Epizod I - Rozdział 11: Długi sen (Raphael De Caumont)
Rozdział 11: Długi sen
(Raphael De Caumont)
Kochani, witamy Was w jedenastym rozdziale Peccatorum, który kończy oficjalnie I Epizod tej powieści. Oznacza to przerwę, która potrwa dwanaście dni - kolejny rozdział pojawi się dopiero 11.12 i rozpocznie II Epizod. To czas dla was żeby zebrać myśli, nadrobić ewentualne fragmenty, które chcieliście nadrobić wcześniej. Zostawiamy Wam rozdział z perspektywy mordercy, w którym znajdziecie retrospekcję samego morderstwa oraz krótką rozmowę po procesie i egzekucję! Zapraszam do lektury oraz dyskusji w komentarzach i na Discordzie!
-------------------------------------------------------------
Byłem zmęczony. Potwornie zmęczony. Od kiedy dwa
dni temu pojawiły się zakazy, to czułem się jak śmieć. Chociaż zawsze byłem
człowiekiem zajętym, z niezwykle napiętym grafikiem, to miałem mimo wszystko
ten czas żeby się porządnie wyspać. Tutaj mi tego brakowało. Bransoletka
pozwalała mi na trzy godziny snu dziennie, co było skrajnie różną ilością od tego,
do czego byłem przyzwyczajony. Miałem potwornego pecha. Dodatkowo musiałem
przeprać swój strój, który ze zmęczenia poplamiłem podczas dzisiejszego obiadu.
Paskudna plama malowała się na przedniej części koszuli, co doprowadzało mnie
do szału. Starałem się jednak nie denerwować. Nie mogłem dać się ponieść, bo
mogłem narobić sobie wrogów, a jednak bardzo chciałem stąd uciec.
Winda dowiozła mnie na piętro z
pralnią. Było już po północy i chociaż miałem czekać z praniem do rana, to nie
dawało mi to spokoju na tyle, że zebrałem się i postanowiłem mieć to już z
głowy. To nie było tak, że marnowałem cenne godziny snu, w końcu musiałem
położyć się o czwartej, żeby wstać na siódmą. Na samą myśl robiłem się czerwony
ze złości. Wysiadłem, a drzwi się za mną zamknęły. Na klatce schodowej
panowała, grobowa wręcz, cisza. Podobało mi się to. Przypominało trochę
wieczory spędzone na lodowisku w domu, kiedy nie jeździłem z trenerami, tylko
sam. Chociaż wieczne treningi bywały wykańczające i raczej odrzucały niż zachęcały,
to musiałem przyznać, że jazda figurowa była moją pasją. Uwielbiałem to robić,
a pokaz, który dałem grupce na tutejszym lodowisku dał mi sporo motywacji do
przetrwania. Planowałem powtórzyć to niedługo.
Przeszedłem przez blaszane drzwi
i znalazłem się w długim korytarzu prowadzącym do pralni. W oczy rzuciła mi się
postać siedząca mniej więcej w połowie długości. Nie musiałem długo się
przyglądać - to był Dismas. Wczorajszego wieczoru Alice urządziła nieduży
bankiet, na który mnie nawet zapraszała, ale postanowiłem nie skorzystać z
zaproszenia, bo nie miałem siły do zmęczenia dodawać alkoholu. Siedzący pod
ściana, ledwo kontaktujący z rzeczywistością mężczyzna zdecydowanie z tym
przesadził. Podszedłem nieco bliżej, tak, że znajdowałem się dwa kroki od niego.
Spojrzałem na niego z politowaniem. Był tak pijany, że miał problem ze
skupieniem wzroku na mnie.
- Dismas, co ty
tutaj robisz? - zapytałem kucając obok, ale zarazem uważając żeby ubrania do prania
nie dotknęły ziemi. Bandyta zabulgotał coś, po czym wysapał:
- Nieee thwójj
intheres.
- Kto cię tak
urządził? –
- Al… Alice – wydukał.
- Pomóc ci?
Zaprowadzić cię do pokoju? - zrobiło mi się go realnie szkoda. Skoro i tak
miałem zrobić pranie, to mogłem nawet ubrudzić drugi strój. Z zasady gardziłem
takimi osobami, ale Dismas wydawał się być przydatnym sojusznikiem i z
pewnością zostawienie go tutaj nie przybliżało mnie do opuszczenia tego
miejsca. Alice nieźle go załatwiła.
- Daj mi
spok-spookój - przeciągnął ostatni wyraz. Zauważyłem, że tuż przy jego ręce stała
butelka z alkoholem, jeszcze nie napoczętym, a po prawej coś błyszczącego i
długiego. Nożyce. O nie, pomyślałem.
Zostawianie takiego narzędzia przy kimś tak wstawionym nie mogło skończyć się
dobrze.
- Wstawaj cholero -
powiedziałem
ciągnąc go za rękaw i ukradkiem zabierając do ręki, w której miałem ubrania,
nożyczki.
- Odpierhhdol się -
powiedział.
- Jestem zmęczony i
naprawdę nie chcę żeby coś ci się stało. Chcesz zginąć? - zapytałem.
- W dupie to mam
thyyy jebany szaboludzie - zabełkotał.
- Ostatnia szansa.
- Nie mham już
niczhego do sthacenia. To, co się dla mnie liczhyło już dawhnoo... dawhnoo nie
żyje - widziałem w
jego oczach smutek, ale ja byłem już poważnie zdenerwowany.
- Przeklęty idioto
- syknąłem - Sam się prosisz o nieszczęście.
- Spierdalaj.
Wstałem i zagotowało się we
mnie. Nie mogłem uwierzyć jak ktoś może być tak bezczelny. Spojrzałem na
śmierdzącego i ledwo kontaktującego mężczyznę. Był zwykłym pasożytem. Kipiąc ze
złości wstałem i ruszyłem do pralni, zostawiając go za sobą. Nie mogłem
uwierzyć jak niesprawiedliwe było to, że on mógł zaraz odpłynąć w pijackim
amoku, a ja musiałem męczyć się, coś bardziej wyczerpany przez nieludzki zakaz,
który otrzymałem. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl. Przez moment z nią
walczyłem, ale w końcu wpuściłem ją dalej. Rozejrzałem się po korytarzu,
chociaż wiedziałem, że o tej porze poza mną i nim, nikogo tutaj nie znajdę.
Postanowiłem działać szybko. Wpadłem do pralni i wrzuciłem pranie do swojego
kosza. Tobą zajmę się później, pomyślałem.
Zostawiłem jednak nożyczki, które zabrałem Dismasowi. Mogły mi się przydać. W
głowie szybko ułożyłem plan. Dismas był pijany, ale mimo to mógł być groźny,
więc chciałem go czymś ogłuszyć, a potem załatwić. Tylko czym? Rozejrzałem się
i w oczy rzuciło mi się żelazko. Wydawało się być zbyt oczywiste, musiałem użyć
czegoś, co nie rzuca się aż tak w oczy.
Pobiegłem do suszarni, prosto do
schowka. Rozejrzałem się po półkach i w oczy wpadła mi suszarka. Idealna, pomyślałem. Ale nie do
uduszenia. Nagle w głowie pojawił mi się genialny w swojej prostocie plan. Jak dowiedzą się o tym, że śmieć nie żyje,
będą chcieli znaleźć narzędzie zbrodni. Użyje trzech różnych kabli, uśmiechnąłem
się pod nosem. Ręce mi drżały, a myśli szalały, ale to się działo. Robiłem to.
Emocje mnie rozrywały od środka. To było lepsze niż wybielacz czy kawa. To
naprawdę pobudzało. Myśli były przerażające, ale dlaczego miałem nie skorzystać
z okazji? Była północ. Do rana nikt tutaj nie przyjdzie. Miałem masę czasu żeby
przygotować miejsce zbrodni i oszukać ich wszystkich. Uspokajałem się
wewnętrznie, starając zachować ostrość umysłu. Nie było to jednak takie proste,
wciąż czułem zmęczenie.
Trzymając się planu podbiegłem
do jednego z narożników pralni i wychyliłem się za pralki. Blisko krawędzi
zauważyłem gniazdko z czterema wtyczkami. Nie czekając wyciągnąłem jedną z
nich, połączoną z najbliższym urządzeniem i po chwili pewnym ruchem wyciąłem
spory kawałek, mający trochę ponad metr. Owinąłem go wokół nadgarstka niczym
stracharz i obwieszony ruszyłem na korytarz. Otworzyłem powoli drzwi. Przez
krótki moment liczyłem, że Dismasa już tam nie będzie, a ja jednak się ogarnę,
ale zobaczyłem go. Prawie w tym samym miejscu. W międzyczasie najwyraźniej
próbował wstać, bo sterczał teraz na czworaka, kawałek od ściany i próbował się
podnieść. Butelka z alkoholem leżała obok, wciąż zamknięta. Usłyszał, że
wyszedłem, bo bardzo powoli spojrzał w moją stronę.
- Gdzhiee moje noż…
nożyck… nożyce?! – wybulgotał.
Nie odzywałem się. Postanowiłem
pójść na całość. Podszedłem tak, blisko, że mógł bez problemu sięgnąć mnie
ręką. Oczywiście tego nie zrobił. Nim podniósł na dobre głowę zamachnąłem się i
uderzyłem go z dużą siłą suszarką w głowę. Trzasnęło. Wydawało mi się, że
suszarka cała pękła, ale na pierwszy rzut oka była cała. Dismas upadł na
ziemię. Nie ruszał się. Przez moment myślałem, że go tym zabiłem, ale zdałem
sobie sprawę, że to średnio możliwe. Zamurowało mnie. Upuściłem suszarkę i
niezdarnie zacząłem odkręcać kabel, który zawinąłem wokół nadgarstka. Ręce mi
drżały tak mocno, że siłowałem się z nim dobrą chwilę, ale w końcu udało mi się
go odwiązać. Ukucnąłem, wstałem, po czym znowu ukucnąłem. Wydawało mi się, że
nie wiem, co robić, ale prowadził mnie też jakiś wewnętrzny instynkt.
Z trudem podniosłem Dismasa i
oparłem go o siebie. Zaparłem się nogami i obwiązałem kabel o dłonie tak żeby
stworzyć pomiędzy nimi linę. Na początku delikatnie dotknąłem szyi Bandyty,
bojąc się nacisnąć mocniej. Słyszałem jak oddychał. Zaraz miałem to zmienić. Zamknąłem
oczy i pociągnąłem. Poczułem jak kabel spotyka przełyk i zaciska się. Nagle
poczułem ruch. Dismas się ruszył. Zaskoczony chwyciłem jeszcze mocniej, ale
moja ofiara się zaczęła wierzgać. Nie sprawiał mi tym zbyt wielkich problemów,
bo jednak był pijany i nie mógł walczyć ze zbyt wielką siłą. Byłem tak
spanikowany, że zacisnąłem pętle jeszcze bardziej. Wydawało mi się, że im
mocniej duszę tym mocniej on się ruszał. W pewnym momencie tak wierzgnął nogą,
że wyłamał lampkę będącą w kontakcie.
Walczyłem z nim. Słyszałem jak
charczy i się krztusi. Wręcz czułem jak łapie kolejny oddech, zbliżając się do
tego ostatniego. Zacisnąłem kabel tak mocno, że zdarł mi skórę na dłoniach.
Opór ustawał aż w końcu Bandyta zakończył swoją walkę. Ciało przesunęło się,
ale ja dalej dusiłem. Bałem się, że to nie wystarczy, nie wiedziałem, kiedy
przerwać. Miałem wrażenie, że odrąbię mu głowę. W końcu puściłem. Oddychałem
ciężko, odskoczyłem kawałek do tyłu, zostawiając ciało na dywanie. Zrobiło mi
się ciemno przed oczami. Serce biło tak szybko, że prawie wyskoczyło z klatki
piersiowej. Morderstwo było jednak dopiero początkiem. Szczególnie ledwo
kontaktującego ze światem Dismasa. Spojrzałem na ciało i krzyknąłem. Zacząłem
żałować i panikować, ale wiedziałem, że nie ma już odwrotu.
- Weź się w garść
człowieku – powiedziałem
do siebie na głos. Przypomniałem sobie sytuację sprzed lat. Byłem młodym
chłopcem, kiedy zobaczyłem swojego ojca z świecznikiem nad ciałem swojego
wspólnika. Powiedział mi wtedy jedną rzecz, która odbijała się echem po mojej
głowie do dziś:
- Liczy się cel, a
nie droga do niego – powiedział ojciec wycierając dłoń o szmatkę.
- Liczy się cel, a
nie droga do niego – powtórzyłem niczym mantrę.
Wstałem i odetchnąłem. Wciąż
drżałem niczym osika. Podszedłem do ciała. Starałem się nie patrzeć, ale oczy
Dismasa, w połowie otwarte w przedśmiertnym szoku, zdawały się świdrować przez
moją duszę. Zamknąłem je jednym ruchem i złapałem go za ramiona. Zacząłem
ciągnąć ofiarę po ziemi, ale szło mi to z trudem. Musiałem jednak schować
gdzieś ciało, a moim planem było przygotowanie fałszywego miejsca zbrodni.
Narożnik pralni był idealny. Zaciągnąłem tam Dismasa i oparłem o ścianę. Ułożyłem
go tak, jakby po prostu siedział. Rozejrzałem się i sięgnąłem po żelazko, które
rzuciło mi się w oczy wcześniej. Podniosłem je i ukucnąłem przy ciele żeby
okręcić je wokół szyi. Zacisnąłem je ciasno. Dopiero w świetle pralni
zauważyłem jak strasznie wyglądała twarz trupa. Była cała sina, a szyja
wyglądała jakby rzeczywiście ktoś próbował ją przeciąć. Przełknąłem ślinkę.
Żelazko postawiłem obok patrząc
na swoje dzieło. Tutaj już nic nie trzeba było zmieniać. Było idealnie.
Nożyczki odłożyłem na bok, chcąc później znaleźć dla nich miejsce. Teraz
musiałem zająć się korytarzem. Wróciłem tam i podszedłem do miejsca, w którym zabiłem.
Informacja ewidentnie jeszcze do mnie nie dotarła, ale nie chciałem się na tym
skupiać, bo mogła mnie czekać kolejna fala paraliżu. Podniosłem suszarkę. Po
chwili do kolekcji dołączyła butelka Dismasa oraz lampka. Przy samym kontakcie
nie zostały żadne odłamki, co ułatwiło mi robotę. Gdy przyjrzałem się miejscu
zbrodni zauważyłem, że na dywanie, chociaż jego kolor trochę to maskował, była
plama krwi. To nie była dobra informacja. Całe szczęście było tutaj dużo
detergentów, co dawało mi nadzieję na uporanie się z tym problemem. Ponownie
skierowałem się w stronę schowka, gdzie były butelki z wybielaczem. Używałem
ich już parokrotnie, więc nie musiałem długo szukać. Zostały tylko trzy
butelki, a ja wziąłem dwie z nich. Dodatkowo zgarnąłem pierwszy lepszy płyn do
prania tkanin, żeby dywan wyglądał na nienaruszony. Plama musiała zostać
odpowiednio zasłonięta, mogła im pokazać zbyt wiele.
Zgarnąłem jedną ze szmat i
namoczyłem ją w zlewie. Na korytarzu ukucnąłem przy plamie krwi i zacząłem ją
trzeć. Tarłem jak szalony, dolewając, co jakiś czas kolejną porcję detergentu.
Musiało to trwać co najmniej pół godziny, ale czerwona plama zamieniła się w
wyblakłą biel. Biegałem do zlewu i wyciskałem szmatę. Moje ręce śmierdziały na
kilometr, ale liczyło się tylko to, że kolejny dowód zbrodni znikał z
powierzchni ziemi. Po wytarciu wybielaczem przyszła pora na płyn do tkanin.
Zużyłem prawie cała butelkę, wycierając jak szalony. Wyglądałem jak służący z
mojego domu, ale byłem z siebie zadowolony. Spojrzałem na zegarek. Trzecia nad
ranem. Miałem jeszcze godzinę do snu, ale nie czułem nawet zmęczenia. Moje
ciało pracowało teraz jak maszyna. Mózg operował na najwyższych obrotach.
Pozostała kwestia dowodów
zbrodni. Kabel i suszarkę schowałem do kieszeni, wolałem pozbyć się ich poza
pralnią. W końcu nikt nie zauważy braku jednej suszarki, a zostawienie
przedmiotu, którym udusiłem było zbyt dużą poszlaką. Wyłamaną lampkę planowałem
wyrzucić jeszcze gdzieś indziej, a butelkę wziąć do pokoju. Zasłużyłem na
drinka po tak ciężkiej robocie. Upewniłem się po raz ostatni, że to wszystko po
czym wyszedłem. W głowie miałem różne myśli, ale jedyna przeważała ponad resztę
– jak znajdą ciało i skończy się proces to będę mógł stąd w końcu wyjść.
Tydzień w tym miejscu to było za długo. Mogłem wrócić do rodzinnego domu i
opowiedzieć o tym, co się stało. Może
zgłoszę gdzieś, to co wiem o tej zarazie, pomyślałem. Słowa Lokaja nie
mogły być żartem. Po tym, co zrobiłem zacząłem wszystko brać na poważnie.
Wezwałem windę i zagłębiony w myślach wcisnąłem przycisk recepcji.
Wysiadłem i rozejrzałem się, ale
nikogo nie zauważyłem. Nie byłem specjalnie zaskoczony, ale i tak serce biło mi
szybciej na myśl, że kogoś zobaczę. Przy recepcji stał nieduży kosz. Podszedłem
i wrzuciłem do niego lampkę, wątpiłem żeby podczas dwugodzinnego śledztwa
ktokolwiek miał czas na jej szukanie. Teraz dopiero pomyślałem o tym, żeby
wrócić na korytarz i spróbować to wszystko jakoś skleić, ale przecież brakująca
lampka nie mogła ich nakierować na to, że coś się tam stało akurat tego
wieczoru. Suszarkę postanowiłem zabrać do swojego pokoju i przechować do jutra.
Mogłem ją komuś podrzucić, ale musiałem jeszcze przemyśleć, komu.
Nie czułem się źle z tym, co
zrobiłem. Najbardziej bawił mnie fakt, jak wielkie szczęście się do mnie uśmiechnęło.
Nagonka na czystość stroju, decyzja o przyjściu do pralni i Dismas, który spadł
w takim stanie niczym gwiazda z nieba. Wszystko układało się po mojej myśli.
Adrenalina powoli zaczęła schodzić i poczułem narastające zmęczenie. Otworzyłem
drzwi od pokoju i znalazłem się w eleganckim i minimalistycznym pomieszczeniu.
Odstawiłem butelkę i położyłem suszarkę na biurku. Powiesiłem marynarkę w
szafie i poszedłem umyć się do łazienki. Chociaż lałem wszystkie mydła i płyny,
jakie miałem zapach chloru wciąż był wyczuwalny. Moje ręce były czerwone i
delikatnie popękane. Miałem nadzieję, że to zniknie do rana. Miałem w razie,
czego rękawiczki, których mogłem użyć do zasłonięcia rąk. Spojrzałem w lustro i
pomimo zmęczenia widziałem twarz zwycięzcy. Twarz, którą znałem z lodowisk na
całym globie…
*
Chociaż wspomnienie było świeże,
to po chwili zdałem sobie sprawę, że proces dla mnie się już skończył. Głosy
były oddane, a wszyscy patrzyli na mnie jak na kogoś złego. Ja po prostu
chciałem wrócić do domu.
- Popełniacie błąd
– spróbowałem
raz jeszcze, mając nadzieję, że uda mi się ich przekonać, chociaż w głębi duszy
wiedziałem, że to koniec.
- Jak mogłeś go
zabić? Rozumiem, że był denerwujący i momentami sam się o to prosił… Ale był
bezbronnym człowiekiem – Alan zarzucił mnie swoimi morałami, które mało mnie interesowały.
Gdyby ludzie kierowali się moralnością to dawno by wyginęli.
- Czy to się dzieje
naprawdę? – Yama
panikował kręcąc się na swoim stanowisku.
- Mogę cię o coś
zapytać? – wystrzeliła
nagle dziewczyna w okularach. Chociaż nie interesowało mnie to, to nazywała się
Julia. Nie odpowiedziałem jej, a ona mimo wszystko zapytała. Bezczelna
dziewucha – To naprawdę był spontaniczny
pomysł, czy to wszystko to jeden, słaby plan?
- Nie ma sensu się
wypierać. Pracodawcy potwierdzili, że zabiłeś Dismasa – Aaron powiedział
spokojnym głosem. Był jednym z niewielu, którzy zachowali spokój. Większość
wyglądała, jakby mnie chciała rozszarpać żywcem. Czułem ścisk w gardle, ale nie
było sensu już się czarować. Równie dobrze, mogłem być po prostu sobą.
- To był
spontaniczny pomysł – mój głos był cichy, a każdą sylabę wymawiałem z dokładnością.
- Jesteś cholernym
bydlakiem i mam nadzieję, że dostaniesz karę – powiedziała Lily, a
jej głos był pełen czystej pogardy i nienawiści.
- Ale wygraliśmy to
oznacza, że my przeżyjemy? – dopytywał Ethan.
- Właściwie ciekawi
mnie, co planujecie – Detektyw skierował pytanie do siedzących na górze. Moi porywacze, a
także oprawcy, którzy zaraz mieli mnie zabić. Jak to zrobią? Czy to będzie
bolało, czy to raczej miała być bezbolesna śmierć.
Na podwyższeniu przez chwilę
było cicho, ale w końcu obie postacie wstały i ku zdziwieniu wszystkich
zleciały w dół, przenikając przez swoje miejsca i stając przy nas. W delikatnym
świetle widać było to wyraźnie – byli przezroczyści. Czy to były duchy? Lokaj
dołączył do całej grupy, a ja poczułem się niebezpiecznie. Naprawdę
niebezpiecznie.
- Teraz, po tym jak
Raphael jeszcze przez chwilę pożyje w złudnej nadziei i odpowie na pytania,
które was tak bardzo interesują, będziecie świadkami jego egzekucji. Zabijemy
go…– wytłumaczyła
kobieta, po czy zachichotała, a jej głos brzmiał jakby uciekła z instytutu dla
szalonych.
- Dlatego też
daliśmy zasadę nie pozwalającą na znaczne uszkodzenie ciała. Chcemy sami je
uszkodzić podczas egzekucji –powiedział mężczyzna.
- Pożegnajcie się z
kolegą – Neri oparła
się o podwyższenie, a Bobru stał obok niej. Ich słowa działały na mnie jak
rozgrzane pręty, rozrywające mnie od środka. Zaczynałem się bać. Spojrzałem w
stronę drzwi. Mogłem wciąż uciec, ale musiałem jeszcze chwilę poczekać. Grupa
wyglądała na nieco wstrząśniętą, ale emocją, która najbardziej czułem była
nienawiść. Patrzyli na mnie jak na zwierzę. Czułem ich pogardę i ich chłód. Nie
było to przyjemne.
- Czy wy jesteście
duchami? – zapytała
Agatha.
- Nie, nie,
mieliście zadawać pytania jemu. My jeszcze pożyjemy, bo tak, jesteśmy duchami,
o ile można to tak nazwać i nigdzie się nam nie śpieszy – odpowiedział Bobru.
- Życie nie
przestaje mnie rozpieszczać – westchnął Pechowiec.
- Możecie przestać
robić z tego smutnego i dołującego wydarzenia jakiegoś chorego teatrzyku? – oburzyła się Wendy.
- Czujemy ulgę, bo
będziemy żyć – wyjaśniła jej Sandra – Pilnuj
swojego nosa.
- Czy wy musicie
cały czas się kłócić? – zapytał ze złością Mycroft.
- Raphael czemu to
zrobiłeś? – Elizabeth
włączyła się do rozmowy dosyć nagle. Czułem jednak, że jej mogę coś
wytłumaczyć.
- Byłem zmęczony.
Zakaz mnie wykańczał, a nie wierzyłem, że uda nam się bez tego uciec. Teraz już
to wiem i nie żałuje, że spróbowałem. Ludzie muszą w końcu zrozumieć, że najlepsze,
co można zrobić, to zrobienie czegoś dla siebie.
- Ty samolubny
dupku! – wrzasnął
Samfu i poleciał w moją stronę, ale został zatrzymany przez Rewolwerowa i
Aarona – Zabiłeś człowieka!
- I zrobi to
jeszcze niejedno z was. Znajdziecie się w tym momencie, kiedy będziecie
wiedzieli, że musicie spróbować i zabijecie… - powiedziałem, co
myślałem – Spójrzcie jak podczas procesu
rzucaliście sobie kłody pod nogi. Mało brakowało, a stałbym zwycięski, a wy
zabilibyście Alice i siebie samych. Jesteście bandą hipokrytów, która nie chce
przyznać, że w tej sytuacji zabiłaby Dismasa tak samo jak zrobiłem to ja! – czułem
jak buzuje we mnie energia. To mógł być ten moment. Ruszyłem biegiem w stronę
drzwi wejściowych, gnając niczym wiatr. Nikt nie miał szans mnie dogonić. Żaden
człowiek.
Lokaj pojawił się przede mną
znikąd. Nie byłem nawet w połowie drogi na górę, kiedy on stanął przede mną i
zatrzymał mnie uderzeniem, które posłało mnie na łopatki. Chciałem wstać, ale
poczułem, że jestem podnoszony. Zacząłem się wyrywać:
-
Pomóżcie mi! On jest sam! Jak go pokonamy to wszyscy stąd uciekniemy!
Niektórzy
obserwowali, inni odwracali wzrok, ale nikt nie ruszył mi na pomoc. Próbowałem
się wyrywać, ale uścisk Lokaja był niczym metalowa obręcz. Nie mogłem nic
zrobić.
- Panie De Caumont,
jestem bardzo, bardzo zawiedziony – powiedział spokojnym głosem.
- Straciłeś szansę
na to, żeby pożegnać się ze swoimi towarzyszami i spędzić parę minut dłużej na
tej skażonej i zniszczonej ziemi – powiedział Bobru.
Zastanawiałem się, co się ze mną
teraz stanie. Lokaj ciągnął mnie w stronę podwyższenia. Tylko dokąd? Starałem
się jeszcze wyrywać, ale byłem na to zbyt słaby. Nawet wizja tego, że coś złego
może się stać nie pomagała. Czułem się jakbym był sparaliżowany. Podchodziliśmy
do czarnej kurtyny, która znajdowała się na uboczu.
- POMOCY! – krzyknąłem, ale
ponownie nie spotkałem się z żadnym odzewem. To naprawdę był koniec. Lokaj
przeciągnął mnie przez kurtynę, po czym poczułem ukłucie. Ostatnie, co pamiętam
to moment, w którym upadałem na podłogę. Rozmazujące się nogi Lokaja i
ciemność. Czy tak wyglądała śmierć? Szybkie odpłynięcie w mrok i urwanie
świadomości? Dlaczego mogłem dalej myśleć? To mnie zastanawiało.
*
Nagle zdałem sobie sprawę, że
stoję na własnych nogach, a przed oczami widzę całą grupę. Co się stało? Czyżby
to wszystko jednak było żartem? Jeżeli tak, to czy zabiłem Dismasa na darmo?
Może to był groźny przestępca, a to wszystko jeden wielki eksperyment?
Odetchnąłem, bo musiałem przyznać, że przez pewien moment to wszystko wyglądało
bardzo nieprzyjemnie. Podszedłem parę kroków dalej. Musiałem ich przeprosić.
Zachowałem się nie w porządku, nawet jeżeli pozbyłem się kogoś niebezpiecznego.
Zresztą nie musiałem się tym przejmować, już niedługo, jak będę w domu, to ci
ludzie będą tylko wspomnieniem. Może Alice zasłużyła na przeprosiny,
niepotrzebnie narobiłem jej kłopotów. Wystarczyło krótkie
"przepraszam", moje sumienie się uspokoi, a ona...
Uderzyłem głową w szybę. Dopiero
teraz ją zauważyłem. Spanikowałem. Zacząłem uderzać pięściami, ale jedyne, co
słyszałem to głuche echo odbijające się po wyprofilowanym, grubym szkle.
Krzyknąłem, ale mój głos nie mógł się przedostać się przez kopułę, w której się
znalazłem. Pobiegłem w bok, a potem próbowałem z ścianą na przeciwko. Tam
również bez szczęścia. Najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, że
grupa patrzyła na mnie, niczym woskowe figury, prawie bez ruchu i emocji.
Zasłużyłem na to, ale jeszcze się nie poddawałem.
- Wypuśćcie mnie!
Chcę już stąd wyjść! - krzyczałem. Czy to miała być kara? Mówili coś o egzekucji. Przeraziła
mnie wizja tego, że coś mogło tu nagle wpaść, albo co gorsza gdybym został
tutaj zamknięty, aż umrę z głodu, patrząc na swoje odbicie we szkle. Nie
zdążyłem rozpatrzeć kolejnej opcji, bo podłoga pode mną nagle się rozstąpiła i
poleciałem w dół. Spadałem bardzo szybko, pod ostrym kątem i już myślałem, że
tak właśnie zginę, ale wylądowałem dosyć lekko. Rozejrzałem się i przeżyłem
prawdziwy szok.
Byłem na ulicy i to nie byle
jakiej, bo wyglądała jak żywcem wyciągnięta z rewolucji francuskiej. Przez
głowę przeszła mnie myśl, że być może moja rodzina znalazła mnie i wykupiła, a
cały ten proces był jedynie scenką, żeby wszystko było odpowiednie. Czy to
oznaczało, że cała grupa jak i hotel znajdowały się we Francji? Tylko jakie to
było miasto? Nie wiedziałem gdzie jestem, a nigdzie nie widziałem oznaczeń
ulic. Poszedłem kawałek do przodu.
Zaskoczył mnie brak ludzi, ale patrząc na słońce wyglądało to na zachód. W
mniejszych wioskach czy miasteczkach ludzie mogli o tej porze siedzieć już w
domach. Być może trwał teraz jakiś mecz? Nigdy nie interesowałem się takimi
sprawami. Minąłem kolejną uliczkę i nagle usłyszałem dźwięk. Hałas. Brzmiało
jakby coś działo się ulicę dalej. Na wszelki wypadek przebiegłem do jednego z
murków otaczających domy i kucnąłem, wychylając delikatnie głowę.
Ulica z dwóch stron była
otoczona ceglanymi domkami. Droga nie była wyłożona brukiem, a złożona z ubitej
ziemi. Wszystko wyglądało jak całkowite przedmieścia. Tajemniczy dźwięk zbliżał
się z każdą chwilą i po kolejnej fazie ulgi, znowu poczułem się niepewnie. Co się tutaj dzieje, pomyślałem.
Wszystko zaczynało się znowu sypać. Serce mi prawie stanęło, kiedy zobaczyłem,
że na ulicę wpada źródło hałasu. Byli to ludzie, którzy biegli w moją stronę i
byli coraz bliżej. Grupa liczyła około trzydziestu osób i każdy z nich był
uzbrojony w widły i pochodnie. Dojrzałem wśród nich i kobiety i mężczyzn, ale
nie znałem ich. Odruchowo zerwałem się i zacząłem biec, bo wiedziałem, że mnie
zauważyli – biegli prosto w moją stronę. Przeskoczyłem murek i ruszyłem ulicą.
Serce biło mi tak szybko, że czułem jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki
piersiowej. Słyszałem jak biegną za mną. Czego ode mnie chcieli? Nie miałem
nawet jak tego wytłumaczyć, bo wiedziałem, że jak się zatrzymam to mnie zabiją.
Musiałem ich zgubić.
Skręciłem w kolejny zaułek i
przeskoczyłem nad bramką przedzielającą go w połowie. Obejrzałem się, ale tłum
był tuż za mną. Przyspieszyłem. Żałowałem, że nie mam łyżew, bo na lodzie
miałem szansę przed nimi uciec, a kondycja na lądzie, nie była aż tak wybitna.
Nigdy nie byłem świetnym biegaczem, ale teraz strach dawał mi siłę. Grupa
krzyczała niezrozumiałe dla mnie słowa, które zlewały się w jedną, wielką
chmarę dźwięków, goniącą mnie i niemogącą się odczepić. Zdawało mi się, że
mijałem te same uliczki, a każda kolejna wyglądała podobnie do ostatniej.
Zerknąłem na prawo i zauważyłem drogę, której wcześniej nie widziałem. Oddech
przychodził mi z coraz większym trudem, musiałem się gdzieś schować, a ta
odnoga wyglądała kusząco. Skręciłem tam i znalazłem się w niedużym zakamarku,
który kończył się bardzo wysokim płotem z kolcami. Westchnąłem i zacząłem się
wspinać, sprawnie pokonując kolejne szczebelki, żeby w końcu znaleźć się na
górze. Usłyszałem nagle świst. Ledwo się obróciłem, gdy poczułem potworny ból w
nodze.
Z mojej łydki sterczały duże,
lekko pordzewiałe, a także czerwone od mojej krwi widły. Przechyliłem się i
poleciałem barkiem w dół, na drugą część ogrodzenia. Widły odczepiły się w
międzyczasie i upadły z łoskotem obok mnie. Krzyknąłem, a czułem jak ciepła
krew zaczęła zlepiać moją nogawkę. Tłum znalazł się jednak po drugiej stronie
barykady. Rzucali widłami i pochodniami, ale nie trafiali i ich narzędzia
lądowały obok mnie. Widziałem jednak, że zaczynają się podsadzać i pomimo
strasznego bólu ramienia i nogi podniosłem się. Musiałem uciec dalej. Uliczka,
w której byłem wychodziła znowu na dużą ulicę. Człapałem pomiędzy ceglanymi
domkami i już docierałem do wyłomu, gdy nagle poczułem parę ogromnych dłoni,
które mnie chwyciły żelaznym uściskiem. Wyrwałem się gwałtowanie i chciałem
uciekać, ale postać popchnęła mnie i poleciałem na ścianę, uderzając plecami i
tracąc oddech. Powietrze po prostu uciekło z moich płuc. Nie miałem już nawet
siły uciekać. Czułem, że wewnętrznie się poddałem. Zmęczenie mieszało się z
ogromnym bólem, a ja miałem tego dość.
Spojrzałem na postać, która mnie
zatrzymała i zobaczyłem mężczyznę w skórzanym stroju z czarnym kapturem. Miał
wycięte dziury na usta i oczy, a w nich dojrzałem coś znajomego. To był Lokaj.
Widać było specyficzną obwódkę oczu. Nie stawiałem oporu. Pociągnął mnie i
zaczął dokądś prowadzić. Czułem się coraz gorzej. Tłum gdzieś zniknął, ale
dokądkolwiek prowadził mnie mój oprawca, było tam bardzo głośno. Po minucie
ciągnięcia przed oczami zobaczyłem rynek, otoczony ludźmi z każdej strony. Było
ich jeszcze więcej niż wcześniej. Na jego środku znajdowało się podwyższenie,
gdzie zobaczyłem coś w stylu rozbudowanych dyb z wiszącym nad nimi ostrzem. Gilotyna, pomyślałem. Mogłem próbować
uciekać, ale noga zaczęła mi drętwieć, a ból był nie do opisania. Byłem
całkowicie złamany.
Lokaj zaciągnął mnie na
podwyższenie i po chwili byłem unieruchomiony, a z urządzenia wystawały tylko
moje ręce i głowa. Myślałem, że zada mi szybką śmierć, ale się myliłem. Ledwo
stałem, bo noga zaczęła boleć potwornie mocno, a on podszedł do mnie od boku i
zerwał ze mnie marynarkę oraz koszulę. Tłum zawołał wesoło, a ja poczułem chłód
na nagich plecach. Przeszedł mnie dreszcz. Nie widziałem teraz swojego kata,
tylko tłum, który wytykał mnie palcami oraz zarysy domów. Krzyki, chłód i
nicość, w którą coraz bardziej popadałem. Z rozpaczy wyrwał mnie świszczący
dźwięk, a następnie fala bólu. Bicz zostawił na moich plecach długą, czerwoną
szramę, a ja wydarłem się, jakby hałas miał zniwelować nieco to, co czułem. To,
co pozostawało po takim uderzeniu, było tak nieprzyjemnym i świdrującym
uczuciem, że miałem ochotę wyskoczyć ze swojego ciała.
Nie skończyło się jednak na
jednym ciosie. Bicz świszczał, a moje plecy przypominały korę drzewa, z
wgłębieniami koloru krwistej czerwieni. Z czasem przestawałem czuć ból. Po
prostu słyszałem ten dźwięk, a potem moje ciało jakby wyłączało swoje czujniki.
Nawet nie zauważyłem, kiedy przyklęknąłem, chociaż przypominało to bardziej
zawiśnięcie w bardzo niewygodnej pozycji. Lokaj w końcu znów pojawił się w moim
zasięgu wzroku. Upuścił czerwone od krwi narzędzie tuż przed moimi oczami. Nie
chciałem na nie patrzeć, chociaż wyglądało na mocno zużyte. Mnie to już jednak
nie obchodziło. Lokaj podchodził do mnie, aż stanął tuż obok. Gdybym miał
więcej siły, na pewno mógłbym dosięgnąć go nogami i spróbować go powalić.
Nie mogłem. Mój duch już umarł,
a skorupa w dybach była niczym ślad po stopie na plaży, który zaraz miał być
zmyty przez fale.
- Żegnaj – powiedział, a w
jego głosie dało się wyłapać smutek. Usłyszałem świst. Był to ostatni dźwięk,
jaki słyszały moje uszy.
------------------------------------------------------------
Dziękujemy za wsparcie Naszym Patronom:
- Raika
Coraz bardziej dostrzegam podobieństwo Alana i Elizabeth do Makoto i Kirigiri. Obaj panowie są po prostu... "Sobą" a Obie panie są tak samo sprytne, zdystansowane i ukrywają część swojego ciała. Egzekucja Raphaela jak najbardziej pasowała do niego i miło że skupiliście się bardziej na jego pochodzeniu i wyglądzie niż talencie. Także to że cały czas miał nadzieje że to tylko przedstawienie, bardzo to pasowało do pierwszej egzekucji. Ciekawi mnie fakt że bobru i Neri są lub wydają się być duchami. Nie specjalnie przepadam za takimi motywami więc mam nadzieje że to nie jest tym czym się wydaję. Co do Postaci Neri to jak można było wywnioskować z jej wypowiedzi, jej charakter jest chyba na kimś wzorowany :^)
OdpowiedzUsuńHmm w sumie coś w tym jest. W żadnym wypadku nie uderzam konkretnie w schemat Kyoko-Makoto, ale pewne podobieństwa da się zauważyć. Chociaż postać Alana idzie w zupełnie inną stronę. Strasznie pasowała mi wizja tej egzekucji w stylu francuskim ^^ Motyw duchowości dopiero się zaczyna. Jeszcze sporo przed nami :)
UsuńDzięki za komentarz!
Dobrze, że zrobiłeś ten rozdział w takim stylu, ale także z taką perspektywą. Zachowanie Raphaela podczas spotkania z Dismasa, a przynajmniej na początku tego spotkania było naprawde uprzejme i takiego Łyżwiarza lubię. Co oczywiście nie oznacza że nie zgadzam się z jego hmm... uzasadnieniem zabójstwa choć samo zabójstwo był naprawdę ciekawe to i tak muszę ponarzekać jeśli chodzi, np. o wspomnienie z ojcem było dla mnie trochę sztuczne. Jeśli chodzi do jego podejścia do zabicia Dismasa to właśnie miałem nadzieję, że tak to rozwiążesz, tak nieporadnie i uroczo wyglądało zabijanie Bandyty, że aż mnie nie boli, że zginął. Motyw samej Egzekucji był spoko bo nie zajerzdżał tak ronpą tylko był czymś na swój sposób oryginalnym. Sam proces przesłuchiwania był tak szybko, że nic nie zapamiętałem oprócz tego, że Samfu się na niego wydarł😊. Mam lekki problem z tym że nikt się nie przejął słowami Raphaela, w sensie nawet do mnie one trafiły, a postacie tak trochę to zlały i poprostu go obrażali, że jest śmieciem itd. Lily mnie zdziwiła, że się wydarła ale to chyba naszą zapowiadana przemiana słodkiej, małej wryzjerki w potwora właśnie nadchodzi i ja jestem jak najbardziej za! Co do samej zajebiste ściany egzekucji ciężko mi się opowiedzieć bo z jednej strony jest mega ciekawie zrobiona, ale z drugiej mam cały czas w głowie obraz z Ronpy, że te egzekucję powinny być związane z Ultimatem, a tutaj poza tym lodowiskiem na którym sobie walił w ściany i coś tam krzyczał to raczej niezbyt nawiązywało. pozytywny rozdział nie mniej jednak całkiem lubiłem Raphaela i szkoda trochę mi go. Ale oczywiście motyw być świetnie przedstawiony, a do tego była ciekawa pogadanka z Dismasa ❤️
OdpowiedzUsuńChciałem bardzo, żeby sprawa była kompletna. Łyżwiarz mimo wszystko był dupkiem tylko powierzchownie. Jego motyw był prosty, ale bardzo ludzki przez to. Zabójstwo było bardzo "spontaniczne", bo Raphael nie jest mordercą, tylko wykorzystał okazję ^^ Trochę chciałem odejść od motywu Ronpy, ale uderzyć w coś takiego "dopasowanego". Ten moment pomiędzy końcem procesu, a egzekucją rzeczywiście następnym razem nieco rozwinę. Tutaj po prostu ta próba Raphaela skróciła czas :P Cieszę się, że całość w miarę się podobała!
UsuńDzięki za komentarz!
Podobała się niesamowicie tylko pewnie przez rzeczy które wytknąłem, odbierane jest takie wrażenie jakbym cisną, a całość była naprawdę świetna choć widać, że uproszczona
UsuńNo i oczywiście, dzień po tym jak odzyskałem możliwość regularnego śledzenia, seria przechodzi na przerwę. Na szczęście chociaż nie aż na tak długą :P
OdpowiedzUsuńDzisiaj prosty i krótki rozdział, ale za to treściwy. 1osobowa narracja w tym przypadku jest odważną próbą, choć osobiście uważam, że zadziałała tylko w pierwszej części rozdziału, ale to jest bardziej kwestia osobistych preferencji.
Dobrze, że w momencie zabójstwa pojawiło się sporo krótkich zdań. W pewnych stanach umysłu człowiek nie jest w stanie myśleć w sposób bardziej skomplikowany i zabijanie takiego Dismasa na pewno można zaliczyć do nich. :D Jednak pojawiły się nadal drobne elementy, które można było pominąć lub bardziej rozbić niektóre zdania. Konkretnych przykładów nie będę podawał, ale zwrócę na to uwagę. Osobiście uważam, że pisząc takie sceny powinno się ograniczać narrację do minimum i nafaszerować ją aktywnymi czasownikami, zwłaszcza w punkcie kulminacyjnym. Ta wersja była dobra, ale sądzę, że można ją jeszcze trochę ulepszyć, także poprzez niepełne wypowiedzi. Zauważyłem, że pojawiło się w tym rozdziale bardzo mało 3kropków, a w takich sytuacjach mogą być przydatne dla zwiększenia naturalizacji procesu myślowego. Przecież nie zawsze kończymy każdą myśl ;)
W tym miejscu jeszcze o czasowniku ‘ukucnąłem’. Przyznam się, że zaciekawił mnie on. Sprawdziłem na SJP i faktycznie istnieje, ale jak dla mnie brzmi on dziwnie. Nie wydaje mi się, żebym słyszał go w mojej okolicy, raczej jak już to było ‘kucnąłem’. Czyżby była to różnica związana z lokalizacją? Próbowałem coś na ten temat znaleźć, ale bezskutecznie. Możliwe jest też, że obie wersje istnieją równolegle, a ja nie byłem świadomy tego…
Jeszcze parę słów o samej egzekucji. Jak na moje gusta była zbyt łagodna, ale ja uwielbiam jak się krew sypie na prawo i lewo :D. Przechodząc już bardziej do obiektywnej strony, uważam, że sama egzekucja nie wyróżnia się zbytnio od reszty tekstu. Jest wpleciona w narrację jako kolejne wydarzenie, a poprzednio została zaprezentowana jako 3, finałowa część procesu. Szczerze, nie czułem jej wagi na początku. Osobiście, po „Rozejrzałem się i przeżyłem prawdziwy szok.” zrobiłbym chociaż tą dodatkową linijkę odstępu, jak nawet nie zmienił narrację na 3osobową. Nie wiem czemu, ale dobrze mi pasuje ona do takich zdarzeń.
A co do samej zawartości, spodziewałem się bardziej czegoś związanego z talentem, raczej niż z krajem pochodzenia, ale to też się broni. Jeśli dobrze zrozumiałem, Raphael należał do dosyć bogatej arystokratycznej rodziny więc nawiązanie do Rewolucji Francuskiej ma poniekąd sens. :)
To już chyba wszystko. Nie będę bawił się w bardziej szczegółowe recenzje, bo moje odczucia i opinie znalazły się już pod poszczególnymi rozdziałami. Dodam jedynie, że pomimo tych znajdujących się tu i tam nieznacznych niezgrabności, Pecca zapowiada się naprawdę zachęcająco. Polecam innym i mam nadzieję, że nie będę miał powodów by zmienić zdanie w przyszłości :D
Przerwa pomaga mi jakoś nadążyć z pisaniem ^^ Mówię Wam, nawet jej nie odczujecie. Przyznam, że jak zaczynałem opisywać egzekucję to momentami się wahałem, ale wiedziałem, że jeżeli twardo trzymam się swoich "pomysłów" to musiałbym robić zupełnie odrębny rozdział, a zapowiedziałem już, że ten zamyka I epizod, więc postanowiłem spróbować.
UsuńWielkie dzięki za rady, co do procesu myślowego i ogólnie budowania klimatu tekstu. Przyznam szczerze, że momentami czułem się jak dziecko we mgle i naprawdę opisywanie morderstwa nie tak jak w Apo (podszedł i zabił) było czymś niezwykłym. Nie powiem - bardzo mi się to podobało, ale jednak czułem się niepewnie. Na pewno z Waszymi radami i tym wszystkim, co tu napisałeś dam czadu przy kolejnym rozdziale mordercy w Epizodzie II :D
Nie zdziwiłbym się jakby "ukucnąłem" było jakąś gwarą Podlaską. Naprawdę, mamy tutaj dziwne zabiegi i słowa. Przez lata walczyłem z wytępieniem "dla" z mojego słownika :D Oczywiście używanego w nieodpowiednich momentach.
Egzekucję w sumie nie będą aż tak brutalne, przynajmniej póki co. Zdarzą się te bardziej krwiste, ale celuję w taki specyficzny klimat. Trochę ciężko mi to nazwać, cholera, może to zaczątki jakiegoś własnego stylu? Ale tekst nawet zaraz oddzielę odpowiednio, bo to kolejny zabieg, który małym kosztem pozwala ścianę tekstu "uczytelnić" ^^
Raphael należał do pozostałości arystokracji, więc rzeczywiście stąd uderzenie w taki klimat. Bardzo się cieszę, że jakieś zaufanie zdobyłem. Mam nadzieję, że będę zaskakiwał jedynie pozytywnie ;)
Dzięki za komentarz!
Pierwszy epizod za nami, rety, jak to szybko zleciało ♥
OdpowiedzUsuńRozdział z perspektywy sprawcy bardzo mi się podobał, szczególnie wspomnienie zabójstwa. Raphael zachował się naprawdę ludzko, wykorzystując okazję i zabijając Dismasa, chociaż jednocześnie spadł przez to w moim rankingu, bo było to po prostu słabe zaatakować kogoś niezdolnego do obrony. Rozumiem jednak i bardzo się cieszę, że spotkała go za to egzekucja ♥ Już czytając o francuskich ulicach zgadywałam, że będzie to miało jakiś związek z gilotyną, ale tortury trochę mnie zaskoczyły. Sadystyczne serduszko się cieszy ♥
Reakcja innych i ich złość wcale mnie nie dziwią, bo jednak wszyscy mieli współpracować, znaleźć sposób na ucieczkę, a Raphael ich zdradził. Zachował się jak egoista, chcąc się wyspać kosztem życia innych, wpędził ich rozpacz i na sam koniec próbował uciec od odpowiedzialności.
A teraz przechodząc do podsumowania całego epizodu..
Był boski ♥ Bardzo podobał mi się klimat, zachowanie postaci, ich poszukiwania wskazówek, nawiązywanie jakiś głębszych relacji i takie zwykłe spędzanie czasu ♥ Widać, że postacie się od siebie różnią, a zmiany perspektyw dodatkowo pokazują, że zależnie od towarzystwa niektórzy zachowują się jak zupełnie inne osoby.
Obecnie w moim rankingu w TOP 3 są:
- Alan, bo jak go tu po prostu nie kochać ♥ Jest takim pociesznym Pechowcem ♥
- Elizabeth, bo jest inteligentna, trochę skryta i zdecydowanie interesująca ♥ To, co zrobiła na koniec procesu tylko mnie upewniło, że postawienie jej na drugim miejscu to dobry wybór ♥
- Yama, czego na początku zupełnie się nie spodziewałam, ale jest tak samo pocieszny jak Alan i po prostu lubię, kiedy się pojawia ♥
Cierpliwie czekam na kolejny epizod, kolejne rozdziały i kolejne wskazówki odnośnie tego, jak działa hotel, kim lub czym tak naprawdę jesteście, a także kto jest szpiegiem ♥
Powiem to jeszcze raz: pierwszy epizod był boski ♥
Zbiorczo odpowiem, że cieszę się bardzo, że Ci się tak spodobało :D Będę się bardzo starał, żeby wszystko działało jak najlepiej i żeby dalej było tylko lepiej. Egzekucja mogła być albo dopasowana do talentu albo do kraju - postawiłem na to drugie i w sumie się cieszę, wydaje mi się, że pasowało ^^ Trochę sadystycznego klimatu musiałem dodać xD Hmm właśnie mniej więcej o coś takiego chodziło. Chciałem pokazać potępienie kogoś, kto się mimo wszystko wyłamał :D
UsuńMyślę, że kolejny epizod spodoba się jeszcze bardziej, jest naprawdę mocny. Alana też bardzo lubię, Elizabeth w sumie nie jest moją ulubienicą, ale dobrze mi się ją pisze. Yama to specyficzna persona, ale też lubię go i tego jak chciał go widzieć twórca.
Na wszystkie pytania poznacie odpowiedzi, zobaczysz sama ^^ Do końca Pecca jeszcze długa droga.
Dzięki za komentarz!
Jejku, nareszcie udało mi się przysiąść i przeczytać 9 rozdziałów, bo to właśnie po 2 zabrakło mi ostatnio czasu. Pozwól więc, że ujmę w tym komentarzu krytykę dla całego epizodu, bo tak będzie mi po prostu łatwiej. W miarę czytania kolejnych rozdziałów, zauważyłam jak coraz bardziej się rozkręcasz - i nie chodzi mi tutaj o samą akcję, a chociażby o sposób w jaki piszesz. Akcja jest o wiele bardziej zrozumiała, jasno widać co, kiedy i jaka postać mówi. Jeśli chodzi o samą historię - cholera, kiedy zaczęłam nie mogłam oderwać się od czytania, cieszę się, że zostawiłam sobie te wszystkie rozdziały na potem, bo nie wiem jak przeżyłabym w takim napięciu. xD Samo śledztwo trochę mnie znudziło, ale nudziły mnie one również w ronpie, więc nie jest to w jakimkolwiek stopniu spowodowane Twoim pisaniem. Co do rozprawy - zanim ją przeczytałam, bałam się, że wprowadzisz tam za duży chaos i ciężko będzie mi zrozumieć co w ogóle się dzieje, ale cholera, na moje szczęście - myliłam się. Świetnie poradziłeś sobie z czystym i klarownym opisaniem rozprawy, ale jeszcze lepiej poradziłeś sobie z samą egzekucją. Przyznam, że jest to prawdopodobnie mój ulubiony rozdział. Sam pomysł z perspektywą zabójcy jest cudowny, dobrze jest dowiedzieć się, jak wyglądało to przez oczy właśnie Raphaela. Jednak okazało się, że nie jest kompletnym dupkiem i ma w sobie trochę serca, ale mimo tego nie wytrzymał presji. Ale nie oszukujmy się, gdybym mogła dziennie sypiać jedynie po trzy godziny, sama zdecydowałabym się zabić o wiele szybciej. Egzekucja sama w sobie trochę mnie zaskoczyła, spodziewałam się czegoś bardziej "ronpowego", ale co by nie mówić - to co stworzyłeś tutaj strasznie mi się podoba. Generalnie cały epizod 10/10, would read again xD
OdpowiedzUsuń~Avenlianth
Ale musiałaś mieć maraton czytania :D
UsuńTak, zdecydowanie im dalej w las, tym lepiej mi się piszę ^^ Myślę, że ten początek po prostu musiał być trochę chaotyczny, ale jak już mogłem trochę uniknąć dwudziestu dwóch osób w jednym miejscu, to było tylko lepiej. Jeżeli tutaj było czuć napięcie to koniecznie kolejny czytaj podobnie, bo właściwie każdy rozdział będzie pełen akcji. Może tylko pierwszy po przerwie (czyli kolejny) będzie nieco spokojniejszy. Każdy kolejny będzie mocno rozwijał fabułę i zaznaczał motyw przewodni epizodu.
Super, że się podobało <3 Pomysł na retrospekcję z oczu mordercy miałem od samego początku i nie żałuje - chociaż opisuje się to ciężko, to dobrze było móc pokazać całość. Czuję ulgę, bo też się trochę bałem tych procesów, ale póki co nikt nie narzekał, a to najważniejsze ^^ Takie ograniczenie spania, dla kogoś, kto już od początku mówił, że w całym napiętym dniu musi przespać te siedem godzin (chodził wcześniej spać i w ogóle) to po prostu za dużo. Egzekucja też była sporym wyzwaniem i również cieszy mnie, że się podobała :D
Mam nadzieję, że kolejny utrzyma poziom!
Dzięki za komentarz!
Po kilku rozdziałach bez mojego komentarza nadszedł w końcu czas powrotu do nich :P Najpierw może trochę o poprzednim rozdziale, potem trochę o tym i na koniec takie moje krótkie odczucia odnośnie całego epizodu. Rozdział dziesiąty mnie w sumie nie zaskoczył, a podejrzewałem wcześniej, że Raphael odpadnie w pierwszym epizodzie tylko raczej ofiara, więc tylko ten element się różnił, więc to oczywiście na plus. Cieszę się, że Olivier w końcu miał swoją chwilkę dla siebie, żeby się odezwać, jedyne co mnie troszeczkę zdziwiło to to, że podczas śledztwa nawet nie zobaczył ciała, a przynajmniej nie zostało to wprost napisane. Szkoda mi Dismasa, bo nawet jeśli postać była ściągnięta z DD to patrząc na jego historię z prologu, to jaką bardzo złamaną osobą był w środku, jak bardzo mu nie zależało na życiu robi mi się przykro (chociaż motyw bardzo przypomina drugi proces z V3). Fajnie, że detektyw uczy innych jak przetrwać kiedy go zabraknie, ale osobiście nadal mam nadzieję, że ta postać będzie miała jakiś ciekawy plot twist owinięty wokół niego, jakąś nutkę obłędu albo poglądu na temat zabójczej gry, który będzie baaaardzo niecodzienny ;) Co do rozdziału jedenastego - podobał mi się, nawet bardzo. Wszystkie uczucia Łyżwiarza myślę, że były na miejscu i dla mnie osobiście bardzo ożywiły tę postać. Reakcje ludzi po procesie - standard. Jestem jednak wręcz pewien, że niektóre postacie wzięły sobie do serca słowa Raphaela. Ten wybuch Lily był zaskakujący, nie mogę powiedzieć, że nie. Liczę na ciekawe wyjaśnienie i dalsze ciągnięcie tego wątku. Egzekucja - tak jak przy moich fanowskich egzekucjach, widzę że tutaj też poszedłeś motywem związanym z fałszywą nadzieją oraz w tym konkretnym przypadku z nawiązaniem do kraju pochodzenia ;) Podobała mi się, ale osobiście liczyłem na coś bardziej gruesome. Motyw z gilotyną, oklepany ale z klasą. Mam wysokie oczekiwania odnośnie drugiego epizodu i liczę na postacie które do tej pory nie miały swojej chwili by zabłysnąć ;) Pozderki <3
OdpowiedzUsuńChociaż na pewno nie będę miał na to czasu to chciałbym kiedyś zrobić taki eksperyment i pomieszać morderców/ofiary i zrobić, żeby np Dismas i Raphael przeżyli dłużej. Zobaczyć jak zmienią historię, jak sami się zmienią... Dużo możliwości, zawsze zastanawiałem się jakby to wyglądało w Ronpach jakbyśmy lepiej poznali Teruteru, Leona, Sayakę czy Rantaro :> Zarówno Dismas i Raphael, mimo wszystko, zyskali bardzo dużo na swoich śmierciach. Pokazali te ludzkie strony w najbardziej nieludzkich momentach. Detektyw to taki mentor, zdecydowanie. Mam wobec niego dosyć fajny plan, tak mi się przynajmniej wydaje. Słowa Raphaela były mimo wszystko prawdziwe. Niektóre postacie przekonają się o tym już niedługo :D
UsuńTak egzekucja trochę mniej gruesome, też z motywem uciekającej między palcami nadziei i nawiązaniem do kraju pochodzenia ^^
Drugi epizod na pewno pokaże inne postacie i będzie bardzo fajny. Jestem już na poziomie trzeciego i myślę, że ten lepszy epizod jest za mną, trzeci będzie bardzo specyficzny.
Dzięki za komentarz!
Jestem zakochana w tej retrospekcji <3 Bardzo dobry pomysł, miło wreszcie przekonać się, co siedziało w głowie mordercy. To pozwala dużo lepiej zrozumieć postać. Po śledztwie i procesie czułam się lekko nieusatysfakcjonowana (dalej wierzę, że po prostu mordercy muszą się rozkręcić, na razie zbrodnia była dość basic), ale ten rozdział jest naprawdę super!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że czytam, gdy już całość jest opublikowana, bo nie wyobrażam sobie czekać na kolejny epizod XD