego innych, bardziej zainteresowanych i zmartwionych. Po
prostu było mi go trochę szkoda.
Czytelnia była spowita w
klimatycznym półmroku. Gdy weszliśmy Lokaj już czekał na nas tam gdzie zawsze.
Podeszliśmy do niego i stanęliśmy, czekając niecierpliwie na to aż przemówi.
Zawsze przed ogłoszeniami wydawał się zacinać, czekając aż nastanie cisza. U mnie zawsze jest cicho, pomyślałem.
Podczas przedłużającego się oczekiwania Agatha przykucnęła przy jednym ze
stołów i zaczęła wiązać buta. Mycroft i Aaron rzucali sobie spojrzenia. Sandra
w zniecierpliwieniu przygryzała dolną wargę. Czuć było ciężar atmosfery. W
końcu zawibrowała moja bransoletka. Za każdym razem, kiedy Lokaj ogłaszał coś
nowego to dostawałem transkrypcję, która umożliwiała mi zareagowania od razu,
zanim ktokolwiek mi napiszę łaskawie, co się dzieje. Ułatwiało to dostawanie
informacji, bo mogłem być pewien, że zobaczę wiadomość w niezmienionej treści i
formacie. Zawsze istniała szansa, że Duchy nagle ogłoszą, że osoba, która nie
zaklaska lub nie zrobi czegoś opisanego w ogłoszeniu to zginie. Jak mogłem się
o tym dowiedzieć, jeżeli pozostali by mi celowo skłamali, żeby wygrać w ten
sposób grę? Może i byłem przewrażliwiony, ale wiedziałem, żeby nie ufać nikomu.
Lokaj rozejrzał się po nas,
jakby chciał coś dojrzeć w naszych oczach. Jego usta się poruszyły, a tekst
powoli, słowo po słowie pokazywał mi się na wyświetlaczu. Gdy go zobaczyłem
zacisnąłem odruchowo pięści. Wszyscy wyglądali na zszokowanych, chociaż
zastygli w tych pozycjach, w których oczekiwali na wiadomość:
- Drodzy państwo… widzę
wśród was zdrajcę, który pomaga moim Pracodawcom w spełnieniu ich celu.
--------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
- Pozostali Patroni z niższych progów
Skoro to rozdział Oliviera to oczywistym jest mój komentarz ^^ Na początku jedyny minus na który chciałbym zwrócić uwagę to duża ilość błędów w stosunku do innych rozdziałów. Wydaje mi się, że tylko na początku jednak, więc nie im dalej tym było lepiej. Odnośnie samych myśli i podejścia do całej gry, to było bardzo dobrze i prawie całkiem pokrywało się z moją wizją! Jedyne co mi osobiście nie podeszło to myśl, iż nie chce opuszczać hotelu. Patrząc na jego samoocenę i podejście do sztuki tworzonej przez innych myślę, że chciałbym się z niego wydostać aby jak najszybciej tylko zostać przez kogoś zrozumianym. Oczywiście może zacząć tak myśleć kiedy ci goście którzy go rozumieli zaczną znikać i zostanie sam w swoim karmazynowym świecie. Tak myślałem, że Olivier prędzej czy później będzie miał do czynienia z Jacobem. Myślałem, że w trochę bardziej przyjacielskich stosunkach, bo jednak oboje mają dosyć specyficzne podejście do zaistniałej sytuacji, ale może z czasem Naess będzie jedną z tych ,,perełek'' Detektywa ;) I motyw z tym, że jest zdenerwowany i smutny z tego powodu że każdy o nim zapomina to zdecydowanie najbardziej accurate rzecz odnośnie jego relacji z kimkolwiek. To jak Audrey pogłaskała go po głowie było aż za słodkie <3 Mam nadzieję, że motyw z zakładaniem maski tak jak Cecily będzie w jakiś sposób wyjaśniony, a te dwie postacie będą miały więcej wspólnych, ciekawych interakcji. To samo z Julią, razem mogliby być ciekawym duo, zwłaszcza że sam Olivier zauważył że są mocno podobni. Nie spodziewałem się kompletnie tego, że teraz Maks będzie mu pisać informację, ale to nawet lepiej, bo też mogą mieć specyficzną relację na podstawie rozumienia się i pomaganie sobie w samotności. Cała reakcja Agathy na przybory Naessa jak najbardziej zrozumiała i wiedziałem, że stanie się to prędzej czy później, ale to że go potem przeprosiła było całkiem słodkie i zaskakujące, przynajmniej dla mnie. Cały motyw ze zdrajcą mam nadzieję, że będzie bardziej skomplikowany niż to, że Olivier dogaduje się dobrze z Neri i ona daje mu materiały i ogółem pomaga, bo sam nie nazwałbym tego ,,zdradzeniem''. Tak czy siak, rozdział mega mi się podobał i zdecydowanie pokrywał się z moja wizją postaci, a to najważniejsze! Mimo, że liczyłem bardziej na to, że Artysta dostanie jakieś śledztwo czy proces, to taki typ rozdziału zdecydowanie mnie nie zawiódł i niecierpliwie czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńRozumiem, że chodzi o błędy w pisaniu? Jak mówiłem ostatnio, nie mieliśmy za bardzo czasu na korektę przez wyjazd, ale na pewno przejrzymy rozdział jak wrócimy do domku. Ciesze się bardzo, że wizja Oliviera się podoba, trochę ciężko się go pisało, trzeba bardzo było uważać, żeby czegoś przez przypadek nie "usłyszał", a dodatkowo starałem się pisać chaotycznie żeby pokazać jego niestabilność i delikatność. W sumie ta wizja zostania w hotelu to trochę taki syndrom Sztokholmski - gdzie oprawcą nie są Porywacze, a sam hotel. Zresztą w przypadku Oliviera mamy sytuacje, gdzie przeskakuje podczas jednego rozdziału z "nienawidzę ich wszystkich", poprzez "ograniczam kontakty, ale ich szanuję", aż po "ludzie są potrzebni i muszę się ich trzymać". No i jest moment tajemniczego jedzenia, które dawały mu Duchy. Jeszcze nie wiecie co to jest i jaką rolę odegra w całości. Motyw maski Cecily na pewno jeszcze będzie wyjaśniony, co do Oliviera to póki co nic nie mówię. Nawet nie będę już mówił o zaufaniu, myślę, że pokazałem parokrotnie jak z "nudnych i nieciekawych" robiłem przynajmniej interesujące, więc liczę, że po prostu poczekacie na rozwój wydarzeń, a w przypadku Oliviera ta wiara będzie bardzo potrzebna, co zrozumiecie pewnie za jakiś czas, bliżej końca powieści. Agatha czasami ma swoje odpały, ale jest bardzo delikatna i mimo "dziwactwa" polubiła Artystę.
UsuńMotyw ze zdrajcą to (jak też pisałem wcześniej pod którymś rozdziałem) coś bardzo oczywistego i bardzo zaskakującego zarazem.
Dzięki za komentarz!
Ohoho, boi. Ten rozdział był naprawdę niezły. Nie spodziewałem się tego obrotu spraw, tak szczerze. I wreszcie pojawił się Olivier - a co najlepsze, w bardzo ważnej roli. Bardzo podoba mi się to, że wizja Artysty jest naprawdę krwawa i dość szalona, to naprawdę spory plus. Jedyne, co mi nie pasowało to kolokwializmy (jeżeli są używane w dialogach to są jak najbardziej pasujące), które czasami się pojawiają w rozdziałach, takie typu: "podbija" i "ogarnia". Jak na mój gust to trochę wybijają czytelnika z czytania, gdyż po prostu tu nie pasują.
OdpowiedzUsuńOlivier - Mimo tego, że nie darzę sympatii jego charakteru jako takiego, to bardzo lubię tę postać wraz z jej szalonym spojrzeniem na świat jako całość. Naprawdę ciekawi mnie to jak się ten chłopak rozwinie. Moment, gdy Audrey go pogłaskała po głowie był całkiem cute. Yyy, czyli pewne w 100% jest to, że Olivier czasami nie jest sobą - nie jestem pewien czy to jakaś magiczna druga osobowość Artysty czy to po prostu wpływ porywaczy (w końcu dawali mu jakieś prochy), aczkolwiek bardzo interesuje mnie ten motyw. W sumie trochę szkoda, że został tak potraktowany przez Agathę, ale jej reakcja była raczej oczywista. Sam zdziwiłem się, że Maks nie był zbytnio negatywnie nastawiony, co do Artysty. Czekam na więcej Oliviera <3
Odnośnie jeszcze relacji AgathaxOlivier (nie traktuję tego jako ship, żeby nie było XD) to nie jestem do końca pewny czy aby Jacob nie przekonał Twórczyni Zabawek do ponownego spedzania czasu z białowłosym. Czemu tak myślę? Bo wtedy byłaby spora szansa wyrwania trochę informacji od Oliviera, nie tylko zwyczajnym handlem "krew za informację". Hmm, w ogóle to tych wątków pojawiło się w tym rozdziale tyle, że trudno mi to wszystko przełknąć tak na raz XD.
Ah, i milutko, że Alan wciąż jest z nami, wśród żywych <3.
Dziękuję za rozdział i powodzenia w pisaniu następnych~.
Olivier jeszcze swoje pokaże :D Nad kolokwializmami jeszcze sobie popracuje, bo czasami mi brakuje słowa, może nawet w tym rozdziale jeszcze te poprawię. Artystę (po opisie z KP Fenna) widziałem jako mocno niestabilną oraz delikatną, a także na swój sposób szaloną i właśnie w taki obraz uderzałem. Porywacze na sto procent mieli pewien wpływ na niego. Maks ogólnie jest bardzo otwarty na ludzi. Najbardziej "znienawidzonym" człowiekiem przez Maksa jest sam Maks.
UsuńAgatha wróciła do Oliviera trochę z dobroci serca, ale nie tylko. Wątków jest dużo, ale myślę, że ich rozbicie będzie w miarę klarowne i składne. A Alan jeszcze się trzyma, więc jest nieźle. W końcu jego pech się odzywać musi, co jakiś czas.
Dzięki za komentarz!
Omg, Olivier D: Jak pisałam, spodziewałam się Samfu, ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona ♥
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, podziwiam za napisanie rozdziału z perspektywy głuchej postaci. Cecha Oliviera na pewno ogranicza, ale bardzo podobają mi się rozwiązania, które zastosowaliście c:
Rozdział był bardzo ciekawy i w końcu pokazał, jaki jest Artysta i jak wygląda jego świat. Staram się zrozumieć jego charakter, chociaż nie do końca mi odpowiada, ale mimo to bardzo lubię go jako postać. Wierzę, że pokaże jeszcze bardzo dużo, dlatego cierpliwie czekam na jego rozwój ♥
Spodobała mi się szczególnie scena z Jacobem w pokoju Oliviera. Na początku średnio lubiłam Detektywa, ale od procesu skoczył bardzo wysoko w moim rankingu i coraz bardziej się do niego przekonuję c:
Audrey też zaczynam lubić. Pogłaskanie Oliviera było bardzo kochane ♥
Rozdział trochę mnie zainspirował i jeśli tylko znajdę odpowiednio dużo motywacji, biorę się za fanarty ♥
Jejku chyba z 10 razy sprawdzałem czy przypadkiem się nie pomyliłem i czy nie dałem gdzieś przez przypadek "usłyszał". To jedna z bardziej nietypowych postaci jeżeli chodzi o charakter, więc wręcz się cieszę, że ciężko się z nim utożsamiać ^^ Audrey to kochana kobieta, a Jacob to ktoś, na kogo nie miałem początkowo pomysłu, ale im dalej tym lepiej mi się go pisze. Oliviera w sumie nigdzie nie ma w rozdziałach, a najwięcej fanartów z nim jest :D
UsuńDzięki za komentarz!
O jezzz ten rozdział był naprawdę zadziwiająco ciekawy. Czy polubiłem choć trochę Oliviera po jego rozdziale, no nie za szczególnie. Postawa którą przejawia, do wielu osób które próbują mu pomóc mnie z deczka denerwuje, co nie oznacza że się z nim w wielu opiniach nie zgadzam. Co do przedstawionego podobieństwa Julii i Oliviera w sumie trudno się nie zgodzić choć zdecydowanie wolę postać Julii jak i rozdział z jej perspektywy. Ješli chodzi o relacje Oliviera z postaciami:
OdpowiedzUsuńJacob - sądzę że nie będzie zbyt dużo wątków między tymi postaciami, co nie oznacza że Jacob jeszcze czegoś nie wymyśli by dowiedzieć się czegoś od Artysty. Swoją drogą ta scena z Jacobs tnącym sobie dłoń była super, chyba moja ulubiona w tym rozdziale.
Agatha - W sumie totalnie nie dziwię się jej i jej reakcji, sam jakbym się dowiedział że mój ziomek maluje ludzką krwią, też musiał bym to przetrawić. Niemniej jednak liczę troszkę pocichu na ich Ship tak jak Ship CarmenxAaron.
Maks - Coraz bardziej Pisarz szczytuje w rankingu, uwielbiam to jego zaangażowanie i to że bez żadnego wachania przyjął do wiedomości, że nie dość że dostaje jeszcze więcej pracy bo spisywanie dla Oliviera to jeszcze na luzie przyjął że maluje ludzką krwią <3.
Chyba najważniejsze postacie tego rozdziału skwitowane. Jeśli chodzi o tą grupkę osób które były z Jacobem czy mógłbyś mnie z błędu wyprowadzić jeśli to nie spoiler kto dokładnie w niej był. Na discordzie doszliśmy do tego że napewno byli tam:
Agatha, Jacob, Samfu, Elizka❤️, Maks. Czy była tam jeszcze jakaś osoba dla lepszego rozejrzenia się w sprawę? Takie przynajmniej mamy domysły ja sądzę że mogła tam być też Cecily ale wolałbym gdybyś mnie z błędu wyprowadził.
A i jakbym mógł nie wspomnieć o super kjut scenie z Mommy Audrey i klepaniem po główce Artysty. Chyba naradzie tyle co mogę powiedzieć a i pytanie czy już zbliża się czas na typowanie ofiar? Niby już wytypowałem ale raczej coś w stylu na ile bliżej niż dalej do dedka.
Z góry dzięki za odpowiedzi i powodzenia w pisaniu dalszej części historii. A tak w ogóle to zauważyłem kilka drobnych błędów w tekście co trochę zatrzymuje płynność czytania(przynajmniej mi).
Też z tej dwójki na ten moment wolę Julię. Wiem, że to mało skromne, ale też mi się zajebiście podobała scena z cięciem ręki. Zapłata w stylu Jacoba. Agatha rzeczywiście zareagowała po ludzku, a co do Maksa to chciałem z niego zrobić otwartego człowieka. Chociaż ma Polskie nazwisko to wędruje po świecie, mieszkał w Japonii i po prostu nie jest ograniczony, poza tym kolejne relacje to dla niego nowe informacje i szanse, a jest bardzo pracowity. Co do zgrupowania to nie jest to jakaś przełomowa informacja, ale rzeczywiście w tej grupie była jeszcze Cecily oraz Yama. Generalnie zarówno Pokerzysta jak i Aktorka mają coś do powiedzenia przez wkład w śledztwa. Yama w sumie jest bardziej w temacie przez to, że trzyma się trochę z Cecily niż z własnej woli.
UsuńWarto typować ofiary i morderców. Na pewno już bliżej niż dalej.
Dzięki za komentarz, a korektę zrobimy z Neri w weekend jak już będziemy w domku, bo ten i poprzedni rozdział niestety weszły na surowo
Nie marnując czasu na jakieś wstępy, przejdę od razu do sedna. To, że Oliver maluje krwią było oczywiste i muszę wręcz powiedzieć, niestety zbyt oczywiste, jeśli otrzymaliśmy już wszystko na ten temat i nawet pędzle tego nie nadrobią. :( Możliwe, że narobiłem sobie za dużych nadziei w związku z tą postacią, ale pozostaje nadal wątek tych ‘przekąsek’ i jeśli dobrze to zrozumiałem, chodzenia przez sen. Pierwsze z nich spodziewam się, że będą jakąś formą uzależnienia, możliwe także związanego z ludzkim ciałem. Jedzenie ludzkich serc byłoby jak dla mnie trochę przesadzone, ale poniekąd miałoby sens przy krwi używanej do malowania xD. Natomiast dwójka może być bardziej skomplikowana. Kto wie, możliwe jest on w jakiś sposób kontrolowany/opętywany? Pozostaje jedynie poczekać na rozwój wydarzeń… ;)
OdpowiedzUsuńOprócz tego, nie wydaje mi się, żebym miał coś więcej do dodania. Ewentualnie mogę skomentować informację o zdrajcy. Nie sądziłem, że pojawi się tak szybko i prędzej obstawiałem epizod 3 lub 4. Chociaż, kto powiedział, że to musi wyjść w tym epizodzie? :D Tożsamość zdrajcy równie dobrze może wyjść nawet pod koniec procesu i nie mieć nic wspólnego z zabójstwem/-ami, bo mój instynkt zaczyna podpowiadać mi, że zapowiadany dobry proces w tym epizodzie będzie związany z więcej niż jednym trupem i może nawet też większą niż 1 liczbą morderców. ;) Wracając do głównego tematu, z perspektywy grupy, lub raczej Detektywa, podejrzanym będzie na pewno Olivier, ale mało to jest prawdopodobne, że to prawda. Z kolei, nasz niewygadany koleżka artysta zwrócił uwagę na Cecily. Uważałem to za prawdopodobne na początku, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości… No chyba, że zabójstwo z tego epizodu będzie związane z próbą ukrycia prawdy, którą nieświadomie poznał Olivier :P
Tyle na dziś ode mnie. Jeśli dobrze pamiętam, dzisiaj (31.12) będzie jeszcze rozdział, ale raczej zostawię go sobie na jutro. Skoro jestem już na bieżąco, mogę sobie na to pozwolić :D Więc zwyczajowo czekam aż krew się znowu poleje ;)
Spokojnie, motyw przekąsek jak i lunatykowania będzie miał ręce i nogi i będzie dosyć fajnie przedstawiony :) Co do zdrajcy... Jak mawiałem wiele razy - będzie to wielkie rozczarowanie, które z czasem przerodzi się w pozytywne zaskoczenie. Tak, żeby nie zdradzić za dużo. Krew już się zbiera, a rozlew jest nieunikniony, ale owszem rozdział siedemnasty pojawi się jeszcze dzisiaj ^^
UsuńDzięki za komentarz!